Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Naruto

Zamieszcza historie od: 2 listopada 2016 - 9:27
Ostatnio: 18 grudnia 2018 - 10:01
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 737
  • Komentarzy: 14
  • Punktów za komentarze: 83
 

#78326

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia litlle_trouble1 (#78321) przypomniała mi jedno "sąsiedzkie" zdarzenie z przed kilku lat.

Będąc jeszcze na studiach, wraz z dziewczyną wynajęliśmy kawalerkę na Brzeźnie (Gdańsk), całkiem niedaleko od plaży, lokalizacja rzekłbym mocno wypoczynkowa.
Mieszkanko w bloku, 4-piętra. My właśnie na ostatnim piętrze. Na tym samym piętrze mieściło się jeszcze może z 6-7 mieszkań, blok podłużny, więc był dosyć długi korytarz.

Mieszkało się tam różnie, były problemy z mrówkami, były problemy z dzieciakami sąsiadów (które nader wszystko lubiły na tym korytarzu grywać w piłkę), no ale nic, dało radę znieść.

Była też wścibska staruszka (ale miała napady uprzejmości w postaci np. odebrania za nas przesyłki od kuriera itp).

Był też sobie nikomu bliżej nie znany sąsiad z naprzeciwka korytarza (no i nieco w lewo :D), który najwidoczniej gdzieś się przeniósł, w każdym razie jego mieszkanie poszło na wynajem. I z tym mieszkankiem właśnie najciekawsze historie.

Tak się złożyło, że zamieszkane formalnie przez 2-3 studentów - nocami stawało się centrum imprez. Osobiście dla nas nie było to mocno uciążliwe - ot kilka razy w miesiącu solidna libacja, śpiewy, krzyki itp. No ale najwidoczniej sąsiedzi mieszkający "przez ścianę" z nimi nie mieli już tak lekko, toteż mniemam, że to właśnie oni wzywali kilkukrotnie policję i starali się uprzykrzać życie tym studenciakom.

Po paru miesiącach, najwidoczniej skargi dotarły do właściciela tego mieszkania, bo na korytarzu dało się usłyszeć awanturę, następnie w krótkich, żołnierskich słowach rozkazano im się wynieść w ciągu paru dni.

No i tu zdarzenie właściwe. Kilka dni później wpadła do nas w gości moja mama, miała zostać tylko 2 dni, więc wspólnie w trójkę gadaliśmy do późna, przyszła gdzieś już północ. Mama mówi, że czuje dym, że coś się chyba pali. Szybki rzut oka do kuchni, czy niczego nie zostawiliśmy na kuchence, niby wszystko w porządku. Zignorowałem sprawę, mówiąc, że pewnie z podwórka coś, bo okna były otwarte.

No ale zapach spalenizny się nasila, więc chcąc sprawdzić co się dzieje wyjrzałem na korytarz. I nagle szok, na tym korytarzu ekipa studentów wyniosła z mieszkania co się tylko dało (kołdry, jakieś koce, szmaty, kawałek szafki) ustawili to w stertę i podpalili.

No to akcja szybka, do dziewczyny mówię, żeby zadzwoniła po straż, ja wodę w garnek i próbuję gasić, ale nie wiele się to pomogło. No to walę w drzwi do sąsiadów obok, krzyczę, że pożar.

Co ciekawe - i chyba największe dla mnie zaskoczenie - nikt z sąsiadów nie wyszedł/ nie otworzył drzwi. Dopiero po paru ładnych minutach gdy przyjechała straż i słychać było syreny, to ludzie zaczęli wyłazić.

Nie wiem jakim sk....synem trzeba być by odwalić taki numer. Myślę, że gdyby nie wizyta mojej mamy, poszlibyśmy spać nieco wcześniej, kto wie czy byśmy nie zaczadzieli.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 292 (306)
zarchiwizowany

#78040

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dreadlak i historia #78033 sprawiła, że muszę się podzielić swoją piekielnością :) Ciekawi mnie co sądzicie o moim pomyśle.

Tak się składa, że robię relatywnie dużo kilometrów samochodami osobowymi, zdarzają się trasy po 1000km dziennie.
Takich sytuacji jak Dreadlak opisał, miałem przynajmniej kilkanaście.
Złość mnie bierze kiedy ludzie tak bezmyślnie przechodzą przez drogę/przejście. Oczywiście obserwuję te przejścia (nierzadko z nogą przygotowaną na hamulcu), bo zawsze mały dzieciak może wybiec, a dziecko może nie wiedzieć/ no wiadomo.

I obserwuję kilka grup ludzi:

1. Ultra bezpieczni - nawet jak mają zielone, to obejrzą się pięć razy/ dziecko jak mają to trzymają mocno za rękę/ bluzę /kurtkę, a przechodząc przez przejście gdzie są 2-3 pasy jezdni, zerkają czy czasem z kolejnego pasa nic jedzie. Na przejściu bez sygnalizacji - gdy się im zatrzymam - czasem nawet podziękują gestem dłoni/ skinieniem głową - moje uszanowanie. Wzór do naśladowania.
2. Zaspani - zwykle pojedyńcza osoba w godzinach porannych. Zapala się dla nich zielone a oni stoją.... gdy po paru sekundach nie ma reakcji to tam mrugnę/ delikatnie trąbnę.
3. Studenci/Uczniowie LO - idą w słuchawkach najczęściej tych dużych, ale mimo to przechodząc przez przejście zerkają lewo/prawo. Nie pochwalam, ale nie piekielnię, bo sam tak robiłem.
4.Zakapturzeni - szczególnie zimą. Mega kaptur, najlepiej jeszcze z futrem, tak że pole widzenia to mają ograniczone jak koń z klapkami. Zapala się zielone dla nich i dłuuuuuga. Idą nie patrząc czy czasem ze skrajnego pasa w poślizg nie wpada np. TIR. Zero ogarnięcia lewo-prawo. Zielone i Ch**, idą.

5. Dziunie - tapeta na ryju, słuchawki, koniecznie ryj wgapiony w iphone'a, jak lato to jeszcze okularki. Idzie jak na jakimś auto gps, czasem nawet na światło nie spojrzy, a zdarza się, że mało w słup głową nie walnie.

6. To samo co wyżej tylko z dzieckiem/ lub z wózkiem. A no i jeszcze fajeczka ultra slim, tudzież e-papieros.

No to po paru takich przygodach i wciskaniu hamulca w podłogę, dla ludzi z punktów 4-6 stosuję czasem edukację.
Jak dojeżdżam do przejścia i widzę takie człowieka pojedyńczego, który na nic nie baczy, no to mu się zatrzymuję. Gdy nadal nawet nie spojrzy w moją stronę i gapi się w tego smartfona, to wtedy już w momencie gdy przechodzi koło mojej maski, wciskam nagle klakson i taki człowieczek niemal sra w gacie - wybudzony nagle ze swojego srajfonowego świata.
A jakieś to potem oburzenie w moją stronę :D I bluzgi, zdarzyło się, że nawet ktoś kopnął zderzak (auto służbowe, śmiało).


Podsumowanie - z mojego doświadczenia wynika, że nawet przedszkolaki lepiej niż dorośli wiedzą, jak zachować się na przejściu. Tylko raz zdarzyło mi się hamować przed dzieciakiem (pies pociągnął smyczą), natomiast przed 'Dziuniami' z pkt. 6 nagminnie.

Ludziska zrozumcie, że kierowca oczekuje od pieszych chociaż minimum ostrożności.
Szczególnie na przejściach 2-3 pasowych. Nagminnie też obserwuję sytuacje, w których jeden pas się zatrzyma - chcąc przepuścić pieszych - a drugi już nie.
Wtedy pieszy jest szczególnie narażony i po prostu musi na takim przejściu spojrzeć przed każdym pasem.

przejścia dla pieszych

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 52 (148)

#77325

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odnośnie opowieści Bajerantki(#77300) o odsetkach od pomarańczowego operatora w kwocie 5,99.

Miałem podobną historię z nieco poważniejszymi konsekwencjami.
Dotyczyła jednak operatora Play. Napiszę celowo nazwę, bo historia jest w 100% prawdziwa i jeśli wpłynie to na negatywny PR tej firmy, to będę szczęśliwy, bo sprawiedliwości stanie się zadość.

Około 5-6 lat temu gdy zaczynałem studia, trafiła mi się akurat taka stancja gdzie właściciel mieszkania nie zgadzał się na założenie netu 'kablowego', więc musiałem znaleźć coś mobilnego.

Oferta była całkiem w porządku na tamte czasy, umowa na 18-cie miesięcy, cena przystępna (około 45zł/ miesiąc), więc skorzystałem z mobilnej wersji netu (czyli klasycznie modem + karta sim).

Jakość była OK, ale transferu trochę mało, by oglądać coś online, więc z dobre 14-15 miesięcy korzystałem tylko do najpotrzebniejszych rzeczy.
Istotnym szczegółem jest to, że przy zakładaniu umowy musiałem podać mój adres zameldowania (z dowodu) - oddalone około 200km od Trójmiasta - gdzie studiowałem. Uznałem, że przecież faktury i tak przychodzą online, dodatkowo podaje się przecież także adres 'korespondencyjny' - to nic nie stoi na przeszkodzie (ale o tym później).

Z jakiś rok później złożyło się tak, że właściciel wynajmowanego przeze mnie mieszkania zmienił zdanie i zgodził się w końcu bym w tym mieszkaniu założył łącze kablowe na swoje nazwisko, pod warunkiem, że przy wyprowadzce załatwię wszystkie formalności. No super, cud miód i orzeszki.
Więc pozostało tylko rozwiązać umowę z Play i wszystko gra.

No i tu się zaczął I etap piekielności:

1. Umowa rozwiązana przed terminem, więc trzeba zapłacić karę umowną (no oki, nie byłe tego dużo, bo do końca umowy zostały mi ze 2-3 miesiące).

2. Rozwiązać umowy w salonie się 'nie dało'... zapewniono, że online przez biuro obsługi klienta się da.

3. No to piszę wiadomość do biura obsługi klienta (z mojego konta online w ichniejszym systemie). Bla, bla, taka i taka sprawa. Niestety, znowu 'się nie da', bo nie mają jak zweryfikować mojej tożsamości (?). Na nic się nie zdały tłumaczenia, że przecież mają wszystkie moje dane, pesel, nr dowodu i wszystko co normalnie im potrzebne było przy założeniu umowy.
No ale 'takie mają przepisy'...

4. Napisałem więc list z rezygnacją etc. Wysłałem na podaną skrytkę pocztową (sic!), już na tej online infolinii uprzedzono mnie, że to może potrwać kolejny miesiąc zanim dotrze i kolejny zanim rozpatrzą, no więc fakturę i tak wyślą, i trzeba zapłacić.

Zapłaciłem więc jeszcze za 2 kolejne miesiące (tak, ostatecznie rozchodziło się o karę umowną za zerwanie umowy 1 miesiąc przed terminem).

No ale koniec końców wszystko pięknie ładnie, spokój był i tak sobie minęło jakieś 4-5 kolejnych lat. Skończyłem studia, zacząłem pracować i zacząłem także myśleć o kredycie na mieszkanie i chodzić po bankach/doradcach kredytowych etc.
Doradzono mi zapewnić sobie dobrą historię kredytową (wziąć jakiś czajnik na raty, tudzież kartę kredytową na małą kwotę i regularnie spłacać). Itd, itp. - uważać czy nie zapomniałem zapłacić jakichś mandatów/płatności etc.

Gdzieś na tym etapie dostałem pewnego razu SMS-a - pilne wezwanie do zapłaty od jakiejś firmy windykacyjnej - kwota około 24zł. Olałem to, uznając za jakąś próbę wyłudzenia.

No ale z tego numeru w końcu zadzwoniono do mnie parę razy, niestety nie próba wyłudzenia tylko faktycznie firma windykacyjna, wszystkie moje dane się zgadzają - itp., etc. Wystawione przez P4 sp. z o.o, czyli moje 'kochane' Play.

Po tym telefonie miałem chyba ciśnienie ze 190/110 i kropelki z walerianą nie pomogły.
I na dodatek to straszenie, że mnie wpiszą do BIK, bla, bla, bla, bo ponaglenia były. (Dopiero wtedy do mnie dotarło, że miałem podany adres zameldowania, pod którym nikt obecnie nie mieszkał, bo jedynym lokatorem była moja Mama, która akurat ten okres spędziła pomagając w wychowaniu wnuków (dzieci mojej siostry) w zupełnie innym mieście).

No myślę 24zł to nie majątek, zapłacę. Mimo wszystko chciałem ustalić czemu tak się stało.
Przecież umowę rozwiązałem należycie, wszystkie faktury zapłacone.
Przejrzałem wszystkie faktury, miałem w .pdf potwierdzenia zapłaty, więc to wszystko podrukowałem, no i tu już kolejny etap piekielności:

1. Moje konto online już nie istnieje (wygasło wraz z rozwiązaniem umowy, czy jakoś 3-miesiące później).

2. Salon Play - nie posiadają mnie w bazie klientów (ale do działu windykacji to już skurczybyki posiadali dane), słowem nie istnieję dla nich. Pani w salonie mimo szczerych chęci nie była mi w stanie pomóc.

3. Telefony do centrali - no niby były faktury nie zapłacone za 'usługi rozwiązania umowy'. Na nic pani moje tłumaczenia, że miałem zawsze e-faktury, a nic online nie przyszło.
Te pisemne wysłane na adres zameldowania....
Na moje pytanie, czemu nikt nie kontaktował się telefonicznie/mailowo/smsem/adres korespondencyjny - usłyszałem, że "nie mają obowiązku w ten sposób informować".
Dowiedziałem się, że wysyłają to zwykłym listem (nie poleconym), na nic pani się nie dały tłumaczenia, że przecież zwyczajnie mogę pod tym adresem już nie mieszkać (przecież po to się podaje adres korespondencyjny, lub zamawia e-faktury).


Sprawa więc jasna, kwotę w biurze windykacyjnym zapłaciłem, a obecnie modlę się, by te skurczybyki nie zdążyli mnie wpisać do BIK.

call_center salon play internet mobilny

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 153 (193)

#76823

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #76764 o sąsiadce słuchającej głośno Niemena przypomniała mi moją własną podobną historię sprzed jakichś 13 lat.

Ja miałem o tyle lepiej, że znalazłem na takiego sąsiada dobry sposób, no ale pomału:

Mój rodzinny dom/mieszkanie mieściło się na parterze bloku (stara, duża płyta z '80 lat) jednej z po-prl-owskich wiosek. Piętro wyżej mieszkała rodzinka, za którą jakoś tak po prostu ludzie nie przepadali.
Z czasem dzieciaki im podrosły, te starsze się wyprowadziły i został ten jeden (nazwijmy go roboczo) Synalek, starszy ode mnie o 1-3 lata. Właśnie on stanowił źródło muzycznego problemu.
Doszedł taki czas, że Synalek miał te 15-16 lat a na wiosce zapanowała moda na techno, tzn. 'manieczki'.
Synalek (jak tylko rodzice byli w pracy) odpalał swój sprzęt na całą parę (nie wiem co tam miał w mieszkaniu, jakiś dobry subwoofer chyba), w każdym razie u mnie dosłownie wszystko drgało.
Jak wracała starszyzna z pracy, oczywiście było już cicho.

Ale jak Synalek odpalał ten sprzęt to nie szło słuchać normalnie TV, czy się skupić, ten bas się tak przenosił, że nawet telewizor drgał i te plastiki w TV kineskopowym jakoś tak 'trzeszczały'.

Wszystko działo się zawsze w godzinach dziennych, więc chodziłem, prosiłem, że głośno, że szklanki po stole mi latają, takie drgania. Na wszystkie prośby moje i sąsiadów pobliskich Synalek "miał wy*ebane", bo ciszy nocnej nie ma i on "MA PRAWO!".

Skarga do rodziców też nie pomagała, bo "Synalek przecież tak grzeczny jest, my na pewno przesadzamy, on tylko cichutko słucha i to jest ich dom i mają prawo robić co chcą".

No i tak sytuacja trwała ze 2-3 miesiące. Przyszły jakoś miesiące wakacyjne (lipiec chyba). W końcu wpadłem na pomysł oduczenia skurczybyka takich zachowań.

ZEMSTA:
Ja też trochę wspólnego z muzyką miałem, ale nie techno ;)
Grywałem (i nadal grywam) na klawiszach/ gitarze i mieliśmy ze znajomymi nawet taki podstawówkowo-gimnazjalny zespół.
Istotnym szczegółem w tej opowieści jest to, że ojciec jednego z członków zespołu był zawodowo muzykiem/ grajkiem Weselnym. Miał dobry sprzęt, gitary, wzmacniacze...

Wyprosiłem od niego, żeby pożyczył mi tzw. 'piec' gitarowy (Fender, estradowy, miał chyba z 700W mocy), 'na parę dni'.
Człowiek ufał, znał mnie dobrze, więc się zgodził.

Przytaszczyłem piec do domu, postawiłem pod grzejnikiem, by lepiej się dźwięk niósł.
Podłączyłem pod mp3 (właśnie pamiętam, że tam był między innymi 'Sen o Warszawie' Niemena i jakieś innych trochę utworów, zdecydowanie nie techno).

No i czekałem na dobry moment. Szczęście dopisało, bo Synalek chyba akurat był chory, chyba po jakimś wypadzie na jezioro, czy cuś. W każdym razie skazany na pobyt w domu w okresie wakacyjnym :D

Uprzedziłem grzecznościowo niewinnych 'bocznych', starszych, parterowych sąsiadów, że trochę pohałasuję dzisiaj, chyba im nie robiło różnicy (albo jeszcze nie wiedzieli co ich czeka), bo nikt nie protestował).
Reszta starszyzny w kwiecie wieku była w pracy zazwyczaj do godz. 15.00.

Więc któregoś dnia, poczekałem grzecznie do godziny około 8.00, żeby starszyzna się zmyła.
Odpaliłem piecyk z tą mp3 na może z 3/4 mocy.
Wystarczyło, by solidnie tupało, a szyby zaczęły drgać.
MP3 zapętliłem i wyszedłem do znajomych.
Wróciłem dopiero po paru godzinach.

Synalek chyba aluzję zrozumiał, nie wiem w sumie czy próbował się do mnie dobijać, sąsiedzi parterowi pewnie pomyśleli, że to właśnie u Synalka znowu "gra", więc nikt nie miał do mnie pretensji.

Cisza i spokój, sytuacja się już nie powtórzyła.
Także polecam "ogniem zwalczać ogień".

sąsiedzi dom

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 224 (240)

1