Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kamaiou

Zamieszcza historie od: 9 lutego 2017 - 8:02
Ostatnio: 30 listopada 2023 - 12:49
  • Historii na głównej: 7 z 11
  • Punktów za historie: 2006
  • Komentarzy: 134
  • Punktów za komentarze: 784
 

#85003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz się działa już dobrych kilka lat temu - chyba ze 4.

Swego czasu wynajmowaliśmy z żoną mieszkanie w Krakowie. Mieszkanie jak mieszkanie, cena duża, metrów mało, dookoła dużo betonu, standard.

Jak wiadomo, w dzisiejszych czasach bez piekarnika żyć można, ale bez internetu już nie za bardzo. Tak też było w moim przypadku. Piekarnika niet, ale internet trza założyć.

Zatem po zapoznaniu się z ofertami dostawców, długich analizach i burzliwej dyskusji kworum ustaliło ("Weź zrób, ma działać"), że skorzystamy z oferty pewnego dostawcy, dostarczającego internetowe Usługi Polce Całej.

Opcje były dwie:
1. Umowa dla studentów - 7 czy 8 miesięcy w zawyżonej cenie miesięcznej.
2. Normalna umowa na 24 miesiące.
Wybrałem bramkę nr 2, bo w planach było pomieszkać trochę dłużej niż rok.

Cóż, jak wiadomo, plany planami, a życie życiem, więc po trochę ponad roku łapię za telefon i dryń, dryń na infolinię. Oczywiście wszystkie formułki wprowadzające, wybieranie na klawiaturze i słuchanie muzyki trzeba było przeboleć.

(J)a: Dzień dobry, tutaj Arry Piekielny, mam u was internet ważniejszy niż piekarnik na 2 lata, ale muszę się wyprowadzić i co teraz mam z tym fantem zrobić?
(K)onsultant: Może pan przenieść internet na nowe lokum!
(J): Ha, bardzo śmieszne. Wyprowadzam się na takie zadupie, że zgodnie z polityką waszej firmy "Bloki podpinamy, bo z tego mamy pieniążki (małopolska więc zdrobnienia! i wszyscy wychodzą na pole :) ), ale już jak mamy coś inwestować i podpinać przedmieścia, to nołnoł", nie mam szans na wasz internet ważniejszy niż piekarnik.
(K): To... może pan na przykład zrobić cesję umowy na kogoś innego, jeżeli tylko ten ktoś będzie mieszkać w miejscu przez nas obsługiwanym!
(J): A to musi być teraz? Czy może jednak być za jakiś czas, jak takiego ktosia znajdę?
(K): Może być w późniejszym terminie, byleby pan płacił za internet. Po takiej cesji umowa nowego klienta będzie odpowiednio skrócona o czas, jaki pan wykorzystał u siebie.

No spoko, skoro tak, to ok. Przez następne 2 miesiące płaciłem za internet ważniejszy niż piekarnik, mimo że nie miałem do niego dostępu (do piekarnika już miałem, a i internet był, tyle że dawna żółwiostrada - nic innego nie docierało).

Po tym czasie kumpela się przeprowadzała i szukała internetu, więc jej mówię - "Mam nieużywany, jak chcesz, to idź do nich, powołaj się na taką-a-taką umowę u Arrego Piekielnego i będziesz mieć neta na jeszcze kilka dobrych miechów”.

Kumpela się ucieszyła i poszła do salonu, po czym do mnie dzwoni i mówi, że sorry Winnetou, ale nie da się tego zrobić, bo takiej usługi na takiego delikwenta nie ma.

Taki trochę zonk z mojej strony, bo w takim razie za co ja płacę? Telefon w dłoń i na infolinię dzwoń! Formułki, klawiatura, muzyczka...

(J): Dzień dobry, tutaj Arry Piekielny, mam u was internet ważniejszy niż piekarnik, koleżanka chciała zrobić na siebie cesję, ale jej mówią, że jednak nie mam tego internetu ważniejszego niż piekarnik!
(Konsultant - ale inny niż przedtem): Już sprawdzam... <<klik, klik, stuk, stuk>> ... no rzeczywiście nie ma pan już tego internetu. Na poprzednie miejsce pana zamieszkania wprowadził się ktoś inny i założył sobie swój internet i przez to pana internet został zlikwidowany, a umowa rozwiązana.
(J): Że co?! To internet jest w końcu na osobę czy na lokal?! A poza tym, jak to rozwiązana?! Rozwiązaliście ze mną umowę, nawet mnie o tym nie informując?!
(K): No tak... Mam tutaj informację że podjęto próbę kontaktu (rzeczywiście, jakiś obcy numer RAZ do mnie zadzwonił; byłem wtedy za granicą, gdzie troszkę była przesunięta strefa czasowa i nie odebrałem, nie oddzwaniałem, bo doszedłem do wniosku, że jak ktoś czegoś chce, to powinien zadzwonić chociaż raz jeszcze, później już jednak nikt nie dzwonił - przyp. Arry), zatem podjęto decyzję o rozwiązaniu z panem umowy.
(J): Podsumowując. Zadzwoniliście do mnie RAZ i się nie dodzwoniliście. Na podstawie tych jakże twardych dowodów doszliście do wniosku, że nie można się ze mną w żaden sposób skontaktować i rozwiązaliście ze mną umowę?
(K): Nooo... tak.
(J): I co teraz?
(K): Nie można dokonać cesji.
(J): To to ja wiem. Chrzanić cesję internetu ważniejszego niż piekarnik. Co z opłatami?
(K): Jest to zerwanie umowy z naszej strony i nie musi pan nic płacić. Proszę tylko oddać użyczony panu sprzęt.
(J): No ok...

Poszedłem do Mordo... znaczy POK-u (czy jak to się u nich zwie) i oddałem router, pytając jeszcze raz "Co z opłatami?”. Odpowiedź dostałem taką samą: "Jest to zerwanie umowy z naszej strony, więc nie ma pan nic płacić."

Piekielne? Pewnie bardziej upierdliwe... gdyby nie...

Minęły ze dwa miesiące, ja już zapomniałem o sprawie, a tu przychodzi Pismo (tak, z wielkiej litery).

Treść mniej więcej taka: "Ze względu na to, ze klient Arry Piekielny zerwał umowę z winy klienta, naliczono na niego karę w wysokości 300 zł”.

Ciśnienie w górę poszło... Telefon w dłoń i na infolinię dzwoń...
Formułki... klawiatura... muzyczka...

(J): Dzień dobry, tutaj Arry Piekielny, miałem u was internet ważniejszy niż piekarnik, wzięliście mi go odłączyliście, nie poinformowaliście mnie o tym, dowiedziałem się tylko dlatego, że koleżanka chciała zrobić cesję, a teraz mi przysłaliście pismo, że to JA mam zapłacić karę za zerwanie umowy!
(Kolejny Konsultant): No bo zerwał pan umowę...
(J): To wyście ją zerwali! Ja płaciłem za ten cholerny internet, mimo że z niego nie korzystałem!
(K): No taaaaaaak... ale zerwał pan umowę przed jej zakończeniem.
(J): To wyście ją zerwali! Nie informując mnie o tym, a jak próbowałem się czegoś dowiedzieć, to mówiliście, że nie moja wina i nie mam nic płacić.
(K): No... taaaaaaaaaaak... ale umowa została zakończona przed terminem jej upływu i ponieważ zakończył ją pan przedwcześnie, to musi pan zapłacić karę.
(J): TO WYŚCIE DO JASNEJ CHOLERY JĄ ZERWALI. NIE POWIEDZIELIŚCIE MI O TYM. GDYBY NIE TO, ŻE CHCIAŁEM Z TYM CHOLERNYM INTERNETEM COŚ ZROBIĆ, TO DALEJ BYM PŁACIŁ ZA COŚ, CZEGO NAWET JUŻ NIE MA!

Tak, zacząłem krzyczeć - żona mówi, ze to był jedyny do tej pory raz kiedy widziała mnie tak wściekłego, że zacząłem krzyczeć.

(K): No... taaak... ale ja tu nie mogę nic pomóc… mogę spróbować...
(J): Dobra, ty jesteś tam najniższy i nic nie możesz. Szkoda mojego czasu i nerwów. Załatwię to inaczej. Żegnam.

Zatem zamiast próbować cokolwiek zdziałać u biednych studentasów, siedzących w call center i mogących najwyżej przełączyć mnie do kogoś dwa biurka dalej, postanowiłem napisać PISMO (tak, tak, wielkimi literami).

Napisałem w nim, że (w skrócie): "Miałem internet ważniejszy niż piekarnik, przeprowadziłem się - i postępując zgodnie z radami pana z infolinii, zostawiłem sobie internet i nie zerwałem umowy w razie, gdybym mógł kiedyś dokonać cesji bądź chciał go sobie jednak później podpiąć, ale mi go odłączyliście, nie informując mnie o tym. Dowiedziałem się o całej sprawie, chcąc dokonać wyżej wymienionej cesji. Wtedy też mnie poinformowano, że skoro to firma odłączyła internet, to ja nie mam się czym martwić i nie mam niczego płacić, jedynie zwrócić sprzęt. Ale jednak teraz chcecie, żebym to ja zapłacił karę, bo to rzekomo z mojej winy zerwano umowę. W związku z tym domagam się, żeby kara została umorzona, bo to w końcu wasza wina, a ponadto za stracony czas, nerwy i brak możliwości cesji domagam się rekompensaty.
A jak wam nie pasuje, to idę do UOKiK”.

W kopertę i sru na pocztę!

Odpowiedź przyszła migiem: "W związku z zaistniałą sytuacją firma dostarczająca internetowe Usługi Polsce Całej zdecydowała się umorzyć karę panu Arremu Piekielnemu”.

Żadnego „przepraszamy za zaistniałą sytuację” ani nic. Nie wspomnieli też o mojej rekompensacie, ale, mówiąc szczerze, to na rekompensatę nawet nie liczyłem - dodałem do pisma ten akapit, żeby zrobić Wrażenie (tak, z wielkiej litery). ;)

PS: W sumie cieszę się, że ostatecznie walczyłem do końca, a nie machnąłem na to ręką, jak to niektórzy znajomi mi radzili: "daj spokój, to tylko 3 stówki, zapłać i będziesz mieć spokój".

PS2: W sumie to internet był ważniejszy od piekarnika i telewizora, bo tego też nie było. Co ciekawe, jak zamawiałem internet, to pani w Mordo... POK-u próbowała mi wcisnąć pakiet Internet+Telewizja... mimo że powiedziałem jej: "nie posiadam telewizora”. :)

uslugi

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (197)

#69943

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kłamstwem wymogłeś nagięcie jakichś przepisów, aby załatwić swoją sprawę? Być może piszę właśnie do Ciebie.

Jak nieraz opowiadałam pracuję w laboratorium medycznym (mieszczącym się w większej przychodni, ale należącym do zewnętrznej firmy). Wyniki badań, jeśli kierował na nie lekarz pracujący w naszej przychodni można odbierać przez cały dzień, również po zamknięciu laboratorium, natomiast prywatne (wykonane za odpłatnością) jedynie w godzinach mojej pracy, czyli do godz 11.

Spowodowane jest to tym, że przychodnia wynajmuje gabinet, ale w umowie nigdzie nie zaznaczono, że zobowiązuje się do wydawania wyników nie zleconych przez siebie. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to wygodne dla ludzi, ale pomimo wielokrotnych prób nie udało mi się nic z tym zrobić. Dlatego zawsze bardzo wyraźnie informuję pacjentów, że niestety muszą pojawić się do godz 11. Czasem ktoś prosi, żeby odebrać w jego imieniu mógł po czasie pracownik przychodni. Ok, jeśli się zgodzi nie ma problemu. I prawdopodobnie z takich sytuacji narodził się problem.

Zasada "odbiór do godz 11" funkcjonuje od 2 lat i zazwyczaj była przestrzegana. Od kilku dni po południu do recepcji przychodzą tłumy ludzi po odbiór wyników płatnych. Jedna, dwie osoby mogły się pomylić, nie dosłyszeć, nie zrozumieć informacji, ale nagle tak dużo? W moim sposobie przekazywania informacji nie zmieniło się nic.

Przedwczoraj przychodzę do pracy i dostaję ochrzan, że wprowadzam pacjentów w błąd. Nie, nie wprowadzam. Możliwość najbardziej prawdopodobna: ktoś dla kogo zrobiło się z jakiegoś powodu wyjątek, rozgłosił, że jednak można.

Niech więc ta osoba przyjmie do wiadomości, że dzięki niej otrzymałam w pracy opinię:
- Kłamczucha, który przekazuje ludziom fałszywe informacje, a potem wypiera się tego faktu
- Osoby nielojalnej wobec współpracowników.
- Osoby niezdyscyplinowanej, zmieniającej samowolnie zarządzenia dyrekcji
- Osoby niekompetentnej (w oczach pacjentów).

słuzba_zdrowia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (294)

#73526

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedziałam w poczekalni kliniki okulistycznej i chcąc nie chcąc słyszałam głośną rozmowę pomiędzy pacjentką, a panią z rejestracji.

[pacjentka podeszła do rejestracji i coś pomruczała]
- Ale pani miała termin operacji wyznaczony na miesiąc temu!
- No tak, ale potem przez jakiś czas trzeba na siebie uważać, pomyślałam, że to bez sensu tak przed wakacjami, na działkę nie mogłabym jeździć.
- Ale dlaczego pani nie zadzwoniła, nie poinformowała nas, nie poprosiła o zmianę terminu?
- A bo pomyślałam, że to się da przesunąć.
- Teraz już nic nie możemy zrobić. Dzwoniliśmy nawet do pani, żeby zapytać, dlaczego pani się nie pojawiła, to operacja na NFZ, jak zabieg się nie odbędzie, musimy się tłumaczyć...
- Bo wie pani, ja rzadko w domu bywam, a komórkę podałam córki. To na kiedy mogę przełożyć?
- Kierownictwo ma taką zasadę, że jeśli ktoś się nie stawi na zaplanowany zabieg, spada na koniec kolejki, najwcześniej początek 2018 r.
- A nie dałoby się wcześniej? Bo wie Pani, mi to już bardzo przeszkadza, ledwo co widzę...

Wyszłam, finału nie słyszałam. A potem dziwimy się, że do lekarzy są takie kolejki...

pacjenci

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 474 (478)

1