Profil użytkownika
Morris ♀
Zamieszcza historie od: | 18 lipca 2014 - 16:18 |
Ostatnio: | 20 czerwca 2015 - 3:23 |
- Historii na głównej: 2 z 2
- Punktów za historie: 1196
- Komentarzy: 0
- Punktów za komentarze: 0
Historia świeża i nadal mną trzęsie ze złości.
Romowie. Rodzice i co najmniej 6 dzieci.
Tytułem wstępu: sprowadzili się do budynku, w którym mieszkam jakieś pół roku temu. Lokum kupili jak dowiedziałam się na zebraniu mieszkańców. Nie chcę kategoryzować ale od początku było dość dziwne, że mogli sobie pozwolić na mieszkanie w nowym budownictwie na osiedlu strzeżonym. Po zobaczeniu ich wysiadających z samochodu, na który musiałabym oszczędzać pół życia stało się jasne, że nie są jak inni Romowie. Na majętności jednak różnice się kończą. Kłócą się tak, że cały budynek słyszy, a jak się nie kłócą to powiększają rodzinę co też nie jest w ich wykonaniu dość ciche. Dzieci biegają po podwórku całe dnie, zaczepiają ludzi i wrzeszczą ile się da w swoim języku bo przecież obowiązek szkolny to nie dla nich. I właśnie o dzieciach będzie.
Wracam sobie przed paroma godzinami do domu i wpisuję kod w bramie. I w tym momencie podbiega do mnie dwóch cygańskich wyrostków i oblewa mnie z pistoletu na wodę (!). Zanim bramka się otworzyła uciekli w stronę klatki rechocąc z uciechy. W szoku i niedowierzaniu pobiegłam za nimi jednak zanim ich dopadłam wbiegli do mieszkania. Dzwonię, dobijam się - NIC. Tylko śmiech z wewnątrz słychać. Zaalarmowany hałasem z mieszkania obok wypadł sąsiad i po wytłumaczeniu co się stało i oszacowaniu strat zasugerował wezwanie policji. Co do strat: mniejsza o przemoczone ubranie ale stojąc w bramie wyciągałam klucze przez co miałam otwartą torbę. Nie dość, że nie działa telefon, który miałam w ręce to jeszcze zmokły książki i czytnik pdf.
Przyjeżdża policja i razem dobijamy się do drzwi. Pod naciskiem mundurowych drzwi otwiera ich matka i tulące się za nią gnomy, które mnie oblały. Czy przeprasza za wybryki swoich dzieci? Czy sugeruje naprawę szkód? Otóż nie.
-zalałam sobie rzeczy i teraz zwalam winę na jej dzieci żeby wyłudzić kupno nowych
-jej aniołki cały czas były z nią w domu i nigdzie nie wychodziły
-oskarżanie jej to jest rasizm i ksenofobia z mojej strony
Wszystko przy akompaniamencie grymasów i min skierowanych do mnie zza jej spódnicy.
Świadków nie mam. Policja rozkłada ręce. Mogę próbować w sądzie ale raczej odradzają, bo mogą mnie spotkać nieprzyjemności.
No gdzie ja żyję i co mogę z tym teraz zrobić?
[edit]- Nie pomyślałam o monitoringu! Dziękuję za radę w komentarzu!
Romowie. Rodzice i co najmniej 6 dzieci.
Tytułem wstępu: sprowadzili się do budynku, w którym mieszkam jakieś pół roku temu. Lokum kupili jak dowiedziałam się na zebraniu mieszkańców. Nie chcę kategoryzować ale od początku było dość dziwne, że mogli sobie pozwolić na mieszkanie w nowym budownictwie na osiedlu strzeżonym. Po zobaczeniu ich wysiadających z samochodu, na który musiałabym oszczędzać pół życia stało się jasne, że nie są jak inni Romowie. Na majętności jednak różnice się kończą. Kłócą się tak, że cały budynek słyszy, a jak się nie kłócą to powiększają rodzinę co też nie jest w ich wykonaniu dość ciche. Dzieci biegają po podwórku całe dnie, zaczepiają ludzi i wrzeszczą ile się da w swoim języku bo przecież obowiązek szkolny to nie dla nich. I właśnie o dzieciach będzie.
Wracam sobie przed paroma godzinami do domu i wpisuję kod w bramie. I w tym momencie podbiega do mnie dwóch cygańskich wyrostków i oblewa mnie z pistoletu na wodę (!). Zanim bramka się otworzyła uciekli w stronę klatki rechocąc z uciechy. W szoku i niedowierzaniu pobiegłam za nimi jednak zanim ich dopadłam wbiegli do mieszkania. Dzwonię, dobijam się - NIC. Tylko śmiech z wewnątrz słychać. Zaalarmowany hałasem z mieszkania obok wypadł sąsiad i po wytłumaczeniu co się stało i oszacowaniu strat zasugerował wezwanie policji. Co do strat: mniejsza o przemoczone ubranie ale stojąc w bramie wyciągałam klucze przez co miałam otwartą torbę. Nie dość, że nie działa telefon, który miałam w ręce to jeszcze zmokły książki i czytnik pdf.
Przyjeżdża policja i razem dobijamy się do drzwi. Pod naciskiem mundurowych drzwi otwiera ich matka i tulące się za nią gnomy, które mnie oblały. Czy przeprasza za wybryki swoich dzieci? Czy sugeruje naprawę szkód? Otóż nie.
-zalałam sobie rzeczy i teraz zwalam winę na jej dzieci żeby wyłudzić kupno nowych
-jej aniołki cały czas były z nią w domu i nigdzie nie wychodziły
-oskarżanie jej to jest rasizm i ksenofobia z mojej strony
Wszystko przy akompaniamencie grymasów i min skierowanych do mnie zza jej spódnicy.
Świadków nie mam. Policja rozkłada ręce. Mogę próbować w sądzie ale raczej odradzają, bo mogą mnie spotkać nieprzyjemności.
No gdzie ja żyję i co mogę z tym teraz zrobić?
[edit]- Nie pomyślałam o monitoringu! Dziękuję za radę w komentarzu!
Ocena:
566
(644)
Bezstresowe wychowanie to ostatnio bardzo modny temat. Ja właśnie wróciłam do domu po spotkaniu z pełnym miłości wychowaniem. Oto więc jest poradnik jak wychować ciapę i kalekę:
Wracając z wyjazdu samochód zaczął mi dziwnie klekotać, więc postanowiłam zatrzymać się w najbliższej mieścinie i oddać go do mechanika. Ponieważ fachowiec stwierdził, że na 2 dni musi go sobie zostawić, ja postanowiłam przyjąć zaproszenie mieszkającego tam wujostwa i przeczekać. Rodzina dość bliska ale nieczęsto widziana, to i nadrobić zaległości w kontaktach chciałam.
Ciocia i wujek posiadają ośmioletniego syna - powiedzmy Stasia. Po dwóch poronieniach to ich jedyne dziecko: wyczekiwane, wypieszczone i wychuchane. Rozumiem troskę matki o swoją jedyną pociechę i nieskończoną miłość do niej ale to, co ciotka wyprawia to już przechodzi ludzkie pojęcie.
Pierwszą rzeczą jaka mnie w nim uderzyła to niesamowita czystość. Reszta rodzinnej dzieciarni mieszkająca na wsi wygląda jak małe umorusane diabełki, pełne zadrapań po upadkach z rowerów i trawiastych plam na ubraniach - wakacje na wsi. Staś wygląda jak biała, porcelanowa lalka. Przez całe dość gorące dwa dni nie wyszedł na zewnątrz. Chciałam z nim pójść na spacer/piłkę na boisko wiejskie ale spotkałam się z zasadniczym NIE ciotki bo:
-komary go pogryzą
-spoci się
-przewieje go i będzie chory
-słońce go spali i będzie mu skóra schodzić
-będzie grał w piłkę z nie wiadomo jakimi dziećmi i się jeszcze od nich pozaraża
Stasiowi kroi się pierogi, kotleta, a nawet tosty na mini kawałeczki bo przecież jakby ugryzł za dużo to się zadławi. Ciotka nie tylko go kąpie ale też ku mojemu opadowi szczęki myje mu zęby i wiąże buty. A co na to Staś? Jemu pasuje! Wszystko się w ich domu kręci wokół niego przez co wyrobił sobie bardzo roszczeniową (rozpyszczoną) postawę. Nie ma kontaktu z rówieśnikami, bo dzieci z klasy nie chcą się z nim bawić przez jego ciągłe i nierzadko agresywne próby zwrócenia na siebie uwagi (wśród rówieśników nie ma tak uprzywilejowanej pozycji jak w domu).
Widać, że wujek zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i chciałby wziąć młodego pod męską opiekę ale pracuje i po prostu nie ma dla syna tyle czasu co ciotka, która jest gospodynią domową.
Tym oto sposobem, pod czułą opieką matki, która jedynakowi nieba by przychyliła, rośnie mi w rodzinie kaleka. Potwornie blada, flegmatyczna i nic niepotrafiąca kaleka. Swoją drogą nie zostawię go tak i mam zamiar jeszcze w te wakacje wymusić na wujku przyjazd Stasia do nas. Pozna swoich rozbrykanych i pełnych życia kuzynów i może wpłyną oni na niego.
Wracając z wyjazdu samochód zaczął mi dziwnie klekotać, więc postanowiłam zatrzymać się w najbliższej mieścinie i oddać go do mechanika. Ponieważ fachowiec stwierdził, że na 2 dni musi go sobie zostawić, ja postanowiłam przyjąć zaproszenie mieszkającego tam wujostwa i przeczekać. Rodzina dość bliska ale nieczęsto widziana, to i nadrobić zaległości w kontaktach chciałam.
Ciocia i wujek posiadają ośmioletniego syna - powiedzmy Stasia. Po dwóch poronieniach to ich jedyne dziecko: wyczekiwane, wypieszczone i wychuchane. Rozumiem troskę matki o swoją jedyną pociechę i nieskończoną miłość do niej ale to, co ciotka wyprawia to już przechodzi ludzkie pojęcie.
Pierwszą rzeczą jaka mnie w nim uderzyła to niesamowita czystość. Reszta rodzinnej dzieciarni mieszkająca na wsi wygląda jak małe umorusane diabełki, pełne zadrapań po upadkach z rowerów i trawiastych plam na ubraniach - wakacje na wsi. Staś wygląda jak biała, porcelanowa lalka. Przez całe dość gorące dwa dni nie wyszedł na zewnątrz. Chciałam z nim pójść na spacer/piłkę na boisko wiejskie ale spotkałam się z zasadniczym NIE ciotki bo:
-komary go pogryzą
-spoci się
-przewieje go i będzie chory
-słońce go spali i będzie mu skóra schodzić
-będzie grał w piłkę z nie wiadomo jakimi dziećmi i się jeszcze od nich pozaraża
Stasiowi kroi się pierogi, kotleta, a nawet tosty na mini kawałeczki bo przecież jakby ugryzł za dużo to się zadławi. Ciotka nie tylko go kąpie ale też ku mojemu opadowi szczęki myje mu zęby i wiąże buty. A co na to Staś? Jemu pasuje! Wszystko się w ich domu kręci wokół niego przez co wyrobił sobie bardzo roszczeniową (rozpyszczoną) postawę. Nie ma kontaktu z rówieśnikami, bo dzieci z klasy nie chcą się z nim bawić przez jego ciągłe i nierzadko agresywne próby zwrócenia na siebie uwagi (wśród rówieśników nie ma tak uprzywilejowanej pozycji jak w domu).
Widać, że wujek zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i chciałby wziąć młodego pod męską opiekę ale pracuje i po prostu nie ma dla syna tyle czasu co ciotka, która jest gospodynią domową.
Tym oto sposobem, pod czułą opieką matki, która jedynakowi nieba by przychyliła, rośnie mi w rodzinie kaleka. Potwornie blada, flegmatyczna i nic niepotrafiąca kaleka. Swoją drogą nie zostawię go tak i mam zamiar jeszcze w te wakacje wymusić na wujku przyjazd Stasia do nas. Pozna swoich rozbrykanych i pełnych życia kuzynów i może wpłyną oni na niego.
Ocena:
548
(632)
1
« poprzednia 1 następna »