Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KittyBio

Zamieszcza historie od: 5 marca 2018 - 12:52
Ostatnio: 8 stycznia 2021 - 2:49
  • Historii na głównej: 12 z 12
  • Punktów za historie: 1470
  • Komentarzy: 132
  • Punktów za komentarze: 504
 
[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
8 stycznia 2021 o 2:49

Dziś bym zwiała już po odmówieniu znieczulenia (a najpewniej wcale bym nie poszła). Tak właśnie nabawiłam się dentofobii. Miałam z 5 lat i popsuty, chwiejący się trzonowiec. Mój dentysta uważał, że nie za boli, bo w sumie się chwiał. Bolało, bolało jak diabli. To były początki mojej ogólnej niechęci do dentystów. Ale potem przy następnej wizycie nieprzeglądowej (jakieś 7 lat później) trzeba było borować - dentysta w szkole. Zmiana przy dziąśle. Jezu, ja potem cały dzień ryczałam z bólu, wezwano moich rodziców, bo w gabinecie nie dałam się uspokoić. Znieczulenie za słabe i pokaleczone dziąsło. Siłą zaciągnęli mnie następnego dnia do innego, bo dalej bolało. Ja do 22 r. ż nie pojawiłam się u żadnego dentysty, a każde umówione wizyty kończyły się "ucieczką" z domu i oczywiście szlabanem :). Potem namówiła mnie przyjaciólka, bo miałam "popsute" 2 trzonowce, że nic nie boli, ze już inaczej jest. Wzięłam Relanium i poszłam. Ogólnie było lepiej, ale dalej u dentysty byłam od wielkiego święta. Zęby szorowałam 3x na dzień,nici, płyny do płukania - ogólnie wszystko co się da, by uniknąć psucia się zębów. Przed ślubem dałam 4 tys - zęby śnieżnobiale, równe, wyleczone (no miałam 3 do "roboty"). Znieczulenie w podtlenku azotu (serio całkiem przyjemne). Od tamtej pory chodzę tylko tam, gdzie mają takie dobrodziejstwo, a teraz już nawet leczą bezwiertłowo. Jak dla mnie mega. Stare gabinety i starych dentystów omijam szerokim łukiem, bo kojarzą mi się z jakimś paprakiem, który rwie obcęgami.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 2) | raportuj
13 listopada 2020 o 17:20

@Logo: O pierwszej opcji nie słyszałam - zaskoczyła mnie trochę, aż muszę się dowiedzieć. Tak z ciekawości - jak się bank zabezpiecza, że jest to na pogrzeb tej konkretnej osoby? Faktury są na żyjącego, niby masz akt zgonu, ale przy większej ilości zstępnych i wstępnych tak naprawdę akty zgonu są kopiowane dla najbliższych członków, własnie np do ubezpieczeń czy wolnego w pracy. Z przedostatniej korzystał mój dziadek, ale przy zakładaniu konta to trzeba podać(ewenatualnie później zgłosić), kto może z aktem zgonu podjąć środki, inaczej nie. Ubezpieczenia też są, z tym że - ciotka była samotna, a w ubezpieczaniach nie ma rodzeństwa (przynajmniej u mnie - mąż, dzieci, teściowie, rodzice, ale nie rodzienstwo). Wypłata była w ciągu miesiąca po śmierci babci, matka jedynie czekała dłużej 1,5 bo w krzakowym ubezpieczycielu była. Ja tu jeszcze chciałam dodać, że obecnie w moim banku (ten skarbu państwa) nie można podjąć w gotówce wiecej niz 2 tys zł, bez zamawiania, a czeka się nawet i tydzień... A do bankomatów trzeba znać PIN i mieć kartę (ja np mam tylko 1 banku kartę, w pozostałych 2 korzystam z innych produktów bankowych, więc nie mam potrzeby). A placówka pomarańczowego została zamknieta z powodu CoViDa... Jest tylko wejście do wpłatomatu...

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
12 listopada 2020 o 12:38

@KittyBio: *kuzynce miało być, oczywiście <niestety wyskakuje jakis błąd przy edytowaniu>

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
12 listopada 2020 o 12:27

Ja tu wtrące swoje 3 grosze odnośnie PWSZtów i ich mega organizacji. Co prawda nie pracowałam na nich osobiście, ale moja koleżanka tam pracuje :D. Otóż cały myk polega na kółku wzajemnej adoracji... Prowadzisz przedmiot, najlepiej na III r lub wyżej. Zadajesz studentom do napisania esej na jakiś temat 10 -15 str, a najlepiej dajesz listę tematów i wymogi redakycyjne. Może być też projekt obejmujący jakieś "badania". Tym, którzy sobie poradzą, proponujesz współautorstwo w PUNKTOWANYM czasopiśmie i 5 na koniec.W koncu to kujoni walczący o stypendium rektora, więc zgadzają sie zawsze. Potem tochę modernizujesz (często dopisując cytowania swojej koleżanki i pół ludzi ze swojego zakładu) pracę i wysyłasz do "Zeszytów Naukowych" innych PWSZetów. Ona akurat ma zajęcia na pielęgniarstwie, kosmetologii i położnictwie i ma dużo więcej publikacji niż ja (ale mi punkciki cytowań zbiera <3). Rocznie publikuje 2-6 prac dla odwalenia lipy. Jeśli chodzi o zatrudnienie, osobiście jestem tak zatrudniona na moim uniwerku macierzystm... Normalnie mam swoje konto pracownicze (usos twierdzi że jestem nieetatowym pracownikiem dydaktyczno-naukowym) i dostęp do biblioteki itd... Z tym, że jako absolwent ja go cały czas mam i korzystam :D Co do szkoły, to ja się już spotkałam z takim łataniem kilkanaście lat temu. Były to pojedyncze przypadki, ale jednak. I współczuje bardzo Twojej koleżance.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
10 listopada 2020 o 14:06

@NiteRunner: Poczekaj, poczekaj - chcesz mi powiedzieć, ze ogarnąłeś w kościele pogrzeb za 400 zł?! W Polsce?! Zaimponowałeś mi, serio. A jak się taką sprawę załatwia?! Ksiadz mówi co łaska, ale minimum 1000zł i co?! Ty mówisz, ze ma za darmo, bo skarga do papieza?! I w sumie dalej nie ma kto ci bliskiego pogrzebać. Zarzucasz mi, ze kupili nagrobek, a sam nakupiłeś zniczy (i na chusteczkę taki zapas? toż to ponad rok palenia). Jakbyś czytał, to byś zrozumiał, że wcale mi nie mało. Ja osobiście wydałabym więcej, nie dlatego,że nie umiem w pieniądze, ale dlatego, że ja osobiście mogę sobie pozwolić. Chiałam zwrócić uwagę na całokształt kosztów pochówku. Nie wiem czy wiesz jak kupuje się nagrobek czy dom. Płacisz, w umowie określasz do kiedy mają postawić i czekasz. Nikt z dnia na dzień tego nie zrobi, zwłaszcza, że piwnica cmentarna musi wyschnąc (tragicznie to brzmi dla mnie, wolę "dołek").

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
10 listopada 2020 o 13:57

@NiteRunner: Bo w "starym" katolicyźmie (moze inaczej - staropolskim) uznaje się, że z "prochu powstałeś i w proch się obrócisz", a więc krótko i zwięźle masz się rozłożyć w ziemi, a nie spopielić, gdyż Bóg dał ci to i tylko Bóg zabrać może. < czy jakoś tak>. Może jesteś młody, ale ja pamiętam jak jeszcze z 15 lat temu (a moze trochę więcej) ksiądz nie chciał wyprawić pogrzebu z powodu kremacji, bo to nie chrześnijańskie... Niestety tylko tak wtedy można było sprowadzić wuja z USA (a przynajmniej tak go sprowadzono), koniec końców pogrzeb wyprawił inny ksiadz z innej parafii po "wielkim ale" i nie zapomnę jak mówił "zmarłego w wazonie chowac się nie powinno". Nie wiem jak jest teraz. W dodatku dla katolika jasne jest chyba, jaka to tragedia nie byc pochowanym przed niedzielą?! Przez niedzielę nieboszczyk leżeć nie może i tyle. Nie wiem, gdzie ty masz ironię, nie wnikam. Sama jestem katoliczką (średniopraktykującą, ale jednak).

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 3) | raportuj
9 listopada 2020 o 18:47

@marcelka: Rozmawialiśmy z prokuratorem i policją.... Genralnie jeśli zmarła nie miała testamentu, to sprawa spadkowa w sądzie i z orzeczeniem sądu do nich się zgłosić. Ubrania moglibyśmy wziąć po wypełnieniu wniosku i... mają na to 2 tyg czy coś (nie wiem dobrze, teściowa rozmawiała), a potem z milicjantem wejść po ubranie :D A czy oni wniosek rozpatrzą w 1 dzień czy w pełne 2 tyg... Lepiej już te 200 zł zapłacić i się nie cackać. Wiesz, u nas też tak było, z tym że rodzina była zameldowana w miejscu zmarłego, więc niby prawnie mogą tu przebywać. Ciotka była samotna, stara panna, bezdzietna... Na nic nie chorowała za bardzo, więc pogotowie musiało wezwać policję, by "wyjasnić przyczynę zgonu". (nie wiem, mój małżonek tak twierdzi, mnie nie było przy tym). Tak czy inaczej, mieszkanie będzie zamknięte do czasu rozstrzygnięcia sprawy spadkowej. Doradziłam teściowej, by złożyła ją jak najszybciej, bo spółdzielnia będzie naliczała opłaty,a potem znowu trzeba je będzie spłacić i problemy będą się piętrzyć <żeby nie było, że czycham na mieszkanie -mamy 2 mieszkania swoje własnościowe, poza tym mam 1/4 domu rodziców i z mężem budujemy własny, wspolny dom> Wcale Ci nie mam za złe z tymi cenami i wcale nie przypuszczałam, że podważyłaś to, po prostu dopisałam, ze ceny zależą od księdza i organisty. Tak jak z weselami - sis dała 3,5 tys za katedrę, ja niecałe 2 tys i jeszcze chórek miałam parafialny, a miasto to same :D A co do nagrobka - to trochę mój pomysł (mea culpa). Po prostu, potem już jest "spokój", bo inaczej znowu musisz po kościelnych/księdzach chodzić i znów płacić (przynajmniej moi rodzice tak mieli jak zmieniali pomnik na pradziadkach, ze 10% od nowego nagrobka za "wjazd na cmentarz" przygarnął ksiądz, nie pamiętam co wpisał na paragonie)... Nie wiem jak jest na komunalnym.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
9 listopada 2020 o 18:27

@annabel: Nie, chowana była pobożna katoliczka :) Jeszcze by wszystkich straszyła po nocy czy coś... Teściowa moja też religijna - nie uznają takich "wymysłów".

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
9 listopada 2020 o 18:25

@maat_: Nie miałam na celu nikogo urazić pisząc "dołek" czy inne. Nawet słowo "nieboszczyk" czy "trup" nie ma dla mnie negatywnego wydzięku i oznaczają osobę zmarłą z pełną dozą szacunku. Moi dziadkowie irodzice od lat się śmieją, że pobudowali sobie kolejny dom/kamieniczkę... na cmentarzu. Nie mam pretensji, że rząd nie finansuje pogrzebu, co wcześniej wyjaśniłam w komentarzu. Mało tego, uważam, że każdy za życia już to powinien ogarnac (ja mam testament już a ledwo po 30 jestem :), wolne środki w skarpecie na pogrzeb też są, bo z banku to wiadomo wyciągnąć ciężko po śmierci).Zwróciłam uwagę, że w kulturze katolickiej (a więc chowanie w obrządku i zgodnie z współczesnym wzorcem) koszt pogrzebu i całego chowania przkeracza nierzadko te 8-10 tys. To sprawa teściowej, że wzięła pożyczkę (chociaż mam jej trochę za złe, że nic nie powiedziała, ale to jej sprawa). Każdy normalny kamieniarz postawi nagrobek na podmurówce (czy jak tam to się zwie) na 4-5 dzień po wymurowaniu. Wydaje mi się, ze ludzi już się nie zasypuje ziemią (nie wiem, nigdy nie byłam na takim pogrzebie), tylko wkłada w wybetonowany dół, zakrywa się to płytami betonowymi i na to przychodzi pomnik/nagrobek.

[historia]
Ocena: -4 (Głosów: 6) | raportuj
9 listopada 2020 o 13:58

@marcelka: 2 lata temu u mojej babci 100 km dalej za pogrzeb było dane 900 zł (z organistą 700+200). W tym samym roku umarł mi mój drugi dziadek - inna parafia, inny cmentarz - 1200 (1000+200)zł:D Chcieliśmy pogrzeb w ten czwartek, więc 1000 zł pierwszy lepszy dostępny ksiadz, 300 organista + pozwolenie na pochowanie z parafii orginalnej 200 <znaczy za ten wykazik, że była ochrzczona, bierzmowana itd>. Dlatego był wstęp - policja zamknęła i zakleiła mieszkanie. Dopóki moja teściowa nie stanie się pełnoprawnym właścicielem,to do mieszkania nikt nie ma wstępu, a więc ubrań ani butów nie ma:D Nagrobek jest zamówiony, będzie pewnie na wiosne, ale rezerwację opłacić trzeba, a czasy niepewne... Ja zazwyczaj też tak mam, że wolę zapłacić i mieć spokój...

Komentarz poniżej poziomu pokaż
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
9 listopada 2020 o 0:04

@Xynthia: Boże, miałam podobnie. Lotka (w zasadzie to Lotna)klacz arabska, mega śliczność, ten błysk, ta płynność ruchu i lekkość pod pewnym starszym panem (wojskowym z tych wojsk reprezentacyjnych- kolegą dziadka). Zawsze marzyłam skrycie by na niej pojechać, ale dziadek mówił, że to koń tylko wachmistrza i tylko pod nim tak chodzi. Kiedy jednak dziadek powiedział wachmistrzowi o moim największym marzeniu,a wachmistrz zeskoczył z konia i podał mi wodze, prawie serce mi wyskoczyło..Ta radość, że pogalopuje na Lotce przez łąkę(aż mi się łza w oku zakręciła). Tak, to było największe rozczarowanie życia do dnia dzisiejszego ;D

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
6 listopada 2020 o 19:41

1) Ja zostawałam głównie z dziadkami, ale czasami z SĄSIADKA. Tak zwyczajnie sąsiadka - obiad odgrzała, herbate zrobiła, prace z plastyki za mnie zrobiła :D Nie wiem, moze jestem wybrykiem, ale do dziś utrzymuje bliskie kontakty z sąsiadami. Ja osobiście mam sąsiadkę (młoda seniorka, samotna), która ma klucz od mojego mieszkania, jak mnie nie ma, to kwiatki podlewa, jak jestem to zawsze zapuka jak ciasto upiecze... Wyżej nade mną mają dzieciaki - też mega miła rodzina, nie byłoby problemu. Moi rodzice z kolei "opiekują" się 3 dzieci sąsiadki, samotna matka, która straciła męża i się zadłużyła, więc pracuje na 2 etatach. Robią to nieodpłatnie od jakiś 4 lat <ot rekompensują sobie brak własnych dzieci w domu>. Jak tak dobrze zarabiasz, a dzieci boisz się zostawić same (co dla mnie jest oczywiste, bo sama bym nie zostawiła dziecka w tym wieku), to zatrudnij nianie. 2. Czekaj czekaj bo nie rozumiem. Dobrze zarabiasz, masz 500+ i nie masz na laptopa/tablet/ dobre słuchawki? Bez komentarza, bo to śmieszne. Nowy laptop - 1500 zł (nawet za 1000 się kupi). 3. 3-pokojowe mieszkanie to spore mieszkanie. Serio. Zresztą w 1 pokoju można takie rzeczy ogarnąc przy słuchawkach z mikrofonem za 100-200 zł.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 3) | raportuj
6 listopada 2020 o 19:00

Ja jeżdżę w tereny najczęściej z mężem w pewnie podobnym pensjonacie, gdzie konie są dodatkiem. Ogólnie właściele nie są jakoś nastawieni na zysk z koni, instruktora nie mają, a konie dosyć zapasione. Idziesz, mówisz że umiesz jeździć, zrobisz kółko w kłusie na placyku przed domem i możesz jechać. Kiedyś pojechaliśmy laskiem przy pastwisku i spotkaliśmy konia (charakterystyczny Knabstrupp, krnąbrny młodzian) od nich. Okiełznany, osiodłany, skubie trawę. Jasne było, że jeździec gdzieś wyleciał z siodła. Była to studentka, która naoglądała się filmów i stwierdziała, ze jazda konna jest łatwa i umie jeździć. Znaleźliśmy ją po 40 min, nic na szczęście jej się nie stało. Od tamtej pory właściele dają konie tylko znajomym albo osoby które pokażą BOJ lub wyżej.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
3 listopada 2020 o 22:41

Pytanie numer 1 to najbardziej wkur*iające pytanie jakie ktokolwiek kiedykolwiek mógł wymyślić. Drugie to te"kiedy slub?" Co do NFZ. Byłam raz... W zasadzie to na pogotowiu, bo w nocy ciężko o lekarza, a dostałam silnych bólów brzucha w ciąży. Ale zwiałam z fotela zaraz po USG i KTG, jak się okazało, że dzieciak się rusza i serce mu bije. Nie wiem, czy lekarze na NFZ nagle stają się jakimiś felczerami czy katami. Zresztą nie tylko położnicy/ginekolodzy <dla sadomaso- spróbujcie z dentystą albo chirurgiem>. NFZ to tylko dla odważnych i wytrzymałych jest. Ale prywatnie... Raz spotkałam sie z cytologią przez USG. Mina doktorki jak spytałam jak ona widzi te komórki bezcenna. Zapłaciłam i też już więcej nie poszłam, chociaż babka na początku sprawiała wrażenie kompetentnej. Grupy wsparcia? Na początku ciaży chciałam być taka "idealna" i się zapisałam na fejsie do kilku grup. No bo wiecie, człowiek na doświadczeniach sie uczy. Ale to jak panie mieszają sie z błotem, bo smoczki/chodziki/gryzaki są niebezpieczne, bo tylko takie pampersy są jedyne i niepowtarzalne... Jezu, takiej nienawiści/zaiwści dawno nie czytałam. Uciekłam i nigdy więcej się do niczego wsparcia na fejsie nie zapiszę. Polityka prorodzinna? To nie ten kraj. Dzieci będą się rodzić jak "młodzież" będzie na swoim, jak będzie miała stabilność. A umowy zlecenie czy najniższa krajowa dla absolwentów studiów temu nie sprzyjają. Co do leczenia - ja mam niby ciężki PCOS stwierdzone u jednego lekarza, mimo że u kilku poprzednich nic mi nie było, ba.. ja nawet nie mam objawów. Wg tego pierwszego miałam mieć ogromne trudności w zajściu w ciąże (a jak już, to poronię) i w ogóle recepta na 10 kartek (żarty), badań praktycznie żadnych...Przerażona umówiłam sie do drugiego (mega dobry, więc 1,5 msc czekania)... No cóż, tyle wystarczyło by ostatecznie okazało, że lekarz z PCOSem się bardzo mylił i po 8 msc nawiedzi mnie bocian. No i czekam. Nie poroniłam, a teraz już co najwyżej będzie wcześniak. My jako tako staraliśmy się pół roku (znaczy bez spiny, kalendarzyków i innych dziwnych rzeczy jak stanie na głowie po akcie cielesnej miłości, co to na grupie wsparcia radzili) Życzę powodzenia w staraniach i walce z chorobą :D

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
26 września 2020 o 17:03

@Lobo86: Moi dziadkowie nigdy biedni nie byli. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza w PRL, gdzie kombinatorstwo dziadka i znajomości babci wiele dały. Czekolada, alkohol. mięso i cytrusy to towary, których u nas było jak na lekarstwo. A kartki to był jedyny i właściwy pieniądz. Moja babcia w tamtym okresie chorowała - lekarz nie brał pieniędzy (znaczy też), ale głównie kartki, cielaka przygarnął, trochę spirytu. Kiedy dziadka za kontrabandę złapano (no bo się zachciało im gramofonu i TV - wiesz ile to marek albo dewiz kosztowało :D ), kartki zapłaciły za wypuszczenie. A kartki brały się z wymieniania - ja Ci dam trelinkę, ty mi treblinkę. Ja załatwię przydział mieszkania, ty mi załatw benzynę. I potem lekarz albo inny na lotniczej jeździł... W sklepach niewiele było, ale jak się dało Pani Hani z tamtego osiedla czekoladę, to i w sklepie srajtaśma się znalazła. A Mietkowi kartka na flaszki i cukier, kilka butelek i podjazd na działkę sam się zrobił. Nie wiadomo z czego i skąd.Praktycznie bezgotówko. Dziadek też polował z milicjantami. Jeszcze jak ja się urodziłam, to bażanta czy sarnę jadłam, mimo, ze wśród nich tylko 1miał pozwolenie. A za 2 dziki to dywan babcia kupiła :D Leży do dziś - wełniany, ciepły, chociaż już wytarty miejscami. WIęc wszystko może się przydać, na wymianę. A że za darmo.. To już tylko brać. W czasie wojny z kolei liczyło się złoto. Nie chcesz wiedzieć ile kosztowało sprowadzenie wuja z obozu, gdzie miał iść do gazu albo sprowadzenie ciotki z Kazachstanu. Ile kosztowało złapanie za przetrzymywanie Żydów w stodole. To był czas biedy. Potem już jej nie było i nie ma do dziś.

[historia]
Ocena: 3 (Głosów: 5) | raportuj
26 września 2020 o 13:57

@Lobo86: Mój dziadek, prawie 90 l. Gdyby mu te płyty były potrzebne - kupiłby flaszkę czystej, zagadał z "kierownikiem" i następnego dnia rana dziadek by sam zabrał wszystkie. Myśle,że zdziwiłbyś się jak mocno PRL tkwi w tych ludziach. Do szpitala idzie to bierze zawsze pół torby czekoladek i jakiś koniaczek, likier - co ciekawe pielęgniarki i lekarze biorą, a w dodatku te jego zgrywanie "biednego emeryta" i mówienie "serduszko" działa na większość. Nic z domu nie wyrzucisz, a jak się coś popsuje to w kółko będzie naprawiał (nawet głupie buty klei). Nowe już mu niepotrzebne, bo to "drogie" ( nie, to nie jest grupa emerytów co nie ma za co przeżyć). Kiedyś robli mu blok. Znaczy ocieplali. Zeszłam do piwnicy po jakiś dżem, a tam wiadra farby, worek tynku czy coś tam (ten baranek). Bo on przedpokój będzie sobie sam robił (miał jakieś 84 lata wtedy). Dał 3 flaszki chłopakom. Na szczeście jeszcze nie skończyli robić i kazałam im zabrać to, bo potem jakies problemy będą. Dziadek przedpokój ma dokładnie ten sam, bo mu szkoda pieniędzy na remont.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 4) | raportuj
15 września 2020 o 18:44

Myślę, że nie jeździsz bezpiecznie. Jest różnica między ostrożną jazdą a nerwową jazdą "czy mnie ktoś nie zabije". Na drodze najgorsze jest zawahanie podczas już wykonywanego manewru. Osobiście prowadzić nie lubiłam i nie lubię. Jadę jak muszę. Przjechałam z 500 tys po różnych drogach - raczej kilometraż nabity na zagranicznych. Miałam 4 wypadki - w Polsce, nie z mojej winy, kilkanaście stłuczek. Pierwszy wypadek miałam jak miałam z 4-5 lat. To jedno z pierwszych wspomnień - cala zakrwawiona szyba w drugim samochodzie. Pan wjechał w bok naszego malucha - wyjeżdzał ze słabo widocznej uliczki. Do dziś wiele tam wypadków. Nabiłam sobie siniaka, bo pasy w maluchu były słabe, nie było mega bezpiecznych fotelików itd. Prawko zrobiłam bardzo późno- pod koniec studiów, gdy "dorosłam" do tego. Do dziś jeźdze przepisowo, głupio wierząc, że to chroni przed następną słuczką/wypadkiem - staram się myśleć za każdego, ale ludzie naprawdę słabo jeźdżą, w dodatku niesprawnymi samochodami. Myśle, ze albo powinnaś sobie uświadomić, że każda "wycieczka" może skończyć się wypadkiem i nie masz na to większego wpływu, jeśli jedziesz zgodnie z przepisami albo nie wsiadać za kółko.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
4 września 2020 o 21:11

@helgenn: Wuj, l 67. Dziś rano zmarł - CoVid z chorobami współistniejącymi (miał operację na tętniaka, 1 test w szpitalu negatywny, po operacji wystąpiło zapalenie płuc, więc zrobili następny test - pozytywny). Odwiedziałam go tydzień temu (leżał jakieś 1,5 msc w szpitalach) - kłopotów z oddychaniem praktycznie żadnych (aż do śmierci bez respiratora oddychał), za to schudł co najmniej o połowę. Wg wykresu w szpitalu, stan podgorączkowy lub niska gorączka. Wg mnie było to zapalenia bakteryjne - wuj będzie miał jeszcze sekcję. Kuzyn, l 41 - Wrócił z delegacji z Wlk Brytanii, złapała "lekką grypę". Pracodawca wysłała go na test - pozytywny. Chorował 3 tyg - stan podgorączkowy/gorączka (w maxie do 38, gdzie w tej rodzinie <ja też tak mam> przy grypie skacze do 41-42 st, więc przy 38st czuł się dobrze) i od czasu do czasu kaszel. Koleżanka z pracy, l 38 - wróciła z Hiszpanii. Kilka dni póżniej objawy lekkiego przeziębienia. Potem było gorzej. Obecnie w szpitalu Covidowym. Nie jest pod respiratorem - podobno juz się jej polepsza. Od pierwszych objawów minęło jakieś 2-3 tyg. Pewnie jeszcze drugie tyle będzie zdrowieć. Jeśli ma to jakieś znaczenie - ma cukrzcę, jest w ciąży.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
30 sierpnia 2020 o 11:56

@juventinio: Racja, nigdy nie pracowałam z ludźmi i nie wiem jak wygląda praca ratownika. Nad polskie morze nie jeźdżę. W Bośni czy Chorwacji czy Włoszech (poza płatnymi i tymi z większych ośrodków) większość plaż jest niestrzeżona. Ludzie w jakiś magiczny sposób nie toną tam tak jak jest u nas mimo że po winie czy piwie wejdą do wody,a tu w ciągu miesiąca ginie więcej ludzi pod wodą niż na COViDa i pewnie z drugie tyle zostaje kalekami. Jesli praca nie odpowiada to jej nie biorę. Skoro jest za najniższą krajową to niech idą sprzedawać kebaby w budce - też najniższa i odpowiedzialność dużo mniejsza <wcale nie atakuje nikogo, ale taka prawda>. Podobnie jak z innymi zawodami. Jednak ludzie wybierają inne prace, bo jest coś, co sprawia, że dla nich ta praca a nie inna jest łatwiejsza, może przyjemniejsza. Jeśli praca byłaby zła, to by nikt jej nie brał, a to wymusiłoby podniesienie stawek (no chyba że Ukraińcami załadują, ale i im się znudzi). Jak wspomniałam ja też pracowałam za "głodową" pensję i prawie z tym samym ryzykiem co teraz. Brałam, bo lubię to co robię, zresztą zawsze mogę dorobić na boku korepetycjami czy wykładami na uczelni. Myśle, ze każdy ma jakieś tam warunki, by dorobic albo zarobić. Każdy z nas zna realia, wady i zalety swojej pracy. Większość na starcie kokosów nie dostaje, a ze u nas ratownik kąpielisk jest pracą sezonową (wcale nie neguję odpowiedzialności), to znaczy, że większość ratowników poza sezonem ma inną pracę i zwyczajnie dorabia. Nie wiem jak jest w branży z ubezpieczeniami (ja osobiscie mam pełen pakiet na dosyć duze sumy, bo jak coś spierdzielę to zastawienie całego majątku życia mi nie pomoże :D).

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 3) | raportuj
30 sierpnia 2020 o 11:31

@GoogleMnieGryzie: Problem jest, że ja też mam w rodzinie dosyć bliskiej górników, rolników, nauczycieli, prawników, lekarzy, pielęgniarkę, architekta, kilku wykładowców na uczelni (z różnymi stopniami) i kilku partyjnych prezesów (zarówno Pisowi jak i Peowce). I powiem tak, z kim nie rozmawiasz,to wieczenie mało i mało. Ten ma 3 msc wakacji, tamten idzie wcześniej na emeryturę, a ten to z dotacji dom synowi kupił, a ta to tylko prywatnie hajs trzepie... <wyobraź sobie mękę na święta jak ta banda skłócona na święta się kłóci>. Nie wiem gdzie pracują Twoi, ale u mnie w rodzinie 55 lat i emeryt, drugi wuj także już sie wybiera w przyszłym roku - lat 52 (czyli jednak jakos można). Podobnie jak znajomy ojca (56l) - policjant - też już emeryt. Praca ciężka (fizyczna, wiadomo, że ciężka), ale "żebyśta wy wiedzieli jak ciężko, a takie panczysko ze stolycy zarabia". Z kolei pan prezes ze stolycy, stwierdził że on pracę takiego górnika moze bez problemu wykonać, bo wungiel kopac każdy moze, a górnik jego nie, więc on powinnien zarabiać wincej, zresztą tych Embijejów (MBA) narobił za granicą, a to kosztuje... No i praca taka odpowiedzialna i życie w stolycy droższe. Z kolei ciotka (lekarz), twierdzi, ze zarządzanie spółką jest pikusiem przy 12 latach nauki medycyny i odpowiedzialności za życie ludzkie i to jej praca jest najważniejsza i powinna zarabiać więcej. Jasne, że są ludzie, którzy pracują mimo wieku emerytalnego albo nie przepracowali tyle a tyle czasu, więc przechodzą na emeryturę w wieku 65l. (fakt nie czytałam lektury przechodzenia górników na emeryturę, bo mi zwyczajnie nie jest to potrzebne).

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 13) | raportuj
29 sierpnia 2020 o 21:00

A czy w ty państwie jest jakiś zawód, który by nie narzekał, że za mało płacą? Cały czas ludzie tylko narzekają, dej więcej i więcej. Kurde, nie odpowiada, to jedź sobie za ta granicę i zarób ile chcesz, albo jak ktoś powiedział "weź kredyt i zmień pracę". Wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Od zmian zarobków są wybory, a jednak wszyscy głosują ciągle na to samo. Ja mam dr n. biol. - zarabiam nieco ponad średnią krajową (+ jakieś tam premie w max 1-2 tys brutto). Na codzień pracuję w labie z substancjami kancerogennymi i teratogennymi, silnie toksycznymi, żrącymi. Mimo że jest dygestorium, zawsze jest ryzyko. Sa dnie, że 4h chodze w masce (nie, nie takiej szmatce, tylko z filtrami, gdzie naprawdę ciezej się oddycha), czasem i kombinezonie. To co lekarze pokazywali, ze skóra zniczona po ciągłym myciu, to absurd, bo dziennie ręce myję i ze 100 razy. Czasem pracuje 12h (jak robimy badania na zwierzętach, to niestety trzeba zostać). Czasem wyjeżdżam w delegacje na 1-2 tyg (w tym długie loty typu Kanada, USA, Meksyk). Za cudowną granicą mogłabym zarabiać 40 -60 tys zł (8 -15 tys E, bo nasza firma ma filię w innych państwach), ale to mój wybór i nie jojcze, ze ola boga mało mi płacą. A zaczynałam pracę (już jako dr) od 1600 zł (wtedy chyba minimalna była 1200 zł). Zastanawiają mnie te historie o tym, że nauczyciel z pensją 4-6 tys nie może dożyć do 1, że lekarz z 15 tys nie może lecieć na Malediwy z całą rodzią, górnik nie może popracować do 60 r. ż, a mój kuzyn (prezes państwowej spółki) nie może sobie pozwolić na dom w Australii, bo tak mało mu płacą.. Po prostu ludziom już się nic nie chce. Nie ma w nich odrobiny pasji do tego co robią i robią to bez żadnego polotu. Iść, odbębnić swoje godziny i do domu przed TV.

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
29 sierpnia 2020 o 13:47

@mikeell: Nie wiem jak u innych. Skończyła szkołę dawno temu - rodzice pracowali. Ze szkoły odbierał mnie dziadek, w domu obiad dała babcia. Potem jechałam na zajęcia angielskiego z dziadkiem (no do matury mialam już certyfikat C1) albo jazdę konną albo cośtam innego. Babcia pomagała mi odrobić lekcje (w sumie zawsze byłam o poziom wyżej), potem zabierali mnie rodzice. W wakacje większosć czasu byłam u dziadków (albo 1 albo 2), 2 tygodnie na koloniach, 1 tydzień z rodzicami na wakacjach. Do 15 lat zawsze ktoś miał na mnie oko, na brata nawet później, bo miał "głupie pomysły" (do dziś ma jakieś idiotyczne żarty mimo że dorosły). Miałam pod opieką 16 latka w LO na czas zdalnych. Gdyby ktoś mnie zostawił z taką ilością materiału samemu to albo dłuuugie godziny korków albo sznur. Bo wysłanie str z podręcznika to nie nauka, czasem są przedmioty z którymi ktoś poradzi sobie bez czytania i wystarczy 2 min na YT a czasem i godzinny wyklad nie starczy by zrozumieć.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
29 sierpnia 2020 o 13:32

Prawo jazdy mam od 10 lat, zwykle trasy ogólnopolskie, malo jeżdżę po mieście, czasem wyjazd za granicę. Zwykła osobówka. Na początku myślałam sobie "dobra, przestrzegasz przepisów, jeździsz jak Bóg przykazał, co złego może się stać". Tydzień po prawku na parkingu wjechała mi w d*pę babka na parkingu, bo nie zauważyła samochodu i gadała przez telefon. Ale Kitty jeździła dalej przykładnie, no bo ten 1 raz, co złego może się stać <jaka ja wtedy głupia byłam> :D Po 10 latach jazdy ( w sumie zrobiłam z 500 tys km) widziałam już chyba wszystko. Staram się myśleć za wszystkich dookoła, bo rowerzysci sami wjeźdżają pod koła (typowa sytuacja - skręt w lewo, bez jakiegolwiek ostrzeżenie, wystawienia ręki, tylko pakują się przed samochód), osobówki i ciężarówki wyprzedzają na czołówkę zwłaszcza fajnie pod górkę i na zakrętach, pomijam jazdę pod prąd (albo tyłem) jak ktoś pomyli wjazdy na ślimakach albo zawraca na rondzie (tak pod prąd :D). Widziałam latające samochody nad rondami (i rowami) oraz zdarzyło mi się dostac sarną z rykoszetu. Widziałam bardzo odpowiedzialnych ludzi łażących na czarno w nocy bez grama odblasku drogą (ba, raz ledwo wyhamowałam z przyczepą z koniem - dobrze ze te 20-30 km/h było, bo mi dzieciak na drogę za szyszką wyskoczył). I tych co na autostradzie chcą wyprzedać jakimś pierdzikółkiem przy prędkości 90km/h jak za nimi pędzi jakieś Lambo z 180km/h. Co ciekawe takie rzeczy widzi się głównie na drogach polskich. W takich Czechach, Słowacji czy Litwie nikt za specjalnie nie szaleje na drogach, a i ludzie jakoś ogarnięcie jeźdżą. Tak bezpieczniej. Dlatego polecam mój sposób - śpiesz się powoli. Zwłaszcza jak się kieruje czymś duzym (fakt, nigdy nie prowadziłam nic więcej niż dostawczego Spritera lub samochód z koniem w przyczepie), to wiadomo chociażby droga hamowania dłuższa. Idiotów niestety przybywa a nie ubywa, a policji na drogach wg mnie wcale nie ma (w porównaniu do jeszcze z 5 lat wstecz - nie było dłuższej trasy, żeby nie spotkać suszących, a dziś - ostatni raz ze 2 miesiace temu widziałam pod Włocławkiem suszyli). Osobiście zapłaciłam aż 2 mandaty za złe parkowanie (z premedytacją w pełni świadomie) na cały żywot. Także bezpiecznej jazdy wszystkim i oby mniej było takich sytuacji.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
26 sierpnia 2020 o 9:48

@Xynthia: Gorączka daje się zbić bez problemu zwłaszcza w początkowym stadium lub tych z lżejszym przebiegiem. Ibuprofen i paracetamol używany jest normalnie w szpitalu :D Nikt też w szpitalu nie trzyma pacjentów z gorączką powyżej 40st (bo przy 2 tyg choroby by ich to zabiło). Ciotka (lekarz) pracuje w jednoimiennym. Wiekszość leży tam w stanie lekkim, pod respiratorem jak lezą 2-3 osoby to góra, a są tygodnie, gdzie nikt nie leży pod respiratorem albo w stanie ciezszym. @Habiel Nie wiem, u nas w LO pielęgniarki były 2 - jedna dawała na wszystko Amol, druga bez badania odsyłała do domu w trybie natychmiastowym (ciotka, matka, obcy z ulicy- ktokoliwiek, byle zabrać dziecko). W podstawówce była 1 i dentystka (ona akurat przychodziła tylko kilka dni w miesiącu). W gimnazjum były też 2, ale się zmianiały, bo potem były SKS i kołka i inne dziwne rzeczy, wiec były 2 zmiany. Kierowałam się tym, że u nas z tym problemu nie było (z pielęgniarką). Podówrko miałam takie same jak w Twoich szkołach, a jednak wychodziliśmy na dwór (no poza zimą, bo woźne się darły o buty). Zwykle pilnowali tam nauczyciele chodzący na dymka. Jako dzieciak nie wnikałam w to czy faktycznie ma dyżur i pali czy nie. Po prostu zawsze ktoś był na dworze. Twój pomysł również uwazam z blokami uważam za godny rozważenia i być może lepiej by funkcjonował niż to co jest zaproponowane, ale myśle ze nauczycielom znowu by to nieodpowiadało.

« poprzednia 1 2 3 4 5 6 następna »