Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Majezon

Użytkownik otrzymał bana za: pa
Ban wygasa: 2121-07-01 18:31:34
Zamieszcza historie od: 12 stycznia 2018 - 10:36
Ostatnio: 14 lipca 2022 - 13:52
  • Historii na głównej: 20 z 25
  • Punktów za historie: 3834
  • Komentarzy: 40
  • Punktów za komentarze: 351
 

#81832

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pierwsza historyjka wspominkowa z przyjaciółmi ze szkoły w tle.

W ogólniaku w czterech chłopaków i cztery dziewczyny tworzyliśmy zgraną paczkę. Orbitowało wokół nas kilka osób, ale my trzymaliśmy się mocno razem. Razem się dużo bawiliśmy i razem trochę rozrabialiśmy. Po ogólniaku mimo tego, że każdy wybrał swoją ścieżkę życiową, nadal trzymaliśmy się razem, w końcu mieszkaliśmy w tym samym mieście. Bawiliśmy się ostro, ale rozrabialiśmy już trochę mniej.

Po studiach wiadomo, praca, żony, mężowie, dzieci. Ale kontaktu nie zerwaliśmy. Spotykaliśmy się okazjonalnie, a raz do roku organizowaliśmy grubszy jubel. Kilka lat temu jeden z chłopaków napotkał na swej drodze przeznaczenie w postaci nieoświetlonej przyczepy rolniczej. Dowiedziałem się o tym w przeddzień wyjazdu na wakacje.

Już będąc na miejscu obdzwaniałem ludzi z naszej paczki i resztę zaprzyjaźnionych osób informując o terminie pogrzebu. Odpowiedzi były różne. Będę na 100%, postaram się wyrwać z roboty, niestety jestem za granicą, nie dam rady bo jestem na wczasach z rodziną. I ta jedna, która wryła mi się w pamięć słowo w słowo i spowodowała, że o tym tu piszę
- Chyba nie uważasz, że przerwę wakacje żeby pojechać na JAKIŚ pogrzeb?
Pretensja w głosie, a wręcz oburzenie, że ośmielam się dzwonić w sprawie JAKIEGOŚ pogrzebu były tak wyraźne, że aż mnie zmroziło.
- Ja niczego nie uważam, po prostu przekazuję informację. A ty zrobisz z nią co uznasz za stosowne.
Treść zrozumiałem od razu, formy nie mogę zrozumieć, ani znaleźć dla niej usprawiedliwienia po dziś dzień.

Dwa dni później zapakowałem się w samochód i pojechałem pożegnać kumpla. Wieczorem byłem z powrotem. Zdążyłem się jeszcze skuć na smutno, rozpamiętując co tak naprawdę w ludziach siedzi.

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (213)

#81787

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historyjka z cyklu "spotkania rodzinne".

Z okazji zbliżającej się uroczystości o charakterze rodzinnym, nawiedziła mnie familia żony w składzie mamusia i dwie siostrzyczki z córkami. Córki w wieku studenckim. W związku z faktem, że mają daleko, przyjechały wcześniej coby posiedzieć, pogadać, zacieśnić więzy itd., itp. Gość w dom, Bóg w dom, czym chata bogata, prosimy na pokoje, zachodźcie, zachodźcie.

Stół na tarasie rozstawiony, kawa, ciasto, alkohole słodkie i wytrawne. Piękna pogoda, ptaszki śpiewają, no sielanka po prostu. Do czasu. Zasiedliśmy, zaczynamy gaworzyć. Nie minęło 10 minut jak młodzież wyciągnęła smartfony i zaczęła coś tam obczajać, pokazywać sobie nawzajem, chichotać. Nic się nie odzywam, czekam. W końcu mówię:

- Weźcie to pochowajcie, nie po to chyba jechaliście 400 kilometrów, żeby teraz na fejsie siedzieć.
- To nie fejs tylko coś tam, coś tam.

Był to jakiś głupkowaty portal ze zdjęciami, do których użytkownicy dorabiali sobie kocie mordy. Rozumiem, że może to być fajna rozrywka dla dzieciaków z podstawówki, ale dla ludzi w wieku 20+?
No i zaczęło się na ostro, bo po kolejnych 10 minutach teściówka się zainteresowała, co to za zdjęcia, szwagierki i moja żona takoż samo.

- A kto jest na tym zdjęciu?
- A gdzie było zrobione?
- A co to za dziewczyna obok tego chłopaka?

To z majówki na Węgrzech, to Kaśka. Jaka Kaśka? Córka Walędy. Walęda miał przecież syna. Ale tego drugiego co mieszka koło straży. Tego co ożenił się z pielęgniarką? Nie, tego co uczył w ogólniaku. To on się nazywa przecież Kolenda. Co ty mówisz Kolenda jeździ w pogotowiu. To jego brat. Ten co go żona zdradza z okulistą. No co ty mówisz, przecież okulista to gej. Który, ten z przychodni...?

I tak napierdzielają, wchodząc sobie w słowo, przerywając, przekrzykując, robiąc dygresje, wyciągając powiązania rodzinne znanych i nieznanych sobie osób do 7 stopnia pokrewieństwa. Jak już sobie wyjaśnili, kto jest czyim dzieckiem, gdzie mieszka, kto z kim chodził do szkoły, kto gdzie pracował i kogo z kim zdradzał, to przy następnym zdjęciu sytuacja się powtarza. W związku z powyższym zebrałem dupę w troki, poszedłem do domu, założyłem słuchawki, rzuciłem się na kojo i leżakuję z książką w ręku. Po paru minutach wpada moja żona i z pretensjami, że niby jak ja się zachowuję, że goście, że ignoruję ich, że nie wypada, że co sobie pomyślą. Na co ja:

- Kochanie jest takie staropolskie przysłowie: skoro wlazłeś między wrony, kracz jako one. Więc zachowuję się dokładnie tak samo. Przez półtorej godziny oglądają zdjęcia w internecie i pieprzą o niczym, ignorując całkowicie moją obecność. Więc zamiast marnować życie na słuchanie małomiasteczkowych plotek, wolę sobie poczytać. Powiedz mi czy to naprawdę ze mną jest coś nie w porządku, że uważam, że jak rodzina się spotka raz na rok, to powinna się zająć czymś innym niż oglądaniem zdjęć jakichś kretynów z dorysowanymi wąsami i uszami?

Za parę minut szwagierka woła mnie:

- Majezon, chodź napijemy się.

Schodzę. Patrzę, smartfony pochowane, a i rozmowa jakby normalniejsza. I sielanka trwała przez kolejne dwa dni. Ale wtedy to już naprawdę było piekło i szatani oraz obraza majestatu do kompletu. Ale o tym w oddzielnej historii.

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (272)

#81796

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałem historię https://piekielni.pl/81786 i komentarze do niej. No cóż, jak to często w internecie bywa, spora część wpisów zrobiona została na zasadzie: nie wiem, nie znam się, nie mam nic do powiedzenia, ale czuję nieprzepartą potrzebę ubrania tego w słowa.

Hermiona, łaczę się z Tobą w bólu, sytuacja jest nie do pozazdroszczenia. Żadne Mopsy, policje, czy inne służby nic nie poradzą. Dzieciak albo jest chory, albo ma takie hobby. A dopóki w rodzinie nie dzieje się źle, w sensie przemoc, alkohol, narkotyki, nikt niczego nie zrobi.

Miałem podobna sytuację. Lata temu kuzyn miał katastrofę w domu, więc jego żona z dzieciakiem, Adasiem z Piekła Rodem mieszkała u mnie przez półtora miesiąca. Adaś polegał na tym, że miał 5 lat i od rana do nocy darł ryja, biegał i walił zabawkami w podłogę. Nie dlatego, że go coś bolało, lub, że miał coś popierdzielone pod deklem. Po prostu lubił. Ponadto miał manię zrzucania wszystkiego czego mógł sięgnąć na podłogę. Próby przetłumaczenia bachorowi spełzały na niczym, jego Matka ograniczała się do boleściwego trzykrotnego powtórzenia:
- Adasiu, Adasiu, Adasiu.
I uważała sprawę za zamkniętą.

Gdy zaczął napieprzać stosunkowo ciężkim plastikowym traktorkiem jeździkiem w parkiet (nie w dywan, koniecznie w parkiet), a próby wytłumaczenia, że nie wolno, nie przyniosły skutku, zabrałem traktorek i schowałem do lamusa. Oczywiście spowodowało to wzrost natężenia ryku, a musicie wiedzieć, że dźwięki które z siebie wydawał były skrzyżowaniem kwiku mordowanego konia i syreny okrętowej.

W tym momencie stwierdziłem, że albo on albo ja. Po prostu bałem się, że przepali mi się jakiś bezpiecznik w mózgu i dokonam czynów straszliwych i nieodwracalnych. Myślałem, myślałem i nie mogłem nic wymyślić. Aż zobaczyłem w telewizji jakiś kynologiczny program. Tak, to było to.

Wykonałem kilka telefonów, znalazłem czego szukałem. Pojechałem, kupiłem, wróciłem. Z profesjonalnym ultradźwiękowym gwizdkiem na psy. Gdy tylko Adaś zaczynał ryczeć, lub walić czymś w parkiet (koniecznie w parkiet, nie w dywan) dąłem z całych sił w ustnik. Adaś zamierał bez ruchu, nasłuchiwał i zaczynał swój koncert od nowa, więc ja znowu. Po jakichś 3 dniach pojął związek przyczynowo skutkowy między darciem ryja, a nieprzyjemnymi doznaniami słuchowymi i przestał. Zaczął się normalnie bawić, przestał demolować podłogę, dostał z powrotem traktorek.

Po powrocie do swojego domu zaczął od nowa. Nigdy się nikomu nie przyznałem w jaki sposób go spacyfikowałem, ale kiedyś mu powiem. Teraz jest już dorosłym człowiekiem, studiuje, ogarnął się. Ale ile zdrowia straciłem przez te trzy tygodnie, to tylko ja wiem.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 244 (280)

#81727

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o gatunkach bydlęcia miejskiego.

Mieszkam na przedmieściach Małego Miasteczka i nie ma tygodnia, bym nie spotkał się ze skutkami ich działań. Rano znowu znalazłem na podwórku dwie reklamówki ze śmieciami, przerzuconymi przez ogrodzenie. Lisy albo dzikie koty rozpruły w nocy folię i rozwłóczyły śmieci, więc grabki w dłoń i jedziemy. Przerzucanie śmieci, butelek, puszek po piwie, paczek po fajkach jest o tyle niezrozumiałe, że na chodniku, wzdłuż którego mam parkan działki, stoją kosze na śmieci. Tak na oko oddalone od siebie o jakieś 50 metrów. Ale widocznie bydlęta tak mają - rzucić tu, gdzie stoją.

Kolejnym gatunkiem bydlęcia obok przerzucaka zwyczajnego jest beztalencie sprejowe. To z kolei upodobało sobie drugi bok mojego podwórka i elegancko otynkowaną ścianę altany śmietnikowej. Gdybyż to przedstawiciele sprejowców mieli ciut iskry Bożej, talentu, drygu, gdyby ich malunki wyglądały – trudno, niech się realizują artystycznie. Ale nie, ściana uebana jest plątaniną kolorowych lini, będących graficznym odzwierciedleniem ich graficiarskich pseudonimów.

Są jeszcze srający psami. Jeden z boków podwórka przylega do drogi gruntowej. Parkan od rzeczonej drogi oddziela pas dzikiego trawnika szerokości około 150 cm. Podlewam go, robię dosiewki, koszę. A srający psami srają psami. W przeciwieństwie do poprzednich bydląt, aktywnych w nocy, ci dają się zauważyć osobiście. Ale cóż z tego, gdy grzeczne prośby o niesranie lub sprzątanie po swych pupilach najzwyczajniej ignorują. Ale znalazłem w zeszłe wakacje na nich sposób, w moim mniemaniu genialny w swej prostocie, skuteczności i nieszkodliwości dla zwierzaków. Polecam do stosowania w podobnych sytuacjach. W lamusie znalazłem jakiś stary baner, wydrukowałem sobie literki, przerobiłem je na szablon i w pół godziny z przerwą na kawę wymalowałem, co następuje: UWAGA, TŁUCZONE SZKŁO W TRAWIE.

Po dwóch dniach była u mnie straż miejska z poleceniem wysprzątania trawnika. Grzecznie poprosiłem o podanie podstawy prawnej.

- Przecież rozsypał pan tłuczone szkło.
- Ja? Szkło? Jakie szkło?
- No przecież pan napisał.
- Napisałem, co nie znaczy, że rozsypałem.
- To rozsypał pan to szkło czy nie?
- Nie, nie rozsypałem, ale to nie znaczy, że go tam nie ma.

Panowie odpuścili sobie dalszą dyskusję w tym stylu, coś tam naskrobali w notesikach i poszli.
Bydlęta z gatunku srający psem omijają trawnik z daleka.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (224)

#81577

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam ci ja kolegę, jak każdy.

Spokojnie, spokojnie, żarcik taki :). Mam wielu kolegów, ale historia będzie o jednym. I jego narzeczonej. Adama i Ewę znam od kilku lat. Łączą nas (a w zasadzie łączyły) wspólne zainteresowania i obecność na tematycznym forum. Wspólnie z kilkoma innymi użytkownikami raz do roku organizujemy sobie kilkudniowy minizlot, zazwyczaj na jakimś kempingu. Poza zlotami widujemy się niezbyt często, ale utrzymujemy regularny kontakt.

Ewa od kiedy ją znam, czyli jeszcze w czasach, gdy była dziewczyną, a nie narzeczoną, nie jadła mięsa. Nie była typową wegetarianką. Zdarzało jej się przy jakiejś okazji wciągnąć śledzika czy zjeść michę rosołu. Ale stejka czy innego schaboszczaka nie ruszała. Na nikim nie robiło to wrażenia, woli sałatę od sztuki mięsa, jej sprawa.
I tak to trwało. Do czasu gdy przekopując się przez zasoby internetu w poszukiwaniu przepisów kulinarnych Ewa trafiła na jakąś listę dyskusyjną, grupę wsparcia czy coś w ten deseń. Zarzuciła okazjonalne spożywanie ryb, owoców morza i zup na mięsnym wywarze. W zasadzie wszyscy znajomi potraktowali to jako coś naturalnego. Niestety następnym etapem rozwoju Ewy jako wegetarianki był etap kaznodziejski. Nie przepuściła żadnej okazji, by zrobić wykład o wyższości diety bezmięsnej nad mięsną. Ale że robiła to w sposób kulturalny i stosunkowo rzeczowy (jak dla laika), traktowaliśmy to jako trochę upierdliwe, ale nieszkodliwe w sumie dziwactwo. Ot, nadgorliwość neofity. Jedynie Adam przeczuwał co się święci. W końcu miał ją koło siebie na co dzień.

I teraz akcja właściwa. Pierwszy dzień zlotu, stoję przy stole w grill-chacie i przygotowuję kolację. Narobiłem szaszłyków mięsnych, narobiłem warzywnych, zamarynowałem w oleju z ziołami cukinie, przygotowałem ziemniaki do pieczenia. Dumny z dobrze wykonanej pracy popijam browarka i gaworzę z koleżką, który mi pomagał. Wchodzi Ewa i zagaduje:
- Napracowałeś się.
- No trochę tak, ale widok wcinających z apetytem ludzi to wystarczająca nagroda za poniesione trudy, a dla ciebie specjalnie zrobiłem szaszłyczki z warzywek i pieczone pyry z gzikiem.
- Ale wiesz, nie powinieneś przygotowywać dań mięsnych i jarskich w samym miejscu i czasie. Bezmiar cierpienia istot żywych tuczonych na rzeź, ich strach i ból generuje tyle negatywnej energii, którą emanuje później mięso, że warzywa w takim przypadku stają się też praktycznie niejadalne dla osoby świadomej. Teraz to już nawet za późno na rytuał oczyszczenia, skoro wszystko to leży razem na jednym stole.
- Ty Ewka to jajcara jednak jesteś, masz, chlapnij sobie browara z nami.

Ewa jednak nie żartowała. W niezauważony dla większości sposób przeszła w tryb wegetarianki wojującej. Przez resztę zlotu żarła to swoje tofu z hermetycznych pudełek, bo okazuje się, że nawet grilowanie na tym samym ruszcie warzyw i mięsa powoduje, że te pierwsze stają się niejadalne.
Trochę przykre to było, gdy za każdym razem krzywiła się widząc, jak ktoś je coś innego niż brukiew, to jej dogadywanie o zarzynaniu biednych zwierząt, o braku empatii. Te pseudomądrości o emanowaniu złą energią i kiepskim zapachem, czy dla odmiany o wchodzeniu na wyższy poziom rozwoju duchowego. Ale cztery dni minęły jak z bicza strzelił i rozjechaliśmy się do domów.

Spotykam Adama po jakimś czasie, gadamy o tym i owym, pytam, co u Ewki. Już nie są razem. Czemu?
Zaczęła go urabiać. Do tej pory każde gotowało sobie samo. Aż tu nagle zaczęła robić wegetariańskie obiadki i kolacyjki, podobno nawet niezłe – to najpierw. Ale Adaś to typowy mięsożerca i po prostu lubi wciągnąć kawał mięsa, więc od czasu do czasu robił sobie coś, co lubił. Efektem tego był szlaban na seks. Nie został co prawda zwerbalizowany, ale dało zauważyć się wyraźną korelację: jest schabowy, nie ma bzykania. Do tego nieustanne pogadanki umoralniające. Foch jak stąd do Hoboken, że śmiał założyć skórzaną kurtkę czy buty. Dyskusje do rana z jej podobnymi przez Skype lub u nich w domu. Adam próbował rozmawiać, tłumaczył, że rozumie i szanuje, ale wskazywał też ewidentne przegięcia, proponował wizytę u jakiegoś terapeuty. Nic nie trafiało. Odsunęli się od nich praktycznie wszyscy znajomi. I tak się to ciągnęło miesiącami, w Adamie rosło zmęczenie i gasło uczucie.
Aż przyszedł ten krytyczny dzień, o wydarzeniach którego nie za bardzo chciał mówić. Efekt był jednak taki, że Ewka spakowała mandżur z najpotrzebniejszymi rzeczami i wybiegła z płaczem krzycząc, jak bardzo się na nim zawiodła, że odtrącił jej pomocną dłoń, że ma nadzieję, że gdy wreszcie zrozumie, że zatraca swe człowieczeństwo, nie będzie za późno. Parę dni później zabrała co jej i tyle ją widział.

Gwoli wyjaśnienia. Wegetarianizm tak naprawdę nie ma tu nic do rzeczy. Świat pełen jest bezwzględnych "guru" potrafiących znaleźć w innym człowieku czułą strunę i grać na niej z sobie tylko znanych pobudek.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (179)

#81543

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałem odpowiedzieć w komentarzach do historii http://piekielni.pl/81477 dwóm użytkownikom zarzucającym mi "szeryfowanie", "łamanie przepisów" i bycie "wrednym". Ale tam przeczytaliby tylko oni, może. Poza tym wyszło ciut długawo.
Nie tłumaczę się, gdyż uważam, że postąpiłem słusznie i nic nie zmieni mojego zdania.

Tak, czasami łamię przepisy, ot chociażby jak w w/w opowieści, przez zjechanie na pobocze (tylko przy dobrej widoczności i w dzień), przez niewielkie przekroczenie prędkości, takie tam duperele. Jeżeli Ty kolego będziesz twierdził, że nigdy tego nie robisz, że jeździsz w 100% zgodnie z kodeksem, to nazwę Cię kłamcą. Tak jeździć się po prostu nie da. Co innego jednak drobne wykroczenia, a co innego próba zabójstwa.

Co do bycia wrednym, przyczynach tej wredoty i rzekomego szeryfowania. Kierowca nie potrafił ocenić sytuacji na drodze, nie miał umiejętności, miał za to ciężką nogę. Bardzo niebezpieczna kombinacja. Dlatego też postanowiłem być wrednie grzecznym i umożliwić mu wyprzedzenie. Dlaczego wpakowałem go na minę, która kosztowała go kilkaset złotych, a może i nawet utratę prawka?

Organicznie nie znoszę, wręcz nienawidzę kierowców pędzących z prędkościami bliskimi prędkości dźwięku, wyprzedzających na trzeciego, lub czwartego, pod górkę, na zakręcie itd., itp. Krótko mówiąc chcących zamordować mnie i moją rodzinę.
Przejechałem kilkaset tysięcy kilometrów i widziałem wiele czarnych worków. I nie życzę sobie by jakiś inny kierowca oglądał worki, w których będę leżał ja, moja żona i moje dzieciaki.

Wiecie jakie to uczucie gdy mija się taki worek, pełny? Wiecie co się czuje, gdy z niezapiętego jeszcze wystaje burza blond włosów? Gdy 300 metrów przed tobą, kierowca jadący z absurdalną prędkością "z nieustalonych przyczyn zjeżdża na przeciwległy pas ruchu" i rozpłaszcza się na drzewie? I gdy zdajesz sobie sprawę, że od śmierci dzieliło cię 10 – 15 sekund? Ja wiem, dlatego życzę takim kierowcom wszystkiego co najgorsze, włącznie z bliskim spotkaniem 3 stopnia z żelbetowym słupem.
Wy najwyraźniej nie doświadczyliście takich przeżyć. I niech tak pozostanie.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (230)

#81521

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Komentarz byłby zbyt długi, tak więc nawiązując do historii 81442. Obawiam się, że opisana historia wcale nie jest wyjątkowa. Jest wręcz symptomatyczna dla poziomu polskiego szkolnictwa.

Kilka lat temu miałem okazję przez dłuższy czas obserwować z bliska studentów jednej z prywatnych warszawskich uczelni – takiej z TOP 5. Wiedza ogólna, zasób słownictwa, oczytanie, kultura osobista – grubo poniżej poziomu, jakiego można by wymagać od, bądź co bądź, studentów. Niektórzy wręcz bili rekordy głupoty i ignorancji. Wiadomo, że takie kwiatki bardziej rzucają się w oczy jako przypadki odstające od normy, wyznaczanej przez zwykłych, ogarniętych studentów, ale wierzcie mi, nie był to niestety tylko margines. Oto kilka tylko przykładów, bo wyliczenie wszystkich zajęłoby mi czas do Wielkanocy.

Terespol leży gdzieś przy trasie na Olsztyn.
Polska graniczy z Niemcami, Czechosłowacją! i Rosją.
Liechtenstein – zaraz, zaraz. To ten z Krzyżaków.
Wybuch Powstania Warszawskiego - ???
Katyń - ???
Stan wojenny - ???
Delfiny to ryby.
Nigdy w życiu nie przeczytałem żadnej książki, po chooj czytać jak są filmy.
Gierymski, Dali, Poświatowska, Rodin, Kantor, Beksiński, Herbert - kto to? Nigdy nie słyszałem / słyszałam.
Wyspiański i Witkacy to ta sam osoba.
Batory to zespół metalowy.

Kto tych baranów uczył, w jaki sposób i czego? Jak te matoły zdały maturę?

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 122 (200)

#81467

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odkryłem Piekielnych stosunkowo niedawno, więc sporo czytam i przypominam sobie przy poszczególnych historiach piekielności, których sam byłem uczestnikiem.

Mam kuzynkę, którą ze względu na bliski stopień pokrewieństwa i fakt, że sporą część życia mieszkaliśmy drzwi w drzwi nazywam siostrą. Otóż siostra parę lat temu nabyła auto osobowe, nówkę sztukę prosto z salonu. Ja wtedy chwilowo nie byłem zmotoryzowany, a miałem parę spraw do ogarnięcia daleko od domu więc mówię:
- Słuchaj siostra, jak masz czas i chęć to może pojechalibyśmy w weekend do Andrzeja (stary kumpel mieszkający na wsi). Oddam ci za paliwo, pogonisz auto 300 kilometrów w obie strony po świetnej drodze, nałykasz się świeżego powietrza, dzieciaki pojeżdżą na kucyku, pobawią się ze swoimi rówieśnikami, utytłają w błocie, zobaczą jak wygląda schabowy, gdy jeszcze mieszka w chlewiku i że mleko nie jest z kartonu tylko od krowy. Adam (siostry mąż) pomoże mi wieczorem przy butelce. Krótko mówiąc połączymy przyjemne z pożytecznym.

Siostra się zgodziła, pojechaliśmy, zrealizowaliśmy plan. Po powrocie do rodzinnego miasta podjechaliśmy na stację benzynową, zatankowałem pod korek, tak jak było auto zatankowane w momencie wyjazdu. I wtedy siostra mówi
- Wiesz brat, jeszcze 36,50 jesteś mi winny.
- No super, ale może coś bliżej, za co na przykład?
- Taka podróż to nie tylko koszt benzyny. Przecież olej się zużywa, opony, nabite kilometry obniżają wartość rynkową. No wiesz, taka amortyzacja.

Wynalazła jakieś wskaźniki zużycia i wyliczyła z góry ile auto według nich straci na wartości. Zawsze była poukładana, zorganizowana i oszczędna ciut ponad miarę, ale żeby coś takiego? No zamurowało mnie prawdę powiedziawszy. Pomijam fakt, że od Andrzeja nie wyjeżdża się z pustymi rękoma, więc pół bagażnika miała wyładowane konfiturami, sokami, przetworami i nalewkami. Ale to sprawa miedzy nią a Andrzejem.

Natomiast między mną a nią sprawa była taka, że parę tygodni wcześniej przez dwa dni tyrałem z jej mężem przy budowie drewnianego tarasu. Za dziękuję. Moimi narzędziami. I przez myśl mi głupiemu nie przyszło, żeby domagać się pieniędzy za stępione brzeszczoty do wyrzynarki, zużycie frezarki, czy kilkanaście roboczogodzin. W końcu pomagam dla rodziny, tak?

Choć cisnęły mi się na usta różne cięte (bardzo) riposty, wyjąłem z portfela bez słowa dwie dwudziestki, nie będę robił kwasu za durne 4 dychy. Jeszcze przyjdzie koza do woza , pomyślałem. Na głos powiedziałem tylko:
- Pewnie jak zwykle nie masz drobnych, więc zrób mi przelew na te 3,50.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (278)

#81394

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę wakacji temu spędzałem urlop "pod gruszą". Dla mniej zorientowanych, teraz mówi się na ten typ wypoczynku "agroturystyka" :)

Woda, lasy, cisza, spokój. No raj po prostu. Niedaleko małe miasteczko, z gatunku takich co to dosłownie każdy każdego zna. Ryneczek, przy ryneczku parę sklepików, lodziarnia, i takie coś co było skrzyżowaniem pubu i PRL-owskiego dancingu.

Siedzę sobie ze znajomymi w ogródku. Są też miejscowi i inni agroturyści.
W pewnym momencie pod PUB podjeżdża auto, wysiada z niego elegancko ubrany facet i chwiejnym krokiem zdąża do stolika. Usiadł, zamówił kawę, mówiąc trochę zbyt wyraźnie, trochę zbyt powoli, trochę za głośno. Ewidentnie nastukany. Na ogromnej większości nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Prawdę powiedziawszy, zawiesiłem się, ale przy sąsiednim stoliku siedział ktoś bystrzejszy i w czasie gdy ja zastanawiałem się co zrobić, on już dzwonił po policję. Nastukany zaczął coś tam się odgrażać. Siedzi, odgraża się i nie przejawia chęci oddalenia się.

Spiąłem się w sobie, oczekując awantury. Ale zamiast mordobicia zobaczyłem co innego. Po paru minutach podjechał samochód, z którego wyszło 3 gości. Dwóch chwyciło pijanego za wsiarz, zabrało mu kluczyki, wsadziło go do samochodu i pojechali. Trzeci odjechał samochodem pijaka. Po pięciu minutach podjechał patrol, wyszło dwóch policmajstrów, zapytali się kto dzwonił, gdzie rzekomy pijak. Po wysłuchaniu opowieści dzwoniącego, stwierdzili zatroskani, że w takim razie nie są w stanie nic zrobić. Nie ma żadnych dowodów, facet może był pijany, a może nie był. Gdyby pojawiły się nowe dowody lub konieczność złożenia zeznań, to oni będą się z dzwoniącym kontaktować.

Na myśl przychodzi mi tylko jedno wyjaśnienie tego co widziałem. Ale jak to mówią, nikt nikogo za rękę nie złapał.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (140)

#81384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hotelowa restauracja. Dwie sale oddzielone od siebie stołami ustawionymi w taki sposób, że jak przy dwóch sąsiadujących stołach usiądą plecami do siebie dwie osoby, to przejścia nie ma. Są natomiast na początku i końcu sali, ale to wymaga nadłożenia 10 – 15 metrów drogi.

Siedzę sobie i wcinam z apetytem pyszną kwaśnicę, nie ukrywam, że apetyt jest napędzany kilkoma głębszymi spożytymi wcześniej.
Podchodzi On i stoi bez słowa. Stoi, niech sobie stoi. Nie zwracam uwagi. Po mniej więcej pół minuty:

- Chciałem przejść.
- Rozumiem.
- Więc?
- Co, więc?
- Może się pan przesunie?
- Chyba widzi pan, że nie mam miejsca, żeby się przesunąć.
- To może by pan wstał?
- Nooo, już się rozpędzam.
Powoli zaczynamy wzbudzać zainteresowanie :)
- Chcę się dostać do bufetu.
- Rozumiem.
- Więc?
Trochę już mnie wnerwił, więc wymamrotałem do kwaśnicy "boże, co za dureń".
- Pan jest pijany!!!!
I tutaj z zakamarków pamięci wypłynął ze mnie cytat z Winstona Churchilla z lekka tylko sparafrazowany:
- Tak, jestem pijany. Ale ja wytrzeźwieję, a pan pozostanie durniem. Prawdopodobnie do końca życia.

Strzelił focha i poszedł bez słowa do przejścia usytuowanego 3 stoły dalej.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 214 (248)