Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Madoka

Zamieszcza historie od: 20 marca 2013 - 15:26
Ostatnio: 13 lipca 2020 - 12:55
  • Historii na głównej: 9 z 9
  • Punktów za historie: 3028
  • Komentarzy: 44
  • Punktów za komentarze: 273
 

#86652

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność systemu? Prawa? A może po prostu ludzi? Nie wiem oceńcie sami.

Znajomi jakieś 5 lat temu adoptowali 4-letniego chłopca. Chłopiec ten, jak zresztą większość dzieci obecne zakwalifikowanych do adopcji, został matce zabrany w czasie kolejnej libacji alkoholowej (ojciec oczywiście nieznany). Wyobraźcie sobie 4-latka, który ledwo, co chodzi i nie mówi. Dzieciak przeszedł przez piekło. Znajomi przez kolejne piekło, próbując naprawić psychikę dziecka. Ciągła rehabilitacja (mały miał problemy z prawidłowym napięciem mięśniowym) i wizyty u psychologa przyniosły rezultaty. Jasiek już tylko niewiele odstaje od swoich rówieśników.

Zapytacie, czy to ta piekiełka historia? Odpowiedź brzmi nie – to tylko wprowadzenie.

Kilka dni temu, znajoma znalazła Jaśka na facebooku. I nie, to nie było konto dziecka, o którym ona nie wiedziała. To były stare zdjęcia jeszcze sprzed adopcji umieszczone na jednej z grup dotyczących zaginionych dzieci. Oczywiście pod spodem opis jak to biedna matka szuka swojego zaginionego syna. No i cała masa wspierających komentarzy i sporo udostępnień.

I tu zaczyna się największa piekielność. Dla tych, co nie wiedzą – po adopcji dziecko dostaje nowy akt urodzenia i nowy numer pesel. Wszystkie stare dane zostają utajnione i nikt nie ma do nich dostępu. Jedyny wyjątek to adoptowane dziecko po skończeniu 18 roku życia, (jeśli chciałoby szukać rodziny biologicznej).
Znajoma zgłaszała post na facebooku – oczywiście post nie narusza standardów.
Do adminów grupy nie pisze z obawy przed przekazaniem jej danych matce biologicznej.
Ośrodek adopcyjny i dyrektorka domu dziecka umywają ręce – tzn. nie wiedzą, co zrobić i odsyłają na policję.
A na policji zaproponowali, aby znajoma złożyła sprawę cywilną, ale wtedy zarówno jej dane jak i dane dziecka trafią do akt i pozna je matka biologiczna.

Znajoma jest załamana i nie wie, co zrobić. Boi się, że ktoś zobaczy ją i Jaśka, napisze do tamtej kobiety, a ona zacznie ich nachodzić, lub spróbuje odebrać siłą jej syna. Dodatkowo znajoma boi się o psychikę dziecka. Chłopiec wie, że urodziła go inna mama, która niestety nie mogła się nim zająć. Boi się, co pomyśli dziecko na wieść, że pierwsza mama go szuka. Czy będzie chciał do niej wrócić? A co jeśli będzie miał pretensje, że obecna mama nie powiedziała mu, że ta pierwsza go szukała?
Jednym słowem, sytuacja jest patowa. Tym bardziej, że nie wiadomo, z jakich powodów biologiczna matka szuka dziecka. Czy faktycznie, weszła na dobrą drogę i chce naprawić wcześniejsze zaniedbania? A może szuka dodatkowego „źródła” dochodu.

Jednak niezależnie od powodów postępowanie matki biologicznej jest wbrew prawu – została pozbawiona praw rodzicielskich nie bez powodu. W sądzie nikt jej nie udostępni nowych danych dziecka. Ale grup na facebooku nikt nie kontroluje.

[EDIT]
Po zgłoszeniu sprawy z nowo utworzonego konta (wraz z informacją dlaczego z nowo utworzonego), admini zdjęli post z grupy. Teraz znajoma martwi się, czy na innych grupach niebiologiczna matka nie spróbuje. Albo jeśli się faktycznie zmieniła i jest mocno zdeterminowana to czy nie spróbuje inaczej.

Adopcja MatkaBiologiczna Facebook Policja

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (182)

#86563

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam na osiedlu na obrzeżach miasta. Ma to swoje plusy i minusy. Jednym z większych plusów, przy posiadaniu psa jest sąsiedztwo małego lasku (13 ha). Lasek zaczyna się jakieś 15 metrów od wyjścia z klatki. Dodatkowo kilka lat temu, władze miasta zrobili tam ścieżkę ekologiczną - postawili ławki, dali kosze, postawili tablice informacyjne itp.
Oczywiście w lasku mieszkają zwierzęta. Wieczorem można spotkać jeża, czy zająca. Ba, jak się ma szczęście, to i sarenkę można spotkać. A jak się ma mniej szczęścia to dzika. I właśnie o tych dzikach słów kilka.

Dzik, jak każde inne stworzenie jeść musi. A co jedzą "nasze" dziki? Ano wszystko to co wywalają starsze osoby na skraj lasku - mandarynki, suchy chleb, ugotowane ziemniaki czy makaron, zapleśniałe owoce i wszelkie inne resztki czy odpadki. Powoduje to dwie piekielności.

Pierwsza - nie oszukujmy się, taka dieta nie służy żadnemu zwierzakowi. A tym dzikim nawet nie ma jak pomóc.
Druga - jak babcia z dziadkiem za mało jedzenia wyrzucą to dziki idą w osiedle. Rozwalają śmietniki, czasem jakieś auto zarysują. Ostatnio z klatki nie mogłam wyjść, bo przed drzwiami dzik grasował. Sąsiada w aucie dziki uwięziły.

Były karteczki z prośbami na klatce, aby nie wyrzucać jedzenia. Oczywiście nie pomogła.
Ja, jak i parę innych osób, jak idziemy na spacer z psem to zbieramy to jedzenie i do śmietnika wywalamy. Niestety jak rano pozbieramy, to popołudniu odpadki magicznie wracają.
Raz udało nam się przyłapać jedną babcię na rzucaniu jedzenia. Awantura była nieziemska. Oczywiście argumenty babci były takie, że co się ma jedzenie zmarnować, lepiej żeby zwierzątka zjadły. Nagadaliśmy jej, ale czy to coś pomoże? Niestety wątpię.

Boje się pomyśleć co to będzie za niedługo jak lochy z młodymi zaczną chodzić. Wtedy to dopiero do tragedii może dojść.

dokarmianie_zwierząt dziki

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (148)

#85234

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wrzesień to czas poprawek dla studentów. To również czas, w którym studenci zamęczają prowadzących swoimi mailami. I właśnie o mailach, a raczej o sposobie ich pisania chciałam powiedzieć słów kilka. Wśród studenckich maili wyróżniam kilka kategorii:

1. Ani dzień dobry, ani pocałuj mnie w cztery litery.
Do tej kategorii zaliczam maile w stylu:
„Czy jutro są zajęcia”;
„Jest Pani jutro”;
,„Kiedy kolokwium.
Tak, to jest CAŁA treść maila, czyli ani dzień dobry, ani nic. Najczęściej takie maile nawet temat mają pusty. Oczywiście, zdążają się też oburzeni studenci, którzy dopytują się dlaczego ich mail jest bez odpowiedzi...

2. Błędne powitania.
Nie wiem jak jest teraz, ale jak ja kończyłam liceum te 10 lat temu, to na języku polskim uczyliśmy się poprawnego pisania listów. Niestety coś się chyba zmieniło, bo nagminnie dostaję maile rozpoczynające się od słów:
„Witam” - witać to ja mogę gości w domu;
„Szanowna Pani Magister Inżynier Doktor Habilitowana Honoris Causa” - czyli student nie wie, do kogo pisze i wrzuca wszystkie możliwe terminy;
Do wszystkich przyszłych studentów, maile zaczynamy od Szanowana/y Pani/e - tu wstaw tytuł prowadzącego lub od zwykłego Dzień dobry.

3. Żebranie.
Na początku semestru ustalane są zasady zaliczenia danego przedmiotu. Dodatkowo zasady te są dostępne na stronie danego przedmiotu, a każdy student MUSI się na dany przedmiot na danej stronie zapisać. Niestety notorycznie zdarzają się maile prosząco-błagające o:
- Kolejny PIĄTY termin zaliczenia – no sorry, zgodnie z regulaminem studiów, macie 2 terminy, to że zrobiłam dodatkowy 3 i 4 ,to tylko moja dobra wola. A skoro do tej pory nie daliście się rady nauczyć, mimo iż na 4 termie był mix pytań z poprzednich terminów, to już nie mój problem.
- Możliwość poprawy laboratorium mino, iż w regulaminie przedmiotu jasno stoi, że poprawy nie ma – tu powód jest bardzo prosty. Dany przedmiot mają studenci dzienni i zaoczni na kilku kierunkach (łącznie około 500 studentów w danym roku akademickim). Jak zgodzę się na poprawę dla jednego, przyjdą następni i nie będę mieć czasu na nic więcej. Brakuje ci jednego punktu do zwolnienia z egzaminu, przykro mi, na zajęciach uprzedzałam, że poprawy nie ma.

4. Cała reszta.
Tu trafiają takie rzeczy jak:
- maile wysłane na adres prywatny, a nie uczelniany – żeby było śmieszniej adres uczelniany jest standardowy imie.nazwisko@uczelnia.pl mojego prywatnego musieli w gogle szukać;
- zaczepianie i próby pisania na Facebooku zamiast maila;
- maile wysyłane z adresów belzebub69 czy asiczek zamiast uczelnianego (lub chociaż bardziej poważnego);
- o błędach ortograficznych nawet nie mam zamiaru pisać...

Może ktoś z Was powie – ok, to jest wkurzające, ale nie piekielne. Niby tak, ale jest też druga strona medalu. Taki student uzyskuje dyplom naszej uczelni, a potem w takim samym tonie pisze maile do pracodawców, czy współpracowników wystawiając tym samym uczelni opinię. No, bo jak to możliwe, że student po Informatyce na takiej uczelni nie potrafi poprawnie maila napisać.

studenci

Skomentuj (70) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (233)

#84130

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odnośnie nauczycieli gnębiących uczniów...

Nie wiem czy w innych szkołach było tak samo, ale w moim gimnazjum dla uczniów drugiej klasy organizowana była obowiązkowa wycieczka do obozu w Oświęcimiu.
Z wycieczki tej pamiętam tylko kilka rzeczy. Żarty o Żydach/holokauście opowiadane głównie przez męską część klasy w drodze do Oświęcimia i przeraźliwą ciszę w drodze powrotnej. Sterty rzeczy odebrane ludziom i wystawione w gablotach. Wydrążone przez tysiące ludzi kamienne schody. Wszechobecną ciszę i niedowierzanie, że coś takiego mogło się wydarzyć.

Wycieczka ta wywołała u mnie coś na kształt traumy. Męczyły mnie koszmary, w których to ja byłam więźniem obozu i z których oczywiście budziłam się z krzykiem. Stałam się apatyczna, przestałam jeść, zdarzało mi się zawieszać lub też po prostu wybuchać czasem płaczem bez większego powodu. Cała ta sytuacja doprowadziła mnie do psychologa, który pomógł mi się z tym uporać.
Uprzedzając pytania – wycieczka miała miejsce pod koniec roku szkolnego, ostatnie 2 tygodnie do szkoły nie chodziłam.

Przenieśmy się jakieś 2 lata w przód – druga klasa liceum. Nauczycielka języka polskiego ogłasza obowiązkową wycieczkę do obozu w Oświęcimiu dla wszystkich uczniów drugich klas. Jeden z kolegów zapytał się, co jeśli ktoś już tam był, czy też musi jechać? Polonistka odpowiedziała, że musi pojechać, że to wycieczka obowiązkowa w programie nauczania i nie ma wyjątków.
Po lekcji stwierdziłam, że zaryzykuję i podeszłam do nauczycielki. Powiedziałam jej, że ja tam byłam, że po powrocie miałam koszmary i bardzo nie chcę tam wracać. Polonistka najpierw spokojnym głosem powtórzyła swoje wcześniejsze słowa, że wycieczka obowiązkowa i koniec. Ponowiłam swoją prośbę kilkukrotnie, niestety ona tylko z coraz większą irytacją i coraz bardziej podniesionym głosem mówiła, że ma pojechać i kropka. Pod koniec tej wymiany zdań wykrzyczała coś o tym, że jak nie pojadę, to mi zachowanie obniży i obleje z języka polskiego, i ona nie uzna żadnego usprawiedliwienia ani od rodziców ani od lekarza.

Do domu wróciłam cała roztrzęsiona. Mama widząc mój stan zapytała się, co się stało – opowiedziałam jej. Jak łatwo się domyśleć mama się zdenerwowała. Zapewniła mnie, że jutro pójdzie do szkoły sytuację wyjaśnić, a ja mam się nie martwić, bo nigdzie nie pojadę.
Następnego dnia mama poszła ze mną do szkoły. Najpierw poszła do wychowawcy, a potem razem z nim do polonistki. Nie wiem, co im powiedziała, ale poskutkowało – na wycieczkę nie pojechałam.

Koniec? Niekoniecznie. Niestety polonistka poczuła się w pewien sposób urażona i postanowiła, przynajmniej częściowo, zrealizować swoje groźby. Dostałam od niej całą masę uwag, co wpłynęło na moją ocenę z zachowania. Moje prace zawsze oceniane były negatywnie, a nawet jak napisałam coś poprawnie na sprawdzianie, to miałam odejmowane punkty za rzekome ściąganie.

Na szczęście tutaj ponownie pomogła interwencja mojej mamy i na koniec roku jakimś cudem dostałam 3. Natomiast po wakacjach naszej klasie zmienili nauczycielkę języka polskiego i moje problemy z tamtą kobietą skończyły się.

szkoła jezyk_polski polonistka wycieczka Oswiecim

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (204)

#82639

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótki wstęp:
Pracuję w przyuczelnianym ośrodku naukowym – takie specjalistyczne laboratorium, z którego studenci korzystają w ramach zajęć, a profesorzy oraz firmy zewnętrzne w ramach różnych projektów. Co ważne dla historii, laboratorium wymaga stałego, bardzo szybkiego łącza – światłowód, zapewnione minimum 500/500 Mb/s.

Co roku na wakacje kilkoro studentów przychodzi do nas na praktyki, po których mogą zostać zatrudnieni (sama tak zaczynałam). Jednak tym razem przyszedł prawdziwy GENIUSZ.
To nic, że studenci pracują na komputerach o ograniczonym dostępie i prawach.
To nic, że podpisują kilkanaście papierków, w tym ten, że zapoznał się z regulaminem oraz zasadami korzystania ze sprzętu komputerowego, oraz informacją, że sprzęt podlega KONTROLI.
Jak tylko GENIUSZ zobaczył prędkość łącza, co zrobił? Zaczął korzystać z tzw. przenośnej wersji oprogramowania do Torrentów. Sprawa wyszła na jaw pod koniec drugiego dnia praktyk (pierwszego mieli szkolenia BHP, zapoznanie z regulaminami itp.), gdy kontrolowaliśmy, co kto danego dnia zrobił.

W związku ze swą genialną inicjatywą, student został nie tylko wywalony z praktyk, ale i również został usunięty ze studiów. I na co mu to było?

Uczelnia; praktyki; IT;

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 162 (174)

#63005

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I choćby nie wiadomo jak się człowiek starał i zapobiegał, te wstrętne hieny i tak znajdą sposób!

Jak wiadomo wszelkiego rodzaju naciągacze (telefoniczni, czy też tzw. domokrążcy) najchętniej biorą na cel osoby starsze. Dlatego naszych (moich i męża) dziadków „nauczyliśmy” jak mają na nich reagować.

Telefon z super-hiper-ultra-mega ofertą specjalnie dla Pana/Pani? - odpowiedź: może Pan/Pani zadzwonić za jakąś godzinkę czy dwie? A i jakby Pan/Pani mogła jeszcze raz podać mi głośno i wyraźnie, bo ja już niedosłyszę, jak się Pan/Pani nazywa i skąd dzwoni? Ja sobie to zapiszę, a jak wnuczek przyjdzie to mi te Pana/Pani firmę w internetach (słowo przekręcone specjalnie) sprawdzi, czy nie chcecie mnie przypadkiem oszukać.*

Przychodzi ktoś z nową umową na prąc/gaz/telewizję/wodę/bóg wie jeszcze, co? – przywitać z radością i ponarzekać, że teraz to tak dużo się płaci. A potem poprosić, aby Pan/Pani chwilę zaczekała, bo tu obok to mój wnuczek mieszka, w pracy teraz jest. Ale pracuje niedaleko, to za pół godziny będzie. On też chętnie mniej będzie płacił.**

Ale to wszystko na nic, bo dziadków i tak oszukali! Jak? Po prostu mieli szczęście.

Brat dziadka na stałe mieszka w Berlinie. Co roku na urodziny przesyła dziadkowi prezent – kurierem. W tym roku kilka dni przed urodzinami dziadka, ktoś puka do drzwi. Tak to był kurier z paczką z Niemiec. Tylko jest z nią mały problem. Osoba, która ją nadała, pomyliła w opłacie i... trzeba dopłacić 50 zł.
Tak, dziadek dopłacił. No bo i termin, i miejsce nadania paczki się zgadzało. A brat też już swoje lata ma (86), więc mogło mu się coś pomylić.
Trzeba ostrzec resztę starszej rodziny, przed tym nowym przekrętem. A pana „kuriera” jak kiedyś spotkam, to uduszę.

*W 99% przypadków rozmówca albo się rozłącza albo nie oddzwania. Ten 1% to faktycznie osoby dzwoniące np. z ofertą przedłużenia abonamentu telefonicznego.
** Tu jak dotąd wszyscy dziękowali i obiecywali przyjść jak będą kończyć ten rejon. Jak łatwo się domyśleć, nigdy nie wracali.

Naciągacze

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 392 (434)

#53071

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zepsuć wesele, jeszcze przed jego rozpoczęciem?

1. Jak tylko pocztą pantoflową dotrze do Ciebie, że córka/kuzynka/wnuczka twojej/twojego siostry/brata/babci/dziadka/matki/ojca/kuzynki/kuzyna wychodzi za mąż ogłoś, że na wesele chcesz iść - bo jak to starej ciotki/starego wujka nie zaprosisz? Powtarzaj to przy każdym spotkaniu z przyszłą panna młodą. Dodatkowo powtarzaj to każdemu z najbliższego otoczenia panny młodej, tak, aby przypadkiem nikt o twojej chęci uczestniczenia w weselu nie zapomniał.

2. Dla wzmocnienia efektu powtarzaj, że już masz nową suknie/garnitur, zmieniłaś/łeś plany urlopowe, widziałaś/łeś ładny zestaw pościeli/porcelany/sztućców/innego weselnego „badziewia” świetnie nadającego się na prezent.

3. Gdy panna młoda, decyduje się zmodyfikować listę gości (z około 40 do prawie 90) i przyjeżdża z narzeczonym wręczyć Ci zaproszenie, powtarzaj, że nie trzeba było. Że, po co stare ciotki/starych wujków zapraszasz, lepiej byś zaprosiła młodych, aby było się, z kim bawić. Ale oczywiście czujesz się zaszczycona/y i na milion procent przyjedziesz.

4. Na półtora miesiąca przed, zadzwoń do panny młodej i powiedz:
a) Plany Ci się pozmieniały/ze zdrowiem (w tym wieku) coś nie tak i jednak Cię nie będzie.
b) Plany Ci się pozmieniały/ze zdrowiem (w tym wieku) coś nie tak i prawdopodobnie Cię nie będzie
c) Że będziesz
W ten sposób 90 gości zostaje Ci około 70 (sala na minimum 60 osób).

5. Na 2 tygodnie przed weselem zadzwoń, że jednak nie dasz rady, bo: plany się zmieniły/coś nie tak ze zdrowiem/przeliczyłeś/łaś się i nie stać Cię na udział w weselu a nie chcesz, aby panna młoda się wykosztowywała na Ciebie – niezależnie od tego czy wcześniej deklarowałaś/łeś, że będziesz czy że prawdopodobnie Cię nie będzie.

I tym sposobem na 2 tygodnie przed weselem panna młoda zostaje z wielką salą, około 40 gośćmi i... dopłatą za 20 pustych miejsc.

wesele goście kochana rodzina

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 482 (590)

#52750

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W niedzielę byłam z tatą na giełdzie. Kupiliśmy, co mieliśmy kupić i wracamy do auta - było koło godziny 10:30, termometry wskazywały 30 stopni ciepła.
Wzdłuż drogi, na poboczu ustawione były auta (wiadomo, po co za parking płacić, jak na poboczu za darmo można stać). I właśnie jedno z tych aut ustawionych na poboczu przykuło moją uwagę - bordowe renault. Dlaczego? Bo w tym aucie siedział wielki, czary pies! Tak, w 30 stopniowym upale, w pełnym słońcu, jakiś „inteligent” zostawił psa w samochodzie i tylko lekko mu uchylił wszystkie szyby!

Nie namyślając się długo chwyciłam za telefon i dzwonie na policję – pies leżał na tylnym siedzeniu i nie zareagował jak podeszłam do auta. I tu wielkie ukłony w stronę policji. Od momentu zadzwonienia na 112 do ich przyjazdu minęło około 15 minut (a to tylko, dlatego, że najpierw podjechali od innego wejścia na giełdę). Panowie policjanci do sprawy podeszli profesjonalnie – jeden z nich, poszedł nadać komunikat (przez radiowęzeł na giełdzie wzywali właściciela samochodu), a drugi wybił szybę w samochodzie i wypuścił psa. Całą akcję oglądał tłum gapiów (wcześniej oczywiście nikt nie widział biednego psiaka). Natomiast tata poszedł do sklepu po wodę dla psinki.

Finał? Niestety nie wiem. Po pół godzinie, właściciel samochodu nadal się nie zjawił. Zbliżała się godzina 12, czyli pora przyjmowania przez tatę leków, których (niestety) nie wziął ze sobą. Panowie policjanci powiedzieli, że jak chcemy to możemy jechać, tylko oni chcieliby spisać moje dane - na wypadek, gdyby właściciel odmówił przyjęcia mandatu, miałabym być świadkiem zdarzenia.

A mnie się wydaje, że jak pan/pani właściciel kazał czekać miłym policjantom w tym upale, to oni mu się już odpowiednio odpłacą.

giełda policja nieodpowiedzialni właściciele

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 620 (696)

#50012

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O dwóch zdolnych, młodych fizykach, którzy swój talent postanowili wykorzystać w dość obrzydliwy sposób (osoby wrażliwsze niech odłożą teraz spożywane posiłki, lub przeczytanie tej historii na potem).

Majówka się skończyła, lodówka pusta, wiec wsiadam w auto i jadę na zakupy. A że słoneczko ładnie świeci to pokusiłam się o otwarcie dachu (jeżdżę kabrioletem). Daleko od domu nie dojechałam, gdy na mojej drodze stanęło dwóch młodych, bardzo zdolnych fizyków.

Chłopcy Ci zdecydowanie na podstawach fizyki się znali. Jednak w swoje umiejętności matematyczne chyba (niesłusznie) wątpili. Dlatego też, dla potwierdzenia swoich obliczeń postanowili przeprowadzić mały eksperyment.

Ich zadanie w teorii przedstawiało się tak:
Samochód jedzie z prędkością około 50 km/h, nad drogą znajduje się wiadukt o wysokości około 4,5 metra. Gdy samochód będzie, w jakiej odległości od wiaduktu należy przechylić kosz na psie odchody, tak, aby cała zawartość owego kosza wylądowała na głowie kierowcy.

Jak wspominałam chłopcy znali się zarówno na fizyce jak i na matematyce, pojęcie grawitacji nie było im obce, a obliczenia bezbłędne.
Praktycznie cała zawartość kosza wylądowała na mnie i na fotelach. Niestety znaczna część woreczków z psimi odchodami była otwarta...

Z siebie po ponad 2 godzinnym prysznicu wreszcie zmyłam ten smród. Z samochodu, po kolejnych 2 godzinach, z przerwą, co chwilę na łapanie świeżego oddech/zwracanie zawartości żołądka, wszystko posprzątałam, (po czym znowu dłuuuuuugi prysznic). Niestety po otwarciu drzwi auta fetor czuć nadal. I ty mam do was małe pytanie – znacie jakiś dobry środek, który pomoże w usunięciu tego... zapaszku?

PS. Lodówka dalej pusta, z zakupów na razie nici, ale... jakoś nie jestem już głodna.

Młodzi zdolni fizycy/matematycy ze śląska

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 653 (717)

1