Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kazimistrz

Zamieszcza historie od: 10 września 2013 - 14:53
Ostatnio: 31 października 2014 - 16:33
O sobie:

Nie jestem piękny, a przyciągam wzrok,
Cieszy mnie wstręt w Tworzących mnie spojrzeniach,
Sprytu nauczył mnie ułomny krok,
Co krok normalny w powód wstydu zmienia.
Wiem, że nawiedzam przyzwoite sny,
Bóg mnie spartaczył - jam wyrzut sumienia,
Więc wpełzam w dostojne zgromadzenia,
Gdzie racją bytu jest bezkarne: my!

Bo ja na złość im nie należę,
I tak beze mnie o mnie gra
Jednego nikt mi nie odbierze,
Ja jestem Ja, Ja, JA!

  • Historii na głównej: 2 z 7
  • Punktów za historie: 1605
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 41
 
zarchiwizowany

#62718

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może to co opiszę poniżej nie jest jakieś strasznie piekielne, ale zdecydowanie wielu to "piecze" i odczuwa tego skutki codziennie, choć niewielu zna powód. Ok, wstęp dostatecznie pogmatwałem, teraz do rzeczy, a będzie o coraz częściej pojawiającym się temacie komunikacji miejskiej.


W Krakowie jako że sporo uczelni to również wielu studentów uczęszczających na zajęcia, którzy muszą w większości rano dotrzeć na miejsce oświaty czy też kaźni jak kto woli. I tak też jest, że wielu ludzi pracujących, także musi dotrzeć rano na miejsce zarobkowania, czy też wyzysku, jak kto woli. I jedni i drudzy podróżują do miejsc docelowych tramwajami i autobusami. Naturalną koleją rzeczy jest zatem w godzinach między 6 a 9 tak straszliwy tłok w pojazdach, że nawet maczety nie wciśniesz, mówiąc po krakowsku. Ja rad nierad muszę ze swoją studencką bracią jakoś dotrzeć na zajęcia i często trzeba jeździć na "milimetry", czyli zmieścić się między tłumem ludźmi, a fotokomórką w drzwiach, żeby się mogły zamknąć.

Nierzadko bywają sytuacje, kiedy trzeba czekać na "następny", bo czasem nawet i kieszonkowej maczety nie wciśniesz i to na "milimetry". Każdemu z porannych podróżników taka sytuacja się zdarzyła, że wszyscy weszli z przystanku, a tylko jemu jednemu się nie udało i musiał dalej marznąć w oczekiwaniu. Nawet jak się uda w końcu wsiąść to widuje się z okien na kolejnych przystankach tych pechowców co to będą musieli dalej czekać.

Ale ostatnio zrozumiałem dlaczego czasami miejsca dla nowych podróżnych brakuje i to nie z powodu częstotliwości kursowania danej linii, ale z powodu logistyki mojej studenckiej braci. I nie chodzi mi tu o zdolność kompresji czy ubijania się w środku, jak kto woli, ale o coś znacznie prostszego. O co? O siadanie na tych cholernych siedzeniach!

Codziennie widzę w tramwaju minimum 5 a czasem i 10 miejsc siedzących, na długości całego pojazdu, wokół których stoją ściśnięci jak sardynki studenci(w większości, czasem tam i nie student stoi, ale wciąż młody), ale żaden z nich miejsca nie zajmie, tylko będzie stał obok niego na grubość maczety i się wesoło gniótł.

Jest to dla mnie nie zrozumiałe i głupie z 2 powodów, po pierwsze jeżeli zostawiają to miejsce jakiejś staruszce, która "może wsiądzie" to i tak z tego siedzenia nie skorzysta, bo żeby się do niego dostać przez zbitą ciżbę, musiałaby się podpierać maczetą, a nie laską. Po drugie natomiast, skoro jest ciasno, jest obok miejsce, to logika i piramida potrzeb Maslowa nakazuje usiąść, żeby było wygodniej.

Niby to jest niewiele miejsc, jednak w drodze do centrum stan osobowy środka lokomocji się raczej zwiększa, niż zmniejsza z każdym przystankiem i jest to dodatkowe 5 - 10 osób które będzie mogło wsiąść wcześniej i dotrzeć na czas do pracy czy na studia, jak kto woli.

Także drogi czytelniku, widzisz wolne miejsce, to usiądź, chcesz ustąpić, to wstań z zajmowanego miejsca i wtedy stój obok, bo w przeciwnym razie możesz skazać kogoś innego na oczekiwanie na "następny".

komunikacja_miejska

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (28)
zarchiwizowany

#62676

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia zasłyszana od kolegi pt.:

"Mario i Luigi"

Mój kolega pracuje jako brygadzista w zakładzie, który zajmuje się produkcją różnych drobiazgów i akcesoriów powiedzmy biurowych (nie orientuję się dokładnie ale nie jest to najistotniejsza kwestia).

Ostatnio szukali pracowników na produkcję w związku z czym na jego barkach spoczął obowiązek pierwszej selekcji kandydatów. Rozmowa, test praktyczny a potem dzień próbny na produkcji. Pewnego dnia zgłosili się do niego dwaj Panowie w przedziale wiekowym 40-50 lat. Pierwsza ciekawostka Panowie byli bliźniakami, a druga, że jeden był niższy a drugi wyższy, oraz obaj pod wąsem, przez co skojarzenie z Mario & Luigi było dość oczywiste. Z rozmowy wynikało, że Panowie z dużym doświadczeniem, z tym że chcą pracować razem. Z tym wymogiem nie było problemu, w związku z tym dał im do zrobienia test praktyczny, który poszedł im ponoć świetnie, w związku z czym zaprosił ich następnego dnia na produkcję.

Tam też Mario i Luigi radzili sobie świetnie, szybko i dokładnie, także wszyscy byli zadowoleni z ich pracy, a wręcz dziwili się czemu ktoś zwolnił takich fachowców.
W końcu ogłoszono przerwę. Wszyscy siedli sobie, coś jedzą, popijają kawkę, herbatkę, drobne pogaduchy. Jeden z braci podchodzi do kierownika i pyta go o patyczki do uszu. Gość się zdziwił, ale że produkcja, że opiłki metalu, to pewnie wpadło coś do ucha myślał i skierował go do kogoś kto mógł je posiadać. Mario zniknął ze szpatułkami w toalecie na jakiś czas. Po kilku minutach pojawił się z powrotem podszedł do Luigiego i.....

....zaczął do niego strzelać z patyczka czymś brązowym, lepkim i bardzo niemiło aromatycznym... tak proszę państwa Mario strzelał do Luigiego g**nem. Luigi jak zobaczył że ten do niego z g**na strzela, pobiegł do toalety ze szklanką, nabrał wody z sedesu i wodą z tegoż kibla zaczął chlapać na Mario, a po chwili zaczęli się gonić gdzie jeden do drugiego strzelał "z kupy" a drugi pierwszego polewał wodą "toaletową. I to wszystko w otoczeniu oniemiałych ludzi, którzy jedzą, gadają, kawkę piją...

W związku z czym kolega musiał odpowiadać na pytanie zrozpaczonego kierownika, który do niego przybiegł: "KOGOŚ TY MI TU K**A ZATRUDNIŁ ?!"

No cóż, sprawa dlaczego nikt nie chciał takich fachowców się wyjaśniła.

Mario_i_Luigi produkcja

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 91 (281)

#61956

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka opowieść o prawach fizyki.

Rodzina mojego kolegi poszukiwała samochodu. Jako target wybrała młode samochody, mniej więcej do 3 lat i pułap cenowy ok. 30 tys. zł.

Podczas oględzin jednego z samochodów okazało się pod koniec, że drzwi od strony kierowcy się nie domykają. Mimo kilku prób, wciąż nie chcą się domknąć jak należy, w związku z czym uwaga do właściciela:

- Proszę pana, ale tu się drzwi nie domykają.

Pan popatrzył uważnie na rzeczony feler i z miną specjalisty oświadczył:

- A bo widzi pan, trzeba najpierw z drugiej strony otworzyć, bo PODCIŚNIENIE się wytwarza i dlatego tak jest.

samochody

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 531 (601)
zarchiwizowany

#61994

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pisząc te historię trzęsą mi się ręce i za chwile mi jakaś żyłka pęknie, ale ja już nie mam siły po prostu...

Kupiłem Skodę Felicię 98 rocznik z alufelgami. Przy oględzinach samochodu było wszystko w porządku, wiadomo auto nie nowe ma jakieś mankamenty, ale tragedii nie było i wydawało mi się że wszystko jest ok.

Wydawało mi się.

Jednym z mankamentów było ocieranie przy maksymalnym skręcie, podobno felgi miały być za duże i ocieranie o nadkole. Wstępna naprawa miała wynieść koło 200-300 jak Panowie w serwisie ocenili. Nawet oni nie podejrzewali co odkryją kiedy ściągną koła...

Felgi faktycznie nie pasowały więc co zrobił Piekielny Pomysłowy Dobromir? Nie zgadniecie...

Szlifierką kątową szlifował końcówki drążka... Efekt? serwisant rozbierał końcówkę PAZNOKCIEM. Pan powiedział że w tym stanie wystarczył wybój, 60km/h, element się rozlatuje, kierownica się blokuje i pierwsze drzewo, samochód, przepaść moje i po Kazimistrzu...

Kim trzeba być żeby coś takiego robić? Co trzeba mieć w głowie? Za wszystko zapłaciłem 450 zł + felgi zryte drążkiem do wywalenia+ Opony zniszczone o nadkola do wywalenia+ zakup nowych opon + nerwy cały dzień...

Do tego wszystkiego auto kilka dni wcześniej przeszło przegląd... A wada była tak ewidentna że nie sposób jej nie zauważyć...

Czego zatem Kazimistrz oczekuje od właściciela? A no zwrotu za naprawy układu kierowniczego. I tu oczywiście Piekielny się najpierw przyznał że sam to uczynił ale "zapomniał" o tym powiedzieć.

Oczywiście teraz Piekielny nie chce oddać mi wszystkiego, a jedynie część pieniędzy.

Co radzicie? Sąd?

samochody

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (203)
zarchiwizowany

#58772

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja historia z samochodami

Akt 2

Klątwa

Jako że moja poprzednia historia (http://piekielni.pl/58486)cieszyła się na tyle uwagą, iż znalazła się na głównej, zamieszczam jej dalszy ciąg.


Po pamiętnej przygodzie z Panem od Astry, poszukiwań dokonywałem wyłącznie w towarzystwie Krystiana. Zanim wreszcie auto udało się kupić było jeszcze kilka przypadków, gdzie właściciel chciał sprzedać złom w cenie samochodu, ale żaden na tyle bezczelny, żeby o nim opowiadać. W końcu udało się znaleźć auto które nas obu satysfakcjonowało: Audi 80 B3 '89 z LPG i przyzwoitymi opłatami za 2500 zł. Auto wydawało mi się w dobrym stanie i całkiem sympatyczne. Zwłaszcza, że kiedy byłem mniejszy marzyłem o tego typu Audi, więc pomyślałem że takie na pierwszy raz to będzie "boooogactwoooo". Mechanik po oględzinach stwierdził, że to bardzo dobry samochód i że to najlepsze co mogliśmy znaleźć. W związku z tym dokonaliśmy transakcji. Okazało się że jest parę napraw do przeprowadzenia, aby wszystko już było cacy, w związku z czym przekazałem Krystianowi samochód wraz 500 zł na poczet napraw i po 3 dniach auto było gotowe.

Cóż, gdyby wszystko było w porządku, historia by się tu nie znalazła... Pierwszym problemem jaki się pojawił były koła, nie trzymały ciśnienia, w związku z tym były to kolejne naprawy na uszczelnienie etc., chwilę po tym ktoś butem urwał mi lusterko z lewej strony( ślad podeszwy na lakierze), potem wyskoczyły mi problemy z akumulatorem, który rozładowywał się po kilku dniach, okazało się też że cieknie olej i płyn chłodniczy. Potem ktoś wgiął mi do środka drzwi tylne z lewej strony. Wymieniłem akumulator - okazało się, że problemem jest jednak alternator, ponieważ nowy też potrafił wyładować. Między tymi wydarzeniami 2 raz wciągu krótkiego czasu zmieniałem pracę, ponieważ pogorszyła mi się moja sytuacja materialna, zatem postanowiłem że auto powinno zacząć na siebie zarabiać i zacząłem nim rozwozić pizze.

Warto wspomnieć, że nie jestem osobą zabobonną i nie wierze w takie rzeczy, ale poważnie, biorąc pod uwagę skalę i w jak krótkim czasie się to wszystko działo, na prawdę zastanawiałem się czy to nie jest jakaś klątwa...

Pracując przy plackach zaczęły dziać się dziwne rzeczy z termostatem, temperatura nagle mi skakała w górę, po czym nagle spadała. Przy tym wszystkim jak zacząłem jeździć głównie po mieście taksówkarze zaczęli mi się kłaniać, a jeden wprost zapytał czy kupiłem od właściciela (podając mi jego imię i nazwisko), mówiąc że po rejestracji poznał... Potem zaczęło mi w aucie śmierdzieć benzyną i gazem, a w końcu samą benzyną niezależnie od tego na czym jechałem...
Żeby była jasność, odkąd z autem zaczęły dziać się dziwne rzeczy dzwoniłem non stop do Krystiana, ale albo nie miał czasu, albo po prostu nie odbierał. Nie miałem czasu nawet żeby szukać kogoś innego, bo cały czas pracowałem i jeździłem.

Pewnego dnia, to było wtedy, kiedy uderzyła fala mrozu w Krakowie, jadąc sobie na kurs z pizzą do klienta i zbliżając się do świateł, nagle poczułem straszliwy smród. Z początku myślałem, że to jakiś stary diesel przede mną, jednak dym, który nagle zaczął wydostawać się z nawiewu, uświadomił mi, że to jednak coś nie tak z moim samochodem. Skojarzyłem, problemy z termostatem i dymem, pomyślałem - chłodnicę szlag trafił. Tę hipotezę zdawał się potwierdzać czujnik termostatu, który pokazywał znacznie wyższą temperaturę. Zjechałem na bok, zgasiłem silnik, otworzyłem maskę... i płomienie liznęły mnie po twarzy! Wszystkie przewody paliwowe i silnik paliły się żywym ogniem! Rzuciłem się natychmiast po gaśnicę ( Bogu dzięki kupiłem i woziłem w aucie), szarpię się z zawleczką, która się zaklinowała... jest! Puściła! I psikam wszędzie w źródło ognia i na szczęście w miarę szybko udało mi się ugasić pożar. Psiknąłem jeszcze kontrolnie parę razy w tlące się przewody, ale ogień zgasł. W tym momencie dopiero zrobiło mi się ciepło i nogi zrobiły się jak z waty... Przewód od gazu najbardziej ucierpiał. Gdyby zaczęło się palić trochę wcześniej, a ja zjechał trochę później... Cóż niektórzy mówią że miałem mnóstwo szczęścia bo wyleciałbym w powietrze, a inni, że nie powinno wybuchnąć, tak czy siak cieszę się że żyję. Gdy w mojej głowie trwały takie niewesołe rozmyślania, oderwałem wzrok od spalenizny pod maską, podniosłem wzrok nad auto... i wiecie co zobaczyłem ?
Budynek Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie... Lepszego miejsca cyniczny los nie mógł wybrać...

CDN..

samochody

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 103 (183)

#58486

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja historia z samochodami - Akt 1.

We wrześniu zeszłego roku potrzebowałem kupić sobie samochód. Nie miałem zbyt wielkiego budżetu, łącznie z kasą na ewentualną naprawę po kupnie miałem budżet w wysokości 3500zł. Nie jest to dużo, ale przy drobnych wysiłkach daje radę coś za to kupić, nawet w niezłym stanie. Kto poszukiwał używanego samochodu, ten wie ile to kosztuje czasu, nerwów i wysiłku, aby coś znaleźć, co się zaraz nie rozleci. W tym miejscu należy nadmienić, iż dopiero zaczynałem swoją przygodę w tej branży, miałem ogólne pojęcie z forów internetowych i porad na co należy zwrócić uwagę, ale zero własnego doświadczenia, co się później na mnie zemściło, ale o tym innym razem.

Dzwoniąc, pytając i szukając w końcu natrafiłem na prawdziwy rarytas Opel Astra 1995 w super stanie od pierwszego właściciela za 2500zł. Umówiłem się z Panem, przyjechałem na miejsce, gdzie przywitał mnie sympatyczny pan po 50 z wielkim brzuchem, uśmiechnięty i wesoły. Jako że sam też mam brzusio i podobny charakter miło nam się rozmawiało, zadałem parę pytań, a następnie przeszliśmy do oględzin auta.

Miałem ze sobą jeszcze 2 kolegów, którzy już mieli samochody i coś więcej wiedzieli, ale niewiele więcej. W każdym razie oglądamy auto z każdej strony, zaglądamy pod uszczelki, sprawdzamy wnętrze, opony itd. Wszystko to co pisali na forach. Najbardziej mi się podobała blacha, bo była bez rdzy i ogólnie wszystko ładnie tam wyglądało. W trakcie jazdy próbnej nic szczególnego nie zwróciło mojej uwagi, jechało nam się bardzo dobrze.

Jednak gdzieś tam w podświadomości czułem, że zanim kupię jakiś samochód musi mi to obejrzeć jakiś fachowiec, mechanik, który się na tym zna. Pan oczywiście proponował, że tu jest warsztat i tak dalej, że zna tam mechanika i w ogóle, jednak mając wiedzę z forum, postanowiłem, że obejrzy go ktoś niezależny, ale wybrany przeze mnie. Mój kolega miał znajomego mechanika - Krystiana, który miał być takowym fachowcem w tej dziedzinie. Umówiłem się z Panem za 2 dni, że przyjadę sprawdzę i jak wszystko będzie cacy to kupuję. Z Panem przed wyjazdem jeszcze pogadałem, powiedział, że spuści mi jeszcze trochę z ceny, żebym był zadowolony. No i ja cały ucieszony czekałem na wynik ekspertyzy.

2 dni później przyjeżdżamy z Krystianem na miejsce i tym razem on przystąpił do oględzin, a ja się tylko patrzyłem i obserwowałem, oraz słuchałem co się będzie działo:
[K]rystian: Tu było, malowane, tam było malowane, tu z przodu Pan miał chyba jakiś dzwon, prawda?
[W]łaściciel: Nie proszę Pana, nic takiego.
[K]: Drążki sterownicze wy***ane, panewki wy***ane, podłużnica spawana i w dodatku źle.
[W] (przemawiając już z coraz większym trudem): Nic tu się nie działo z tym samochodem proszę Pana...
Krystian przeszedł na tył samochodu zajrzał pod spód, oparł się o zderzak, pooglądał, następnie zwrócił się do mnie.
[K]: Ile to ma na liczniku i za ile jest ten samochód?
[J]a: 230tys i 2500zł i Pan mówił, że spuści nam z ceny...
[K]: To auto ma przejechane ponad 500 tys. km, jest spawane z 3 innych samochodów i jest warte najwyżej 500zł.

W tym momencie właściciela trafił jasny szlag, zniknął szeroki uśmiech, a w jego miejsce pojawił się grymas wściekłości, wziął trzasnął maską samochodu, krzycząc, że to nie jest samochód za 20 tys. tylko za 2 i że nie będziemy mu przy aucie majstrować, oraz ogólnie że mamy wypier****.

Później Krystian wytłumaczył mi, dlaczego tak łatwo mogłem dać się skusi. Otóż miejsce gdzie mieszkał nasz Pan od Astry było mekką krakowskich blacharzy, którzy potrafią robić cuda, aby z wraka zrobić samochód i że ktoś kto się nie zna, łatwo się natnie. Po tej akcji byłem strasznie zmartwiony ludzką dwulicowością i ordynarną próbą zrobienia ze mnie frajera. Cieszyłem się za to, że mam już swojego prywatnego mechanika, na którego mogę liczyć, zatem umówiłem się z Krystianem na dalsze poszukiwania. Ale to już zupełnie inna historia...

Zakup samochodu

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 436 (550)
zarchiwizowany

#54692

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia która wydarzyła się dzisiaj w krakowskim tramwaju linii nr 4.

W tej historii może być 2 piekielnych w zależności od waszej oceny, ponieważ sytuacja tym razem nie jest zupełnie jasna, ale piekielność jest wyczuwalna z daleka.

Siedziałem sobie spokojnie w tramwaju i byłem świadkiem kontroli biletów. Dwoje kontrolerów zatrzymało jakąś dziewczynę na oko do 20 lat, która nie posiadała żadnego biletu, czy też potwierdzonego uprawnienia do przejazdu bez takowego jak wynikało z zasłyszanej sytuacji. Ponad to odmówiła okazania dokumentu tożsamości, w związku z tym kontrolerzy zgodnie z regulaminem zatrzymali Panią do wyjaśnienia i wezwali odpowiednie służby na końcowy przystanek w celu ustalenia jej tożsamości.

Sama zatrzymana nie była w żadnym stopniu spokojna, cały czas się wyrywała kontrolerom, próbowała przepchnąć się obok nich, bo blokowali jej wyjście, także robiła się tam mała przepychanka. W tym momencie zareagowała jakaś kobieta, która widać przestraszyła się, że robią dziewczynie jakąś krzywdę i zaczęła głośno komentować całą sytuacje i domagać się aby pozwolili domniemanej gapowiczce wysiąść. Kontrolerzy początkowo spokojni zaczęli być coraz bardziej nerwowi, z jednej strony dziewczyna, która usiłuje się wymknąć a z drugiej kobieta, która nie bardzo rozumie sytuacje i coraz głośniej i coraz bardziej zaczepnie atakowała kontrolujących. W końcu jeden nie wytrzymał:

[Kontroler 1] - Niech się Pani już zamknie, bo Pani tylko przeszkadza i nic nie rozumie!

W tym momencie inni pasażerowie podenerwowani całą sytuacją zaczęli krzyczeć i pomstować w ich stronę:

- Proszę ją wypuścić!
- Czemu Panowie ją biją?!
- Jak można tak traktować dziewczynę, no ludzie opamiętajcie się!
- Jak jesteś taki kozak to ze mną się spróbuj!
- Proszę ją wypuścić! Proszę mnie skontrolować!
- Dlaczego Pan nie wezwie Policji tutaj tylko na Balicką?!
- Nas jest więcej, nie damy się!

W międzyczasie domniemana gapowiczka chytrze usiłowała postawić im zarzut użycia przemocy, jako że cały czas doprowadzała do szamotaniny. Wyjęła tablet i próbowała robić im zdjęcia. Kontrolerzy, którzy bynajmniej nie chcieli dać się sfotografować zaczęli zasłaniać to siebie to tablet i nieuważny obserwator mógł to odebrać jako próbę kradzieży czy też wyrwania jej tego tabletu. Co znowu spotkało się z wrzawą ze strony pasażerów.Jaki był finał całego zajścia? Nie wiem, ponieważ w tym momencie musiałem wysiąść na swoim przystanku.

I tu pojawia się pytanie, kto tak naprawdę był tu piekielnym, czy
A) Domniemana gapowiczka, która odmówiła okazania dokumentu tożsamości i załatwienia sprawy na przystanku. Ponad to cały czas wyrywała się i usiłowała najwyraźniej uciec.
B) Kontrolerzy, którzy zgodnie z regulaminem kontroli zatrzymali pasażera, który nie posiadał biletu ani innego dokumentu na przejazd, a dodatkowo odmówił okazania dokumentu tożsamości.
C) Inni pasażerowie, którzy nic nie wnosili do sytuacji a dodatkowo stresowali samych zainteresowanych.

Odpowiedź pozostawiam wam.

komunikacja_miejska

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (77)

1