Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KoparkaApokalipsy

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 19:25
Ostatnio: 26 października 2022 - 14:35
  • Historii na głównej: 98 z 148
  • Punktów za historie: 55885
  • Komentarzy: 1844
  • Punktów za komentarze: 13303
 

#43014

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia o państwu Pe.

W mrocznych latach '90 państwo Pe przenieśli się z zacisznego osiedla w samo epicentrum patologii: na blokowisko, takie z prawdziwego zdarzenia, pełne blokersów.

Córka państwa Pe, podówczas młodsza nastolatka miała ogromne problemy z odnalezieniem się w nowym środowisku i wkupieniem w łaski blokerskiej dzieciarni. Młody człowiek ma wtedy dziwne pomysły, a przecież i dorosłym czasami ciężko jest zachować tożsamość, gdy znajdą się w nowym otoczeniu. Dziewczynka postanowiła upodobnić się do rówieśnic, obwiesiła pokój plakatami popowych gwiazd i ogólnie zdegenerowała, a degeneracja ta swój wyraz znalazła głównie w makijażu, raczej niestosownym u tak młodych osób.

Co zrobił pan Pe? Zamiast porozmawiać z córką, wytłumaczyć jej pewne zjawiska, pomóc jakoś w odnalezieniu się w nowym miejscu lub chociaż wspierać córkę i być przy niej w najtrudniejszym okresie... obciął jej rzęsy.
Bez rzęs się nie umaluje - problem solved.

państwo patologiczni

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 692 (814)

#42644

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia cafee przypomniała mi taki kwiatek z popularnego niegdyś teleturnieju dla uczniów szkół podstawowych.

Pytanie brzmiało: jak nazywa się barwnik, odpowiadający za odcień skóry i jej ciemnienie w czasie opalania.

Młody zgodnie z prawdą odpowiedział "melanina".

Otóż nie. Odpowiedź zapisana na karteczce prowadzącego brzmiała "pigment".
Klucz to klucz, może faktycznie nikt nie spodziewał się po dziesięciolatku znajomości słowa "melanina" wobec czego klucz uwzględniał mniej szczegółową odpowiedź, ale dlaczego żaden z dorosłych - prowadzący, reżyser - nie znali tego pojęcia i nie uznali odpowiedzi chłopca?

W teleturnieju nie grało się dla przyjemności, stawka możliwa do wygrania była dość spora (chyba szła na szkołę). Nie pamiętam, czy młodemu udało się odrobić stratę.

telewizja kłamie

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 604 (664)
zarchiwizowany

#42634

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znów autobus i borostwory.

Tym razem tłok zrobił się nieziemski. Ludzie wciskali się jak na szalupę Titanica, przepychanki jak na meczu rugby. Na moim przystanku do autobusu postanowił wsiąść facet z dwoma małymi chłopcami (na oko jeden miał 2 lata, drugi może 4-5). Szanse mieli niewielkie, ale chwila! Przecież ten tłok panował tylko w przestrzeni pod drzwiami - tam, gdzie stawia się wózki i bagaż - natomiast w tym wąskim przejściu między miejscami siedzącymi było praktycznie pusto.
Niestety, na samym końcu owego przejścia (czyli tam, gdzie otwierała się owa zatłoczona przestrzeń), blokując je własnym ciałem niczym Rejtan stał Facet.
Postanowiłam więc zoptymalizować wykorzystanie przestrzeni, aby jakoś pomóc ojcu tych chłopców (z których jeden jechał "na wisząco", podtrzymywany przez ojca i opierając się nóżkami jego kolano a drugi w ogóle zniknął w gąszczu pasażerów i tylko wystająca z plątaniny nóg i kurtek rączka wskazywała miejsce jego pobytu).
Najprostszym pomysłem było stanięcie w przejściu tam, gdzie było mnóstwo wolnego miejsca. Spojrzałam więc na Faceta i rzekłam sakramentalne "przepraszam". Nie poskutkowało, rzekłam drugi raz.
F - Gdzie ja się mam pani zdaniem przesunąć.
J - Choćby tam, tam jest mnóstwo miejsca. Jak pan nie chce to ja tam się wcisnę, żeby tutaj zwolnić przestrzeń.

F nie zareagował, więc spróbowałam przecisnąć się między jego ramieniem a drążkiem, aby zająć miejsce w wolnej przestrzeni za nim. Na to facet przywarł do drążka jeszcze silniej, jakby nieprzepuszczenie nikogo do upragnionej wolnej przestrzeni było sprawą honoru jego albo i nawet Rzeczypospolitej. Swój bohaterski opór okrasił nawet zawołaniem bojowym:
- Musisz się k*rwo tak ordynarnie pchać?

Na takie dictum zapalił się we mnie piekielny instynkt. Już miałam spytać, czy jest idiotą czy tylko udaje, ale stwierdziłam, że skoro stosujemy zwierzęce metody to dlaczego nie mam pójść na całość?
Powolutku i bezlitośnie przepchnęłam faceta. Nie szarpałam, nie zaatakowałam, nie zrobiłam mu krzywdy. Po prostu "się wepchłam". Za mną na zwolnione w ten sposób miejsce zmieściły się jeszcze dwie osoby.

Wiem, byłam ordynarna, chamska, piekielna i Bóg wie co jeszcze, ale przynajmniej chłopcy mogli kontynuować podróż we w miarę ludzkich warunkach.

P.S. Powiecie, że to ojciec był nieodpowiedzialny wybierając się w podróż w godzinach szczytu. Otóż to był autobus rezerwowy i takiego tłoku nie można się było spodziewać.

komunikacja_miejska

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (249)
zarchiwizowany

#42572

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wysiadam z autobusu, na plecach mam plecak - wielki i ciężki, pot ze mnie spływa...
Wiedziałam, że z bagażem trochę to potrwa, więc zaczęłam już zawczasu kotłować się tak, że zwróciłam na siebie uwagę połowy autobusu. Szkoda tylko, że nie tych 2 piekielnych osób.

1) Już-już dopadam drzwi, ale blokuje mnie jakaś nieświadoma niczego gruba baba (jak to? to kiedy ktoś ze śmiertelną determinacją w oczach przedziera się do drzwi autobusu to znaczy, że chce wysiąść?). Babsko postury Buki, bezwładności głazu. Nie ruszy się i już. Stoi jak żona Lota i gapi się na mnie z wyrazem twarzy (pyska?) jaki zazwyczaj ma krowa żująca spokojnie trawę w letnie popołudnie. "Przepraszam" usłyszała za trzecim razem.

2) Wreszcie dotarłam do drzwi, zdążyłam tylko wysunąć rękę by zaraz ją cofnąć w obawie przed złamaniem. Tak, kierowca zatrzasnął.
Idę więc do kierowcy (daleko nie miałam, bo działo się to przy przednich drzwiach autobusu) i pytam, czy mógłby mnie jeszcze wypuścić bo ogólnie rzecz biorąc spieszę się i w ogóle.
Kierowca: "Trzeba było wysiadać a nie myśleć o p*przeniu".

Ciekawe tylko, z kim miałabym sobie wizualizować ten seks? Z tą granitowo-bekonową Buką?

komunikacja_miejska

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (250)
zarchiwizowany

#40597

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jedyna droga łącząca dość spore miasta znajdujące się po dwóch stronach pasma górskiego (i granicy) powinna być raczej wygodna, szeroka, niezbyt kręta i bezpieczna, prawda?

Bracia Słowacy szybko do tego dojrzeli: wybudowali piękną drogę; gdzie trzeba walnęli tunel, gdzie indziej estakadę. W przypadku współpracy transgranicznej niestety do tanga trzeba dwojga. Droga kończyła się jak nożem ucięta na granicy z Polską, a że był to akurat fragment estakady, tworzyła piękną skocznię sterczącą jak wyrzut sumienia nad naszymi dziewiczymi łąkami.

A jak się u nas dojeżdżało do granicy?
Starą wiejską drogą (łączącą się z tą słowacką już za przejściem) poprowadzoną tak, jak się to robiło jeszcze za króla Ćwieczka: tu omijała drzewko, tu stodołę, gdzie indziej jakiś kamyk czy strumyk. Kręta jak tłumaczenia Rosjan po Smoleńsku. Różnica poziomów jak na rollercoasterze: w górę na dwójce, chwila szczytowania i znów w dół na dwójce. W dodatku miała swoje lata, więc było w niej więcej dziur niż nie-dziur i nie były to zwykłe ubytki w asfalcie tylko tunele do wnętrza planety. Naszym wojownikiem bezdroży nie dało się tam pojechać więcej niż 30-40 na godzinę. Normalnie zawieszonym autem pewnie jeszcze mniej. Sporciaka trzeba byłoby chyba wieźć na lawecie.

Wracając do ojczyzny i trafiając z szerokiej, wygodnej drogi na ten tor przeszkód zawsze odczuwaliśmy ukłucie wstydu.

transgranica

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (225)

#39880

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna rozmowa autobusowa, tym razem o... ale czekajcie na pointę.

Pani mówi do swojej koleżanki:
- Wiesz, ja jak najszybciej chcę już w domu być, bo dziecko mam chore. Od paru dni mi córeczka już kaszle, katar ma, no biedactwo małe. Daje jej syropki, smaruje ją maścią *** (audycja nie zawiera lokowania produktu) po pleckach, ale mało, żeby jej nie podrażniło. Poza tym to wie pani: człowiek to sobie w nocy wstanie jak mu nos zatyka, wysmarka się, a dziecku to przeszkadza, źle śpi, męczy się...

(zdziwiło mnie to troszkę, bo pani wiekowo pasowałaby mi raczej na babcię dzidziusia, ale co ja tam wiem. Mogła Sara stuletnia urodzić, to mogła i ta pani)

...już w piątek z nią u lekarza byłam, dostała zwolnienie, dzisiaj do pracy nie poszła...

W tym momencie musiałam zacząć udawać, że kaszlę aby nie było słychać mojego parsknięcia śmiechem. Co jak co, ale w porównaniu z tą mamuśką moja nadopiekuńcza mama daje mi kilometrowe luzy. Zastanawiam się, czy skoro mamuśka "plecki smaruje", to pomaga też swojej córeczce się wysmarkać, żeby jej w nocy nie męczyło.

mamuśka

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 783 (919)

#39807

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W moim laboratorium dostępne pomieszczenie było dość małe, mała była też i lodówka. Jakimś cudem udało nam się w niej poupychać wszelkie odczynniki, ale był to prawdziwy tetris. Aby dostać się do jakiejś butelki, należało przeważnie wyjąć też z 5 innych, a potem wszystko poukładać z powrotem dokładnie tak, jak było.

Któregoś dnia ledwie zdążyłam uchylić drzwi lodówki, gdy pod moimi nogami z głośnym hukiem wylądowała butelka. Musiała zostać wciśnięta na siłę, a potem ktoś szybko zamknął drzwi zanim zdążyła się rozchwiać i wypaść. Nie miałam szans jej złapać, bo wypadła gdy tylko odsunęłam drzwi lodówki na 20-30 cm.
Tłuczone szkło to nie problem, ale butelka zawierała fenol. Chemicy wiedzą, co to takiego. Nieświadomym wyjaśniam, że trudno gojące się oparzenia są najmniej dotkliwą konsekwencją kontaktu z tą substancją.

Dziękuję wszystkim bogom, że tego dnia było zimno i miałam na sobie grube skarpety, które nieprędko przeciekły. Strumieniami etanolu udało mi się spłukać to cholerstwo ze spodni zanim wyrządziło mi poważną krzywdę.

Było to w grudniu, a bliznę po kropli, która padła mi na brzuch i której nie spłukałam w porę mam do dziś.

Zastanawiam się tylko, kto mógł być na tyle głupi, by urządzić taką pułapkę.

lab

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 679 (759)

#37757

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedząca przede mną w autobusie kilkuletnia dziewczynka zauważyła, że światło odbite od cekinów na jej torebeczce tworzy na burcie pojazdu ciekawe, kolorowe wzory. Zachwycona zwróciła się do mamy, chcąc jej pokazać niezwykłe zjawisko i spytać, dlaczego tak się dzieje.

"Oho" - pomyślałam, uśmiechając się w duchu - "Co za wspaniała okazja na lekcję podstaw optyki! To cudownie, że dziecko samo się garnie do poznawania świata". Reakcja mamy jednak szybko starła uśmiech z moich ust.

Po prostu jej nie było. Szanowna mamusia siedziała nieporuszona, traktując dziecko jak powietrze.

Dopiero, gdy mała widząc tramwaj spytała, czy to pociąg została zjechana z góry na dół. Że głupia, że po co pyta, że to oczywiście nie pociąg tylko tramwaj. No tak - mogła nie pytać, mała idiotka.

Kiedy dziewczynka z kolei zaczęła nucić coś pod nosem (naprawdę cichutko, nawet mnie to nie przeszkadzało a jestem wyjątkowo wyczulona, bo nie lubię dzieci; właściwie zwykły szum silnika był głośniejszy) została znów, jeszcze mocniej, objechana. Że co ona sobie myśli, że jak tak można.

Reakcje małej wskazywały, że u mamy to normalne zachowanie. Nie zdziwiła się, nie była wystraszona, tylko trochę smutna. Po prostu wróciła do swoich zajęć, do swojego świata.

Obserwowałam tylko 5 minut z życia tej malutkiej dziewczynki. W tym krótkim czasie zostały:
Zabite:
- talent muzyczny
- ciekawość świata
- zmysł artystyczny
- zaufanie do matki jako autorytetu
Wzbudzone:
- poczucie winy
- kompleks niższości

Niezły score, co?

matka tygodnia

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 813 (1003)

#36884

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wyobraźcie sobie taką sytuację:

Przychodzicie do lekarza z bolącą nogą, a on stwierdza, że nie podoba mu się Wasz krzywy nos i koniecznie musi go zoperować. Bo tak.

Absurd, nie? Otóż u psychologa takie rzeczy się zdarzają.

Pewna pani pewnej pani, miała pomóc nabrać pewności siebie, uwierzyć we własne siły, dowartościować się, co miało pomóc w starcie w dorosłym życiu.

Terapeutka uznała jednak, że głównym problemem owej pani jest ogólnie pojęta "dziwność", wyrażająca się w niestandardowych zainteresowaniach (film europejski, sztuka Japonii, wierzenia ludowe, poezja... normalni ludzie nie interesują się takimi rzeczami) i sposobie bycia (osoba, która potrafi porozmawiać o czymś prócz najlepszego sposobu na zmywanie tłustych naczyń, musi być dziwna, prawda?).

Przez pół roku usiłowała w pacjentce zaszczepić przekonanie, że słusznie nie wierzy w siebie i uważa się za kogoś gorszego... przecież taka właśnie jest. Tak "dziwna" osoba nie może pokochać samej siebie, powinna się siebie wstydzić. Musi stać się zupełnie normalnym, szarym, nudnym człowieczkiem i dopiero wtedy może się uważać za pełnoprawnego członka społeczeństwa.

Na wieść, że pacjentka jednak rezygnuje z terapii, pogroziła:
- Pani zobaczy! Pani sobie sama nie poradzi! Pani tu jeszcze do mnie wróci!

Muszę pisać, że nie wróciła?

dochtórka

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 646 (744)

#35444

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejny odcinek o mojej ulubionej rodzince.

Państwo P. (Piekielni, Patologiczni; rozwińcie skrót jak chcecie) mają dwoje dorosłych dzieci - córkę i syna.

Oboje przez jakiś czas pracowali i mieszkali w domu z rodzicami.

Syn zarabia nieźle, całość zarobionych przez siebie pieniędzy wydaje na własne przyjemności: wycieczki, imprezy, iPody, iPady, iRóżne inne rzeczy.

Córka zarabiała nieco gorzej. Równo połowę wypłaty musiała oddawać rodzicom za mieszkanie, prąd, wodę... W sumie zdzierali z niej bardziej, niż niejeden krakowski sknera ze studenta na stancji. Zbuntować się nie bardzo mogła, bo pracowała u znajomych ojca. Siedziała cicho i zbierała pieniądze na wyprowadzkę do innego miasta.

Uważam za słuszne i sprawiedliwe, aby dorosłe, pracujące dziecko wspierało rodziców finansowo, tylko skąd ta asymetria?

Dodatkowym smaczkiem jest to, że córka po powrocie z pracy pomagała jeszcze w pracach domowych (mimo, że matka nie pracuje, siedzi całymi dniami w domu i spokojnie mogłaby wszystko ogarnąć), natomiast syn mógł wracać do domu kiedy chciał, dostawał obiad podstawiony pod nos, a jeśli nie daj Boże wrócił po imprezie pijany, przynoszono mu do łóżka picie, kefir i miskę, żeby nawet do Wielkiego Ucha nie musiał wstawać. Nigdy sam nie wyprasował sobie koszuli, nie zrobił kanapek. O tym, jak bardzo obce były mu problemy życia codziennego świadczy chociażby to, że kiedyś zostawszy sam w domu potrafił zadzwonić do siostry z pytaniem, jak się zaparza herbatę.

Sytuacja nieco się zmieniła, dawne urazy mogłyby już pójść w niepamięć. Ostatnio jednak rzeczona córka nieco pokłóciła się z ojcem o wychowanie brata. Postanowiła wyjaśnić co nieco.
"Ja przecież połowę pensji oddawałam na dom."
"Nie przypominam sobie. Nigdy nic nie dawałaś." - odparł Pan Ojciec.

Innymi słowy "Cokolwiek powiesz nie masz racji, ponieważ nie i już".

patologia rodzinna

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 563 (639)