Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

KoparkaApokalipsy

Zamieszcza historie od: 1 lipca 2011 - 19:25
Ostatnio: 26 października 2022 - 14:35
  • Historii na głównej: 98 z 148
  • Punktów za historie: 55884
  • Komentarzy: 1844
  • Punktów za komentarze: 13300
 

#67025

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak zostałam wyproszona z lokalu.

Udałam się do łazienki, a w tym celu musiałam przebrnąć przez spory i gęsty tłumek zalegający między parkietem a barem.

Przez całą drogę darłam się "uwaga! przepraszam!" jak ksiądz na czele procesji. Niespecjalnie to skutkowało, więc tak sobie brnęłam między ludźmi. Oczywiście, że otarłam się o parę osób. Kto raz był w sobotę "na baletach" wie, że inaczej się nie da.

Gdy już prawie bezpiecznie wracałam na swoje miejsce, poczułam szarpnięcie za ramię i usłyszałam magiczne hasło "Wyjazd!"

Podobno po tym, jak przeszłam jakaś dziewczyna się wywróciła, zbiła głową butelkę wódki (?!), rozbiła stolik i prawie wybiła dziurę w ziemi.

Trochę mnie to zbiło z pantałyku. Na pewno nikogo nie popchnęłam, ale jak już wspominałam nie mogę przysiąc, że nikogo nie dotknęłam. Może i był związek przyczynowo-skutkowy między moim wypadem na siku a czyimś rozbiciem wódki głową... ale czy nie lepiej wyprosić z baru dziewczynę, która jest tak zalana, że wywraca się (i demoluje pół knajpy w śmiertelnych podrygach), bo ktoś koło niej przeszedł?

knajpa

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 329 (455)

#66755

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kupiłam coś tam na allegro w klasycznym sklepie allegrowym, nie od prywatnego użytkownika.

Wszystkie sklepy, z jakimi wcześniej miałam do czynienia wysyłały nr potrzebny do śledzenia przesyłki zaraz po jej nadaniu. Tym razem dostałam tylko informację, że paczka poszła.

Po 3 dniach zaczęłam się martwić. Napisałam dość uprzejmie do sprzedającego na maila i GG, zadzwoniłam na oba podane numery telefonu, nagrałam się na sekretarkę. Zero odpowiedzi.

Po 5 dniach (roboczych) zaczęłam robić to samo, ale już kilka razy dziennie i nieco mniej uprzejmie. Mail, GG, dwa telefony.

Po 6 dniach dostałam odpowiedź, że numer paczki prześlą następnego, bo teraz nie mogą (bo kartka została w garażu u szwagra czy coś w tym stylu).

Oczywiście nic nie przyszło ani następnego dnia, ani jeszcze następnego.

Po 8 dniach zgłosiłam spór na allegro (argumentując, że podejrzewam, iż paczki nie wysłano) i numer przesyłki dostałam po 3 (słownie trzech) minutach.

Sytuacja rozwiązała się pomyślnie. Okazało się, że wina leżała po stronie firmy kurierskiej, wszystko niby OK, ale sprzedający mógł mi zaoszczędzić stresu, gdyby pofatygował się przesłać mi ten nieszczęsny numer nieco wcześniej.

Mało piekielne? Nie lękajcie się, będzie pointa.

Na stronie sprzedającego wielkimi szkarłatnymi bykami, grzmiała prośba:

"Jest jakiś problem? Nie zaczynaj od razu sporów, nie wystawiaj negatywów. Skontaktuj się najpierw z nami. Na pewno odpowiemy tego samego dnia i rozwiążemy problem!"

sklepy_internetowe

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 291 (383)
zarchiwizowany

#66754

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znajomości z Internetów znów nie zawiodły oczekiwań.

Poznana w Internetach dziewczyna skarżyła się i żaliła na związek z przemocowcem. Że bicie, że gwałty, że szantaż (zarówno emocjonalny jak i taki najzwyklejszy, za pomocą homepornu). Że chce z tym skończyć, ale nie może, bo szantaż.

Postanowiłyśmy (w sensie ja i partnerka) jej jakoś pomóc, wesprzeć. Pochodziła z miasta, które nieźle znamy, więc doradzałyśmy poradnie psychologiczne, centra pomocy ofiarom przemocy domowej, czytałyśmy ustawy i tłumaczyłyśmy "na nasze", wymyślałyśmy różne opcje wybrnięcia z sytuacji.

Po kilku dniach intensywnych rozmów doszłyśmy do wniosku, że mądrej głowie już wystarczy, a z niemądrą na pohybel.

Co więcej, w międzyczasie zorientowałyśmy się, że w związku przemoc rzeczywiście jest, ale z obu stron. Z jednej taka bardziej typowa i dostrzegalna (musisz ze mną być, bo jak nie, to opublikuję nasze figle migle), z drugiej zaś subtelna i wyrafinowana (musisz ze mną być, bo jesteś stary i brzydki; żadna inna cię nie zechce; musisz mi kupować drogie prezenty, bo jesteś tak brzydki, że za darmo żadna ci nie da...). Ogólny obraz sytuacji był taki, że dziewczyna używała swojego ciała jako jedynej karty przetargowej a potem dziwiła się, że ludzie traktują ją jak prostytutkę. Tym mniej miałyśmy zatem chęci, by ją ciągle wspierać.

Okazało się jednak, że uwolnienie się od dziewczyny nie będzie takie proste. Wydzwaniała i wypisywała dziesiątki SMSów o każdej porze dnia i nocy, ignorując nawet fakt, że postanowiłyśmy ją ignorować.

Gdy już byłyśmy bliskie poświęcenia tej godzinki na wizytę u operatora i zablokowanie numeru, dostałyśmy niecodzienną propozycję.

Dziewczyna napisała, żebyśmy się od niej nie odwracały, bo na znajomości z nią możemy wiele zyskać.

Z wiadomości wyskoczyły też bez żadnego ostrzeżenia... Jej nagie zdjęcia...

człowiek człowiekowi wilkiem a kiwi

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (269)

#66503

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie pisałabym, gdyby to się stało raz. Nie pisałabym, gdyby to się stało sto razy... ale ludzie przenajświętsi, to się dzieje ZAWSZE.

W publicznej toalecie. Zamek niby zasunięty, ale kto go tam wie... w końcu toalety czasami stareńkie i rozdryndane, śrubki na plastelinie wetknięte w wyrobioną dziurę bez śladu gwintu, gwózdki wiszą na samym lakierze.

Słychać kroki. Nadciąga. Mając odrobinę doświadczenia, można mieć już serce w gardle.

Zapuka?

Gdzie tam. Szarpie za klamkę. Mini zawał serca.

W ciągu mojego długiego życia kilka razy zdarzyło się, że zamek nie zadziałał.

Niezliczoną ilość razy zdarzało się, że szarpanie nie ustawało mimo mojego darcia się "zajęte!"

Często też zamka po prostu nie ma i trzeba trzymać za klamkę. Raz zdarzyło mi się, że w takiej sytuacji doszło do swoistej próby sił, czy też przeciągania liny.

Na pierd*liard przypadków pukanie poprzedziło o milisekundy szarpanie za klamkę może 4-5 razy.

Pukania bez następującego tuż za nim szarpania nie doświadczyłam nigdy.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 431 (561)

#66257

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tramwaj podjeżdża: na oko średnio pełny, czyli już parę osób stoi, ale jeszcze nie ma armagedonu.

Ładuję się spokojnie do środka i zonk. Wejść się nie da. Okazało się, że w całym wagonie faktycznie ludzi praktycznie nie było, ale przy wejściu już na wstępie był ścisk. Nowi, którzy próbowali wejść przede mną wiszą na schodach, ja wiszę na nich, no cyrk na kółkach i to dosłownie. Pomyślałam o zmianie wejścia, ale jakoś się drzwi za moimi plecami zasunęły i jadę.

Po krótkim rozpoznaniu terenu udało mi się zlokalizować przyczynę anomalii. Babsko. Wielkie jak szafa, morda myślą nieskalana, mina marsowa. Stoi ta Walkiria u wylotu przejścia między siedzeniami i broni go własną, ogromną skądinąd piersią. Za jej plecami oaza spokoju, mnóstwo miejsca. Przed jej, tfu tfu, piersią konają w męczarniach biedni pasażerowie.

Kilka razy zawołałam "przepraszam" w nadziei, że chociaż jedna osoba poza mną z tej absurdalnej aranżacji jakoś się opamięta. Nie podziałało.

I tu nastąpiło coś niesamowitego. Babsko wredne się zdarza, może miała słaby dzień, może to po prostu zła kobieta była. Ale żeby pozostali pasażerowie zaakceptowali ten podział na pustkę i śmiertelny ścisk bez mrugnięcia okiem, żeby na moje wysiłki i próby odrobinę mniej idiotycznego rozlokowania ludzi (czyli zmianę miejsca pobytu chociaż mojej osoby) reagowali tak, jakbym co najmniej wyciągnęła siekierę i zaczęła mordować niemowlęta?

Ile było nienawistnych spojrzeń, ile było "co pani od*******a!", ileż było celowego podkładania nóg... A przecież do jasnej ciasnej, przechodząc sprzed baby za babę, nie tylko samej sobie zapewniłam lepsze warunki podróżowania, ale też tym cielętom oddałam trochę lebensraumu.

Udało się. Jakoś przecisnęłam się przez tę grupę Laokoona, babie przeszłam pod pachą (również nie mrugnęła okiem nawet na wielokrotnie powtarzane i głośne "przepraszam"), dożyłam wysiadki, ale pozostałam z zagwozdką: czy ja jestem bezczelna, że chciałabym jechać w nieprzepełnionym tramwaju jak człowiek i uważam, że sensowne wykorzystywanie przestrzeni nie przerasta intelektualnie grupy dorosłych? Czy może ja jako jedyna jeszcze nie zwariowałam?

ludzie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 384 (558)

#66114

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę lat temu, w czasie fali upałów znajomej zaginął kot. O upałach piszę nieprzypadkowo, bo zwierzak zgubił się w ten sposób, że wymknął się z mieszkania na klatkę schodową w bloku. Nie trzeba być geniuszem, by wpaść na pomysł sprawdzenia piwnicy z myślą, że kanapowemu pieszczochowi upał szybko zbrzydł i że poszukał schronienia w chłodnych murach.

Przekonana, że ta prosta sprawa została sprawdzona trochę się zmartwiłam, gdy kot do wieczora się nie znalazł. Za znajomą nie przepadałam, ale sierściucha szkoda.

Przez kilka kolejnych dni media społecznościowe przepełniły się dosłownie relacjami na żywo z poszukiwań kota. Na wydarzenie "szukamy kota" zostali pozapraszani ludzie z wszystkich zakątków świata. Co kilkanaście minut na FB pojawiały się histeryczne wpisy o tym, jak to dziewczyna nie spocznie, oka nie zmruży, beton będzie gołymi rencami drapać, byle tylko ukochanego wychuchanego pimpusia znaleźć. Napisała o nim nawet wiersz. Niech ta informacja się przyjmie. Tak, wiersz. Zrobiła kilkanaście wersji ogłoszeń, każde z innym zdjęciem. Zdjęciem obrabianym w fotoszopie, żeby lepiej oddać rozpacz właścicielki po utracie skarbeczka, słoneczka, pimpusia, małego bohatera i tym podobne. Tak, dobrze czytacie.

Z członkami rodziny, z którymi mieszkała wymieniała się wiadomościami na temat kota oraz rzewnymi wspominkami praktycznie cały czas. Publicznie oczywiście. Bo jak się ma kogoś za ścianą i ten ktoś wraca ze spaceru, to łatwiej spytać na tablicy FB i zalinkować pytanego, niż wymienić te kilka zdań osobiście. Jak ona tego kota szukała - nie wiem. Chyba z tabletem pod pachą i mobilnym internetem.

Wirtualne poszukiwania trwały tydzień. Z relacji wynikało, że każda płyta chodnikowa w mieście została podniesiona, zmielona na pył w zębach wdowy, zroszona łzami i krwią oraz spowita gustownym kirem na wypadek, gdyby taż właśnie płyta była przeoczonym miejscem wiecznego spoczynku kiciusia-pimpusia.

Po tygodniu sąsiad zapukał do drzwi z wycieńczonym kotem pod pachą. Znalazł go przypadkiem. W piwnicy.

A znajomą wkrótce potem usunęłam z kręgu znajomych (całkowicie, nie tylko na FB) aby nie być świadkiem jej kolejnych fotorelacji z wycieczki do toalety oraz nie brać udziału w publicznym ustalaniu, co będzie na kolację.

podobno to się kwalifikuje do leczenia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 368 (476)
zarchiwizowany

#66045

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
TLK. W sumie nie wiem, co było przyczyną. Stan taboru? Złośliwy konduktor? Diabeł pociągowy? Illuminaci? Żydomasoni? W każdym razie w głowie rodzą się teorie spiskowe, gdy jedzie się pociągiem i słyszy się:


"Uwaga pasażerowie. Następny planowany postój pociągu na stacji ...y..i ...ar...e" (nie stykają kable i słychać tylko ułamki sylab)


"Uwaga pasażerowie. Następny planowany postój pociągu na stacji tit tiri tit tiri tit tiri tit" (znany wszystkim odgłos komórki logujacej sie do sieci)


"Uwaga pasażerowie. Następny planowany postój pociągu na stacji WZIIIIIIUUUUUUUUUUMMMMM" (mijamy się z innym pociągiem, huk jak sto diabłów, nic nie słychać)


"Uwaga pasażerowie. Następny planowany postój pociągu na stacji BRZRZIIIIIIIIIIIII" (jakiś piskowizg nieznanego pochodzenia, sprzęganie czy co?)

Cztery razy pod rząd.

No k*wa. Ja już nie wiem... Kosmici chyba.

EDIT: Pojawiły się głosy, że to leci z automatu. Może w niektórych przypadkach tak, w tym przypadku facet gadał sam osobiście. Widziałam na własne oczy.

PKP

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 118 (244)
zarchiwizowany

#65350

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może i mało piekielne, ale mnie wk*ło nielicho.

Poznałam swego czasu faceta, czarnoskórego imigranta mieszkającego w Polsce już ho-ho. W gadce-szmatce wyszło, że pracuje w jakiejś organizacji pomagającej imigrantom z problemami. Szczerze zaciekawiona spytałam zatem, jakież to są najczęściej problemy.


Działacz natychmiast zaczął biadolić, że im gminy piniondza nie dają. OK, rozumiem, że piniondz potrzebny na działalność, ale mnie interesowało, jaka to działalność, tzn co to za problemy imigrantów rozwiązują.

Gość z trudem przełknął fakt, że ktoś może uważać, iż działalność organizacji nie polega na zbieraniu piniondza na działalność i że można uważać, iż zebrawszy już fundusze powinni tę działalność uskutecznić.

Zapytałam po raz kolejny, co to za problemy rozwiązują, na co działacz spytał, czy byłam kiedykolwiek poza Polską.

Troszkę się zdziwiłam, ale ok - facet nie ma obowiązku zakładać, że nie jestem zwierzęciem osiadłym. Faktycznie istnieją osoby, które w życiu poza heimat nosa nie wystawiły. Grzecznie odparłam, że tak i poprosiłam, by odpowiedział na trzeci raz przeze mnie zadane pytanie.

Koleś tego nie zrobił. Poprosił za to o wyliczenie krajów, które odwiedzałam.

Tu już mnie za przeproszeniem lekko ch*j strzelił i oznajmiłam, że reguły dobrego wychowania wymagają, aby odpowiedzieć na powtarzane kilkakrotnie pytanie lub po prostu oznajmić, że się nie ma takiego zamiaru. Oczywiście uszanowałabym odmowę, ale gość twierdził, że wszystko mi opowie, ale najpierw musi mnie doedukować, a żeby mnie doedukować musi koniecznie znać pełną listę krajów, w których kiedykolwiek postała moja noga.

Pewnie w normalnej sytuacji po prostu bym podziękowała za znajomość, ale naprawdę chciałam od kuchni zobaczyć, co tacy ludzie robią.

Facet uparcie twierdził, że bez listy nie bangla. W zawoalowany sposób dał mi do zrozumienia, że jestem za durna, by zrozumieć ewentualną odpowiedź, dlatego musi swoje wyjaśnienia zacząć od "dawno dawno temu, gdy Ziemia była jeszcze gorącą kulą materii".

Równie grzecznie i w równie niebezpośredni sposób poprosiłam, by sprawdził empirycznie swoje przekonanie o mojej durnocie i powiedział wreszcie, co to za problemy imigrantów rozwiązują. Obiecałam, że jeśli rzeczywiście nie zrozumiem, poproszę o wyjaśnienia.

Po 20 minutach wymiany podobnych uprzejmości wreszcie udało mi się wydusić z pana działacza magiczne słowo "WIZA". Nie, nie powiedział, że jego podopieczni mają z tym problemy. Spytał, czy wiem, co to jest. Nawet nie, czy wiem co to jest, ale czy kiedykolwiek słyszałam takie słowo.


Tutaj już ch*j mnie strzelił całkiem konkretnie i podziękowałam panu za znajomość, życząc mu powodzenia w zaskarbianiu sobie sympatii Polaków poprzez robienie z nich idiotów.

działacz

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 265 (421)

#64827

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zmierzałam dzisiaj do zamykanej na klucz bramki od osiedla, chcąc wyjść. Przede mną w tym samym kierunku szedł sąsiad. Nie wyciągałam więc klucza z torby, a jedynie dostosowałam tempo do faceta tak, żeby nie wejść mu na plecy, ale też żeby nie musiał specjalnie trzymać dla mnie otwartej bramki. Wiem, jak szybko się zamyka i wiedziałam, że kiedy on przejdzie, ja zdążę ją złapać zanim się zatrzaśnie i spokojnie sobie przejść.

Zgodnie z planem gość wyszedł, ja byłam metr od ogrodzenia... i nagle j*ebs! Facet na siłę i z nielichym hukiem zamknął mi bramkę przed nosem. A bramka spora, metalowa, zawiasy ciężko chodzą, musiał się chłopina nieźle natężyć...

Zrozumiałabym, gdybyśmy wchodzili. Nie każdy musi znać sąsiadów z widzenia i nie każdy musi chcieć wpuszczać obce osoby na osiedle "na krzywy ryj", ale przy wychodzeniu? No ludzie...

Sąsiad

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 483 (615)

#64003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedyś w barze znajoma znajomej spytała mnie tak ot sobie - jako pseudospecjalistę, czy też jako kogoś, kto ze specjalistami na uczelnię dojeżdżał jednym tramwajem - czy to prawda, że kobieta w ciąży nie powinna drastycznie odstawiać używek, a raczej lekko i powoli się wycofywać, bo szok i coś tam.

Odparłam, że na ten temat wiem tyle, co przeciętna czytelniczka "Pani Domu", ale postarałam się w miarę swoich możliwości przedstawić źródła bardziej wiarygodne niż Interia. Poleciłam czasopisma, wyszukiwarki artykułów, biblioteki dostępne online za darmo.

Spotkałam się ze świętym oburzeniem. Z dalszej rozmowy wywnioskowałam, że znajomej znajomej chodziło nie tyle o faktyczną radę, ile o potwierdzenie z ust specjalisty (serio?), że może sobie dalej używać używek. Dowiedziałam się też przy okazji, że nie chodzi o jakże popularne papierosy, ale ciekawszy i mocniejszy stuff. I że znajoma znajomej nie pyta tak czysto teoretycznie, bo już w tej ciąży jest i właśnie się zastanawia, ile jeszcze kresek może wciągnąć.

Wiem - powiecie, że policja i sąd rodzinny. Oczywiście powinnam była to zgłosić, ale znajomej znajomej nie znałam z nazwiska, widziałam ją raz w życiu na zasadzie "O hej Koparka, kopę lat, poznaj X, chciałaby z Tobą o czymś pogadać."
Osoba, która nas skontaktowała i siłą rzeczy znała X lepiej nie wykazała chęci pomocy.

Wracamy do historii. Dzisiaj od tejże znajomej dowiedziałam się, że X kilka dni temu urodziła. Oczywiście wcześniaka. Wszystkim pokazuje zdjęcie "biednego maleństwa" w inkubatorze - wszystkim, którzy chcą z nią pić, bo młoda mama już ponoć szaleje po barach.

A teraz tło: dziewczyna ma 23 lata. Obecnie jest w drugim małżeństwie i ma dwójkę dzieci, ale - uwaga - żadna z pociech nie jest dzieckiem żadnego z jej mężów.

Nie powinno to dziwić zważywszy, że dziewczyna mimo ślubnej obrączki jest wcieleniem ideału promiskuityzmu.

A na męża mówi "survival". Bo jej pozwala przetrwać, znaczy się daje dach nad głową, piniondz i jedzenie.

Chyba spróbuję jednak skuteczniej ją wyśledzić i zgłosić to do jakiegoś TOZu.

kolejny ludź

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 369 (463)