Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KoparkaApokalipsy

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 19:25
Ostatnio: 26 października 2022 - 14:35
  • Historii na głównej: 98 z 148
  • Punktów za historie: 55885
  • Komentarzy: 1844
  • Punktów za komentarze: 13303
 
zarchiwizowany

#19015

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam rodzinę w małej miejscowości, w której jakiś czas temu otwarto Jedyny I Najlepszy Supermarket. Sklep ma powierzchnię niewiele większą nić MiniSklepik zWyłącznieNajpotrzebniejszymiRzeczami w mieście, ale jak na wiejską skalę to prawdziwy moloch. Ceny ma nieco niższe niż babuszka na targu, a więc momentalnie zdobył rzesze klientów.

Problem polegał na tym, że jak każdy monopolista sklep ten miał swoich klientów w d. Spróbowałam zmienić przynajmniej 2 rzeczy.

Sprawa nr 1: brak etykietek z cenami lub raczej napchane koło półki całe stosy etykietek kompletnie nieodpowiadające temu, co faktycznie znajdowało się na półce (i nie mówię nawet o etykietce z produktu innej marki ale o tym, że pod półka z szamponami były np etykietki z cenami karm dla psów).
Reakcja: Przez kilka kolejnych wizyt w tym sklepie z każdą pierd*łką łaziłam do kasy, wpychałam się do kolejki i prosiłam o sprawdzenie ceny.

Sprawa nr 2: Ekspedientki przekonane, że każdy klient ma nieograniczony czas a plotki o najnowszym odcinku telenoweli są ważniejsze niż obsługiwanie.
Reakcja: Kilka razy zdarzyło mi się wyłożyć wszystkie zakupy na taśmę, a gdy nie zostałam obsłużona zostawiałam je tam i wychodziłam.

Może postępowałam głupio, ale miałam nadzieję, że taka manifestacja będzie skuteczniejsza niż pyskówka z kierownikiem.


I wiecie co?


Nic się nie zmieniło.

Monopolista wiejski

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (270)
zarchiwizowany

#18377

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj naszła nas ochota na karmienie łabędzi nad Wisłą, kupiłyśmy więc wór bułek w promocji. U studentek z kasą krucho, ale ptaszyska też chcą jeść, a 10 bułek w sumie kosztowało mniej niż piwo.

W nastrojach depresyjnych związanych z brakami w portfelu wędrując jedną z głównych ulic miasta zobaczyłyśmy "babuszkę" żebrzącą - nie panią Menelową, ale autentyczną babuszkę, która wyglądała jakby do emerytury ledwie starczającej na leki chciała dożebrać parę groszy, by starczyły na omastę do ziemniaków. Pieniędzy u nas niet, ale zaproponowałyśmy bułeczki.

- Takie suche? Ja się takich nie tknę! Ja nawet z mielonkom nie jem, ino z kiełbasom!

Nieźle wkurzone poszłyśmy dalej. W kolejnej bramie siedziała rodzina romska. Nie proponowałyśmy już nawet bułek widząc, że koło żebrzącej nastolatki leży otwarta paczka chipsów LAYS. Żeby było zabawniej pół godziny wcześniej w sklepie też chciałyśmy kupić chipsy, ale uznałyśmy, że nawet prażynki marki "najtańszy produkt" to zbytek i strata pieniędzy.

żebracy krakowscy

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 202 (250)
zarchiwizowany

#18174

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia bez dialogów, za to z morałem.

Po wielu tygodniach bezskutecznych poszukiwań moja dziewczyna znalazła pracę idealną: na stoisku z e-papierosami. Sama też okazała się pracownikiem idealnym. Była właśnie na etapie rzucania palenia, zaangażowała się w pełni, w momencie przyswoiła sobie całą ofertę. Mogła doradzać klientom czerpiąc zarówno z własnego doświadczenia jak i z doskonale znanego katalogu. Do tego miła, kontaktowa, ładna, ale nie wulgarnie "odstawiona" - po prostu cud miód. To samo powiedziało jej szefostwo z miejsca ją przyjmując.

Okazała się jednak do tej pracy zbyt atrakcyjna. Miała pracować w jednej placówce z ...narzeczonym siostry właściciela. Pracowała tam niecały dzień - została zwolniona po tym, jak rzeczona siostra wpadła do swojego chłopaka na przerwę lunchową. Wystarczył jej jeden telefon do braciszka.

Morał? Dziewczyny, jeśli nie ufacie swoim chłopakom, załatwiajcie to z nimi. Jeśli człowiek sam się nie upilnuje to nikt go nie upilnuje, a zazdrość krzywdzi. Czasami tylko psuje nastrój, ale czasami może komuś zafundować kolejne tygodnie życia w niepewności i głodowania.

siostrzyczka szefa

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (249)
zarchiwizowany

#18166

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na serwisie ogłoszeniowym zamieściłam informację, że z narzeczoną szukamy pokoju do wynajęcia w mieszkaniu studenckim. Oprócz preferowanej lokalizacji i maksymalnej ceny postanowiłyśmy poinformować ewentualnych współlokatorów o fakcie dość istotnym: pokoju szukają dwie dziewczyny, ale łóżko ma być jedno a pokój typowy "dla pary" czyli nieco mniejszy niż klasyczna "dwójka", znaczy się: jesteśmy parą, taką prawdziwą.

Muszę pochwalić społeczeństwo - większość ofert była naprawdę w porządku, ale rodzynek zdarzyć się musiał. Na szczęście sprawa szybko wyszła na jaw, bo pan nie umiał długo powstrzymywać swoich chuci.

Około 22.30 odebrałam telefon - trochę późno jak na rozmowy o wynajmie mieszkania, ale wszyscy wiemy, jak żyją młodzi ludzie w dużych miastach. Jeszcze do przeżycia.
Pan zaproponował nam pokój za cenę równą połowie przeciętnej ceny pokoju w tej lokalizacji. Jeszcze niczego nie podejrzewałam, chociaż użytkownicy serwisów ogłoszeniowych pewnie wiedzą, że często zdarzają się ogłoszenia w stylu "wynajmę pokój atrakcyjnej pani, cena bardzo niska w zamian za usługi bardzo różne".
Podejrzewać coś zaczęłam natomiast, gdy pan spytał:
- A ładne jesteście?
- A co to ma do rzeczy? - odparłam zdumiona.
- Bo ja bym się chętnie dołączył...

XXI wiek, Wikipedia działa bez zarzutu, a niektórzy dalej uważają, że słowa "lesbijka" i "prostytutka" to synonimy.

Polskie Zoo

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (344)
zarchiwizowany

#15651

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pewnie odeślecie mnie z tym na kotburgera, ale z góry oponuję: tą historią chcę Wam udowodnić, że piekielne osobniki zdarzają się nie tylko w naszym gatunku.

Moja kotka już w dość podeszłym wieku sprawiła sobie przychówek, niestety ciąża przebiegała z trudem, po porodzie kotka zachorowała więc wychowaniem jedynego ocalałego kociaka musieliśmy się zająć sami. Chyba popełniliśmy sporo kocich błędów wychowawczych, w każdym razie kociak ... no cóż, normalny nie był.

Już od pierwszych dni uczył się samodzielności. Polegało to m.in na tym, że sam trzymał sobie butelkę do karmienia (mimo, że taka butelka jest mała - ma ok. 25 ml pojemności, i tak jest prawie tak duża jak nowonarodzony kociak). Maluch trzymał ją wszystkimi łapkami i jakoś dawał radę. Co ciekawe, gdy tylko zaczął widzieć, na wszelkie oznaki czułości reagował chlastaniem człowieka po twarzy łapą - o ile oczywiście zdołał dosięgnąć. A więc: myziam go noskiem i szepczę czule "mój ślicny kotecek" - dostaję po ryju. Zbliżam twarz do kociego pyszczka by sprawdzić, czy dobrze mu się pije z butelki - dostaję po ryju. Tak mu jakoś weszło w krew.

Gdy nauczył się chodzić, było tylko gorzej. Czerwiec, upalne noce a tu nie szło nawet kawałka ręki czy nogi wystawić spod kołdry bo natychmiast zajmował się nimi Potwór. Tak, Potwór; wiem, że to nienajlepsze imię dla kota, ale inaczej się go nazwać po prostu nie dało.

Któregoś dnia odwiedził nas mój brat. Nie znał jeszcze Potwora, więc zaczął się z nim bawić jak z każdym innym kotkiem. Nie patrzyłam na to, ale usłyszałam:
- O, kotek! Jak ty się ślicznie bawisz... Ała! O ty cholerniku!

Przyszedł czas, gdy Potwór wszedł w dorosłość i postanowiliśmy go komuś oddać. Po kotka zgłosili się państwo z ogłoszenia; przyszli ze swoim psem rasy beagle. Od progu zakochali się w Potworze więc od razu wzięli go na ręce. Pies bardzo się zainteresował nowym zwierzakiem, zaczął merdać ogonem, "kłaniać się" na przednich łapach i na wszelkie sposoby okazywać, że chce się z nim po prostu pobawić, nowi państwo więc bez namysłu postawili kotka na podłodze, by mógł się zapoznać ze swoim nowym towarzyszem. I tu wyszła piekielność kotka: zakotłowało się, zasyczało, a gdy kurz opadł pies biegł w panice do drzwi wyjściowych z naszego mieszkania. W połowie korytarza jednak dopadł go dramatyczny wybór: przecież jego ukochani państwo nadal byli w zasięgu tego syczącego monstrum! Widać było, jak walczył z własną paniką, w końcu jednak instynkt stadny zwyciężył nad samozachowawczym: pies zawrócił i drżąc ze strachu zaczął napierać bokiem na nogi swoich "człowieków", chcąc ich w ten sposób bezpiecznie wyprowadzić z pola rażenia Potwora, jednocześnie osłaniając własnym ciałem. Muszę przyznać, że ten niezwykły przejaw psiej ofiarności bardzo mnie wzruszył.

Jaki był finał? Państwo mimo wszystko kota wzięli, teraz ponoć z psem żyją w najlepszej przyjaźni, o ile oczywiście pies przestrzega wprowadzonych przez kota zasad :)

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (283)

#13863

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sama nie wiem, kto w tej historii był piekielny - ja, czy menadżer restauracji. W każdym razie skończyło się piekielną głodówką do wieczora.

Bractwo rycerskie, do którego należę zostało poproszone przez instytut historii o uświetnienie Dni Nauki na rynku miejskim. Nagrodą, prócz czci i chwały miały być karnety na posiłek do restauracji przy rynku. Uświetnianie polegało na staniu i ładniewyglądaniu, od czasu do czasu faceci pookładali się mieczami, kobiety potańczyły ewentualnie porozpaczały nad zabitymi. Niby nic, ale zgłodnieć można, a półgodzinna przerwa to nie tak wcale dużo czasu na posiłek. Na szczęście restauracja, która miała nas przyjąć była praktycznie przy naszym namiocie. Nadmieniam, że na wpół samoobsługowa - papu można było praktycznie dostać na wynos, niemniej jednak w środku było jeszcze sporo miejsc. Kolejka taka sobie, czyli jest dobrze. Zamawiamy.
Nie wydadzą posiłku, bo z tych karnetów możemy jeść tylko przy stolikach na zewnątrz, a tam nie ma już miejsc (wiadomo, pogoda ładna - wszyscy klienci siedzą na słoneczku). Do ręki zawiniętego w papierek nie dostaniemy, bo nie.
Pytam dlaczego.
Bo bałagan by się zrobił i nie wiedzieliby, kto je "z karnetu" a kto normalnie płaci.
Głód narasta, przerwa się kończy, wołamy menadżera.
Ten potwierdza wersję pani wydającej posiłki - nie ma opcji, bo się zrobi bałagan. Trzeba czekać na zwolnienie stolika na zewnątrz.
Pytam więc po pierwsze po jakiego grzyba mieliby to odróżniać. Płaci się i tak "z góry", nieważne czy gotówką czy kuponem, zabiera papu i już. Ale nie, bo nie.
Kwestia numer dwa: Przecież wszyscy "bractwowi" są ubrani w rekonstrukcje ciuchów z XV wieku. Wiem, nie każdy zna się na modzie ale nawet bystry inaczej odróżni przecież dżinsy i T-shirt od wełnianej sukni z trenem i rękawami wycierającymi chodnik. Pytam menadżera grzecznie, czy coś z nim nie tak, że ma z tym problem.
Tutaj zapieklił się, poprosił mnie o podanie imienia i nazwiska oraz nazwy bractwa, bo on "powie prezydentowi miasta, że się awanturujemy, i już nigdy nie zostaniemy zaproszeni na żaden festyn".
Dobrze, że nie poskarżył się jeszcze mamusi.

Północna Ryba na rynku dawnej stolicy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 544 (642)
zarchiwizowany

#13865

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja mama nie jest jeszcze w wieku matronalnym, ale zdradza już pewne piekielne inklinacje, a za 10-15 lat bez wątpienia będzie typową panią okładającą satanistów parasolką i wypychającą studentów z autobusu. Na razie ograniczyła się do energicznego ratowania mi życia w dość zabawny sposób.

W ostatniej chwili dobiegłyśmy na autobus, mama weszła do środka a ja spróbowałam się wgramolić za nią, manewrowanie jednak utrudniały mi siaty z zakupami. Jak można się domyślić, kierowca pomyślał "jak kocha, to pobiegnie za mną nawet na koniec świata", zamknął drzwi i zabrał się do opuszczania przystanku. Glan utknął i za nic nie dał się ruszyć ani zdjąć. Życie uratowały mi jedynie spory ruch utrudniający opuszczenie zatoczki oraz dzikie wrzaski mojej mamy, że "dziecku pan nogę przyciął", "ratujcie moje dziecko" itp. Kierowca wpadł w taką panikę, że natychmiast przybiegł blady na miejsce zbrodni. Ujrzał tam zdrową dwudziestotrzylatkę odzianą jak członek gangu motocyklowego i postury takiej, że niejeden gangster mógłby się jej przestraszyć. Natychmiast odzyskał kolory i westchnął "ładne mi dziecko".
Można było złożyć skargę, ale jego szczera panika i równie szczera ulga były tak spektakularne, że z całego serca mu wybaczyłam.

MPK

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (238)
zarchiwizowany
Sąsiad z naprzeciwka pali - zdarza się, ludzka to słabość. Jemu jednak na dodatek zdarzało się nader często palić na klatce schodowej i petować w doniczkach z kwiatkami, wystawionymi przez mieszkańców przed okno. Jako, że kwiatki były prywatne i wystawione dla wspólnego dobra, mieszkańców to bardzo rozsierdziło. Aby ocalić palacza od zgonu z siekierą w plecach postanowiłam dać mu szansę poprawy i obok kwiatków na tym samym parapecie wystawiłam dla niego popielniczkę. Chyba mu się spodobała bo... wziął ją sobie do domu i dalej wesoło petował w paprotkach i aloesach. Dopiero (na szczęście udawany) atak astmy mojej mamy, gdy przedzierała się przez ciężką zasłonę siwego dymu do drzwi naszego mieszkania dał panu sąsiadowi do myślenia (a może w tych samych dniach po prostu ktoś uczciwie skuł mu twarz?). Teraz pali przed klatką a pety... wyrzuca na rabatkę sąsiadki z parteru. Na szczęście pani niedawno kupiła sobie sporego pieska... Ciekawe, gdzie teraz przeniesie się pan palacz?

TBS w Krakowie

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 89 (169)