Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KoparkaApokalipsy

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 19:25
Ostatnio: 26 października 2022 - 14:35
  • Historii na głównej: 98 z 148
  • Punktów za historie: 55885
  • Komentarzy: 1844
  • Punktów za komentarze: 13303
 

#34461

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Glan jaki jest, każdy widzi.
Takim właśnie glanem zdarzyło mi się (jak Elvisa kocham, niechcący!) przydepnąć nogę pewnej dziewczynie przy wsiadaniu do tramwaju. Przesunęłam się, przeprosiłam, cacy.

Po jakimś czasie zauważyłam u stojącej wciąż obok dziewczyny dziwne zmiany. Nadęła się, spurpurowiała, jej twarz przybrała wyraz pełnej pasji determinacji. Z tytanicznego wysiłku o mało żyłka jej nie pękła. Sporo zajęło mi skojarzenie, o co może chodzić. W końcu spojrzałam w dół.

Nie pomyliłam się. Panienka usiłowała swoją szpilką w ramach zemsty przydeptać mnie. Dobrze, że obcasa nie złamała...

zemsta jest kobietą

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1040 (1104)

#33830

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Biologia na mojej uczelni jest kierunkiem bardzo interdyscyplinarnym. Coś dla siebie znajdą zarówno prawie-humanistyczni antropolodzy, bziki od ochrony ginących ptaszków i robali jak również ludzie o zacięciu fizycznym czy też informatycznym. Istnieją nieobowiązkowe kursy specjalistyczne, niemniej jednak ogólne kursy z każdej dziedziny są obowiązkowe dla wszystkich.

Termodynamika, informatyka... jak ma to zdać ktoś, kto pragnie jedynie łapać motyle? Bez pytań z zeszłych lat się p prostu nie da. (Od razu wyjaśniam - to nie było tak, że egzamin za każdym razem był identyczny. Po prostu na podstawie pytań z kilku lat udało się skompilować pulę kilkudziesięciu, czasami kilkuset najbardziej prawdopodobnych, więc i tak nauczenie się na taki egzamin wymagało sporo pracy i nie można było być pewnym, że do kilkunastu starych pytań prowadzący nie dorzuci kilku nowych).

Przez dłuższy czas jakoś to szło, my skończyliśmy drugi rok jako ostatni ze szczęśliwych roczników. Jakiś student kolejnego obszedł prowadzących najbardziej miażdżące kursy i z naiwną minką pytał, czy egzaminy w tym roku będą takie, jak wcześniej, jednocześnie pokazując kartki z opracowanymi pytaniami. Tamci prowadzący dotarli do naszych. Zaczął się pogrom tamtego rocznika oraz starszych.

Termodynamikę zdało dosłownie kilka osób z 250. Po obniżeniu progu zaliczenia na życzenie dziekana do poprawki podchodziła wciąż ponad połowa roku.

Na innym egzaminie z pytaniami wielokrotnego wyboru i ujemnymi punktami można było zdobyć od maksymalnie 100 punktów. Zaliczenie miało być od zera, w końcu było od -20. Nawet po interwencji dziekana i dodatkowym - trzecim - terminie kurs powtarzało 30% studentów.

Nieco lepiej było na innych kursach. Fakt, 20% zdawalności w pierwszym terminie to w porównaniu z niecałym procentem to całkiem niezły wynik.

Podobno ten człowiek "za uczciwość" za każdym razem dostawał kilka dodatkowych punktów. Nie wiem, może faktycznie zyskał na donosicielstwie, a może tylko zrobił to z czystej głupoty.

studentowo

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 425 (519)
zarchiwizowany
Niezmiernie irytującym i przerażająco powszechnym zwyczajem jest olewanie właściciela / lokatora wtedy, gdy nie zdecydujemy się na wynajem oglądanego mieszkania / wynajęcie go konkretnym poszukującym.

Rozumiem, że gdy ma się w telefonie kilkanaście kontaktów trudno jest pamiętać, kto jest kim i każdemu z osobna napisać SMSa z wyjaśnieniem, ale nigdy nie zrozumiem, co może być trudnego w odebraniu telefonu i powiedzeniu "dziękuję, nie jestem już zainteresowany".

W czasie poszukiwań takie olewactwo spotykam niemal za każdym razem. Z kilkunastu osób nikt jak dotąd sam z siebie nie poinformował o tym, że zmienił zdanie. Jedna osoba odpisała na SMSa.

Szczyt szczytów osiągnęła ta dziewczyna:
Skamle i błaga, by wynająć jej od zaraz pokój dostępny od następnego dnia. Właściciel wystawił, przyjaciele nie pomogli, nie ma gdzie spać. Stanęłam na głowie, by załatwić z dotychczasowym lokatorem sprawę i by pozwolił jej się w tym pokoju przekimać przez swoją ostatnią noc. Odmówiłam innemu potencjalnemu lokatorowi, który był w mniej dramatycznej sytuacji.

O umówionej godzinie nie przyszła, nie napisała, nie odbiera telefonów. Wszystko działało, bo numer raz był zajęty, raz "odjęty", czyli bateria się nie rozładowała, SIMa nie zjadł rekin.

Żaluzju paniał, widać panna znalazła coś innego. Czy jednak nie jestem godna zaszczytu dowiedzenia się tego od niej, bym nie musiała się domyślać?

Nie ufaj kobiecie

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 134 (168)

#33761

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zdarzyło mi się w internecie poznać koleżankę. Prawie moja rówieśniczka, 27 lat, może nie genialna, ale przynajmniej miła. Po kilku minutach rozmowy okazało się, że miała ochotę przyjechać i pozwiedzać moje miasto ("bo są wakacje" - to mnie trochę zdziwiło, bo dwudziestosiedmiolatki nie mają wakacji tylko urlopy i przeważnie z dużym wyprzedzeniem wiedzą, co zrobią z wolnym czasem, ale cóż, może pracuje dydaktycznie i ma wakacje). Zaproponowałam, że ją oprowadzę i pogadamy już "w realu", więc wysłała mi swoje zdjęcie, żebym poznała ją na dworcu.

Zdjęcie przedstawiało... no cóż, dzieciaka. Nastolatkę. Na moje oko nieletnią, a może i nawet poniżej "wieku prokuratorskiego". Ok, pozory mogą mylić, może używała super kremu odmładzającego z jąder osła, ale co w pokoju dorosłej kobiety robiłby szkolny plecak? No i dlaczego miałaby mieć meble oklejone błyszczącymi zabawnymi nalepkami?

Napisałam jej, że chyba troszkę dodała sobie lat. Zdenerwowała się, chciała się pożegnać, ale napisała "bay" zamiast "bye".

Poradziłam, żeby lepiej uważała w szkole na angielskim.

"My nie mamy angielskiego tylko niemiecki!"

Sądziłam, że po tej wpadce uzna swoją porażkę i przestanie mnie przekonywać, że jest dorosła. Po kilku minutach milczenia zaczęła jednak znów utrzymywać, że ma tyle, ile napisała, po czym zwyzywała mnie od brzydul, jędz, k*rew, suk, przepełnionych jadem starych toreb, zgrzybiałych wiedźm, itp. Muszę przyznać, że wykazała się godną podziwu kreatywnością obrzucając mnie mięsem przez dobrych kilka linijek bez powtarzania wyzwisk. Dokładnie zresztą opisała moją domniemaną fizjonomię z uwzględnieniem zmarszczek, tłustego brzucha, obwisłych piersi i włochatej barabuli na nosie.
Na koniec stwierdziła, że osoba tak brzydka jak ja (no bo jeśli ktoś zna pisownię angielską, musi być brzydki, prawda?) na pewno umrze w samotności i że nikt mnie nie wyr*cha.

Nadal nie wiem, jaki miała cel. Liczyła, że postawię jej parę piw, kiedy przyjedzie?

dziecko w sieci

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 769 (835)

#33670

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja mamusia ma taką właściwość, że uważa, iż cała rzeczywistość powinna ugiąć się pod jej żelazną wolą. Jeśli nie wygina wzrokiem podków to jedynie przez bezczelność i nieposłuszeństwo tych ostatnich.

Miałam odebrać rodziców z miejsca, w którym wysiedli z autokaru odwożącego ich z wczasów. Niestety, samochód powiedział "niiiiiiiiiiiiiie", a konkretnie powiedział tak ręczny, który wskutek złej pogody i długiej laby trochę "zaszedł".

Zadzwoniłam do rodziców, powiedziałam, że kareta nie bangla. Wyjść z sytuacji było co najmniej kilka. Proponowałam je po kolei coraz bardziej rozsierdzonej matce.

1) Ja z koleżanką przyjeżdżam po nich autobusem i w 4 osoby radzimy sobie jakoś z przewiezieniem bagaży
Odpowiedź: nie, bo trzeba przejść 50 m na przystanek.

2) Ojciec jedzie sam autobusem pod dom i odpala samochód (trzeba tylko dość mocno przemówić hamulcowi młotem do rozumu) i wraca po mamę, pilnującą w tym czasie bagaży
Odpowiedź: nie, bo musiałaby czekać (Ona! Czekać!)

3) Biorą taksówkę.
Propozycja wstępnie została przyjęta. Pozostała kwestia numeru telefonu. Sprawdziłam go w swoim telefonie i zadzwoniłam jeszcze raz:

-Cześć, mamo. Tu masz numer: 12 XYX XX YY (numer prosty jak drut, sama podałam go z pamięci po sprawdzeniu na liście kontaktów)
-O nie, takiego nie zapamiętam! Miał być prostszy!
-To wyślę wam go SMSem
-Nie! Nie odczytam SMSa!
-To daj mi tatę
-Nie dam ci taty. Już mi się nie chce rozmawiać i w ogóle nic mi się nie chce.
pii... pii... pii...

Ja sama mogłam tylko czekać, kopiąc ze złości w koła naszego parowozu. Żal mi tylko ojca, który zapewne musiał znaleźć wyjście "już teraz natychmiast", bo wielkiej damie znudziła się "zabawa w zepsuty samochód".

mamusia

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 777 (845)
zarchiwizowany

#32914

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dwunastolatka posiadająca własny pokój może się uważać za szczęściarę, prawda? Otóż niekoniecznie. Córka moich znajomych ma wprawdzie pokój, który powinien być dla niej oazą spokoju, miejscem nauki i wypoczynku, niestety pokój ten upodobał sobie jej tatuś do "pracy". Praca faceta działającego w sprzedaży polega na wielogodzinnym słuchaniu na cały regulator płyt z nagraniami wyjaśniającymi, jak być rekinem biznesu oraz ewentualnie wykonywaniu licznych i długich telefonó do klientów. Telefony to pół biedy, ale płyty to istne pranie mózgu. Zalecenia odczytywane są celowo w taki sposób, by nie pozwolić słuchającemu na odrobinę skupienia, by nie zdążył pomyśleć lecz chłonął zupełnie biernie. Jak napisał klasyk chodzi o to, by człowieka zgwałcić przez ucho. Co gorsza, tatuś często "pracuje" w ten sposób do późnych godzin nocnych. Wyobrażacie sobie, jak w takich warunkach ma się uczyć czy spać nastolatka?

Mogłaby pójść do pokoju brata, ale... on robi dokładnie to samo. Nie mogą słuchać taśm razem z ojcem, bo jest na innym etapie "szkolenia".

Mogłaby pójść do salonu, ale... tam urzęduje mama, która musi mieć spokój, bo cośtam (względnie słucha Radia Maryja). Pozatym zawsze przecież mogą przyjść niespodziewani goście i jakby to wyglądało, gdyby zobaczyli zeszyty czy książki rozłożone w Najlepiej Urządzonym i Przepięknym Salonie?

Więcej pomieszczeń niestety nie ma, zatem dorastająca dziewczynka po powrocie ze szkoły snuje si e po domu otoczona kakofonią natrętnych dźwięków, usiłuje w kuchni odrobić zadania a potem doczekać do nocy, kiedy wreszcie ojciec pójdzie spać i będzie można się spokojnie położyć na 5-6 godzin. Tylko po wywiadówce rodzice przypominają sobie, że mają dziecko; mają pretensje, że podobno w szkole przysypia i nie może się skupić oraz nakładają kary za złe oceny...

patologia rodzinna

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 308 (384)

#31305

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wiecie, co to jest kinder-niespodzianka? No to słuchajcie:

Do pewnej dziewczyny podchodzi jej osiemnastoletnia koleżanka z osiedla. Wręcza jej nosidełko z rocznym bobasem:
- Popilnujesz mi dzieciaka? Muszę coś pilnie załatwić.
- Ok, ale na jak długo? Co to za sprawa?
- Nie wiem, jak długo. Właśnie jadę rodzić.

Tak, w rok dziewczyna zdążyła "nabawić się" kolejnego potomka. Ukrywała ciążę, bo mamusia piekielnej mogłaby wyrzucić ją z domu. No a z gotowym niemowlakiem przecież nie wyrzuci.

P.S. Od tego czasu minęły 2 lata, panna jest dziś szczęśliwą matką trójki pociech. Ojciec oczywiście inny w każdym przypadku (powinna dostać nagrodę za wspomaganie ewolucji). Babcia maluchów ma ręce pełne szczęścia, zupek i kupek, a młoda mama na licznych dyskotekach pracuje na czwarte źródło zasiłku.

Polska

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 878 (974)
zarchiwizowany
Były historie o żabach, które okazywały się ropuchami, więc odpowiem historią o takiej, co wierzy w istnienie wyłącznie dobrych księżniczek.

Uprzedzę pytania: dziewczyna jest w wieku zaawansowanej post-pełnoletniości, nie posiada stwierdzonych chorób umysłowych, nie pochodzi też z domu dziecka.

Nie tak dawno temu znalazła sobie dziewczynę, ekhm, przepraszam... Miłość Jej Życia. Po dwóch miesiącach nastąpiła decyzja o wspólnym zamieszkaniu oraz kilku wspólnych inwestycjach. Ba, planowały nawet potomstwo, lecz na szczęście żaden kolega nie zgodził się zostać inseminatorem. Po miesiącach trzech zwracały się już do siebie per "żono" i nosiły na palcach coś na kształt zawleczek z kapsli od Tymbarka...

Po kilku kolejnych tygodniach były płacz, krzyk, histeria, głodówka, myśli samobójcze, wizyty u psychologa, tabletki, żyletki, słwem: koniec świata. Zerwanie przez wielkie Zet. Ja wiem, że każde rozstanie to trauma, niemniej jednak taka reakcja byłaby adekwatna raczej u żony porzuconej przez męża, który porwawszy dzieci i wybrawszy z konta oszczędności życia uciekł do Maroko.

Nastąpił spektakularny "rozwód" z podziałem "majątku", przy czym samochód kupiony w stanie agonalnym rozpadł się równie szybko jak związek jego właścicielek, co zaoszczędziło im zachodu przy cięciu wraku na pół.

Histeria, depresja i głodówka trwały, więc zorganizowałyśmy dla poszkodowanej trwający tygodniami suicide watch. Sporo energii włożyłyśmy też w wyłuszczenie jej, że sama sobie zrobiła krzywdę, decydując się "wypłynąć na morze" z obcą osobą. Myślałyśmy, że dotarło.

Gdzie tam...

Poznała MJŻ nr 2 - szkopuł tkwił w tym, że MJŻ2 mieszkała na drugim końcu Polski. Problem związku na odległość rozwiązano niwelując odległość. Po miesiącu znajomości nasza wieczna panna młoda spakowała graty, wsiadła do pociągu i podryfowała, by już na zawsze zamieszkać u boku MJŻ2. Praca? Utrzymanie? A czyż takie błahostki mogą być przeszkodą dla prawdziwej miłości?

Co potem? Związek okazał się łatwiejszy do zniwelowania, niż odległość. Nastąpiła kłótnia, szybki rozwód jeszcze na dworcu. Wróciła chyba nawet tym samym pociągiem.

Resztę znacie. Histeria, głodówka, suicide watch.

Aby pobić rekord częstotliwości zawierania "związków na całe życie" trzecią MJŻ nasza panna młoda przygruchała rzutem na taśmę w ostatnich dniach grudnia.

Nim rozkwitły przebiśniegi, kwitła już "małżeńska" miłość w ich wspólnym gniazdku. Ta naturalnie też jest "na zawsze".

Spytacie, gdzie piekielność? Cóż, przyjaciółki Zaczarowanej mogą w końcu zrezygnować z zaszczytnej funkcji pocieszycielek. Żal mi jednak rodziny dziewczyny, która przeżywa ostateczną życiową tragedię średnio raz na cztery miesiące...

labirynt kobiecej psychiki

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (211)
zarchiwizowany
"Trudno w tym kraju być tolerancyjnym" - to stwierdzenie często pojawia się na Piekielnych, a dotyczy wielu mniejszości: meneli, imigrantów, blondynek... dzisiaj dołączą środowiska LGBT (Les, Gay, Bi, Trans). Celowo nie mówię "homoseksualiści" bo orientacja seksualna z przynależnością do tej irytującej grupy ma niewiele wspólnego.

Niedawno pewien polityk wypowiedział się na temat homoseksualizmu. Stwierdził, że wciąż nieznane są przyczyny tego zjawiska. Nie wiadomo, czy jest to cecha wrodzona czy nabyta. Tu cytat: "Tak, jak w przypadku alkoholizmu"

Artykuł na temat tej wypowiedzi zelektryzował "środowisko". Został opatrzony tytułem "Iksiński mówi: Homoseksualizm jak alkoholizm" sugerującym, że polityk powiedział zupełnie co innego, niż w rzeczywistości. Czujecie różnicę?

Pan został Wrogiem Numer Jeden całego Środowiska. Na jego głowę posypały się gromy, zaoczne wyzwiska, porównywanie z Inkwizycją, Ciemnogrodem, posądzenia o kontakty z Czarną Mafią... Każdy, kto na forum odważy się bronić wyważonego, rozsądnego stanowiska tego pana, staje się Wrogiem Numer Dwa. Ludzie rzekomo walczący o wolność poglądów oraz wypowiedzi sami piętnują każdą próbę pokazania czegoś, co nie jest zgodne z ich ideologią.

To tylko przykład. Tak dzieje się z każda próbą dialogu, z każdą wypowiedzią odstającą choćby na jotę od "oficjalnej doktryny LGBT" głoszącej, że każdy homoseksualista to bohater narodowy a jedynym polem zainteresowania polskiej polityki i życia publicznego powinna być próba zapewnienia im wszystkim jak najlepszych warunków życia. Bo tak.

I bądź tu tolerancyjny...

Polska

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 73 (335)
zarchiwizowany
Nieznana trasa, ból głowy, szarówka, mżawka - to chyba wystarczy, by na drodze z ograniczeniem do 80 km/h, jechać 70. Nie zrozumiał tego chyba pewien czeski kierowca, który podjechał swoją ciężarówką prawie do mojego zderzaka, zaświecił długimi (na szczęście tylko na chwilę) i jechał za mną tak blisko, że w lusterkach nie widziałam nic poza jego szoferką. Poczułam się autentycznie zagrożona, warunki na drodze były niespecjalne a w razie konieczności gwałtownego zahamowania skończyłabym rozpłaszczona na przedniej szybie ciężarówki jak komar.

Niestety nie dało się przepuścić niecierpliwca- podwójna ciągła nie chciała się skończyć. Jedynym wyjściem, na jakie wpadłam, było przekonanie tamtego kierowcy, że jadę niepewnie. Kilka razy przyspieszyłam by oddalić się od niego a potem zahamowałam bardzo delikatnie - tylko po to, by zobaczył czerwone światło hamowania. Manewr wydawał się dobrym pomysłem. Nie stworzyłam prawdziwego zagrożenia, ale kierowca odsunął się, nie próbując już jazdy na moim zderzaku.

Gratulowałam sobie pomysłowości, dopóki nie spotkała mnie surowa kara. Gdy wreszcie nadarzyła się okazja przepuściłam ciężarówkę. "Wdzięczny" kierowca postanowił użyć swojej naczepy, by przy powrocie na prawy pas zmieść mnie z drogi. Musiałam gwałtownie hamować, by nie dać się wyrzucić na betonową bandę.

Wniosek? Przy złych warunkach na drodze i złym samopoczuciu należy jechać z maksymalną dozwoloną prędkością, by nie przeszkadzać zawodowcom jadącym z tyłu. W razie wypadku przecież oni w swojej szoferce pozostają bezpieczni, a ciężarówki i tak nie należą do nich.

europejskie drogi

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (182)