Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KittyBio

Zamieszcza historie od: 5 marca 2018 - 12:52
Ostatnio: 8 stycznia 2021 - 2:49
  • Historii na głównej: 12 z 12
  • Punktów za historie: 1468
  • Komentarzy: 132
  • Punktów za komentarze: 504
 

#84785

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Narzeczony dostał w spadku mieszkanie. Mieszkanie zbudowane i złożone z przedmiotów z okresu PRL, więc remont generalny odbyć się musiał. Po załatwieniu wszelkich formalności, zaczynamy.

Problem 1.
Znaleźć fachowca.

Wybraliśmy firmę X. Mieli zrobić wszystko. Umawiamy się z miesięcznym wyprzedzeniem, że z dniem Y zaczynamy. 2 dni przed zadzwoniła pani, że nie przyjadą, ot tak po prostu (chwała jej, że zadzwoniła).
No to siup, bierzemy jednak Januszex i spółka.
Januszex jak usłyszał słowo umowa, to od razu uciekł, nawet się nie żegnając. Januszex 3 zrobił podobnie. Januszex 2 prawie się zgodził, ale stwierdził, że nie godzi się na kontrolę pracy i w razie podejrzenia, kontrolę alkomatem (którego i tak nie mamy, ale dopisaliśmy, by potem nam się nie zataczali jak w relacji znajomych z ich remontu). "No ale to uwłacza godności człowieka, a poza tym 1 piwo czy małpka powoduje, że lepiej się myśli". Próbował negocjować, że jeśli nie godzimy się na picie, to żąda większej stawki, bo w Niemczech więcej płacą...

Problem 2.
Jak włamać się do mieszkania :)

Jakiś anonim wezwał policję, bo 2 młodych ludzi bez kominiarek w środku dnia otwiera mieszkanie za pomocą klucza (ba, swobodnie korzysta z balkonu), więc to na pewno uzbrojeni złodzieje.
Pierwszy raz w życiu siedziałam w kajdankach i byłam na komisariacie. Co więcej, nawet policja nie wierzyła, że nie jesteśmy złodziejami. Piekielnością dodatkową jest to, że przyjechały do nas 3 radiowozy (wszak 1 to za mało, a podatki są po to by je wydawać). Najpierw najbliższy patrol, który nas skuł (pozdrawiam gorąco za to, że chociaż nas nie postrzelili). Potem inteligencja - zrobili 3 zdjęcia do połowy spakowanych kartonów z ubraniami i trochę popisali. A 3 (mięśniaki) zabrali nas na komisariat, gdzie spędziliśmy jakieś 4 godz, aż potwierdzono, że to nasze mieszkanie. Przynajmniej przeprosili. Przygoda życia, ale nigdy więcej. Piekielnych sąsiadów też pozdrawiamy i obiecujemy, że jak tylko się dowiemy kto, to zemsta będzie również kosztowna...

Problem 3.
Ciotka.

Ciotka była stara i miała swoje umysłowe problemy (zbieractwo). W szafie pełno nowych (z metkami, zapakowanych) ubrań, góry książek, trochę kolekcjonerskich rzeczy (znaczki, szpule magnetofonowe wraz z odtwarzaczem, kilkadziesiąt "burd" z wykrojami, kilka albumów pocztówek etc). No to wszystko w kartony i niech sobie ktoś bierze za "dziękuję", bo żeby czekoladę w podziękowaniu kupić, to nawet nie marzyliśmy (ale wbrew pozorom dostaliśmy od kilku ludzi, po przepłynięciu oceanu "mistrzów biznesu").

Cytaty mistrzów biznesu:
- Jak z dowozem, to wezmę - miejscowość 150 km od nas (to po książki i 5 klaserów znaczków).
- Takie duże... (no przecież w ogłoszeniu było, że większość to rozm XXXL, zdjęcia były). Ja tu specjalnie przyjechałem, pani mi zwróci koszt dojazdu (Co, kurka wodna?!)
- A wysyłka będzie za darmo?
- Ja przyjadę po 12... (po 12 dalej nie ma i nie odbiera)
- Taki telewizor? (no wiem, że takich już nie ma, ale TV jednak działa, może komuś biedniejszemu się przyda). Ja myślałem, że to zdjęcie poglądowe (no przecież kto dziś czyta ogłoszenia).

Cały sprzęt, po który nikt nie przyszedł ze stosownym papierkiem, odwieźliśmy na punkt składowania. Tekst pracownika "Panie, to trzeba było wyrzucić na śmietnik po nocy albo j**nąć gdzieś w las, a nie tłuc się taki kawał, no i jeszcze ja muszę to dźwigać".

uslugi remont

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 248 (274)

#82999

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie jestem pewna, czy historia iście piekielna, ale z pewnością "ku przestrodze”.

Dostałam 4 dni wolnego, więc postanowiłam odwiedzić siostrę. Umówiłyśmy się w stolicy, bo ta dostała "okazjonalne" zadanie w postaci przetransportowania 1 konia (koń przyjaciółki) z warszawskiego Służewca pod Kraków.

Koń ogółem za jazdą nie przepada, ale jest spokojny, dopóki się jedzie (zajęty jest trzymaniem równowagi, a nie rozrabianiem).

Trasa się dłużyła, bo tam jakaś stłuczka, to znów roboty, tam korek na światłach, generalnie więcej stania niż jechania, więc koń się zaczął trochę nudzić. Zdecydowałyśmy, że za Kielcami zjedziemy gdzieś w ustronne miejsce, coby zobaczyć, co z koniem, a jeśli będzie trzeba, to będzie można go wyprowadzić i dać mu "rozprostować kopyta".

GPS pokazał, że za 15 km będzie jakiś las i zajazd. Chwilę tam postałyśmy, za namową właścicieli (sami mieli konie i ogólnie bardzo mili ludzie) przelonżowałyśmy konia, zjadłyśmy i jedziemy (było już jakoś po 21).

Droga wąska, las, koń w przyczepie - ze 35 km/h jechałyśmy, a może i tego nie. Za nami wlókł się drugi samochód. Trudno napisać, że nagle zobaczyłyśmy panią z dzieckiem, idącą środkiem drogi, bo widziałyśmy ją ok. 5-7 m wcześniej. Ubrana na ciemno, dzieciak też jakaś ciemniejsza bluzka.

Droga wąska, więc nie ma jak ominąć, ale pani nawet zeszła z dzieckiem na pobocze.

Tylko dziecku szyszka uciekła i wleciał nam dosłownie pod koła. Przy zawrotnej prędkości 20 km/h (zwolniłyśmy, jak ich zobaczyłyśmy) dzieciaka nawet samochód nie dotknął, bo nawet z masą 600 kg w przyczepie wyhamowałyśmy. Samochód za nami juz nie.

Pani drze ryja, bo żeśmy jej Antosia prawie rozjechały. Z samochodu wyszła para i ma pretensje, że w nas wjechała (bo nie zachowała odstępu). Koń też przerażony (no dobra, żadnego kwiku nie było, więc aż tak tragicznie nie było).

Ok, nie ma sprawy - zadzwonimy po policję. Ale na hasło policja, matka wzięła za rękę dziecko i znikła w lesie, a młoda para na siłę chciała wcisnąć 100 zł (oni mieli kilka rys na masce). Generalnie też się zaraz zmyli, marudząc coś pod nosem.

Konia uspokoiłyśmy (na całe szczęście nic mu nie było), ale w sumie dojechałyśmy na 2 w nocy. Gdyby nie koń, to mógłby być tylko zły sen, a tak tyle stresu.

I teraz apel:

1) Idąc/jadąc rowerem wieczorem/nocą, miejcie odblaski (ja za swoje rowerowe zapłaciłam aż 15 zł - to niedużo, a może uratować Wam życie). Z pewnością nie ubierajcie się na ciemno w takich miejscach. Jesteście zwyczajnie niewidoczni (gdybyśmy nie jechały z koniem, jechałybyśmy trochę szybciej, chociaż i tak boimy się wyskakujących saren, inni mogliby tam jechać znacznie szybciej - tragedia gotowa).

2) Jeżeli jedziecie za kimś, kto się wlecze, a i tak nie da się go wyprzedzić, zachowajcie trochę odstępu. To, że będziecie jechać na "tyłku", nie znaczy, że w magiczny sposób go wyprzedzicie.

3) Jeżeli widzicie, że ktoś ma konia w przyczepie i wlecze się - nie trąbcie, bo Was widać (słabo Was widać, jak się jedzie z 50 cm za przyczepą, ale jednak widać). Zapewniam Was, że nikt nie robi Wam na złość i gdyby się dało, jechałybyśmy szybciej/zjechałybyśmy Wam z drogi. Koń to płochliwe zwierzę (na szczęście ten w przyczepie był przyzwyczajony do hałasu). Gdyby to był "zwykły" koń, mógłby być słabiej uwiązany albo bardziej płochliwy i może stać się coś gorszego niż parę rys na masce.

wypadki drogowe

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (158)

#87370

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, czy kojarzycie moją poprzednia historię - "zła" ciotka umarła. Nie jakoś spektakularnie - w fotelu, całkowicie sama. Było to dokładnie tydzień temu (2.11).
Mój mąż pojechał zawieźć jej Apap, bo teściowa dzwoniła, ze głowa ciotkę boli i nie ma siły iść do apteki. Jak przyjechał ciotka był już "nieprzytomna", a w zasadzie martwa (zmarła chwilę po telefonie do siostry).
Po 2 godzinach przyjechało pogotowie. Stwierdzili zgon, ale że ciotka za młoda na naturalną śmierć, chorująca tylko na nadciśnienie to konieczna będzie sekcja. Po następnej godzinie przyjechała policja, porobili fotki, popytali i poszli. Ciało zabrano po następnej godzinie, dom zamknięto.
Sekcja była w środę.
Cóż za ulga, okazało się, że ciotki nikt nie zabił, miała wylew. Ciało możemy odebrać następnego dnia. I tu początek piekielności.

Zakład pogrzebowy nr 1 - nie ma już miejsc (my to już czarny pkt na mapie CoVidowej jesteśmy). No ale jak to?! To co zrobić z nieboszczykiem, którego trzeba zabrać z prosektorium?! Dobra są jeszcze 2 inne, bez łaski :D

Zakład nr 2 - jak usłyszeli, że nieboszczkę będziemy chcieli trzymać ok tygodnia w lodówce (ciotka nie była zapobiegawcza - dołka nie miała), to stwierdzili, że nie pomogą.

Zakład 3 - się zgodził. Hurra!
Dzwonimy teraz do księdza. Teściowa chce pochować ciotkę na podmiejskim cmentarzu, więc to ksiądz zarządza cmentarzem.
Dołek trzeba uzgodnić z kościelnym - organistą, ale kościelny jest na kwarantannie (aha). Wróci za tydzień.
- No ale pogrzebów nie ma przez tydzień?!
- No są, ale.. <i tu uważajcie> ...dołka kościelny sprzedać nie może, bo go nie ma. Ludzie wykombinowali, że się chowają w miejscu innych krewnych na tym cmentarzu. Znaczy pochówek odbywa się w czyimś innym grobie, a jak wróci kościelny, dołek sprzeda i podmuruje, to się przeniesie. <?!! - podobno 3 osoby skorzystały z takiej okazji>. Teściowa nawet chciała się zgodzić, ale uświadomiłam ją, że na przeniesienie zwłok konieczna jest zgoda Sanepidu i pełnoprawna ekshumacja - co wyniesie co najmniej 2x tyle. Pochowamy ciotkę więc na innym cmentarzu.

Tak więc jest poniedziałek (ciotka leży od czwartku, a w zasadzie od poniedziałku, ale policyjny hotel był za darmo). Dziś teściowa ogarnęła kamienice na miejskim cmentarzu komunalnym (chyba siostra będzie ja straszyć po nocach za taką złą miejscówkę). Znaczy plac, dołek przyjdą wykopać w środę. Ksiądz też się znalazł, pogrzeb ustalony na czwartek.

A teraz na zakończenie - policja zamknęła dom ciotki (i słusznie). Teściowie bogaci nie są, jakieś zaskórniki mają, ale właśnie się dowiedziałam, że moja teściowa wzięła chwilówkę na pogrzeb, bo wstydziła się poprosić o pomoc... Za tygodniowe przechowywanie ciała w zamrażalce zakład policzył 500 zł, trumna 1200 + ubranie 200 zł, nagrobek 5500 zł + dołek 500 zł i ksiądz wziął 1500 zł z organistą. Z pożyczonych 10 tys ma do spłaty 13 tys. Czy ktoś kiedyś mówił, że zasiłek pogrzebowy wystarczy spokojne na pogrzeb i "jeszcze można się na tym dorobić albo, że stypy za to wystawiają...?!

śmierć w czasie Covida

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (156)

#87191

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pierwszy raz widziałam jak mój mąż płacze. I to nie z radości.

Otóż od początku naszego narzeczeństwa były przeszkody natury rodzinnej. Znaczy ja pochodzę z bogatszej, wykształconej rodziny, a on z biedniejszej, za to bardzo religijnej. Tak czy inaczej, o ile rodzice pogodzili się z faktem, tak dalsza jego rodzina niekoniecznie.

Imieniny teściowej. Upiekłam tort, kupiliśmy bukiet róż i jakąś tam pościel. Przybyliśmy wcześniej, by zdążyć przed siostrą teściowej, bo kobieta zazdrosna i szczerze mnie nienawidzi, ale się nie udało.
Cioteńka dogryzała mi przy każdej okazji. Żadne prośby teścia, teściowej nie pomagały.

No wiecie, a to, że biedy Adaś musi na mnie tyle tyrać, bo jestem rozpieszczona (chociaż zarabia więcej od niego). A to, że naciągam go, bo teściowej bukiet róż się na nic nie nada, a to mój kaprys, kwiaty zwiędną i do kosza. "Tu się nie ma co pokazywać i błyszczeć kochana, kwiaty to oznaka próżności". A to, że domu prowadzić nie umiem. Że ona na Fejsie widziała, że po restauracjach Adaś musi chodzić, bo żona mu schabowego upiec nie potrafi. Że pewnie go zdradzam na tych Bahamach co to na nie wiecznie latam, a Adaś mi to musi fundować (tak, latam na konferencje i szkolenia z pracy i czasem zabieram męża - ostatni raz byłam w listopadzie, ale fakt wcześniej byłam z raz na 2 miesiące). A co gorsze nie mam jeszcze dziecka. Rok po ślubie nie mam dziecka, więc:

"Na pewno te tabletki brała, bezbożnica. Potem kalekie się urodzi i Adaś będzie musiał alimenty na ułomka płacić... Zobaczysz Adaś, kara boska spotka cię za to, żeś ty się z nią związał..."

W tym momencie zaczęłam się śmiać, a potem płakać. No w ciąży jestem, czasem mi się zdarza popłakać, czy wzruszyć nad kawałkiem liścia, nie jakoś spektakularnie, ale jednak. Poza mężem nikt nie wie, bo teściowie to strasznie nadopiekuńczy są, więc ciągle by wydzwaniali, no i żadnej pracy czy koni (tak, wciąż się wybieram na spacery konne). Moi z kolei każdego dnia gderali by, ze mam spory dom (z nimi), to się w kawalerce gnieżdżę i mam się natychmiast sprowadzić do nich (wiecie, typowa patologia z obu stron tylko skrajna).

Tak więc zostałam "opętaną przez szatana". Już Adam powinien brać rozwód, już teściowa powinna mnie wypędzić i jak w ogóle mogła pozwolić na ślub nasz. Po wygłoszeniu monologu, którego nikt nie mógł przerwać (a jakże, próbowali, tylko wzruszyłam się, że mąż i teść starał się mnie pocieszyć, więc zaczęłam ryczeć) ciotka zawinęła się i wyszła.

P.S Wiele razy prosiłam męża, by się nie przejmował tym, co ciotka gada i nie reagował na zaczepki (miałam kiedyś identycznego wujka, co dopiekał jak tylko mógł wszystkim, którym się lepiej wiodło - a to złodzieje, to tacy, to owacy). Ma swój dom, kochającą żonę i rodziców, a po mnie to zwisa i powiewa. Ciotka pogada, w końcu by się znudziła i tyle.

P.S.2 Musiałam teściom w końcu powiedzieć, że za 5 miesiąc zobaczą wnuka/wnuczkę. Teściowa od rana już 15 raz dzwoniła z przeprosinami za siostrę.

P.S.3 U mnie normalne jest, że każdą okazję się celebruje należycie. I rodzina jaka jest, taka jest. A że ciotka myśli, że chroni mojego męża, więc raczej się z tego należy cieszyć.

rodzina

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (178)

#86428

przez (PW) ·
| Do ulubionych
E-learnig - czyli polskie piekiełko edukacji.
Przyjęliśmy pod swój dach kuzyna - lat 17 (rodzice lekarze - 1 na pierwszym froncie, a te hotele dla medyka to tylko w TV są), który uczęszcza do "elitarnego" LO (klasa mat -fiz). W domu jesteśmy w 5 - ja+mąż, moja siostra, dziadek no i kuzyn (moi rodzice także się odosobnili).

Zaraz 3 czy 4 dnia po rozpoczęciu kształcenia na odległość, kuzyn prosi o pomoc, bo na jutro ma tyle zadań. Dał nam coś "łatwiejszego" jakieś karty pracy z historii - stron 5. Nie sprawdzaliśmy ile ma zadane, dał to dał, dla mojego męża to 20 min z komputerem - widziałam kątem oka, że to jakieś mapy myśli czy coś takiego.

Potem co raz częściej coś się zdarzało - WoS, historia, niemiecki, coś tam wytłumaczyć, bo w podręczniku słabo wyjaśnione.
W końcu tak sobie z siostrą gadamy, czy nas coś dzieciak w te zadania nie wkręca, chociaż cały dzień siedzi w tym komputerze, nawet czasem na kolacje nie chce zejść, a zadań jakby więcej i każdy z nas siedzi ponad godzinę nad tymi zadaniami.

Dobra zaglądamy mu w edziennik. Jednego dnia(24.03) przyszło 16 wiadomości.
Z matematyki mają rozwiązać 42 zadania ze stereometrii - na kartce i wysłać skan. Zdjęcia jak dla mnie wykonane aparatem z telefonu, który ma 20 lat - mało czytelne i rozmazane z jakiegoś pożółkłego zbioru zadań - trudno się połapać, bo zdjęcia robione np. 1/3 strony, część zachodzi na siebie część nie, jakieś powtórki - w sumie 26 zdjęć. Dział nowy, ale dzieciak sobie jakoś poradził sam.
Z polskiego do 24 godz. następnego dnia mają wysłać 7 stron kart pracy o Ferdydurke. Mieli omawiać ją dopiero po świętach - książki młodzian nie posiada. Do tego za 2 dni ma być wypracowanie na temat interpretacji pupy i upupianiu. Kuzyn z mężem jakoś podołali - dostali 3+ za 2,5 godziny pracy.

Z angielskiego nawet mało - 1 strona z ćwiczeń na 3 dni.
Fizyka - nauczyciel napisał 3 wiadomości. 1 pusta, 2 z linkiem do filmiku na youtubie - 1,5h, 3 napisana jakoś słabo czytelnie - chyba chodziło o notatkę w zeszycie.
No i hit - wf. Z wf wypracowanie na 2 strony A4 na komputerze o dyscyplinach na igrzyskach (wcześniej ja już pisałam o Małyszu i Lewym i o zasadach w meczu - każde po 2 str).

Ostatnie są WDZ - nauczycielka też nie ogarnięta - wiadomości jakieś chaotyczne - jakiś dosyć "wulgarny" filmik z porodu + w 5 punktach napisać jak wspierać żonę w czasie ciąży czy coś takiego. Akurat siostra w ciąży to sobie pooglądała, powyzywała panią, wyklęła i napisała.
Także za dzień wczorajszy (wg planu) obudziła się pani od biologii. Ona poprowadzi lekcje o 20 - mają być na zoomie. Dobra, raz się jej mogło zdarzyć, ale kuzyn twierdzi, że nie pierwszy raz. Babka nie dotarła na "spotkanie" mimo odzewu co pół godziny, że już za raz będzie. Po 23 siostra kazała wyłączyć laptopa - napisała w imieniu rodziców kuzyna maila do nauczycielki, a że brak odzewu to poszło do dyrekcji.

No i tu piekło się zaczyna. Bo pani to jakiś dinozaur, który nie umie włączyć komputera. Obsługuje ją podobno jej syn (który do niej przychodzi) no i uczniowie i rodzice powinni wykazać się zrozumieniem. Bo pani taka wspaniała. Ale Pani się wkurzyła i wysłała zadania z równie starego jak ona zbioru dla studentów medycyny. W sumie 10 str.

Ja dr n. biol., siostra też dr n.rol (po biotechnologii) i dostaliśmy aż 2=. Wszystko fajnie, gdyby nie fakt, że spisałyśmy odpowiedzi z książki i dopisaliśmy piękne wyjaśnienie do każdego zadania, tak, że dziecko w podstawówce zrozumiałoby odpowiedź. W sumie na przekór babie napisałyśmy 16 str - takiego opisu chorób nie powstydziłby się żaden lekarz - opisany każdy szczególik. Koledzy mimo wysłanych od nas odpowiedzi, także zaliczyli na 2 lub 3. Jaśnie pani nie odbiera, na dzienniku brak kontaktu. No to do dyrektora.

Olaboga, no pani. H dla dzieci dobrze chciała, bo to ważne... bo to raptem tylko 1 zła ocena (znacie takie domy, że dzieciak przy 1 złej ocenia wpada w "depresje"?! No to ten typ). Ale on załatwi sprawę. W Wielki Piątek patrzymy 2= poprawione na 5-. Zadanek nowych nie wysłała.
A my właśnie (o 1 w nocy) kleimy jakieś figury na matematykę - było śniadanie i obiad, trochę zabawy i lekcje, by wyrobić się na środę. Nadal nie wiem na co komu ikosaedr (tak pani napisała w wiadomości, ale że my głąby, to na wiki sprawdzaliśmy :D), ale wiem jak trudno narysować jego siatkę :). W sumie 7 figur na środę. Mamy policzyć także ich objętość i pole powierzchni i coś tam jeszcze. Zdjęcia naszych dzieł mamy także wysłać mailem, czy aby na pewno je zrobiliśmy i nie oszukujemy.

W trakcie 3 tygodni zużyliśmy 2 ryzy papiery (dobra ja+siostra+mąż może razem wydrukowaliśmy ze 150 -200 kartek) i właśnie dobiega końca tooner w drukarce. Ostatni tydzień siedział każdy do 1-2 w nocy robiąc jakieś debilne zadania - a to kazanie dla księdza o miłości, a to wypracowanie z wf, albo jakieś grafy z historii (pani dodaje punkty za ilustracje - mój małżonek dostaje same 5 i jest najlepszy w klasie).

Dziadek chemik, my z siostrą biolodzy, mąż po administracji (ale pasjonat historii i sztuki). Czy Wy to psia kosć rozumiecie?! 5 ludzi ledwo nadąża robić te zadania, bo poza dziadkiem każdy ma jeszcze pracę. Każdy z nas zdał maturę i ukończył studia i ma trudności by tą ku*ę zadawaną zrobić. Koledzy kuzyna już częściowo "odpadli". Z orłów zrobili się przeciętni, bo nie nadążają wysyłać tej tony makulatury, a większość rodziców czasu nie ma.

Czy to wina nauczycieli czy rządu czy niebios, nie moja to rzecz. Ale wfista, którego do tej pory jedynym zadaniem w pracy było otworzenie kantorka i rzucenie chłopakom piłki, dziś nagle staje się polonistą zbierającym eseje o sportowcach.

Z WoS. z którego nie mają nawet podręcznika i na którym do tej pory jedyne co robili, to chwalili jedyną i właściwą partię, nagle mają wypisywać akty prawne z Konstytucji i ustaw. A z innych przedmiotów (np. matematyka) pani na lekcji zrobiłaby 3 zadania i jako tako wytłumaczyła temat, 5 by zadała do domu, ale nagle dostaje natchnienia i wysyła 30-40 zadanek, co by się nie nudzić.

Jeśli napisze się, że ma trudności podsyła link no youtuba (tak raz nie zdążyliśmy i napisaliśmy, że nie umiemy), gdzie przez 30 min tłumaczą 1 zadania. Może wystarczy odrobina pomyślunku, że jak każdy nauczyciel wyśle ze swojego jedynego i najważniejszego przedmiotu po kilkanaście zadań, to przy 7-8 lekcjach wychodzi z tego kilkadziesiąt+jeszcze trzeba sobie to doczytać albo obejrzeć na yt filmik z instrukcją, a doba ma dalej 24h.


Dla porównania - siostra jest wykładowcą (pracownik naukowo dydaktyczny) - wysyła prezentacje na bieżąco i raz zrobiła test na modelu. Dla 3 roku wysyła po 3-5 zadań - które nam zajmują ok 5 min, studentom może z 15. Konsultacje ma raz na tydzień na fejsie. Całość operacji dydaktycznych zajmuje jej ok 2 godz dziennie na ok. 250 studentów :D.

nauczyciele

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (211)

#85837

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o planowaniu przestrzennym i nieodpowiedzialnych ludziach.

Wiele lat temu moi dziadkowie sprzedali swoje pole i przeprowadzili się do miasta. Były to w dużej mierze bujne łąki (jakieś 12 ha) położone w dolinie rzeczki, którą wszyscy rolnicy swego czasu pogłębiali. Mimo to, zawsze na wiosnę i jesień rzeczka wylewała i zalewała większość pól. W dodatku jako, że rzeczka biegła do Wisły, to zdarzało się czasami coś, co nazywali cofką. Wieś już wtedy była całkiem sporą osadą, a że położona niedaleko dużego miasta, to i grunt "dosyć atrakcyjny". No to cyk. Rzeczkę i pola osuszono, podzielono na działki i pobudowano osiedle.

Sprowadzili się tam dosyć bogaci ludzie stawiając naprawdę ładne domy. Minęło jakieś 15 lat odkąd stanął tam pierwszy dom. Dziadek od razu powiedział, że tylko jakiś kretyn tam się pobuduje, no ale pobudowało się sporo - w sumie jakieś 150 domów (dziadkowie byli ostatnimi rolnikami wzdłuż rzeczki, sąsiedzi sprzedali wcześniej pola).

Rodzice wciąż mieszkający w domu po dziadkach, usłyszeli już jakieś 2 lata temu, że domy zaczynają pękać. Jakieś rysy na suficie w salonie, odpryskiwanie tynków na elewacjach, a to rysa w sypialni, a to problem z pleśnią w piwnicy. Droga asfaltowa także popękała i porobiły się całkiem spore dziury (które podobno mają na wiosnę (2020) łatać). Przyszła jesień 2019. Miesiąc przed świętami, było kilka dni deszczu (żadne ulewy - po prostu padał deszcz).

No i stało się - ten nieszczęsny, zarośnięty rów, który kiedyś był rwącą rzeczką, wypełnił się wodą i zalał piwnice kilkunastu domów. Na podwórkach bagno, woda nie chciała odpłynąć przez kilkanaście dni (u niektórych jest do dziś). Z kawałka polnej drogi dojazdowej do końcowych kilku domów wyciągano KONIEM samochód i ciągnik, który również ugrzązł spiesząc na ratunek sąsiadom. Generalnie dantejskie sceny dla tych ludzi.

Okazuje się, że ci ludzie nigdy nie powinni się tam budować, bo teren to bagna.
Pytanie kto jest piekielny? Gmina? Ci, co się sprowadzili? Ci co wystawili pozwolenie na budowę domu?

Jestem niezmiernie ciekawa jak historia się skończy, bo domy naprawdę kosztowały sporo, a raczej bym nie chciała mieszkać w domu, który z każdym kolejnym deszczem będzie bliżej upadku.

Planowanie przestrzenne

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (235)

#85655

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno nie pisałam, bo wiele się nie działo, ale dzisiejszy dzień przejdzie do historii "ekologii".

Jakieś pół roku temu przyjęliśmy do pracy w labie, gdzie prowadzimy m.in badania na zwierzętach A. A jest po biotechnologii i już po tygodniu zaczęła nam działać na nerwy. Bo nie segregujemy odpadów (poza obowiązkowym podziałam na odpady biologiczne i normalne), że marnujemy tyle drzew (wszak raporty czy wyniki są i w komputerze i na papierze - dyrektywa zarządu), że jemy niezdrowe jedzenie, że skórzane buty to zło, a jak założyłam kożuszek z owieczki, to gdyby się dało, spaliłaby mnie na stosie. Generalnie nie była w tym jakaś nachalna, ale sarkastyczne,kąśliwe uwagi zdarzały się jej możne raz na tydzień.

Dziś podczas przerwy, A. zapytała się drugiej koleżanki czy nie zna jakiegoś kominiarza. Zagaiłam ją po co jej, bo o ile teraz mieszkam w bloku, to mieszkałam wiele lat w domku i niektóre patenty na czyszczenie komina znam.
A: A bo wiesz Kitty, coś komin nam się oblepił i słabo ciągnie
Ja: Pewnie iglastym paliłaś... (tu chciałam kontynuować, ale A dosyć nieoczekiwanie wtrąciła się)
A: Nie, OPONY spaliliśmy, bo K.(jej mężowi)zalegały.
OPONY!!! Opony spalili w mieście! W zwykłym piecu prawie w centrum miasta!

A teraz piekielność 2. Od początku sezonu grzewczego nasz "kochany" włodarz miasta zapowiedział walkę ze smogiem i liczne kontrole SM, którzy mieli sprawdzać czym ludzie w piecach palą. No to ja się pytam, gdzie jest SM, skoro w takim domku dosyć blisko centrum miasta spalili komplet opon.

ekologia

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (190)

#84366

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W szkole chrześniaka był tydzień zdrowia. Byli zaproszeni różni goście, by poopowiadali młodzieży (technikum) o zdrowiu i zdrowych nawykach. Przez wzgląd na siostrzeńca zgodziłam się i ja, a ponieważ wiem, że jeśli bym przez godzinę opowiadała nikt by mnie nie słuchał, toteż wymyśliłam sobie formę bardziej konwersatoryjną. W sumie na sali było ok 300 osób.
Moje wnioski są następujące:

- młodzież nie zna podstaw biologii - usłyszałam że "rakiem można się zarazić", "komórka to narząd",

"szczepionki powodują raka", "rak to bakteria/wirus",
- "dziewczynki" w wieku ok. 17 lat nie wiedzą czym jest cytologia, a rak szyjki macicy jest im całkowicie obcy, "rak może przenosić się drogą płciową", a "cytologia to badanie piersi",

- aktywność fizyczna młodzież jest na poziomie...hmmm... "granie w Fifę też się liczy?", "jeżdze rowerem... w wakacje" generalnie źle nie jest... tylko tragicznie,

- młodzież nie umie odpowiadać pełnym zdaniem, tylko rzuca jakieś pojedyncze wyrazy (zadanie dla mnie - ułóż zdanie z rozsypanki pojedynczych słów),

- błędy ortograficzne (nikt mi nie powie, że co 3 dziecię, które przyszło do tablicy jest dyslektykiem).

Gdzie piekielność? Ci ludzie mają być przyszłością narodu... Ja wiem, że kucharce nie potrzeba wiedzieć o tym jak wygląda proces mitozy, ale dobrze by było, żeby potem w karcie nie pisało "zhapowy", a koszty profilaktyki a leczenia chorób (typu cukrzyca czy raczek) są nieporównywalne. Jeśli dzieci mają wiedzę z każdego przedmiotu na tym poziomie, to ja się bardzo boję przyszłości (oni za chwilę pójdą głosować).

Ja się pytam gdzie są rodzice, nauczyciele? Czy dzieci to już w ogóle się nie uczą, a jeśli nie, to po co są szkoły? <Jeśli tak, to czego oni w zasadzie się uczą?>. I nie - nie ma tu nawiązania do strajku, bo o tym oddzielna historia powinna być.

szkoła

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (136)

#83560

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja kochana firma zasponsorowała mi studia zaoczne w związku z tym, że pani K. za 2,5 roku idzie na emeryturę, a jej zaszczytny i o wiele bardziej płatny etat przypadnie mi, o ile ukończę ową "uczelnię".

Piekielności:

- Wf na studiach zaocznych - na swojej alma mater też miałam, przy czym do wyboru było ponad 20 różnych dyscyplin, a wf był na zal (wystarczało być i coś robić - można było iść na basen, w następnym tygodniu iść na zumbę, a innym razem na badmitona). Tutaj jest do wyboru siłownia w niedzielę o 14 albo... siłownia na 9 rano w sobotę. Oczywiście na ocenę.

Zajęcia prowadzi jakiś niespełniony "osiłek", który, jeśli nie przejedziesz 10 km w 20 minut na rowerze, nazywa cię "leniwą kluchą" (WTF?!) <to nie było o mnie, bo pewnie napisałabym życzliwą skargę do kierownika>.

- Dziekanat -> jest połowa listopada - do dziś nie mogę uzyskać kart przedmiotów ani planu studiów. Uprzejme panie nigdy nic nie wiedzą. Nie wspomnę już o gburowatym podejściu (Pani siądzie! Pani podpisze! Pani czytać nie umie?! Nie ma, to nie ma, jak będzie, to będzie!).

- Pseudowykładowcy - czemu pseudo? Ano bo większość jest mgr zatrudnionymi chyba przez znajomości, bo wiedzy za specjalnie nie mają (matematyk, który sam nie ogarnia macierzy, prawnik, który nie odróżnia podstawowych terminów i używa ich naprzemiennie). Mam dr z biologii, a to, co teraz omawiamy już miałam, ale przepisać nie mogą, bo inny wymiar godzin i ECTS-u.

Nie wiem, czy tak się zestarzałam, ale mówienie "dzieciaczki niech łaskawie zanotują", "kwiatuszki popatrzą" nie wydaje mi się zbytnio na miejscu (może w podstawówce, chociaż do nas tak się nie zwracali).

Poza tym są też tacy, którzy o swojej nieobecności nie raczą poinformować (u mnie większość miała ten szacunek i albo dzwoniła do starosty, albo była kartka w drzwiach, albo wiadomość na USOS-ie), a obsługa komputera i rzutnika to dla nich magia.

Nie wspominam już o jakości prezentacji tych, którzy tę tajemną sztukę posiedli (slajdy nabite tekstem pełnym błędów ortograficznych, czytanie tekstu słowo w słowo ze slajdów).

Ja wciąż nie mogę się otrząsnąć z tego, jakim prawem taki cyrk funkcjonuje i ma się całkiem dobrze. Gdzie, do jasnej ciasnej, są jakieś PKA albo inne komisje oceniające pracę uczelni (uczelnia państwowa)?

studia

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 120 (162)

#83209

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rok szkolny zaczął się miesiąc temu, a o piekielności szkoły można napisać esej. Mój dużo młodszy kuzyn właśnie zaczął 2. klasę technikum i…

Zacznijmy od składek. W sumie już 300 zł, więc można by rzec niedużo, gdyby nie wydane 1200 zł na podręczniki, zeszyty i inne dziwne sprzęty do przedmiotów zawodowych, których szkoła nie ma. Składki na papier dla nauczycieli - dla każdego po 3 zł (75 zł z całej klasy - 7 ryz papieru, z czego każdy dostanie może z 20 kartek w sprawdzianach i kartkówkach - może nauczyciele są w mafii papierowej?). Rada rodziców - 70 zł - pieniądze, o których nikt nic nie wie. Zrzutka na pomnik przed szkołą - 20 zł (wychowawczyni powiedziała, że nauczyciele płacą 40 zł). Na przybory na warsztaty, mydełka i ręczniki… Innymi słowy, gdzie są pieniądze, które idą na szkołę z naszych podatków? <nauczyciela też prywatnie trzeba zatrudniać, bo z tymi ze szkoły trudno zdać maturę>

Lekcje. Zacznijmy od kontrowersji, a więc WDŻ i podstawy przedsiębiorczości, które prowadzi... ksiądz. Nic w tym dziwnego, bo i oni zdarzają się wykształceni, ale niestety on do nich nie należy. Młodzież gra na telefonach albo odrabia lekcje na później.

Zajęcia zawodowe - podobno byłyby fajne, gdyby coś na nich było. Szkoły nie stać na komputery ani sprzęt, jakim obecnie dysponują fabryki czy warsztaty. Tak więc jest teoria, ale nic poza tym.

Oprócz tego brak jest od początku nauczyciela do 1 przedmiotu, więc w tym miejscu jest religia, WDŻ, od święta była 1 raz fizyka i 2 razy matematyka.

WF - pół klasy kicha, ale wyjdźmy na dwór pobiegać, a potem pograć w piłkę (czyli postójmy w krótkich spodenkach i t-shirtach, bo sala jest 1, a klasy na wf 3). Nauczyciel siedzi w kurtce na ławce.

Dlaczego uczniowie bywają chorzy (a raczej przychodzą do szkoły chorzy). Pacjent 0 przychodzi, bo tak trzeba - bo nauczyciel podważa nawet zwolnienia lekarskie. Pacjent 0 zaraża koleżków z ławki, a ci potem niosą do domu, gdzie zarażają domowników (czasami starszych, czasem niemowlaki, co może być dla nich niebezpieczne).

Pismo do kuratorium - nie, nikt nie podpisze, bo ich dziecko będzie miało "przegwizdane".

szkoła

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (167)