Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KoparkaApokalipsy

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 19:25
Ostatnio: 26 października 2022 - 14:35
  • Historii na głównej: 98 z 148
  • Punktów za historie: 55885
  • Komentarzy: 1844
  • Punktów za komentarze: 13303
 

#88487

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mimo, że staram się o siebie dbać, to praktycznie jak amen w pacierzu dwa razy do roku zdarza mi się niegroźne przeziębienie, trwające zazwyczaj do tygodnia.

Zdarzało.

Od marca 2020 roku nie przechorowałam ani dnia. Aż do wczoraj.

I aż do wczoraj miałam nadzieję, że ludzie w Polsce okażą się równie spostrzegawczy, jak Azjaci: przekonają się na własnej skórze, że podstawowe zasady bezpieczeństwa rzeczywiście skutkują zmniejszeniem szansy nie tylko na COVID, ale też zwykłe, niegroźne lecz upie*dliwe katary albo bóle gardła, i postanowią na stałe wdrożyć do swojego życia większą odpowiedzialność.

Oczywiście nie mówię o lockdownie, ale o takim drobiazgu jak maseczka oraz o podstawowych zasadach higieny i kultury osobistej, które nie powinny być nam obce nawet przed pandemią: myć ręce po smarkaniu, nie kichać/nie kaszleć w eter, nie roznosić swoich smarków paluchami po artykułach spożywczych w sklepie, nie ryć się nikomu na plecy, nie dyszeć w kark stojąc w kolejce. Dać z siebie minimum, naprawdę minimum uwagi w postaci drobnego gestu, by komuś zaoszczędzić kłopotu.

No i d*pa. Jestem chora. Wiem, skąd się to wzięło: w komunikacji miejskiej już wszystkim włączył się tryb "hurra nie ma pandemii" i wrócili do zraszania współpasażerów płynami ustrojowymi. (Widziałam między innymi dzieciaka rozpaćkującego jabłko po szybie w autobusie i potem je zlizującego, ale to ekstremalny przypadek - inni po prostu zapomnieli, że jazda autobusem to nie gra wstępna).

To nie COVID, jestem tego pewna. Nie wiję się w męczarniach, nie umrę.

Ale miałam w weekend pojechać do rodziców, iść z nimi na wycieczkę do lasu, potem pomóc w renowacji mebli ogrodowych. Pierwszy ładny dzień po deszczach, idealna pogoda na grzyby, poza tym ojciec znalazł na strychu parę prehistorycznych artefaktów i chciał się nimi pochwalić. Czekało nas parę miłych chwil, na które cieszyliśmy się od tygodnia.

No i nie pojadę.

Bo ktoś nie umie kichać w chusteczkę.

covidioci autobus szurdemia

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 146 (176)

#87964

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dodaję historię bez komentarza, który chyba Was zdenerwował.

Tym razem suche fakty obrazujące moralność mojej teściowej.

Jest zdecydowaną przeciwniczką szczepień na COVID-19 ze względu na używane w tym procesie komórki.

Nie przyłoży ręki do korzystania z materiału pochodzącego z jednego zarodka, który i tak nie żyje od kilkudziesięciu lat.

Proponuje ona alternatywne rozwiązanie problemu pandemii:

"To proste. Niech słabsi umrą."

Ba dum tss?

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (192)

#88009

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprzątanie świata.

Sprawę zorganizowano u nas całkiem nieźle: chętni do odśmiecania okolicy zostali skrzyknięci w jedno miejsce, obdarzeni rękawiczkami, workami na śmieci, mapkami okolic do posprzątania, kamizelkami odblaskowymi, wodą mineralną dla dodania sił, a nawet chwytakami (dokładnie takimi, jak ma DJ Chwytak).

Jako, że to gratka rzadka i nietania, chwytaka nie dostawał każdy, a jedynie jedna osoba na grupkę/rodzinę. Spóźnialscy w ogóle się nie załapali.

I właśnie o ten chwytak się rozchodzi.

Zmierzając ku swojemu rewirowi mijałam małego... nie powiem gnojka, bo jednak chciał się przysłużyć planecie. No ale jednak.

Młody, na oko 10-, 12-letni pyskacz w pewnym momencie zażądał od (chyba) siostry, że ma mu już natychmiast dać chwytak, bo bez tego nie da się sprzątać.

Po pierwsze - nie oddać, jak on do niej podejdzie, tylko przynieść do niego już teraz zaraz, najlepiej w zębach.

Po drugie - nie ponaglał jej podniesionym głosem, nie sformułował prośby w sposób zdradzający pośpiech i podenerwowanie, nie używał ekspresji werbalnej mającej wywrzeć wpływ na słuchacza, tylko najzwyczajniej w świecie wydarł na nią japę jak na burą s*kę.

Po trzecie - uczynił to stojąc nie nad jakimś obleśnym, zapleśniałym kawałkiem zwłok wdeptanych błoto, tylko nad czyściutkim papierkiem po batonie, upuszczonym na czyściutki, równy, suchutki chodnik nie dalej, niż kilka godzin wcześniej. Gdyby nie pandemia, to do podniesienia takiego śmiecia tak naprawdę nawet nie trzeba by było nawet rękawiczek.

Po czwarte - uczynił to w momencie, gdy mijała go starsza pani, która na chwytak się już nie załapała i sunęła poboczem po błocie zgięta w pół, bo śmieci leżały tak gęsto, że nawet jej się nie opłacało prostować.

Tak, że tego. Bez pointy.

takie będą rzeczypospolite czy cośtam

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (166)

#87981

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed lat, teraz mi się przypomniało.

Pani psycholog spytała, co jest moim największym problemem w pracy.

Odparłam, że prokrastynacja. Nie chciałam, żeby ktoś się nade mną litował. Problem=coś, co robię źle. Prokrastynuję, to źle i to moja wina. Tak, chcę to zmienić.

Reakcja?

- A bo to teraz młodzież sobie wymyśla jakieś nieistniejące choroby żeby tylko się za siebie nie wziąć...

Spycholog

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (134)

#87946

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dwa starcia tytanów: Janusz vs logika oraz Janusz vs karma.

Był to dość osobliwy człowiek, a właściwie Człowiek. Wzór stanowczości, nieustępliwości i twardych zasad.

Stanowczość przejawiała się głównie tym, że wobec argumentów, na które nie potrafił znaleźć odpowiedzi czerwieniał, zapowietrzał się, zaczynał tupać nogami i wrzeszczeć, że jest, jak on mówi i już.

Widok ten jego rodzina miała szansę oglądać dość często, bo argumenty Janusza były kuriozalne i nader łatwe do obalenia.

Szczególnie utkwiły mi w pamięci dwie kwestie.

Kwestia pierwsza: Był zagorzałym przeciwnikiem wszelkiej antykoncepcji. Twierdził, że kobieta używająca prezerwatywy "robi z siebie worek na spermę". Gdy objaśniono mu, że jest dokładnie odwrotnie, bo to prezerwatywa jest workiem i ma nie dopuścić, by nasienie znalazło się w drogach rodnych kobiety zareagował histerią i fochem godnym diwy.

Kwestia druga: Twierdził, że pary nie mogą razem mieszkać przed ślubem, gdyż byłoby to "życiem na próbę" i "pójściem na łatwiznę".
Uświadomiono mu kiedyś, że tak, dokładnie tak jest: młodzi próbują wspólnego życia, aby nie decydować się na ślub w ciemno, a ponieważ to decyzja trudna i brzemienna w konsekwencje, należy ją sobie ułatwić.
Powoli chyba zaczęło do niego docierać, że jego argument znaczy ni mniej ni więcej tylko "najważniejszą decyzję w życiu należy podjąć bez żadnych podstaw oraz ją utrudnić tak, by zminimalizować szanse, że będzie słuszna", bo za każdym razem, gdy pojawiał się temat, facet odstawiał swój wrzeszcząco-tupiący cyrk.

Argumenty jednak na nic się zdały, bo dopiero życie zadrwiło okrutnie z pana Janusza.

Dwa razy niemal (ale to już inna historia) został nieślubnym dziadkiem przez wpojony córce wstręt do lateksu.

Z kolei syn Janusza, który zgodnie z ojcowskim zaleceniem zamieszkał z żoną dopiero po ślubie... nie zgadniecie. Jest po rozwodzie.

Wiem, że utarcie nosa Januszowi odbyło się kosztem tragedii jego dzieci i temu pokoleniu oczywiście współczuję, ale i tak mam dziką satysfakcję ilekroć myślę o tym, jaki trud musiało Januszowi sprawić dopuszczenie do siebie rzeczywistości.

Janusz

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (173)

#87514

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed paru lat.

Było sobie w kościele czytanie przypowieści o miłosiernym Samarytaninie, a potem kazanie nawiązujące do czytania, ale i do współczesności, żeby było oryginalnie. Taki myk.

Można się z niego było dowiedzieć, że w dzisiejszych czasach coraz mniej ludzi ufa autorytetom, coraz więcej ludzi zadaje pytania i nie przyjmuje odpowiedzi "bo ja tak mówię", drążą, kwestionują, niektórzy, o zgrozo, czytają Biblię i próbują ją zrozumieć, a ci już całkiem najgorsi i przeżarci grzechem samodzielnie myślą. Wydaje wam się, owieczki, że takie bezeceństwa tylko w Sodomii i Gomorii? Otóż nie. Gorszyciel może mieszkać tuż obok! To może być wasz sąsiad, szwagier, zięć...

Słucham, słucham, uszom nie wierzę, ale kaznodzieja zawraca do Samarytanina. Fajnie. Pewnie powie, że tak, jak Samarytanin nie przejmował się wyznaniem ani pochodzeniem pobitego, tak współczesny dobry człek powinien czasem pożyczyć drabinę albo szklankę cukru sąsiadowi-kwestionariuszowi.

Okazało się, że niezupełnie.

Zdaniem owego księdza, współczesny Samarytanin powinien takiego człowieka nawiedzić, zawrócić ze złej drogi. Niech się nie przejmuje wolnością wyznania czy choćby prywatnością, niech wbija na chatę sąsiadowi pogrążonemu w mrokach wolnomyślicielstwa i zawraca mu gitarę, aż mu się odwidzi używanie mózgu. Na tym polega w naszych czasach akt miłosierdzia, bo czymże jest sądowy zakaz zbliżania się wobec ratunku dla duszy bliźniego?

*
Tak, oczywiście trochę podkoloryzowałam, ale przysięgam, że tylko trochę.

ksieza

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (124)

#87482

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sporo się ostatnio dzieje, COVID trzyma ludzi w domu, frustruje, zagania do social mediów, naród nam się rozpolitykował i po obserwacji tego wszystkiego naszła mnie refleksja.

Prawa. Równość. Wybór. Oczywiście jestem w 100% za wtedy, gdy to nie szkodzi innym i gdy jest możliwe.

Mam jednak wrażenie, że już nie nieliczne wyjątki, ale wręcz większość ludzi nie dostrzega tych dwóch istotnych warunków.

Równość? Jasne. Nie traktujemy kogoś gorzej dlatego, że nie odpowiada nam jego pochodzenie czy światopogląd, ale jeśli sprawia zagrożenie dla innych to oczywiście musimy go potraktować inaczej niż tych, którzy tego zagrożenia nie sprawiają. Zarażasz groźną chorobą? Nie idziesz na piwo z kolegami, bo mogliby przez to umrzeć i żadna deklaracja praw człowieka tego nie zmieni, bo zarazki mają w d* nasze papierowe ustalenia.

Prawa? Jasne, ale w wielu przypadkach to oznacza prawo do podjęcia drogi do celu, a nie prawo do automatycznego znalezienia się na jej końcu. Każdy może zdawać na studia, nie każdy się dostanie i nie każdy je skończy, a jeśli będziemy w ramach równouprawnienia bez końca to ułatwiać, to w końcu zawali się jakiś wieżowiec wzniesiony przez inżynierów z równouprawnieniowym dyplomem i ktoś zginie, bo grawitacja i właściwości materiałów mają w d* nasze ideały.

Obywatele drugiej kategorii? Niektórzy urodzili się z pewnymi cechami, które nie czynią ich gorszymi ludźmi, ale sprawiają, że pewnych czynności po prostu nie mogą skutecznie wykonywać. Ociemniały nie zostanie pilotem, bo nic nie widzi, a nie dlatego, że ktoś go nie lubi. A jeśli siądzie za sterami, to zabije siebie i być może kogoś jeszcze, bo fizyka ma w d* nasze prawa.

Nieocenianie innych? Nie mam nic przeciwko, ale jeśli jesteś chorobliwie otyły/a to jesteś chory/a. Oczywiście możesz wymagać,by nazywano twoje ciało pięknym, można nawet nakazać to ustawą, ale i tak umrzesz przedwcześnie, bo biologia ma w d* zakaz oceniania.

Jestem przerażona widząc całe chmary roszczeniowych pięciolatków (edit bo widzę, że nie wszyscy zrozumieli: mentalnych pięciolatków w wieku dowolnym), które zapomniały, że istnieje coś takiego, jak rzeczywistość i ostatecznie to ona dyktuje warunki.

Nie wiem, jak długo jeszcze dobrobyt i bezpieczeństwo zachodniego świata będą w stanie roztaczać ochronny parasol nad g*wniarzami nie chcącymi przyjąć do wiadomości, że czasami po prostu pada deszcz i na nic się zda wycie o prawie do ładnej pogody.

Ostatni rok pokazuje, że już nie za długo.

kiwi

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (239)

#87299

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Drogi miejski biegaczu!

Zapewne uprawiasz sport w trosce o własne zdrowie i chwała Ci za to.

Czy jednak byłbyś w stanie dopuścić do siebie myśl, że być może istnieje niewielka szansa, iż nie jesteś pępkiem świata?

Nie mówię o tym, abyś zwracał uwagę na bezpieczeństwo innych użytkowników chodnika. Nie mówię nawet o tym, abyś ich dostrzegał.

Zdaję sobie sprawę, że wobec wagi Twojego hobby mój powrót z pracy to pyłek nieważny, a pragnienie, abyś zszedł ze środka chodnika na jego jedną stronę i pozwolił mi przemknąć drugą stroną to bezczelna mrzonka.

Ale k*wa mać, jak już nic innego nie raczysz zrobić dla dobra swoich sąsiadów, to zainstaluj sobie chociaż pier*lony dzwoneczek na szyi, aby dać mi szansę na ucieczkę przed smarkami i śliną, które rozsiewasz sapiąc jak lokomotywa.

No chyba, że tak, jak pies obszczywający hydranty zdobywa respekt na dzielni, tak Ty znajdujesz dumę w obsmarkiwaniu jak największej liczby przechodniów.

Kraków

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (189)

#87255

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Alledrogo.

Sprzedający, o ile dobrze pamiętam, wystawiając przedmiot musi zaznaczyć, jakie cechy ten przedmiot posiada (dugość, kolor itp) aby użytkownik mógł wyszukać interesujące oferty po tych kryteriach.

Powiedzmy, że rozumiem sprzedającego fioletową spódnicę w mało wyraźną kratkę, który zaznacza, że spódnica jest fioletowa, różowa, szara, ciemna, ze wzorem i bez wzoru. Może akurat ktoś nie jest pewien, czego szuka.

Rozumiem sprzedającego, który wystawiając czekoladę zaznacza, że to czekolada, baton i bombonierka. Może ktoś ogólnie lubi słodycze i akurat się skusi.

Ale k*wa. Jeśli kupuję części samochodowe to jest chyba jasne, że już mam samochód i potrzebuję części DO NIEGO.

Nie, nie skuszę się na wycieraczki z innego modelu, bo takie ładne. A już na pewno nie dokupię do nich samochodu. Nie kupię na zapas, bo może akurat kiedyś sąsiad będzie chciał pożyczyć albo zapomnę o imieninach cioci i prezent na ostatnią chwilę będzie jak znalazł.

Co chcesz na tym zyskać, drogi sprzedający, poza utrudnieniem mi drogi do konkurencji mającej to, czego szukam?

A co, jeśli Ty masz właściwe wycieraczki i przez wygenerowany przez Ciebie bajzel na nie nie trafię?

Co Tobą w ogóle kieruje?

Zanim się znajdą doradcy: tak, wiem, że wycieraczki mogą się nadawać do kilku modeli. Sprawdziłam, jakie musiały spełniać warunki, by mi spasować.

Alledrogo

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (155)

#87106

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnie macie dość tematu, ale uważam, że warto wysłuchać mojej historii. A właściwie dwóch historii o dwóch walkach, o dwóch światach.

Na początek ta walka, którą znacie: ataki, robienie z siebie ofiary, parodiowanie mszy, obrażanie uczuć religijnych, wyzwiska, blokowanie treści niezgodnych ze światopoglądem w social mediach, wywyższanie się i pogarda dla innego stylu życia.

Opis brzmi znajomo?

Tak, zgadliście. Tak według niektórych wygląda walka z homofobią.

Efekt?

Powolna erozja podejścia, które panowało jeszcze niedawno: że ktoś może homoseksualistów nie lubić, ale raczej zostawia się ich w spokoju. Nikt poza ekstremistami uznanymi powszechnie za patologię się ich nie czepia. Erozja współczującego zrozumienia, zamiana go w - póki co - szyderę, bo teraz naprawdę jest się z kogo śmiać. Rosnące poczucie zagrożenia, bo zapewnienia, że nikogo nie będziemy atakować ani przerabiać na swoją modłę okazują się kłamstwem. Sami nie wykazując się tolerancją pokazujemy, że nie ma powodu, by nas nią darzyć.

(Zanim się odezwą się obrońcy: tak, część z tych zachowań jest legalna, powinna być legalna, a kary wymierzane bez sądu to są represje i nie powinny mieć miejsca. Niemniej jednak to, że jedna strona jest nie w porządku nie usprawiedliwia drugiej. Jest sporo zachowań, które są legalne, a mimo to szacunek, grzeczność, kultura osobista, zwykle niebycie chamem powinny nas przed nimi powstrzymywać).

Opisana walka ma jeszcze jeden aspekt. Spora część takich wymachujących tęczową flagą działaczy (oczywiście nie wszyscy, ale jednak sporo) to ludzie siedzący głęboko w szafie. W Social Mediach kryją się za anonimowymi kontami, na marszach znikają w tłumie. Wypisują na Facebooku, że je*ać tych i tamtych, a potem partnerki idą do knajpy osobno różnymi trasami, by nikt ich nie zobaczył, nie posądził o bycie parą. Mają znajomych "z branży" i znajomych "zwykłych", pilnie zważają, by jedni nie poznali drugich. Najczęściej padające hasło to "tylko nie mów nikomu". Tacy odważni.

I okej, ich prawo, tylko, że...

Teraz opowiem Wam drugą historię. O mojej walce.

Jesteśmy z żoną razem od 11 lat, 8 lat temu wzięłyśmy ślub humanistyczny. Żyjemy tak, jak każda inna para. Na firmowych i rodzinnych imprezach występujemy razem. Na ulicy, w domu, sklepie, banku, u lekarza, w dokumentach, dziale kadr, biorąc meble na raty, odbierając przesyłki, wzywając hydraulika do naprawy kranu. Trzymamy się za ręce. Przedstawiamy się otwarcie. Chodzimy razem do "normalnych" knajp i zachowujemy jak para: tańczymy, przytulamy. Klepiemy w tyłek. Całujemy. Uśmiechamy i gapimy na siebie jak szalone zakochańce.

Znajomi mają okazję obserwować spokojną, pełną miłości, wspierającą rodzinę, jaką tworzymy.

Jakie się z tym wiąże ryzyko?

Dla szefa, znajomych, rodziny nie jestem avatarem z tęczową nakładką z fejsbuka, nie jestem hasłem, transparentem, ginącą w tłumie "jedną z tych". Występujemy jako siostry, kuzynki, sąsiadki, znajome, podwładne, współpracownice, z odkrytymi twarzami, a coming outu przecież nie da się cofnąć.

Są już sukcesy:

Moherowa babcia, która widząc mnie śpiącą na ramieniu żony w autobusie rozczuliła się i stwierdziła, że musimy się naprawdę kochać.

Kolega spod znaku Sabatonu, PW i orła na koszulce, który zawsze wita nas z otwartymi ramionami, nazywając swoimi ulubionymi grzesznicami.

Gromadka patriotycznie nastawionych facetów, którzy stwierdzili, że "ty to jesteś taka normalna, da się z tobą pogadać".

Kolega-sebix, który słuchając o naszym życiu sam z siebie doszedł do wniosku, że "to smutne, bo nie możecie nic razem mieć albo jakby się jednej coś stało to druga nic nie może... To jakby było takie głosowanie, że mają wam dać związki, tak normalnie, to ja bym podpisał".

My jesteśmy dwie. Kropla w morzu. Warto jednak pamiętać, że mnóstwo podobnych nam ludzi zapracowało na to, co teraz mamy: zrozumienie i współczucie urzędników, lekarzy, szefów banków, sędziów starających się mimo braku prawnej regulacji znajdować rozwiązania ułatwiające życie parom jednopłciowym. To jest ogromny sukces. Bo mimo narracji ruchów LGBT w codziennym życiu widać, ile ludzie niezwiązani bezpośrednio z Rządem robią, by nam pomóc. To wszystko zależy od ich dobrej woli.

Zatem mam do Was dwie prośby.

Do ludzi hetero: błagam, nie dajcie się zwieść. Dajcie nam kredyt zaufania. Nie oceniajcie całej grupy przez pryzmat kilku oszołomów, niebędących w stanie uszanować cudzych wyborów.

Do Was, kolorowi bojownicy: przestańcie. Po prostu przestańcie. Bo jeśli Wasze zachowanie odbierze nam to, co mamy - zrozumienie i tolerancję, próby pomagania grupie, którą postrzega się jako niesłusznie pokrzywdzoną; sympatię i przychylność; jeśli dopniecie swego, jeśli sprawicie, że osoby LGBT zaczną się znów kojarzyć ze zwyrodnialcami, nihilistami, egoistami bez szacunku dla cudzych poglądów, jeśli znów wywołacie wokół nas lęk, odrazę, agresję...

Nigdy, nigdy Wam tego nie wybaczę.

EDIT: widzę, że wiele osób nie zrozumiało wpisu, choć zdawało mi się, że piszę bardzo jasno.

Główna teza jest taka, że jeśli chcecie poprawić sytuację swoją i kolegów po fachu, to róbcie to dojrzale, kulturalnie, bez atakowania, obrażania. Bez rzucania w ludzi kupą zza muru anonimowości.

Pokażcie się jako fajni, sympatyczni ludzie, dajcie się poznać, udowodnijcie swoim życiem, że zarzuty wobec Was (o agresję, egoizm, wyuzdanie, brak szacunku da innych) są bezpodstawne.

Infantylne ataki podyktowane czystym instynktem - nieważne, czy uzasadnione z emocjonalnego punktu widzenia, czy nie - przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego.

Skomentuj (96) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 261 (297)