Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Maati

Zamieszcza historie od: 14 lipca 2015 - 15:33
Ostatnio: 3 września 2023 - 20:06
  • Historii na głównej: 28 z 31
  • Punktów za historie: 6002
  • Komentarzy: 36
  • Punktów za komentarze: 200
 
zarchiwizowany

#70796

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Lat temu kilkanaście byłem na wymianie studenckiej w Irlandii. Było to już po naszym wstąpieniu do Unii, zatem na miejscu było już sporo Polaków. Ale, o dziwo, ta historia nie będzie o Polakach w Irlandii, a o dziwacznych zwyczajach żywieniowo-zabawowych, jakie prezentują sami Irlandczycy.

1. Stypendium Erasmus nie pokrywało, niestety, nawet kosztów wynajmu akademika. Na szczęście, udało mi się znaleźć pracę. Na stacji benzynowej, która posiadała też kącik jedzeniowy (robienie kanapek, zupa dnia, jakieś kurczaki na gorąco itp.). Nie wnikam, czy ktoś chciał kanapkę z white-pudding (coś w rodzaju kaszanki, tylko białe - dla mnie mdłe i niesmaczne), czy chciał do jedzenia hash-brown (jakaś taka trójkątna frytka). Ale rozbroił mnie człowiek, który poprosił o kanapkę z... frytkami. I tak oto otrzymał sporej wielkości podłużną bułkę (tzw. roll), ciasno wypchaną frytkami. Polał to sobie sosem BBQ :)
roll z frytkami

2. Jedzenie typu fast-food. Na każdym rogu, czynne o każdej porze. Niby nic nie zwykłego - sytuacja jak w większości zachodnich (a i polskich również) miejscowości. Ale zachowanie irlandzkiej "młodzieży" - masakra! Ulubioną rozrywką Irlandczyków, zwłaszcza jak sobie nieco popiją (chociaż nie było to czynnikiem koniecznym), jest zdaje się rzucanie jedzeniem. Siedzę któregoś razu w ichniej odmianie KFC, przy stolikach obok siedzą dwie wyraźne grupki (jedna - młodzi przedstawiciele płci brzydszej, druga - przedstawiciele płci z nazwy tej piękniejszej). Nagle od stolika męskiego leci w kierunku damskiego pojedyncza frytka. Potem druga. Potem leci frytka z rewizytą, w stroę stolika męskiego. Po chwili w lokalu była regularna wojna na frytki, skrzydełka i sosy do kurczaka. A myślałem, że takie sceny tylko na amerykańskich filmach.
Po zużyciu całej amunicji z talerzy, młodzież kulturalnie opuściła lokal. A pracownik, nawet bez specjalnego zdziwienia, raczej ze zrezygnowaniem na twarzy, wziął się do sprzątania placu boju...

3. Picie. Napojów procentowych w każdej ilości i pod każdą postacią.
- Kiedy tam dotarłem, od kilku lat obowiązywał już limit promili niepozwalający na legalne prowadzenie alkoholu. Nie uświadczyłem osobiście fazy wejścia w życie tego przepisu, ale słyszałem z opowieści, jak wielkie było oburzenie społeczne na nowe prawo. Bo przecież, jeżeli jakiś Irlandczyk od 30 lat już codziennie przychodził tutaj, do tego pubu, żeby napić się Guiness'a lub Murphy'ego, to jak to tak. To teraz on nie będzie mógł się pinty piwa napić, albo dwóch, i pojechać do domu?
- Kolejnym prawem w Irlanii był limit czasowy na sprzedaż alkoholu. W pubach była to podaj godzina 23, w klubach nocnych/dyskotekach - jakoś koło 2 czy 3 rano. Po co tak? Otóż przeciętny Irlandczyk nawet potrafił skojarzyć, że jest w pubie, jest pijany, więc do domu musi wrócić taksówką. Tylko, że ten sam Irlandczyk, kiedy skończył pić o 4, wrócił taksówką, przespał się 3h w domu - po wstaniu i prysznicu stwierdzał, że przecież już wytrzeźwiał (3h drzemka w domu = wytrzeźwienie) i może do pracy/szkoły pojechać samochodem...
- Któregoś razu postanowiłem pójść na studencką imprezę, organizowaną przez Samorząd Studentów uczelni, na której studiowałem. Impreza od 20. Ze znajomymi umówiliśmy się zatem na 20 u nich w mieszkaniu, żeby kulturalnie wypić po drinku i o 21 zameldowaliśmy się na zabawie. W sumie, to zabawa już się kończyła:/ Pijana śmietanka irlandzkiej młodzieży dogorywała pod ścianami, na parkiecie bawili się głównie studenci z wymiany. Okazało się, że Irlandczycy też mieli swojego "biforka". Tylko ich zaczął się długo przed 20 i był bardziej intensywny, niż nasz...
- W ogóle, imprezy Irlandczyków organizowane są w czwartki. Bo w piątki każdy wraca do domu na weekend. Więc w czwartek picie jest na potęgę. A po alkoholu, różne głupie pomysły przychodzą do głowy. Darcie się na cały głos, włączanie alarmu przeciwpożarowego w akademiku (byłem jedyną osobą, która na dźwięk alarmu wyszła z pokoju w ogóle). W piątki o 9 rano miałem obowiązkowe ćwiczenia, więc razu pewnego po imprezie wracałem do siebie przed 7 rano, żeby się przebrać przed zajęciami. Na ulicach byłem tylko ja - i osoby sprzątające po nocnych wybrykach. Na ulicy było wszystko - wymioty, pojedyncze buty, koszulki, kurtki, zużyte prezerwatywy, majtki...

Słowem - działo się. I pewnie wciąż się dzieje - bo problem alkoholowy jest jednym z poważniejszych na wyspach - tak w Irlandii, jak i w Wielkiej Brytanii.

Irlandia

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 60 (156)
zarchiwizowany

#67541

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wakacje spędzałem zawsze u dziadków na wsi.

Tytułem notki kartograficzno-botanicznej: od domu moich dziadków prowadziła droga w kierunku niedalekiego lasu. W lesie były jagody, jeżyny, grzyby – słowem wszystko to, co się z chęcią zbierało w okresie letnio-jesiennym. Drogą należało przejść kilometr prosto, po czym należało skręcić w bok, przejść jakieś 300 kolejnych metrów do miedzy i dopiero miedzą dojść do lasu (jakieś 50 metrów). Powód tego wymuszonego skrętu to czyjeś pole, które leżało pod samym lasem. Czyli „już byliśmy w ogródku, już witaliśmy się z gąską”, las był na wyciągnięcie ręki te 50 metrów od nas, ale musieliśmy obejść to pole.

Wpojono nam, żebyśmy za nic w świecie nie próbowali przez pole przechodzić na przełaj i zawsze je obchodzili. W sumie ma to sens, kiedy na polu rośnie zboże – szkoda obtłuc kłosy (a późny lipiec i sierpień to już dojrzałe kłosy). Ale na tym polu odkąd pamiętam zawsze była „tylko” trawa. OK, ja rozumiem, że też nie należy deptać trawy (bo potem krowa mniej chętnie to je podobno). No i w sumie czyjaś własność rzecz święta. No, grzeczne dzieciaki byliśmy, więc jako rzekłem, obchodziliśmy pole dookoła.

Któregoś roku akurat owo pole było świeżo skoszone. Czyli trawa niziutka, wszystko na polu widać, nie ma czego podeptać, bo siano zwiezione z pola. No, to spróbujmy jednak przejść przez pole. Wchodzimy. Daliśmy kilka kroków i… poczuliśmy się jak na polu minowym!

Okazało się (trawa niska, więc widać było), że na polu leżą porozkładane deski. Całe nabite gwoździami. I te gwoździe sterczały w górę.

Niczym zawodowi traperzy wróciliśmy się po własnych śladach na skraj pola. Jakoś nie chciało nam się wtedy już tego dnia iść do lasu (niemal nabiliśmy się na gwoździe), wróciliśmy do domu. W domu okazało się, że dorośli wiedzieli o tych niespodziankach czających się na polu. I dlatego zawsze nas uczulali, żebyśmy przez nie nie przechodzili.

Ale jakim trzeba być człowiekiem, żeby w imię – no właśnie, czego? W imię prawa własności? Niemniej, żeby w tym celu pole „minować” pułapkami rodem jak z Wietkongu?

wakacje wieś pole pułapka

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (269)
zarchiwizowany

#67456

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzisiaj będzie prosta historia o tym, jak należy formułować swoje oczekiwania, żeby nie skończyło się jak na obrazku: http://demotywatory.pl/1404368/Prawa/Prawa

Firma posiada swoją bazę Klientów - hurtownię danych. I lubi na tej bazie robić różne analizy (mniej, bardziej skomplikowane), żeby odpowiednim Klientom przedstawić odpowiednią ofertę - jak na razie żadnej prawdy objawionej nie przekazuję. Robi tak pewnie 99% firm na rynku.

Tak się stało, że do promocji nowej oferty potrzebowaliśmy nowego znacznika w hurtowni danych. W tle działyby się tajemnicze i skomplikowane wyliczenia ekonometryczne i statystyczne (i nie przesadzam, logika działania znacznika była rzeczywiście całkiem skomplikowana). Ale na koniec miała być prosta informacja - należy przedstawić ofertę, czy nie. Zatem standardowa procedura:
1. CR (Change Request – Żądanie Zmiany w systemie)
2. Opisanie wymagania (chcemy znacznik, który by oznaczał to i to)
3. Określenie czasu, kosztów
4. Czas start – trwają prace po stronie programistów dostawcy

O dziwo, udało się to wdrożyć w założonym czasie. Zmieściliśmy się w założonym budżecie. I co najdziwniejsze - nawet prawidłowo działało i prawidłowo kwalifikowało (lub nie) Klientów do odpowiedniej oferty.

Gdzie zatem piekielność? Otóż pojawiła się mniej więcej w momencie, kiedy wdrożony, odebrany i zapłacony znacznik chcieliśmy wykorzystać. No nijak nie mogliśmy go namierzyć. Na nasze pytanie – jak go znaleźć, dowiedzieliśmy się:
„Oczywiście, można go użyć. W tym celu potrzebna jest kolejna CR...”

Szczęka mi opadła...
Mojemy kierownikowi - też...
Ostatecznie, kiedy problem został wyeskalowany na stopień dyrektorów i członków zarządu - możliwość używania została dostarczona bez dodatkowego kosztu po naszej stronie...
Ale od tamtej pory już wolę wpisywać, że to, co zamawiam, ma być gotowe do użycia :)

PS Uważacie, że niepotrzebnie robiliśmy problem? Że wystarczyło kilka złotych więcej zapłacić? To powiem Wam, że bez kilkudziesięciu tysięcy złotych to w ogólne nie zaczyna się rozmów o CR...

PS2 Firma dostawcy nie była z Polski :) I nie jestem uprzedzony, ale ze starszymi braćmi w wierze jednak ciekawie robi się interesy :)

dostawca projekt

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (169)

1