Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Luxferre

Zamieszcza historie od: 22 lutego 2017 - 21:17
Ostatnio: 4 lipca 2018 - 20:24
  • Historii na głównej: 1 z 1
  • Punktów za historie: 66
  • Komentarzy: 16
  • Punktów za komentarze: 32
 
[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
4 lipca 2018 o 20:24

@aleks01: Rozumiem frustracje, ale tak w zasadzie... jak mam się do tego odnieść? Twój komentarz ma niewiele wspólnego z opisywaną przeze mnie piekielnością. Mogę się oczywiście zgodzić, że pewnie zostałeś potraktowany niesprawiedliwie, ale nie próbuj, proszę, mydlić oczów pozostałym czytelnikom, bo może nie zawsze i nie wszędzie jest tak źle, jak Ci się wydaje. :)

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
18 czerwca 2018 o 22:31

@Lobo86: Nie utopia tylko ciężka praca. Siadają trzy osoby i przez 2 tygodnie czytają opinie. Da się zrobić, bo duża część ankiet to po prostu: „jestem przeciwny wariantowi 1, a popieram wariant 2”. Leci do statystyki i bierze się kolejną. Taki mamy obowiązek. Ten „wpływ ekonomiczno (w tym środowiskowo)-społeczny” w branży drogowej nazywa się analizą wielokryterialną w studium techniczno-ekonimiczno-środowiskowym (w tym społecznym). Wykonuje się go na sam koniec pewnego etapu projektowego (już po podsumowaniu wszystkich opinii). Służy wybraniu jednego, najlepszego wariantu.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
18 czerwca 2018 o 22:23

@Lobo86: Aaaaa, ja już rozumiem! Ty cały czas mówisz o projekcie zagospodarowania terenu! Dlatego nie możemy dojść do porozumienia. Lobo, ja nie mówię o projekcie zagospodarowania terenu, ja mówię już o powstającej – czasem na podstawie projektu zagospodarowania terenu, a czasem nie – koncepcji programowej albo o studium techniczno-ekonomiczno-środowiskowym albo o projekcie budowlanym albo o projekcie wykonawczym. Projekt zagospodarowania terenu (PZT) jest tworzony rzeczywiście przez pracowników urzędów (dlatego pewnie się pomyliłeś ;), ale pozostałe są wykonywane przez firmy prywatne na drodze przetargów. Nie wiem jak wygląda tworzenie PZT, bo nie jestem urzędnikiem. Może tak jak mówisz (chociaż wydaje mi się, że mimo wszystko PZT jest mało szczegółowy i nie wydaje mi się, by urzędy organizowały spotkania informacyjne na etapie tworzenia projektu – oczywiście mogę się mylić). Ja Ci mogę powiedzieć jak to wygląda już później. Biuro wygrywa przetarg, pozyskuje niezbędne materiały i analizuje PZT. Jak wspominałem – najczęściej trzeba wprowadzić korekty do wariantów z PZT lub w ogóle zaproponować nowe rozwiązania (aby przykładowo ominąć istniejącą zabudowę albo spełnić nowe wymagania inwestora). Wstępnie zakłada się miejsce potencjalnych obiektów (przepustów, mostów, przejazdów, węzłów). I teraz organizowane jest pierwsze spotkanie informacyjne. Po skorygowaniu przebiegów (na podstawie opinii) tworzy się sieć dróg poprzecznych i dojazdowych (dalej w fazie mocno wstępnej). Mniej więcej w tym momencie organizuje się kolejne spotkanie i mówi społeczności: „patrzcie, obecnie wygląda to tak, co o tym myślicie? Czy wszyscy mają dojazdy?”. Po spotkaniach napływają opinię, są analizowane, częściowo wprowadzane. Gdzieś w międzyczasie robi się (DOPIERO TERAZ!) prognozę ruchu i analizę przepustowości. Dlaczego teraz? Ponieważ warianty NAJPIERW muszą być narysowane, żeby można było dokonać symulacji ruchu na wiele kolejnych lat (w takiej analizie ruchowej uwzględnia się przecież miejsca skrzyżowań, miejsca węzłów i przejazdów, długości dróg, potencjalne kierunki ruchu). A wyniki takiej analizy determinują kolejne rozwiązania, np. przekrój poprzeczny trasy głównej (czy mają być dwie jezdnie po dwa pasy ruchu, czy jezdnia 2+1), usytuowanie wlotów rond itd. W następnej kolejności tworzy się system odwodnienia drogi (np. rowy, odbiorniki). Gdzieś tutaj organizowane jest ostatnie spotkanie informacyjne (i znowu: opinie, korekty). Później prace zaczynają kolejne branże (sanitarna, melioracyjna itd.). Dochodzi do sprzężenia i współpracy wielobranżowej w celu wzajemnego dopasowania rozwiązań. Dopiero teraz mamy całościowy pogląd na inwestycję (i dopiero teraz określamy obszar oddziaływania). W dużym skrócie i uproszczeniu, rzecz jasna, ale chyba łapiesz. Odnośnie obowiązku informowania: Niektóre Twoje pomysły mnie autentycznie przerażają, nie wiem skąd czerpiesz wiedzę (oby nie z autopsji!). „Zabiegi socjotechniczne”? Przeceniasz prawdopodobnie urzędników, a na pewno przeceniasz projektantów. Takie plakaty (komunikaty, a niekiedy też prezentacje i inne materiały) tworzone są przez biura projektowe, a w nich nie zatrudnia się specjalistów od socjotechniki. Biuro tworzy, drukuje, wysyła. Lobo, załamujesz mnie. Sugerowałem, że to jest niewykonalne, bo w OBECNYM STANIE PRAWNYM nikt tego nie wykona. Rozumiesz? To, że TEORETYCZNIE można by było tak zrobić (i zauważ, że podkreślałem wielokrotnie, iż ten pomysł popieram) nie znaczy wcale, że ktoś – w tym przypadku urząd lub inwestor – wyłoży własne (nasze ;) pieniądze. Moje sugestie, że obowiązek ten spoczywa na mieszkańcach to nie jest arogancja tylko przykra rzeczywistość. Nie widzisz, że ja tylko staram się pomóc? Każdy czytelnik historii będzie już wiedział, że nie dostanie ulotki do skrzynki. Musi samodzielnie wykazać zainteresowanie (i jeżeli wykaże to na pewno potrzebne informacji znajdzie: w Internecie, w gablotach, na słupach). Może się to nam nie podobać, ale rzeczywistości nie zaczarujemy. Do

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
18 czerwca 2018 o 20:15

@Lobo86: „Złość wobec osób po drugiej stronie stołu.” Wiem i rozumiem. Naprawdę. Chciałem tylko zwrócić uwagę na to, że „po drugiej stronie stołu” nie zawsze zasiadają oponenci. Chciałem historią też wysłać w eter wiadomość, dzięki której niektórzy (może nawet kiedyś Ty) zmienią zdanie (patrz niżej). „Piszę o tym, że nie wprowadza się (najczęściej) w życie wniosków z takich spotkań.” Wiem, Lobo, że nie jestem dla Ciebie żadnym wyznacznikiem ani autorytetem. I wiem, że moje słowa niewiele dla Ciebie znaczą, ale jednak – z ręką na sercu – te opinie są czytane (ostatnio miałem styczność z kilkoma tysiącami…), analizowane i jeżeli nic nie stoi na przeszkodzie – wprowadzane. Czasami w takich opiniach np. ktoś prosi, by drogę dojazdową (czy serwisową) doprowadzić od innej strony. Albo żeby przesunąć trasę i… wyburzyć posiadłość (bo nie chce mieć drogi pod oknami ;). Albo żeby zachować istniejący ciąg komunikacyjny. Albo czy nie możemy oddalić się od nieruchomości i wyburzyć sąsiada, skoro jego dom od lat stoi pusty i niszczeje (wtedy weryfikujemy doniesienia, sprawdzamy własności, odbywamy wizje terenowe i oceniamy stan techniczny).

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
18 czerwca 2018 o 20:01

@Lobo86: „To jest zmiana narracji.” Zmiana narracji? Jesteś poważny? Cały czas mówię o „spotkaniach informacyjnych”, czasem odnosząc się do „konsultacji społecznych”, by być lepiej zrozumianym. Gdzie Ty masz zmianę narracji? Bądź konsekwentny – zarzuciłeś mi głupotę, więc nalegam, byś ją sprostował albo się wytłumaczył. Nie mówię, że projektanci są wspaniali (a na pewno nie wszyscy ;). Ta rozmowa i tak nie ma sensu, bo mi nie uwierzysz. Żyjesz w swoim świecie, może masz złe doświadczenia. W każdym razie, Lobo, ja nie jestem Twoim wrogiem. Jeżeli (nie życzę Ci tego) znajdziesz się w takiej sytuacji – zrób jak uznasz za stosowne. Ważne, by inni czytelnicy wiedzieli, że każda nadesłana opinia jest analizowana (i w MIARĘ MOŻLIWOŚCI wprowadzana). Po prostu warto je nadsyłać. Zmiany wprowadzane są wtedy, gdy nie ma innych przeciwskazań. To logiczne, spróbuj zrozumieć. „imienne listy to twój wymysł” Nie, to wymysł mieszkańców. Przeczytaj historię, dobrze? Inaczej dyskusja nie ma sensu. „Ba pisałeś nawet, że jak ekran dźwiękoszczelny kończy się tuż za płotem, to nie dotyczy to bezpośrednio danego człowieka” Boli mnie Twoja nadinterpretacja moich słów. Przeczytaj jeszcze raz komentarz, dobrze? Inaczej dyskusja nie ma sensu. Albo dla ułatwienia Ci pomogę: ja nie stwierdziłem, tylko pytałem, czy wg mojego rozmówcy (nie Ciebie ;) należy uznać, że właściciel nieruchomości jest bezpośrednim uczestnikiem procesu, jeżeli ekran akustyczny znajduje się przy jego działce. Byłem ciekawy zdania, bo w świetle innych komentarzy należało mieć w świadomości, że wtedy lista odbiorców bardzo nam puchnie. Bardzo. Stąd było moje zapytanie. I trochę pomyliłeś terminy. Obszar oddziaływania bezpośredniego, jak sama nazwa mówi, dotyczy tylko działek bezpośrednio przy inwestycji. To o czym mówisz to po prostu obszar oddziaływania. On rzeczywiście może mieć baaardzo duży zasięg. I znowu – puchnie nam lista adresatów (do zapewne kilkunastu/kilkudziesięciu tysięcy). Mam nadzieję tylko, że zdajesz sobie sprawę, iż na takim wstępnym etapie nie da się określić obszaru oddziaływania? W końcu – jak mówiłem – nie ma wrysowanych rozwiązań melioracyjnych, środowiskowych, sanitarnych, a często nawet nie ma przeanalizowanych np. węzłów (nie ten etap). „Tak - to leży w OBOWIĄZKU gminy/urzędu.” … Właśnie. ;] To leży w OBOWIĄZKU gminy/urzędu, a ja nie jestem ani przedstawicielem gminy, ani przedstawicielem urzędu. Nie mam z nimi nic wspólnego. O ironio – o tym właśnie jest historia! Kierowanie oczekiwań do nieodpowiedniej osoby. (To może teraz przeprosisz?) „Bo to nie wina prawa, ale osób je realizujących.” No ok, ale to nie moja wina. Ja nie jestem prawodawcą. „Ta praktyka - informowania, ale w taki sposób, aby jak najmniej osób się dowiedziało” Obecna metoda nie jest pozbawiona wad, no ale proszę Cię. Plakaty na słupach w mieście, plakaty na słupach w okolicznych wsiach i miejscowościach, komunikaty w licznych gablotach (np. w urzędzie miasta), do tego strony Internetowe (wszystko opisałem w historii, przeczytaj, polecam!). Rzeczywiście, utajnianie informacji. I jeszcze jedno – obszar oddziaływania można określić przed wejściem na budowę, ale po zakończeniu prac projektowych. Powtarzam znowu (… aż jestem tym zmęczony): społeczności przedstawiane są wstępne rozwiązania właśnie po to, by można je było w porę zmienić i zmodyfikować. Pomyśl przez chwilę. Mam pewne podejrzenie: brzmisz jakbyś miał jakieś pojęcie o temacie, ale błądzisz i się gubisz. Podejrzewam, że czerpiesz wiedzą głównie z budownictwa kubaturowego (budynków, nieruchomości) i pewnie prywatnego. Na tym się nie znam, możliwe, że przy projektowaniu budynku rzeczywiście jest tak jak piszesz. Ja jednak cały czas omawiam problem projektu infrastrukturalnego (projekt drogi) najczęściej z inwestorem publicznym. Taki projekt ma zupełnie inną specyfikę. Mam nadzieję, że to trochę uprości komunikację między nami.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
18 czerwca 2018 o 18:49

@Lobo86: „(oho widzę już zmianę narracji z konsultacji społecznej na spotkanie informacyjne)” Serio? Ceniłem Twoje rzeczowe komentarze, ale trochę się ośmieszasz. Fragment historii: „Braliście udział w spotkaniach informacyjnych (czy też tzw. „konsultacjach społecznych”)?” Stosuję te sformułowania zamiennie, chociaż poprawniej jest „spotkania informacyjne” (ale szerzej znane są jako „konsultacje społeczne”. Mieszkańcy kierują złość w stronę projektanta, który ma związane ręce. Czytałeś w ogóle historie? „Trasa będzie tak czy siak - niezależnie od tego czy w ogóle ludziom to potrzebne, czy nie.” Błagam, Lobo, nie zniżajmy się do takiego poziomu, bo i po co? :( Nie możemy porozmawiać merytorycznie i bez agresji? Przecież tłumaczę i w historii, i w komentarzach, że na spotkaniach projektant informuje społeczność o pracach projektowych (wstępny etap). Później zbierane są opinie. Takie opinie są czytane i w miarę możliwości wprowadzane. Nie wiem jak informuje się ludzi? Ale że Twoim zdaniem mam osobiście biegać z ulotkami? :D Do Ciebie to nie dociera, ale z oporem maniaka powtórzę – uważam, że wykazując zainteresowanie byłbyś w stanie dotrzeć do potrzebnych informacji w Internecie/telewizji/radiu, ALE uważam też, że lepiej by było, gdyby każdy otrzymał informację bezpośrednio (listem, mailem, ulotką). Takie informacje powinien rozsyłać inwestor lub urząd. Ale tego nie zrobi, bo wadliwe jest prawo. Nie zgadzasz się ze mną? Ps. Przeprosisz mnie za zarzut o zmianę narracji, skoro się wytłumaczyłem?

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
18 czerwca 2018 o 18:34

@Lobo86: Okazuje się, że piekielności jest tu więcej, niż sądziłem. Sam na wiele zwracasz uwagę. Piekielni mogą być projektanci, bo robią, co robią. Piekielni mogą być ludzie, bo uzasadnione frustracje kierują w niewłaściwą stronę, co krzywdzące jest dla innych uczestników procesu. Piekielne mogą być procedury, bo ludzie nie wiedzą (czemu się zresztą nie dziwę) jak wyglądają i do czego służą spotkania informacyjne. Piekielny może być inwestor z wielu powodów. Piekielne może być prawo, skoro pozwala na niedoinformowywanie społeczeństwa (jak wynika z komentarzy). Piekielne mogą być urzędy, bo nie aktualizują miejscowych planów zagospodarowania. Odnosząc się do innych kwestii: - czynnik społeczny (czyli opinie mieszkańców) są jednym z kryteriów wyboru i korekty tras (wiem, bo sam te opinie czytam) - argument o nieaktualnych mapach nie jest do dupy, bo taka jest prawda. Nawet obecnie spotkałem się z sytuacją, w której zezwolenia (prawdopodobnie) zostały wydane, działki zostały podzielone, ale nie otrzymaliśmy jeszcze żadnych informacji o warunkach zabudowy. Podobnie było na innej inwestycji – działka została podzielona przed uzyskaniem mapy do celów projektowych, ale geodeci nie zdążyli zaktualizować zasobów. A co do piekielności urzędów – to swoją drogą. „Nasza rzeczywistość pokazuje coś zupełnie odmiennego.” Ja mogę kierować się jedynie swoim doświadczeniem. Nigdy nie spotkałem się z tym, by publiczny inwestor proponował dodatkowe pieniądze za jakąkolwiek korektę wariantu (chyba że mówisz o prywatnych?). Z doświadczenia też wiem, że na przestrzeni ostatnich lat zmieniło się trochę w zakresie przetargów publicznych. Poza kryterium ceny stosuje się również inne kryteria (tzw. pozacenowe), takie jak np. doświadczenie projektantów, czy ilość wykorzystanego materiału z recyklingu (tych kryteriów jest naprawdę sporo). Ale przecież ja nic nie mówię o projektantach i regulacjach. Mówię tylko jak wyglądają spotkania informacyjne i jaki jest stosunek społeczności.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 1) | raportuj
18 czerwca 2018 o 18:17

@Lobo86: @Allice: @nursetka: „No tak - w końcu możliwości wytyczenia trasy są nieograniczone.” To nie do końca tak działa. Możliwości wytyczenia trasy są oczywiście ograniczone, ale projekt na tym etapie nie uwzględnia wielu rozwiązań drogowych, nie mówiąc o rozwiązaniach sanitarnych, geotechnicznych, melioracyjnych, środowiskowych, teletechnicznych, elektrycznych i wielu innych. W związku z powyższym należałoby wyznaczyć jakiś pas hipotetycznego wpływu (całkiem obszerny pas) i modlić się, by w trakcie dalszych prac nie zmieniły się dane wejściowe. Podkreślam kolejny raz, bo moje słowa giną w potoku komentarzy – ja też jestem za tym, by informowani byli wszyscy zainteresowani w sposób nie budzący zastrzeżeń. Kto ma to robić? Ktoś napisał, że inwestor. Ale czy inwestor zrobi to, jeżeli nie wymuszają tego uregulowania prawne? Niech każdy sam sobie odpowie. Ludzie mogą czuć się niedoinformowani, ale i na spotkaniach (i trochę w komentarzach) zarzut o niewystarczającym doinformowaniu społeczeństwa kierowany jest w stronę projektantów. Tylko o to mi chodziło. :)

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 2) | raportuj
18 czerwca 2018 o 18:01

@PrincesSarah: Naprawdę tylko tyle wyniosłaś z tej historii? Trochę to przykre. :( I nie wiem po co ten agresywny ton. :) Nie zrozumiałaś treści, więc postaram się wyjaśnić to jeszcze raz: ludzie mają prawo narzekać, bo czują się pokrzywdzeni, tracą dorobek życia. To zupełnie zrozumiałe. Problemem jest to, że swoje frustracje (podobnie jak Ty) kierują w zupełnie niewłaściwą stronę. W swojej historii próbowałem jedynie zwrócić uwagę na pewne uwarunkowania, które niekiedy zmuszają projektantów do podjęcia określonych (nie zawsze właściwych) decyzji. Próbowałem też przekazać czytelnikom jak takie spotkania informacyjne wyglądają, po to właśnie, by w przyszłości – jeżeli zajdzie taka potrzeba – mogli się do nich lepiej przygotować. A co do przebiegu spotkania – nie wiem jak to wygląda na innych inwestycjach, opieram się na swoim doświadczeniu. Przy wielu zainteresowanych istnieją ograniczone możliwości wysłuchania wszystkich na samym spotkaniu (nie mówiąc o tym, że organizatorzy raczej nie zapamiętają wszystkich wygłaszanych próśb, petycji, gróźb i przekleństw ;). Dlatego przyjęto formę spotkań informacyjnych (w których informuje się społeczeństwo) oraz ankiet i opinii. Ankiety są później czytane i w miarę możliwości realizowane. Twoim zdaniem to źle, że mówię Wam, jak to wygląda z drugiej strony?

[historia]
Ocena: -1 (Głosów: 1) | raportuj
18 czerwca 2018 o 0:20

@ZrzedliwyBuc: @Iras: No właśnie nie da się stwierdzić, kogo dotyczy bezpośrednio, można tylko w przybliżeniu określić i to przy zdefiniowanych założeniach. Odnosząc się do plotek: z ciekawości zerknąłem, kiedy na stronach internetowych miasta i gminy pojawiły się pierwsze informacje o inwestycji. 10 miesięcy przed spotkaniami. Więc ewentualne informacje z przestrzeni publicznej można było naprawdę łatwo zweryfikować. No chyba, że mówimy o osobach, które nie używają Internetu/telewizora/radia. Załóżmy na chwilę, że rzeczywiście projektant zdefiniował jakieś hipotetyczne granice. Nasuwa mi się kilka pytań. 1. Co z osobami, które z rożnych (nieuwzględnianych na tym etapie) powodów, jednak znajdą się w zasięgu inwestycji później? Będą miały prawo czuć się pokrzywdzone, skoro nie otrzymały wcześniej listu. 2. Co z osobami, których inwestycja nie dotyczy bezpośrednio, ale na przykład za płotem mają ekrany akustyczne? Albo z osobami, które mieszkają 500m dalej, ale utracą dotychczasowy przejazd i z powodu nowej trasy będą zmuszeni nadrabiać 2km? (Jak pisałem, nie znamy przyzwyczajeń komunikacyjnych, po to są spotkania m.in., żebyśmy o takich osobach wiedzieli.) 3. Kto wg Ciebie powinien zająć się przygotowaniem zestawienia interesantów, wystosować pismo i naklejać znaczki? I naprawdę nie musicie mnie przekonywać, że lepiej by było, gdyby każdy dostał list. Ja się z tym zgadzam w 100%. Uważam tylko, że to bardziej punkt na liście „w moim idealnym świecie”, niż realny wymóg. Nikt nikomu nie każe co 10 minut sprawdzać stron internetowych i codziennie szukać informacji. Myślę tylko, że jeżeli człowiek wykaże minimum zainteresowania tematem to bez większych kłopotów zdobędzie niezbędne dane.

[historia]
Ocena: 5 (Głosów: 5) | raportuj
17 czerwca 2018 o 23:44

@Armagedon: To mógłby być kolejny punkt w mojej historii. Pobieżnie wspomniałem o tym w punkcie pierwszym, mówiąc o wytycznych środowiskowych i trochę to miałem na myśli w punkcie 4. Często właśnie mieszkańcy miast wolą kierować obwodnice w tereny słabiej zurbanizowane, czyli właśnie obszary chronione. Chęć ratowania przyrody dla niektórych kończy się utratą dobytku. I znowu: kwestia priorytetów, osoba, która traci swój dom rodzinny pewnie by się z nami nie zgodziła.

[historia]
Ocena: -4 (Głosów: 6) | raportuj
17 czerwca 2018 o 23:07

@Iras: Na tym etapie prac nie można stwierdzić, których mieszkańców inwestycja dotyczy bezpośrednio. Zwłaszcza przy dokumentacji wielowariantowej. Po samych spotkaniach trasa może być odrobinę skorygowana, a takie rozsyłanie korespondencji do wytypowanej grupy mogłoby niepotrzebnie rodzić podziały oraz niepotrzebnie dawać złudne „poczucie bezpieczeństwa” („skoro nie dostałem listu to jestem poza strefą wpływu”). O większych inwestycjach zazwyczaj się słyszy. Na mieście, w telewizji, w radiu. Od znajomych, sąsiadów. Jeżeli gdzieś krążą plotki (najlepiej potwierdzone na oficjalnych stronach, bo o rozpoczęciu prac projektowych wiadomo zazwyczaj z dużym wyprzedzeniem w stosunku do spotkań informacyjnych) to trzeba po prostu się wyczulić i OD CZASU DO CZASU zerknąć na stronę. Nie jestem pewien, ale na komunikatach termin podany jest chyba z dwutygodniowym wyprzedzeniem.

[historia]
Ocena: 2 (Głosów: 6) | raportuj
17 czerwca 2018 o 22:34

@plokijuty: Co mogę powiedzieć? Przykro mi. Zgodnie z Rozporządzeniem zlikwidowany zjazd powinien zostać odtworzony. Jak napisałem w historii – wszędzie trafią się czarne owce. Mam nadzieję, że jakoś sobie poradziłeś.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 7) | raportuj
17 czerwca 2018 o 22:28

@Iras: Otóż to! Właśnie o to mi chodziło, Iras. To nic dziwnego, że każdy dba o swój interes, ale nie jest rolą projektanta faworyzować jednego mieszkańca kosztem drugiego. I nawet jeżeli ta historia zostanie zminusowana i przepadnie gdzieś w archiwum – przynajmniej częściowo mój cel został osiągnięty. Wy jesteście uświadomieni, wiecie już, że przesunięcie drogi nie jest takie łatwe i nikt Wam celowo domu nie burzy. :) Odszkodowania to zupełnie inna sprawa.

[historia]
Ocena: -2 (Głosów: 6) | raportuj
17 czerwca 2018 o 22:24

@Iras: Nie mi rozstrzygać, czy prawo jest dobre, ja tylko oceniam możliwości. Wydaje mi się, że rozesłanie korespondencji (informującej o spotkaniu) na taką skalę jest mało realne. Miasto raczej się tego nie podejmie. Zwróciłem jedynie uwagę, że pretensje i zażalenia kierowane są w niewłaściwą stronę, bo co projektanci mogą zrobić? Zdobyć bazę mieszkańców od gmin i rozsyłać listy? Kilkukrotnie (na każde spotkanie)? Poczta pantoflowa to też jakaś forma przekazywania informacji. Poza tym większe inwestycje w okręgu raczej są nagłaśniane i podejrzewam, że się o nich mówi. Kiedy więc krąży wieść o tym, że w pobliżu ma niebawem rozpocząć się budowa – należy wykazać odrobinę więcej zainteresowania i od czasu do czasu zajrzeć na stronę internatową miasta/gminy, czy przewertować lokalną gazetę. Ja też nie mówię, że takie rozwiązanie jest idealne. No ale… warto wiedzieć.

[historia]
Ocena: 1 (Głosów: 11) | raportuj
17 czerwca 2018 o 22:06

@Papa_Smerf: Wyszedłem z założenia, że piekielne jest trochę podejście prezentowane przez część mieszkańców: „nie znam się, ale się wypowiem”. W zasadzie ciężko winić ludzi, że nie znają się na specyfice projektowania dróg, ale z drugiej strony wiele zarzucają bezzasadnie projektantom. Zasadnicza piekielność ujawnia się pod koniec historii, w 4 punkcie (bluzgi, rozkazy), chociaż i wcześniej widać (zrozumiałą, choć piekielną) postawę dbania tylko o własny interes (kosztem często nie jednej, ale wielu innych rodzin). Dochodzi do tego pewna roszczeniowość. I brak zrozumienia. Może rzeczywiście popełniłem błąd koncentrując się bardziej na doinformowaniu czytelników niż właściwym wyartykułowaniu piekielności (źle rozłożyłem nacisk), ale też nie chciałem podawać łopatologicznych konkretów (aby nie namierzono inwestycji, o których mowa). W zakładce „Zasady” napisano: „Piekielny klient obrzucił Cię mięsem, po czym powiesił na Tobie psy? Jak mówi przysłowie – „z tłustego mięsa, tłusta polewka” – więc podziel się swoją historią z innymi”. Może to nie są stricte klienci, ale jednak muszę się z nimi zmagać. O, rzeczywiście, przeoczyłem! Dzięki! Jeżeli to rzeczywiście spam to wybaczcie, następnym razem postaram się lepiej opisać piekielność. I tak dobrze, że mogłem się tym (co leży na wątrobie) podzielić. :P

« poprzednia 1 następna »