Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KoparkaApokalipsy

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 19:25
Ostatnio: 26 października 2022 - 14:35
  • Historii na głównej: 98 z 148
  • Punktów za historie: 55885
  • Komentarzy: 1844
  • Punktów za komentarze: 13304
 

#29716

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rodzice wykupili na swój grób kwaterę sąsiadującą z grobem rodziców mamy, oddzieloną od nich tylko przepięknym, marmurowym pomnikiem nagrobnym prababci. Przy okazji dla pewności opłacili kwaterę prababci na kolejne lata, by zapewnić jej spokojny spoczynek. Utworzyła się mała rodzinna enklawa, bo zaraz obok leżeli jeszcze dawni przyjaciele rodziny i inni krewni.
Kwatery wykupione przez rodziców były zupełnie niezagospodarowane, nieoczyszczone z chwastów i niewyrównane, a że znajdowały się w pobliżu muru ludzie urządzili sobie tam wysypisko cmentarnych śmieci.

Po 2 dniach pracy udało nam się uporządkować kwaterę, tzn odgruzować, przekopać, wyryć krzaki i doprowadzić do stanu, w którym do utrzymania w porządku wymagała tylko koszenia trawy.

Po kilku miesiącach na miejscu grobu prababci stanął gotowy do "zamieszkania" ogromny, granitowy grobowiec lokalnego przedsiębiorcy (konkretnie to masarza, żeby było zabawniej), naturalnie wystawiony jeszcze za życia "na wszelki wypadek". Pomnik prababci został przeniesiony o prawie metr i oparty o grób moich dziadków ("no jak to, przecież on zawsze tak stał"), a obcy facet urządził sobie grobowiec dokładnie na jej kościach. Zajął w sumie 2 miejsca: grób prababci i część podwójnej kwatery przeznaczonej dla moich rodziców. Jak?

Widocznie przekonał proboszcza, że coś mu się tam w księgach pokićkało, że te kreski na pewno da się przesunąć i wykroić jeszcze dodatkową kwaterkę.

Cóż, kwatery cmentarne to nie działki budowlane, nie są wyznaczane przez geodetę i widocznie łatwiej jest rearanżować ich granice w dokumentach, kiedy ma się do tego wystarczającą motywację.

Grobowo

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 539 (607)

#29105

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rozmowa dwóch nastolatek po przejściu koło emerytki rozdającej ulotki (pani często stoi w tym samym miejscu, jest bardzo uprzejma, zadbana, zawsze dziękuje za wzięcie ulotki).
- Ja pierd*lę, ona zawsze jest taka słodka, miła, do d*py ludziom włazi.
- No, zawsze jak ją widzę mam ochotę na nią napluć. - Po czym nastąpiło soczyste charknięcie na ziemię, mające zademonstrować, co dziecinka chciałaby zrobić babci.

bananowcy

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 759 (863)
zarchiwizowany

#29585

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja narzeczona pracuje niedaleko placu budowy. Jako, że jest kobietą bardzo atrakcyjną a do tego niezmiernie sympatyczną, szybko wzbudziła zainteresowanie robotników. Codziennie przechodząc do pracy słyszała komplementy, jakimi raczyli ją panowie. Ostatnio jednak zaczęłam ją odbierać z pracy a obserwujący nas budowlańcy najwyraźniej zauważyli, że jesteśmy parą.

Robotnicy się o to śmiertelnie obrazili. Wszelkie komplementy, milusie pogawędki, a nawet zwykłe "dzień dobry" ucichły na kilka dni - aż do dziś.

Dzisiaj jeden z jurniejszych "wolnomularzy" zaproponował, że za 3000 zł może stać się ojcem naszego dziecka.

budowa

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 152 (298)

#26679

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspomnienia o właścicielce mieszkania przekonanej o własnej wspaniałomyślności i wyrozumiałości. Oprowadzając nas po mieszkaniu wychwalała swoje własne cnoty właścicielskie.

Na czym jej cudowny charakter miał polegać?
(zaznaczam, że właścicielka nie mieszkała w wynajmowanym mieszkaniu)

- Nie zaglądała swoim lokatorom do szafek z prywatnymi rzeczami pozwalając im tam mieć taki porządek, jaki chcieli utrzymywać (pod warunkiem wszakże, że ich ubrania były poskładane w kostkę - skąd to miała wiedzieć, skoro do szafek nie zaglądała, nie wyjaśniła).

- Przy inspekcjach porządkowych okazywała zrozumienie dla istnienia kilku chwilowo niepozmywanych talerzy. Awantury urządzała jedynie za nieumytą podłogę, ochlapaną lodówkę czy niestarty kurz.

- Przed swoim nalotem w celu inspekcji porządkowej starała się uprzedzić lokatorów. Przynajmniej z 5-10 minutowym wyprzedzeniem.

- Była wyjątkowo liberalna w kwestii gości nocujących u jej lokatorów. 3,50 PLN za osobonoc załatwiało sprawę.

- Jeśli ktoś bardzo ją prosił, istniała możliwość przestawienia mebli w pokoju (krzesła, mini biurka i stolika - peerelowskich szkieletów ze sklejki, które jednym palcem przestawia anorektyczka po chemioterapii), a nawet przyniesienia własnego koca czy poduszki.

studentowo

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 486 (562)
zarchiwizowany
Znów zostanę zminusowana, ale co mi tam.

Od jakiegoś czasu czytam sobie teksty na pewnym portalu internetowym. Idea portalu polega na tym, aby użytkownicy publikowali opisy wydarzeń, kiedy to potraktowano ich wyjątkowo niegrzecznie lub niesprawiedliwie. Niestety, coraz więcej użytkowników traktuje ten serwis jak jakiś wspólny blog.

Od jakiegoś czasu zauważyłam, że połowa historii zaczyna się kilkuzdaniowym wstępem w stylu "Od dawna czytam Wasze bla bla bla historie i mi się podobają bla bla bla, ale nigdy nie publikowałem sam bo bla bla bla, ale teraz opublikuję bo bla bla bla"

Druga połowa zaczyna się od wstępu w stylu "Gdy szedłem ulicą rozmawiając ze znajomymi - takim jednym Staszkiem, co to bla bla bla i Zenkiem co ble bla bla jedząc kebaby i rozmawiając o bla bla bla, przypomniała mi się historia"

Trzecia zaś połowa :) zaczyna się od słów "Jestem osobą taką a taką, mam lat tyle i tyle, urodziłem sie tu i tu, charakter mam taki i taki a mój znak zodiaku to..."

Przyzwyczaiłam się już, by wszelkie wpisy zaczynać czytać od połowy, ale mimo wszystko jest to po prostu niewygodne.

pxxxlni.pl

Skomentuj (74) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (388)
zarchiwizowany
Dzisiaj o dbałości o BHP w Instytucji, w której pracuję (jeszcze, póki mnie nie wywalą), która to dbałość kiedyś może doprowadzić do masowej zagłady. Właściwie wszyscy po trochu są winni: przepisy, szefostwo i podwładni. Głównie jednak chyba ludzka mentalność.

Otóż Instytucja zajmuje się pracą naukowo-oświatową i składa się głównie z laboratoriów, w których o wypadek nietrudno. Z początkiem każdego roku akademickiego musi się odbyć próbna ewakuacja.

Problem polega na tym, że w pracy w laboratorium taka ewakuacja przeszkadza jak nic innego. Są takie krytyczne momenty, w których pewne czynności trzeba wykonać w ściśle określonym czasie. Jeśli się próbkę zostawi wtedy choćby na 10 minut, materiał nad którym pracowaliśmy kilka-kilkanaście dni idzie się kochać. Nie mówiąc już o zmarnowanych odczynnikach.

Wszyscy szybko postanowili, żeby w laboratoriach taką próbną ewakuację po prostu ignorować. Jest to z pewnością niewłaściwe, niebezpieczne, niezgodne z regulaminem ale tak się robi i już.

W tym roku jednak Instytucja nas zaskoczyła. "Początek roku" potraktowano bardzo dosłownie, bo ćwiczenia odbyły się jakieś 10-15 minut po zakończeniu ceremonii rozpoczęcia roku. Jak zwykle osoby z sal wykładowych grzecznie wyszły, laboratoria zostały.

Jakież było nasze zdziwienie i konsternacja, gdy charakterystyczny brzęczyk odezwał się ponownie kilka tygodni później. Niektórzy trochę się zaniepokoili, bo pamiętaliśmy, że tegoroczne ćwiczenia zostały już odbębnione. Nikt jednak nie myślał o porzuceniu cennych próbek.

Kotłowaliśmy się w laboratoriach dobre 10 minut, częściowo kończąc pracę, częściowo usiłując się zorientować, co się dzieje. Centrum Dowodzenia włączające alarm przy próbnych ewakuacjach nic nie wiedziało. W końcu Szef Szefów przyszedł spytać, co sądzimy o tym, żeby jednak wyjść. Niektórzy udawali, że wychodzą a zaraz potem wrócili do swojej pracy, inni z ociąganiem udali się w stronę klatek schodowych, zabierając po drodze papierosy i drobne na przekąskę - bo z przymusowej przerwy trzeba skorzystać.

Reasumując: jakieś 20 minut po włączeniu alarmu blok opuściła może 1/4 ludzi - w momencie, gdy byliśmy niemal pewni, że to nie ćwiczenia.

Okazało się w końcu, że wcześniej system nawalał i ktoś odpalił go, by sprawdzić, czy tym razem da radę. To tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że wszelkie próby opuszczenia budynku po włączeniu alarmu są tylko stratą czasu.

Wspólnie doszliśmy do wniosku, że przez tę alarmową tresurę wszyscy kiedyś zginiemy, do ostatnich sekund życia przekonani, że nic złego się nie dzieje.

Instytucja

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (198)
zarchiwizowany

#26024

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dalszy ciąg robót ziemno-stalowych, czyli tramwaj na Kampus. Znane prawo miejskiej dżungli: budowa oznacza utrudnienia. Zadbano jednak o wygodę mieszkańców i podróżnych - zachowano częściowo chodniki i wydzielono tymczasowe przystanki autobusowe. Nie pomyślano tylko o jednym - połączeniu między jednym a drugim. Kto nie potrafi się teleportować pomiędzy chodnikiem a odległym o kilka metrów przystankiem znajdującym się przy/na jezdni ma do wyboru przejście z chodnika do ulicy tam, gdzie jest to możliwe a później wędrowanie po jezdni pomiędzy chlapiącymi i trąbiącymi samochodami aż do przystanku lub dojście chodnikiem do wysokości przystanku i próbę przedostania się przez rowy, hałdy ziemi i prawdziwe błotne bagno. Ja rozumiem, że budowa, termin, priorytet, ale można było chyba położyć dwie deski, rzucić parę łopat żwiru na to bagno i koparką "poklepać" hałdy, aby kształtem przypominały bardziej płaskowyż Nazca a nie Himalaje.

Miasto latających pieszych

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 90 (122)
zarchiwizowany

#24918

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rodzina ach rodzina...

Dziadkowie od strony mamy byli dość zamożni a bojąc się kłótni dzieci po swojej śmierci podzielili majątek już za życia, rozdając darowizny i finansując poważne inwestycje. Każdy dostał coś o podobnej wartości - sporą działkę budowlaną, dużą pomoc finansową w budowie domu et. Pech jednak chciał, że mojej mamie trafił się "w spadku" dom rodzinny dziadków (EDIT: to też była darowizna uczyniona za życia dziadków). Pech? Tak, bo każde z pozostałych dzieci uważa, że to właśnie jest jedyna "ojcowizna", którą należy podzielić. To, co oni dostali, uznali po prostu za prezenty. Pojawiła się propozycja, by mama oddała rodzeństwu po 300 tysięcy złotych aby wykupić te części domu, które w spadku miały należeć się im. Problem? Cena całego starego, wymagającego generalnego remontu domu w takiej lokalizacji w tamtym czasie wynosiła kilkadziesiąt tysięcy złotych...

Po wielu kłótniach wujkowie i ciocie ulegli w końcu mocy dokumentu (moja mama była jedynym właścicielem domu już na dobre 20 lat przed śmiercią dziadka) oraz tłumaczeniu raz po raz, że każdy dostał w swoim czasie darowiznę o podobnej wartości.
Zadra chyba jednak pozostała i zaowocowała zemstą. Już mówię, o co chodzi:

Za życia dziadka podział ziemi był ujęty głównie w dokumentach, natomiast prawdziwy płot przebiegał tak, jak dziadek postawił go dla wygody. Jednak po jego śmieci należało uzgodnić stan faktyczny z prawnym. W jednym dokumencie dokładny przebieg granicy między działką, na której stał nasz dom a sąsiednią (należacą do jednego z wujków) nie był dokładnie sprecyzowany. Wujek wykłócając się o swoje zyskał zupełnie niepotrzebny skrawek ziemi o wymiarach 5x1m. Nam uniemożliwiło to postawienie garażu.
EDIT: sprawa działki jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje. Dla zainteresowanych dokładne wyjaśnienie w komentarzach.

***


Mama uznała jednak za stosowne pozwolić wujostwu zabrać z domu pamiątki rodzinne. Przez kilka lat, w czasie których urzędowaliśmy w tym domu jako właściciele uzbierało się sporo rzeczy, które były po prostu nasze. Stały na półkach razem z rzeczami zakupionymi przez dziadków i należących do "rodzinnego dziedzictwa". Jakież było nasze zdziwienie, gdy wujkowie pozabierali sobie co tylko im się spodobało, nie zastanawiając się nawet, do kogo dany przedmiot należał. Jasne - mogli nie wiedzieć, nie pamiętać po tylu latach (swoją drogą po co komu "pamiątka" gdy nawet nie wie, skąd ten przedmiot się wziął) ale żeby nawet nie spytać?

Najbardziej poraziło mnie to, że jeden z wujków zignorował zupełnie pamiątki takie jak obrazy czy książki, zabrał natomiast wszystkie przedmioty wykonane z mosiądzu.
Spytacie czemu? Cena tego stopu waha się od 10 do 17 zł za kilogram. Było tego na parę piw...

rodzina niestety nie na zdjęciu

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 251 (263)

#24673

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Słynna powódź, w czasie której "Nic naprawdę nic nie pomoże" zwłaszcza, jeśli oprócz żywiołu trzeba jeszcze zwalczać krótkowzroczność.

Przez wioskę, będącą sceną opisywanych zdarzeń, płynie dość rwąca, górska rzeka. W czasie powodzi nie wylewa ona, tylko silnym prądem zabiera brzegi oraz wszystko, co na tych brzegach stoi. Nizinnym wyjaśnię jeszcze, że taka rzeka często lekko zmienia bieg: czasem wystarczy niewielka przeszkoda, by prąd skierował się nieco w inną stronę i tam rzeźbił nowe koryto. Im więcej wody przepłynie danym torem, tym łatwiej płynąc tam kolejnym hektolitrom, koryto się pogłębia, poszerza i utrwala.

Tym razem rzeka "odbiła się" od fragmentu umocnień osłaniającego tory kolejowe i skierowała się na dość ważną (prowadzącą do przejścia granicznego) drogę oraz kilka domów, stojących po drugiej jej stronie.

W pobliżu tego kluczowego zakrętu nurtu leżała sobie na brzegu cała sterta płyt żelbetowych, przygotowanych do budowy jakiegoś obiektu. Były one własnością gminy.

Sprytni ludzie natychmiast wykombinowali, że płyty trzeba wpuścić w brzeg rzeki, by odbić nurt od drogi i skierować go z kolei na nikomu niepotrzebny, szeroki kamieniec. Błyskawicznie sprowadzono ciężki sprzęt (chyba koparkę, słabo pamiętam) i odważnego operatora. Mniej sprytne ze strony obywateli było to, że poprosili wójta o zgodę.
Oczywiście nie dostali jej, bo gminne płyty i nie można.

Kilka godzin później, gdy droga była już tylko wspomnieniem, a rzeka zaczynała dobierać się do fundamentów domu mieszkalnego, zaproponowano wójtowi inną opcję: zamiast płyt wpuści się do rzeki jego szanowną osobę. Dopiero wtedy się zgodził na zabranie cennego materiału budowlanego.

Ocalono dom - własność prywatną. Na ocalenie wspólnej drogi było już o 5 godzin za późno. Ciekawe, ile wynosiły koszty odbudowy w porównaniu z ceną kilku żelbetowych płyt?

wioska w górach

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 630 (656)

#23668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia to zasłyszana, niemniej jednak od osoby nie mającej skłonności do konfabulacji. Wiem - moją pierwszą reakcją też było pytanie "skoro tak, dlaczego nie słyszeliśmy o tym w mediach?" Ano nie słyszeliśmy, bo działo się to w małej gminie w rejonie, gdzie miejscowości są od siebie bardzo oddalone, a jedyna osoba uważająca niżej opisane zachowanie za niewłaściwe, pracuje w szkole państwowej i po zwolnieniu raczej nie miałaby szans na znalezienie pracy w zawodzie, w szkole znajdującej się w zasięgu godziny jazdy samochodem.

Pan Wójt dostał dofinansowanie unijne na sadzenie drzew iglastych.
Fundusze przeznaczone na zakup sadzonek przeznaczył na "wyższe cele", tzn połowa przypadła jemu a drugą połowę podzielił między swoich ludzi.
Zapowiedziano kontrolę.
Pan Wójt zakupił na szybko sadzonki z funduszy przeznaczonych na inne cele (może na utrzymanie dróg? może na dożywianie dzieci w szkole? Nie wiadomo, ale raczej nie zapłacił z własnej kieszeni. Może po prostu zmusił zależnego od niego w jakiś sposób właściciela szkółki do wydania drzewek. Skoro mógł zmusić świadków do milczenia, to czemu nie?).
Sadzonki trzeba było posadzić.
Ups, był styczeń.
Ponoć lano na ziemię gorącą wodę, aby rozmiękła na tyle, by dało się na siłę wcisnąć konające sadzonki.

Nikt nic nie wie. Ten sam pan dalej na urzędzie.

a to Polska właśnie

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 725 (787)