Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KatzenKratzen

Zamieszcza historie od: 31 marca 2017 - 11:37
Ostatnio: 20 lutego 2024 - 19:06
O sobie:

Szanuję Cię.
Zatem Ty szanuj mnie, proszę.
Będzie nam łatwiej żyć.
Naprawdę.

  • Historii na głównej: 98 z 107
  • Punktów za historie: 15491
  • Komentarzy: 1351
  • Punktów za komentarze: 8884
 

#90277

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Motto dla poniższego zaczerpnęłam z historii: https://piekielni.pl/40237
Cytuję Autorkę: ""Polacy nie gęsi i swój język mają" jak mawiał poeta. Żeby jeszcze wiedzieli jak go używać."

Kolejny dzień z życia likwidatora szkód:

- "Dzień dobry w posiadaniu jestem mail Na którym reklamacja każe zgłosić się po zwrot ubezpieczenia do ubezpieczyciela"

- "Witam zwracam się z prośbą o zwrot kosztu za Polsce ze względu na oddanie towaru"

- "Telewizor zespól się 4 razy"

- "W DNIU 27 MARCA W NIEDZIELE POJECHAŁEMZ KOLEGA NAD RZEKE N A PIKNIK WZIOŁEM ZE SOBOM TEN GŁOSNIK A KOLEGA AGREGAT PRONDOTWURCZY USTAWIŁEM GŁOSNIK NA WALE I WŁONCZYŁEM MUZYKE POCZYM POSZLISMY NA PIWKO DO OGNISKA PO JAKIMS CZASIE MUZYKA PRZESTAŁA GRAC POSZLISMY ZOBACZYC TO GLOSNIKA JUZ NIE BYLO SBADL Z WALU DO ZEKI CHODZIL TYLKO AGREGAD I WIDOCZNY URWANY KABEL OD GŁOŚNIKA .BRAK ZDJEC BO SKOND"

- "Nie zgadzam się z waszym decyzjom ponewasz ja jestem pełno letni"

- "Wasza firma to złodzieje nie będę polecać waszych usług spotkamy się w sondzie!"

- "Witam przebieg powstania szkody odbył się w następujący sposób podczas sprzątania sypialni żona strzepywala kordle na której był zawieruszony pilot od telewizora i podczas strzepywania wyleciał z niej i uszkodził ekran telewizora"

- "Dnia …..r. powstało nagłe i nieprzewidzialne prawidłowe funkcjonowanie zmywarki do którego nigdy wcześniej nie doszło"

- "Na szybce zbiło się w dwóch miejscach jedno obok aparatu przedniego a drugi po lewej stronie od domu"

- "Dzień dobry. Kilka miesięcy temu mąż kupił mi telefon i spadł mi na ziemię"

- "W trakcie wykonywania czynności domowych w pokoju stojąc na drabince domowej, mąż nieumyślnie wpadł na drabinkę, na której stałam i upadłam z drabinką na odbiornik telewizyjny"

- "Chciałam zgłosić nieumyślne uszkodzenie sprzętu, a dokładnie tablet który został mi wytrącony z ręki idąc do biura w rezultacie tego nastąpiło pęknięcie wyświetlacza"

szkoda zgłoszenie ubezpieczenie

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (164)

#90175

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sama nie wiem, co dziś widziałam...

Wracając z pracy jechałam sobie jak co dzień ulicą niby osiedlową ale dość uczęszczaną. Do tej ulicy w pewnym jej fragmencie dobiega z prawej ulica podporządkowana. No i dzisiaj na tej ulicy podporządkowanej znajdował się samochód. Ciemny, typu kombi dość długi. Za kierownicą była osoba młoda płci nieokreślonej. I ten właśnie samochód wykonywał dość dziwny manewr. Otóż - będąc ustawionym przodem we wlot podporządkowanej - siłą rzeczy tyłem do głównej - wjeżdżał w tą podporządkowaną i cofał, cały czas mając włączony prawy kierunkowskaz. Całości obrazu dopełniał dziarski dziadek skaczący raźno obok samochodu i poklepujący w maskę.

Wyglądało to tak:

Ustawiony tyłem do drogi głównej samochód cofa z włączonym prawym kierunkowskazem. Dziadek wyskakuje na główną i tamuje ruch. Auto wycofuje na prostych kołach. Dziadek przeskakuje na przód auta i zaczyna klepać ręką maskę. Auto chowa się wjeżdżając w podporządkowaną. Po głównej, za zderzakiem tego auta przejeżdża jeden samochód. Dziarski dziadek wyskakuje na główną wstrzymując ruch. Auto (wciąż z tym prawym kierunkowskazem) cofa. Dziadek przeskakuje do przodu, klepie w maskę, auto chowa się na podporządkowanej. Kolejne auto na głównej przejeżdża. Zdążył się zrobić korek. Dziadek wyskakuje tamując ruch. Auto cofa wciąż z włączonym prawym kierunkowskazem. Dziadek przebiega do przodu, wali w maskę. Auto rusza do przodu. Za zderzakiem auta przejeżdża samochód z głównej. Dziadek wybiega i tamuje ruch. Auto cofa z włączonym prawym kierunkowskazem....

I tak w koło Macieju.

Przejechałam jako piąty samochód z korka na głównej, więc dalszego ciągu nie znam.

I teraz - ktoś rozumie, co tam się w zasadzie stało?

droga

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 100 (114)

#90174

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taki drobiazg, ale śmieszny.

Wracając dziś samochodem z pracy jak zawsze słuchałam radia. I w onym radio słyszę" "W najstarszej piramidzie w Egipcie (nie usłyszałam, której, sorry) odkryto nieznany wcześniej korytarz. Czym był i do czego służył dowiecie się w serwisie informacyjnym o 17:30. Zapraszamy!"

Ponieważ zainteresowało mnie czym był i do czego służył ów tajemniczy korytarz słucham uważnie. Nadszedł czas serwisu informacyjnego o 17:30.

"Wiadomości Radia XXX, mówi XXX. Naukowcy w Egipcie dokonali nowego odkrycia. W piramidzie odkryto metodą skanowania nieznany dotąd nauce korytarz. Umieszczony jest na głównym wejściem. Mierzy 9 metrów. Czym był i do czego służył?"

Chwila napięcia...

"Nie wiadomo".

No to się dowiedziałam.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (136)

#89933

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ależ piekielna potrafi być siła stereotypów i uprzedzeń!

Takie pobieranie krwi. Większość z Was przechodzi to raz czy tam kilka razy w roku i specjalnie nie zawraca sobie tym głowy. Ja jednak przechodzę to trochę inaczej.

W telegraficznym skrócie – nie mam żył. To znaczy nie, nie do końca, one gdzieś tam są, ukryte w fałdach mojej nader okazałej osoby, ale są jakieś takie cienkie, niewydarzone a ponadto ukryte na tyle głęboko, że zwykłe pobieranie krwi w moim przypadku urasta do rangi średniowiecznych tortur doprowadzając niemal do łez mniej doświadczone pielęgniarki (ja już się przyzwyczaiłam).

Scenariusz, niezależnie od tego czy jest to przychodnia państwowa czy prywatna, wygląda zawsze tak samo.

Rozpoczyna się grzebaniem igłą w czymś, co jest w zagięciu łokcia i wygląda jak żyła, ale nią chyba jednak nie jest. Po bezskutecznym grzebaniu w jednej następuje – równie bezskuteczna - próba grzebania w drugiej. Jak pielęgniarka jest wytrwała to i za trzecim razem się załapie na prace wykopaliskowe.

Potem następuje próba pobrania krwi z przedramienia, między zgięciem łokciowym, a nadgarstkiem, a na końcu uwieńczona powodzeniem i ogromnym siniakiem próba pobrania krwi z wierzchu dłoni.

I tak to się odbywało, póki nie nadeszła chwila zmiany pracy. Na lepszą, dużo, dużo lepszą.

Do nowej pracy, wiadomo, będą potrzebna badania.

Postanowiłam pójść zupełnie prywatnie ot tak, dla siebie samej, sprawdzić ten cukier i cholesterol, z którymi już jakiś czas temu zaczęły się problemy, bom baba duża i w sobie.

Naprzeciw mojego domu znajdowała się maleńka placówka określona szyldem „Analizy laboratoryjne”. Udałam się tam zatem. Ustawiłam się przed przybytkiem na 5 minut przed deklarowaną godziną rozpoczęcia jej pracy. Po dwóch minutach nadeszła zasuszona staruszka. Wielkim kluczem otworzyła przybytek i wmaszerowała do środka, gestem zachęcając mnie do podążenia za sobą.

Wmaszerowałam zatem, odwiesiłam płaszczyk na przeznaczone dla niego miejsce i zasiadłam na miejscu dla petenta za wielkim, wyglądającym na dębowe, biurkiem.

Po jego drugiej stronie zasiadła owa starsza pani. Powoli otworzyła wielką księgę, z namaszczeniem wpisała do niej moje imię i nazwisko, nazwę badania oraz kwotę, która się za badanie należała. Potem pobrała ode mnie gotówkę, włożyła do szuflady i wydała resztę.

Ufnie zasiadłam na krzesełku w poczekalni oczekując na przyjście pielęgniarki, która - jak zawsze - pogrzebie mi igłą w zagięciu mojego łokcia, podenerwuje się, zejdzie na przedramię, a potem pobierze mi krew z wierzchu dłoni, pozostawiając na pamiątkę ogromny siniak.

Jakież było moje zdziwienie i przerażenie, gdy staruszka - skrupulatnie zapisawszy wszystko w wielkiej księdze - podniosła się, założyła biały fartuch, zbliżyła się do umywalki, umyła starannie ręce, naciągnęła na nie jednorazowe rękawiczki, ujęła w dłonie igłę i... zaprosiła mnie na stanowisko do pobierania krwi!

Moja pierwsza myśl – uciekać! Skoro młode, sprawne pielęgniarki wykładały się na moich niedostępnych żyłach, to ta starsza pani mnie po prostu zmasakruje!

Na ucieczkę było jednak za późno.

Usiadłam, gdzie miałam usiąść, łapę wystawiłam, pani założyła opaskę uciskową, ręką popracowałam...

I... I co powiecie? Starsza pani wbiła mi bezbłędnie igłę w zagięcie łokcia, dokładnie tam, gdzie nigdy przedtem (i nigdy potem) nie było żył!

Pobrała, co miała pobrać.

Szkoda, że ten punkt już został zlikwidowany. Pewnie pani przeszła na zasłużoną emeryturę, Żałuję...

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (148)

#89931

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia ta miała miejsce już ładnych kilka lat temu ale jakoś mnie korci ją opisać.
Wtedy nas nie śmieszyła ale po tym czasie…

Rzecz będzie o profesjonalistce.

Jakiś czas temu moja firma otrzymała dość prestiżową nagrodę miesięcznika X dla najlepszej firmy w kategorii coś tam coś tam, nieistotne. Ważne, że nagroda wiązała się z publikacją wizerunku Zarządu w publikacji dotyczącej nagrody. Męska część Zarządu zaprezentowała się elegancko aczkolwiek au naturel jak to mężczyźni. Żeńska część natomiast – w osobie pani Kasi – zdecydowała się na skorzystanie z usług profesjonalnej makijażystki i zaprezentowała się na zdjęciu jako ten anioł w niebiesiech. Cud urody podkreślonej dyskretnym makijażem uwydatniającym to, co w niej najpiękniejsze. Czyli krótko mówiąc – makijaż spełnił swoją rolę.

Firma zakończyła rok z wynikiem finansowym, od którego prezesowi nie schodził uśmiech z twarzy. Hucznym zakończeniem tego tłustego roku miała być wielka impreza bożonarodzeniowa dla całego zespołu. Uszczęśliwiony prezes pokazał gest i postanowił ufundować wszystkim pracującym w firmie paniom profesjonalny makijaż specjalnie na tę imprezę. Wziął od pani Kasi namiar na salon, który swego czasu zrobił ją na bóstwo i zamówił makijażystkę do firmy. Makijażystka miała przyjechać rano w dzień imprezy, zająć salę konferencyjną i po kolei brać panie na makijaż. Oczywiście były zrobione zapisy, która wchodzi po której. Ponieważ impreza miała początek dwie godziny od zakończenia naszej pracy, większość z nas nie miała zamiaru wracać do domu po pracy, tylko przywiozła imprezowe kreacje w tym dniu do firmy i po zakończeniu pracy miała zamiar się w nie przebrać i prosto z firmy jechać taksówką na imprezę.

Nadszedł ten wielki dzień. Punktualnie o 11:00 przybyła makijażystka. Nie była to jednak ta, która malowała naszą panią Kasię, ale inna pracownica tego samego salonu. Przywiozła ze sobą średniej wielkości walizkę pełną najróżniejszych kosmetyków, rozłożyła się w Sali konferencyjnej, zajmując ¾ 10-metrowego stołu i rozpoczęła pracę.

Cóż mogę powiedzieć... My byłyśmy w naszym dziale w piątkę. Każda inna. Posągowa, dość wyniosła Marta o chłodnej, północnej urodzie. Kruczoczarna, ognista Karolina o oliwkowej cerze i wydatnych, czerwonych ustach. Ognistoruda, temperamentna i zielonooka Sylwia o bladej poznaczonej piegami cerze. Wiotka, eteryczna Magda, jasna blondynka z bladoniebieskimi oczami, o porcelanowej cerze. No i ja – taka nijaka, szara mysz z bladoblond włosami, jasną karnacją i jasną oprawą oczu. Zupełnie inne typy urody. Dodatkowo makijażystka poprosiła aby każda z nas stawiła się w sali konferencyjnej z kreacją, którą miała zamiar włożyć na imprezę, aby również i do ubrania dopasować makijaż.

Brzmi profesjonalnie, prawda?

Tak też i my uważałyśmy do czasu gdy...

Ale nie uprzedzajmy faktów.

Fakt jest jeden. Taki, że pani pomalowała nas wszystkie w absolutnie jeden, identyczny sposób. Nie zwracając zupełnie uwagi na fakt, że każda z nas jest zupełnie inna. O dopasowaniu makijażu do kreacji nawet nie wspominam.

Wszystkie miałyśmy na twarzach tonę jasnego podkładu, na co nałożony był nieco ciemniejszy (ale nadal jednakowy i dość jasny, "rozświetlający") fluid i całe mnóstwo pudru. Nasze rzęsy zostały ozdobione kępkami sztucznych rzęs, których jednak nawet nie tknięto tuszem. Efekt był taki, ze widać było na kilometr, iż są to właśnie kępki, a nie rozmieszczone „w sposób naturalny” rzęsy. Nasze powieki zrobione były lekkim brązem, który nadaje się jedynie na makijaż codzienny (wyglądają dość naturalnie ale to miał być przecież makijaż wieczorowy!)

Dość powiedzieć, że jednej jedynej Marcie – tej, która miała klasyczną urodę – ten makijaż dość pasował. Ona zresztą nie przywiązywała do tego specjalnej uwagi. Spojrzała w lustro, wzruszyła ramionami i poszła się przebrać.

Karolina wyglądała jak blada śmierć. Jej oliwkowa twarz w połączeniu z jasnym fluidem sprawiała wrażenie jakiejś choroby. Długie, czarne rzęsy zdobione kępkami sztucznych wystawały niemal ponad brwi. Zerknęła w lustro i złapała za płyn do demakijażu. Na szczęście – siłą przyzwyczajenia - miała ze sobą paletę własnych kosmetyków.

Ruda Sylwia z brązowymi rzęsami przetykanymi kępkami sztucznych czarnych i piegowatymi policzkami obficie wymazanymi jasnym fluidem wyglądała jak nieomal klaun Pennywise.

Blada z natury Magda, wysmarowana fluidem, który jej porcelanowej twarzy nadawał wygląd zblazowanej Latynoski, zaklęła tylko i wskoczyła w samochód (mieszkała najbliżej z nas, mogła jechać do domu zmyć to paskudztwo z twarzy i umalować się na swój sposób).

Najgorzej miałam ja. Gdy popatrzyłam na siebie w lustrze... Jasny, rozświetlający podkład i lekko pomalowane na jasny brąz powieki sprawiały wrażenie, jakby małe oczka ginęły wprost w fałdach tłuszczu. Wielkie poliki, małe oczka, niepomalowane rzęsy przy ich jasne oprawie...

Dobrze, że Karolina była nieufna i zabrała ze sobą zestaw kosmetyków. I dobrze, że pozwoliła mi z nich skorzystać. Ja – wierząc w profesjonalistkę – nie zabrałam ze sobą nic.

Impreza jednak była udana. Pomimo profesjonalnej usługi.

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (143)

#89899

przez (PW) ·
| Do ulubionych
A tak króciutko.
Przeczytałam losując historię https://piekielni.pl/80451

No i - jak wspomniałam - króciutko:

Mój, na szczęście już dawno były, mąż - w wieku lat 28 - był absolutnie przekonany, że penis twardnieje, ponieważ w brzuchu chowa się kość, która "schodzi" do penisa w chwili, gdy "jest potrzebna".

On mówił serio.

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 92 (110)

#89558

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pielgrzymki na Jasną Górę...
Jechałam 11 sierpnia rano do pracy mostem Śląsko-Dąbrowskim (Warszawa). Szła pielgrzymka. Jechałam powoli więc policzyłam uczestników. Łącznie z osobą niosącą krzyż i panami w odblaskowych kamizelkach idących od strony ulicy (wyglądali, jakby ochraniali pielgrzymów od strony jezdni), naliczyłam 31 osób. Wiecie ile radiowozów eskortowało tę pielgrzymkę? Cztery.

Na to idą nasze podatki.

Skomentuj (53) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 207 (225)

#89391

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kurcze, nie wiem, jak to działa.

Krok 1. Kupuję sobie niedrogie słuchawki do smartfona.
Krok 2. Używam moich niedrogich słuchawek do smartfona.
Krok 3. Używam i cieszę się moimi niedrogimi słuchawkami do smartfona.
Krok 4. Na usilną prośbę syna (lat 16) pożyczam mu moje niedrogie słuchawki do smartfona.
Krok 5. Wyrzucam do śmieci moje niedrogie, niedziałające słuchawki do smartfona.


Vol 2.

Krok 1. Kupuję synowi w prezencie drogie słuchawki do komputera.
Krok 2. Mój syn zachwycony używa swoich drogich słuchawek do komputera.
Krok 3. Wyrzucam do śmieci drogie, niedziałające słuchawki syna do komputera.

Young destructor?

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (156)

#89308

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chyba się dałam zrobić w bambuko.

Nawet nie chyba, ale na pewno.

W listopadzie roku pańskiego 2021 przyszło do mnie „ostateczne wezwanie do zapłaty” mandatu za przejazd komunikacją miejską w kwocie xxx, powiększonej o odsetki w kwocie yyy oraz o koszty rozprawy sądowej w kwocie zzz. Razem 394,50 zł. W terminie do 7 dni, w przeciwnym wypadku sprawa zostanie zgłoszona do komornika. Wszystko na pięknym druku Zarządu Transportu Miejskiego w Warszawie.

Dumam, dumam... Kiedy też to ja mogłam bez biletu jechać, skoro od kilku lat z komunikacją miejską naszej stolicy łączy mnie jedynie kontakt wzrokowy, gdy hamuję, aby przepuścić autobus wyjeżdżający z zatoczki lub tramwaj przy skręcie, a wcześniej zawsze miałam bilet miesięczny.

Nic nie wydumałam toteż dzwonię pod podany na „ostatecznym wezwaniu” numer telefonu. Po podaniu wszystkich danych, o które poprosiła pani dowiedziałam się, że w dniu 15 maja 2005 roku (!!!) jechałam bez biletu linią 125.

Potrzebowałam chwili, aby przetrawić uzyskaną informację. Byłam pewna na 99%, że nigdy nie zostałam przyłapana na jeździe bez biletu z tego prostego względu, że zawsze miałam bilet miesięczny. Pozostał mi jednak ten 1% niepewności. Bo może kiedyś tam zapomniałam doładować i jednak mnie złapali? Minęło 16 lat... Mam prawo nie pamiętać.

No ale skoro było to 16 lat temu to przecież nastąpiło przedawnienie, czyż nie? Pani nieprzyjemnym, napastliwym głosem twierdzi, że nie, bo była sprawa sądowa.

Ale czemu nigdy nie dostałam najmniejszej choćby informacji, żadnego wezwania do zapłaty, ponownego wezwania, jakiegokolwiek monitu, powiadomienia o rozprawie, nic? Faktem jest, że od 2005 roku miejsce zamieszkania zmieniłam dwukrotnie. Jednak pod adresem, pod którym mieszkałam w 2005 roku mieszka do dziś moja przyjaciółka (kupiła ode mnie to mieszkanie), która z całą pewnością powiadomiłaby mnie o liście poleconym (a chyba wezwania do zapłaty itp wysyła się poleconym?)

Ponadto „ostateczne wezwanie” trafiło pod adres, pod którym zamieszkuję obecnie (od 5 lat) czyli jednak potrafią mnie znaleźć, jak trzeba.

No dobra, wiem, głupio zrobiłam. Poddałam się i zapłaciłam. Tylko i wyłącznie dlatego, że wystraszyłam się, że faktycznie do mojej firmy zgłosi się komornik z zajęciem kwoty, a ja bardzo ciężko pracowałam przez ostatnie 13 lat na wysoką pozycję, jaką obecnie zajmuję i nie mogę sobie pozwolić na utratę reputacji, a czymś takimi niewątpliwie byłoby zajęcie komornicze. Uznałam, że kwota nie jest warta utraty nieskazitelnej reputacji, którą muszę mieć, pracując na moim stanowisku.

Teraz tylko tak z czystej ciekawości pytam – sprawa mi śmierdzi fejkiem i wymuszeniem na kilometry – jak powinno się postąpić w takim przypadku?

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (130)

#89254

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, to chyba nie wpisuje się w klimat tej strony, ale jestem taka wzburzona, że muszę z kimś pogadać, podzielić się z kimś, wygadać się a tu, na tej stronie, jestem już tyle czasu i wiem, że jest tu tyle fajnych, empatycznych osób.

Nie mogę zapomnieć, boli mnie to.

Wojna na Ukrainie...

Przeczytałam dziś, co ruskie orki (bo nie da się ich nazwać ludźmi) robią ukraińskim jeńcom... Przeczytałam i żałuję, że przeczytałam, bo nie się przestać o tym myśleć... A matka, której ork chwalił się jak torturował ukraińskich jeńców, chwaliła go ”Dobrze robisz, synu, to nie są ludzie”...

Niedaleko mojej pracy jest Biedronka.

Pod tą Biedronką co dzień pojawia się ukraiński wolontariusz. Chłopiec w wieku mojego syna - 15 może 16 lat. Jest codziennie, zbiera nie tylko pieniądze do zawieszonej na piersi skrzynki ale też dary rzeczowe do wózka. Jest co dzień. Nieważne, czy słońce, czy deszcz, czy ciepło, czy zimno. Od rana, bo widzę go gdy przyjeżdżam do biura na 9 i widzę go, gdy wyjeżdżam o 17. Drepta 5 kroków w jedna stronę, 5 w drugą. Nie ma tam żadnej ławeczki, na której mógłby chociaż na chwilę przysiąść, nie ma się gdzie schować. Pomimo to jest codziennie. Nie nachalny, nie nagabuje. Uśmiecha się tylko i dziękuje, gdy ktoś coś wrzuca do kosza czy puszki. Nie bywam w biurze codziennie (praca hybrydowa), a nawet jak jestem to nie zawsze robię zakupy. Ale któregoś dnia go zauważyłam. Szłam po coś do tej Biedry i zobaczyłam koszyk z darami. Pytam chłopca, co trzeba, a on mi na to „wszystko”. No to kupiłam jakieś ryże, makarony, mięsa w słoikach, szampony, rajstopy, podpaski itp. Potem przyszło mi do głowy, żeby kupić coś tylko dla tego dzieciaka, który tam stoi. Kupiłam mu czekoladę.

Wrzuciłam do wózka to, co przeznaczyłam na dary, a chłopcu dałam czekoladę. Patrzył na mnie długą chwilę szeroko otwartymi oczami a potem wyjąkał „Dziękuję!.

Następnym razem, gdy go zobaczyłam nie planowałam robić zakupów, ale dałam pieniądze do puszki.

Potem były święta, majówka, pracowałam z domu.

Wczoraj poszłam po drobny zakup, chłopiec był na posterunku, poznał mnie i uśmiechnął się. Kupiłam tylko czekoladę dla niego. Znów te szeroko otwarte ze zdumienia oczy. Powiedziałam tylko „Biedaku, mam syna w twoim wieku” i uciekłam.

Dzisiaj znów w pracy i zakupy. Chłopiec był. Kupiłam mu rogalik i sok. Cały dzień biedak tam stoi. Gdy podałam mu siatkę z tymi rzeczami rozpłakał się i przytulił do mnie. Nie mogę zapomnieć tego jego przytulenia się - jakbym przytulała małego kotka - same delikatne kości obciągnięte skórą.

Co ja mogę zrobić? Jak mogę pomóc, taki nic nie znaczący człowiek, nie mający na nic wpływu, z przeciętnymi dochodami? Pismo powiada „cokolwiek uczyniliście najmniejszemu z braci moich - mnieście uczynili” Ale co to za pomoc - rogalik i sok?

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (203)