Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Miri

Zamieszcza historie od: 18 czerwca 2015 - 17:17
Ostatnio: 1 czerwca 2016 - 15:06
  • Historii na głównej: 5 z 5
  • Punktów za historie: 1939
  • Komentarzy: 9
  • Punktów za komentarze: 29
 

#73317

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zachciało mi się pierwszej pracy.

Znalazłam ogłoszenie na jednym z portali, szukają pracownika, zero doświadczenia, młody zespół itp. W sumie głównie to "nie wymagamy doświadczenia" mnie przekonało, bo jak wspominałam, byłaby to moja pierwsza praca.

W ogłoszeniu następujące informacje:
- 15 zł netto za godzinę (wydało mi się to dość dużo, ale w sumie czemu nie, skoro ich stać)
- Kontakt z klientem telefoniczny, na zasadzie odbierania telefonów (coś w stylu Biura Obsługi Klienta)
- Podstawa to właśnie 15 zł netto + premia 7 zł za każdą transakcję (tu już obudziła mi się kontrolka - transakcję? Ale przecież w ogłoszeniu napisali, że BOK)

Koniec końcem wysłałam CV, zostałam zaproszona na rozmowę do agencji pracy, która w tym pośredniczyła. Na rozmowie dowiedziałam się takich rzeczy:
- 15 zł brutto na godzinę (no tak, bo niektórzy to jeszcze mylą)
- Kontakt z obecnymi klientami, którzy chcą dokupić jakieś usługi (czyli jednak nie BOK, a trochę call center)
- Podstawa wychodzi jednak 12 zł netto za godzinę + premie w zależności od ilości transakcji, ale na pewno nie 7 zł.

Niezrażona jednak zostałam na rozmowie, bo w sumie co innego bym znalazła? Mam świadomość tego, że w moim wieku i z moim brakiem doświadczenia każda praca to skarb.

Zostałam zaproszona na kolejną rozmowę kwalifikacyjną, już z tą firmą. No więc jadę, pełna nadziei.
Wylądowałam w call center, czego w sumie się spodziewałam, ale pomyślałam sobie: niech będzie, dobre i to.

Informacje na rozmowie:
- 12 zł netto albo brutto, w sumie to on nie wie do końca
- Call center - dostajemy bazę danych i dzwonimy do ludzi wciskając im dodatkowe usługi, oczywiście łżąc jak się da
- Premia za każdą transakcję, jak dotąd rekordem było 70 transakcji w miesiąc, czyli 2 zł od każdej
I chcą mnie zatrudnić. Okay.

Na szczęście na szkoleniu warunki już się nie zmieniły, natomiast dowiedziałam się o jednej, dość istotnej rzeczy, która może jest normalnym zabiegiem firm, może nie - szkolenie, 80 godzin, jest płatne 10 zł/h, natomiast wypłacone zostanie dopiero po przepracowaniu 200h. Na początku myślałam, że w sumie sprytnie - przynajmniej nie przychodzą ludzie na samo szkolenie, po czym odchodzą.

Podjęłam tam pracę, pracowałam sobie spokojnie 8h dziennie, mając niezłe wyniki, ale bardzo daleko od legendarnych 70 transakcji.

Czemu to piszę w takim razie?
Dzisiaj dostałam wypowiedzenie. Po 183 przepracowanych godzinach. Powód? Ogólnie zwalniają ludzi. Cięcia budżetu. Wspomnę tylko, że dzień wcześniej poprzyjmowali nowych ludzi i zaczęli z nimi szkolenie.
Podsumowując: pracowałam 263 godziny za darmo. Chyba pójdę na kasę do supermarketu.

EDIT: Prowizje za transakcje według umowy przysługują tylko aktywnym pracownikom, co oznacza, że otrzymałabym tylko za miesiąc kwiecień, za maj nie, bo wypowiedzenie jest z końca maja, a dostałam je dzisiaj, bo wróciłam z dwóch dni ze zwolnienia lekarskiego (praca na słuchawce + zapalenie gardła = raczej nie), nie wiem, czy tak w ogóle można, czy oszukują. Tak czy inaczej otrzymałabym podstawę za maj, bez prowizji, których część nabiłam na szkoleniu, więc w ogóle o nich nie usłyszę, a część to taka ilość, która daje mi stawkę 50 gr za jedną (im więcej, tym większa prowizja), natomiast pieniądze za przepracowane dni mam dostać do końca przyszłego miesiąca, choć, jak powiedział szef działu, "w sumie to nie jestem pewien, czy ci się w ogóle należą za tak marne wyniki, musimy przekalkulować, czy nam się to opłaciło i czy cokolwiek dostaniesz". Jak nie dostanę pieniędzy, to będę robić aferę. Jak dostanę, to nigdy w życiu nie wrócę do call center.

call_center

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 151 (181)

#73058

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam w domku, obok którego są dwa kolejne, wybudowane w tym samym czasie i właściwie tymi samymi rękoma, przez mojego pradziadka i innych budowlańców. Tak wyszło, że po latach jeden dom należy do mojego ojca, drugi do jego kuzyna, a trzeci do kuzynki, siostry kuzyna. Domy kuzynostwa mają wspólny ogród, my mamy oddzielny.

Od kiedy pamiętam, kuzyn mojego ojca miał psa, zdaje się, że mieszańca owczarka niemieckiego. Pies był duży od kiedy pamiętam, więc ostatnio by mu jakoś z 20 lat stuknęło chyba. Stuknęłoby, gdyby nie pewne wydarzenia.
U nas natomiast zawsze królował kot z psem, przepraszam, kot. Psy nigdy nie miały odwagi z kotem się mierzyć.
Historia ma dwie części.

Część 1: Mieliśmy sobie kilka lat temu suczkę owczarka niemieckiego, śliczna, acz głupiutka. Tata zbudował jej budę (nie ma nic lepszego niż wchodzenie do ogromnej budy psa, polecam), pies większość czasu biegał sobie po ogrodzonym podwórku, czasami był na łańcuchu, natomiast zawsze miał świeżą wodę i karmę (oj, pamiętam jakie miałam awantury jak czasem zapomniałam ją nakarmić...).

Z sąsiadką była pewna kłótnia, nieistotne o co, i pewnego dnia zjawiła się u nas pani z TOZ-u. Warto wspomnieć, że podwórko mamy za domem, więc gdy się dzwoni do drzwi, nie widać psa.
Tak więc pani z TOZ-u już w progu oznajmia, że dostała zgłoszenie od sąsiadów, iż u nas katuje się psa.
Mama wielkie oczy, jak to możliwe, skoro psina była jej oczkiem w głowie i czasami miałam obawy, że kocha ją bardziej ode mnie. Ale cóż, zaprowadza panią do psa.

- Ale ja nie do tego psa. - Oznajmia pani z TOZ-u.

Okazało się, że otrzymała zgłoszenie do małego psa, wielkości yorka. Wyjawiła nam, że zgłoszenie było od sąsiadki, a my już wiedzieliśmy, od której. Zresztą pochwaliła się tym kilka dni później.

Część 2: Jak wspominałam, sąsiad miał psa. Wyszło tak, że się wyprowadził, i pies został pod opieką sąsiadki.
Nie zliczę ile razy szłam do niego dawać mu wodę albo jedzenie. Ile razy w zimę widziałam jak ma wodę, owszem. Właściwie lód w garnku. I nie przesadzam, naprawdę kilkukrotnie każdej zimy widziałam u niego garnek z lodem. Już nie wspominając o tym, że karmę dostawał od wielkiego święta. Jako, że byłam z nim od dzieciństwa po sąsiedzku, wchodziłam spokojnie do nich na ogródek (tak, wiem, wtargnięcie na posesję itd.) i go karmiłam. Zwłaszcza, jak wyjeżdżali na wakacje.

Ale cóż, lata mijały, a pies młodszy się nie robił. Ogłuchł, oślepł niemal całkowicie, nogi się pod nim uginały. Żal było patrzeć. Zęby mu wypadły wszystkie, więc nawet jak miał karmę, to raczej ciężko było mu ją jeść.

Wreszcie pewnego dnia tata zebrał się i poszedł porozmawiać z kuzynką, ażeby jej wytłumaczyć, że się zwierzę męczy i lepiej go uśpić. Został zwyzywany od sku..., co chce psa zabić, bo chory.

Wreszcie któraś z sąsiadek zadzwoniła na straż miejską czy wydział ochrony środowiska, nie pamiętam, ale akurat w zimę. Zastali więc psa, który ledwo chodzi na przednie łapy, a tylne się za nim wloką, wodę w misce w postaci lodu, ani śladu miski na jedzenie. Sąsiedzi dostali mandat i nakaz leczenia bądź uśpienia psa. Ku naszemu zdziwieniu wybrali leczenie. Pies przeniósł się do piwnicy, gdzie ponoć miał ciepło i dostawał jedzenie i zastrzyki.

Przez miesiąc słyszeliśmy, jak wyje z bólu w nocy.
Po miesiącu już nic.

sąsiedzi

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (242)

#68324

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zawsze uważałam, że policja jest, by pomagać. I mimo dzisiejszej sytuacji, nadal chcę tak myśleć.

Moja 13-letnia siostra wracała ze szkoły autobusem z miasta obok. Podczas skręcania autobus praktycznie zderzył się z wyjeżdżającym z drogi podporządkowanej samochodem. Na szczęście ofiar żadnych, jedynie przy gwałtownym hamowaniu kierowcy autobusu, moja siostra uderzyła bardzo mocno głową o szybę, a następnie o podłogę.

Na miejsce zjeżdża się policja, dwa wozy straży pożarnej, wszyscy ci funkcjonariusze i ratownicy wymieniają między sobą poglądy na temat zdarzenia.
Tymczasem dwa metry obok na ziemi siedzi moja siostra, płacząc od pół godziny z powodu poważnego bólu głowy, nie potrafi nawet wstać czy poprosić o pomoc, zamroczyło ją bólem, zdążyła jedynie zadzwonić do mnie i wydukać
"skrzyżowanie przy granicy, pomóż".
Przez pół godziny NIKT nie zainteresował się 13-letnią dziewczynką płaczącą na chodniku.
Kiedy przyjechałam na miejsce zapytałam strażaka, czemu nikt z nich nie zareagował. "A bo myśleliśmy że na kogoś czeka." Tak, chyba na karetkę, którą łaskawie wezwano.

PS. [O]jciec zadzwonił na komisariat.
[O]: Proszę mi powiedzieć, kto był tam na miejscu?
[P]olicjant: A po co to panu wiedzieć?
[O]: Proszę pana, przez pół godziny nikt nie pomógł 13-letniej dziewczynce poszkodowanej w wypadku.
[P]: I co z tego?
Ręce opadają.

policja

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 539 (589)

#67600

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy ciężkie czasy, to i ludzie nieufni.

Spotkałam sąsiadkę na mieście, starsza to kobieta, z 80 lat będzie miała. Idzie dzielnie z zakupami, wiadomo, starsze panie od rana na targ. Natychmiast proponuję pomoc, bo 30 stopni ciepła, jeszcze pani zasłabnie i tragedia może się stać. Zaszłam więc z sąsiadką i jej zakupami pod jej dom, wniosłam jej do środka, stawiam na stole zakupy, grzecznie odmawiam jakiejkolwiek formy zadośćuczynienia (kiedyś jakaś starsza pani chciała mi wcisnąć 50 zł za pomoc w przeniesieniu zakupów przez park, kto wie co by wpadło do głowy sąsiadce jako 'zapłata'), już się zbieram do wyjścia, w progu mijam wnuczkę sąsiadki. Zamykam już drzwi za sobą, gdy słyszę z ust wnuczki:
- Sprawdź czy cię nie okradła, z takimi to nic nie wiadomo.

sąsiedzi

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 549 (583)

#66955

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam kolorowe włosy. Wiem, że wielu osobom się to nie podoba, w pełni to rozumiem. Ale poza tym kolorem wyglądam zupełnie normalnie.

Pewnego razu jechałam autobusem, chłodny dzień, to i miałam czapkę na głowie, więc dużo moich kolorowych kosmyków nie było widać. Do autobusu wsiadła matka z córeczką, na oko 9-10 letnią, która to już od progu zauważyła jakieś kolory w mojej osobie i się uśmiechnęła. Tak się złożyło, że siedziałam na miejscu podwójnym, a wszystkie wolne były pojedyncze, więc kulturalnie zapytałam panią, czy ustąpić jej miejsca, żeby mogła z córeczką usiąść. Co na to odpowiedzialna matka?
- Moja córka nie będzie siedzieć tam, gdzie jakaś ćpuńska dz*wka siedziała.

Ja wszystko rozumiem. Nie podoba się, ok. Ale żeby tak przy dziecku?

komunikacja_miejska

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 381 (479)

1