Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Numberedaccount

Zamieszcza historie od: 3 kwietnia 2018 - 17:20
Ostatnio: 22 lipca 2021 - 12:35
  • Historii na głównej: 3 z 3
  • Punktów za historie: 473
  • Komentarzy: 9
  • Punktów za komentarze: 70
 

#88243

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Polscy Janusze biznesu. Wpis to zbiór najbardziej januszowatych i patologicznych praktyk polskiego biznesu, z jakimi albo osobiście miałem do czynienia, albo pośrednio usłyszałem o nich od współpracowników.

Najpierw przydługi, ale konieczny wstęp. Pracuje obecnie w firmie, która robi pewne, nie wchodząc w szczegóły, rzeczy. Chodzi o urządzenia dla przemysłu, warsztatów i innych instytucji, oferujemy zarówno pojedyncze maszyny, jak i kompleksowe rozwiązania technologiczne. Nasi klienci często decydują się na montaż kupowanego urządzenia, oferujemy zrobienie przeprowadzenie montażu tak, że instalacja w żaden sposób nie zakłóca działania zakładu klienta, a udział jego pracowników jest minimalny. Cały proces musi odbyć się w bardzo płynny sposób, również dlatego, że zwiększa to nasze szanse na podpisanie kontraktu na serwis urządzeń, umowy takie stanowią sporą część naszych zysków i dają stabilność finansową.

Montaż robią nasi, zatrudnieni na stałe, fachowcy, stale współpracujemy też z biurem projektowo – budowlanym – często instalacja wiąże się ze sporymi zmianami w konstrukcji budynku klienta. Nie opłaca nam się jednak zatrudniać ekipy budowlanej, a że działamy w całej Polsce, to kierownik ekipy ma do pewnego stopnia wolną rękę w wyborze lokalnych podwykonawców. Dla historii kluczowy jest jeszcze jeden szczegół. Od podwykonawców wymagamy szczególnej staranności, ale płacimy zdecydowanie ponad stawki rynkowe. Przed podpisaniem umowy podwykonawca przedstawia nam kosztorys, który zazwyczaj jest akceptowany, jeżeli coś wyjdzie „w praniu”, to też nie ma problemu z uzupełnieniem umowy o odpowiedni aneks. Bezwzględnym wymogiem umowy z podwykonawcą jest też przestrzeganie prawa pracy, co wynika z czystego pragmatyzmu - wypadki i wizyty PIP to opóźnienia i koszty wizerunkowe. Większość kosztów montażu i tak ponosi klient, a przy cenie kupowanych urządzeń sięgającej czasem kilkunastu milionów złotych, cena montażu jest pomijalna. Zaczynamy:

1. Pracownicy zatrudnieni na czarno. Wcześniej głównie zza dalekiej wschodniej granicy, w czasie epidemii nieco więcej Polaków. Często na fikcyjnej umowie, to znaczy, że pracownik podpisuje jeden egzemplarz, który pracodawca trzyma w razie „W”, a rzeczywistość toczy się swoim trybem. Praca po 14 godzin, brak pozwolenia na pracę czy brak ubezpieczenia to też chleb powszedni. Dodam tylko, że koszty pracy podwykonawca zawiera w wysyłanym przez nas kosztorysie i jeżeli odpowiednio uzasadni ich wysokość, zaakceptowana zostanie w zasadzie każda kwota. Spotykane głównie na prowincji.

2. Trzeba było oczyścić magazyn materiałów produkcyjnych, małe zlecenie na jeden dzień. Przejścia wąskie, wózków widłowych brak. Zatrudniona firma wysłała do noszenia 15 kilogramowych worków z granulatem m.in. dwie panie w ciąży. Z czego jedna była w 7 miesiącu. Innym razem żona podwykonawcy, również w widocznej ciąży, raźno zdejmowała starą farbę rozpuszczalnikiem przemysłowym, za całą ochronę miała rękawiczki i maseczkę chirurgiczną.

3. Zlecenie realizowane całkiem niedawno, klient zażyczył sobie testów na COVID raz na tydzień u całej ekipy, oczywiście zostało to uwzględnione w cenie montażu. Zasadności żądania nie będę komentował – klient płaci, to wymaga. Nasz podwykonawca był wielce zdziwiony, że my tych testów nie fałszujemy, oferował, że jego syn może łatwo zrobić to także dla nas, jeżeli nie potrafimy skorzystać z prostego programu graficznego.

4. Praca na wysokości, takie solidne 4 piętra – podwykonawca był wielce zdziwiony, że uprawnienia muszą mieć wszyscy, a nie tylko jedne członek ekipy. Co ciekawe w kosztorysie nie zapomniał już tego uwzględnić.

5. Sytuacja, która skończyła się wypadkiem: piła do kafelków, gdzie uchwyt trzymający tarczę pękł z powodu korozji(!), a ostrze przecięło pracownikowi podwykonawcy kolano na pół.

6. Podwykonawcą była całkiem spora lokalna firma budowlana, która pojawiła się z własnym dźwigiem. Praca polegała na podnoszeniu stosunkowo lekkich paneli na ściany, nieoczekiwanie okazało się, że główny panel, na samą górę, to jedna część i waży 10 razy więcej, niż te mniejsze. Obsługa dźwigu odmówiła dalszej pracy, mówiąc, że chodź teoretycznie maszyna powinna spokojnie podnieść taki ciężar, to ze względu na nieważne od 8 lat badania techniczne, oni nie będą ryzykować życia kolegów.

7. Ekipa miała postawić ściankę działową, 4 tych murarzy było. O 10 rano, jak ich wezwana policja na dmuchanie wzięła, to żaden nie miał poniżej 2 promili. Ponoć jednym z nich był nasz podwykonawca i przekonywał policjantów, że jako właściciel firmy, może pracować w jakim tylko stanie chce.

8. Na hali produkcyjnej trzeba było nosić maski przeciwgazowe, takie z filtrami i innymi bajerami. Januszowaty podwykonawca został o tym poinformowany i zażyczył sobie 2 tysiące za maski dla 3 pracowników, kierownik naszej ekipy stwierdził, że płacimy, bo cena rynkowa taka właśnie jest. Tylko pracownicy naszego geniusza biznesu pojawili się w maskach lakierniczych i goglach przeciwpyłowych!

9. W rozmowach z naszymi pracownikami wyszło, że panowie ze wschodu na czas trwania prac u naszego klienta zostali zakwaterowani w pobliżu, żeby nie dojeżdżać codziennie 150 kilometrów. Zakwaterowani w blaszanym baraku, gdzie janusz biznesu wsadził kilka piętrowych łóżek, w kącie prysznic i kibel, do ogrzewania piecyk na węgiel, bo farelka za dużo prądu ciągnie. Tylko kibel pękł, bo był listopad i nad ranem w baraku był już mróz.

10. Podwykonawca miał też kupić farbę, dostał dokładne minimalne parametry jakie miała spełniać. Jeden z członków naszej ekipy montującej przyłapał malarzy, jak przelewali do oryginalnych opakowań najtańszą marketową śnieżkę, różnica na litrze wynosiła pięciokrotność ceny oryginału.

11. Inna historia malarska: dwóch panów z którymi podpisano umowę, miało pomalować ściany, farba miała być jakaś odporna na czynniki chemiczne, a przy tym sama w sobie bardzo trująca. Ponoć panowie najpierw zdobyli uznanie naszej ekipy, bo na doborze materiałów znali się znakomicie, tylko później zaczęli malować urządzeniem natryskowym własnej produkcji, co skończyło się wizytą zakładowej straży pożarnej w skafandrach kwasoodpornych, bo malarze odpalili wszelkie możliwe czujniki skażenia.

Cynicznie rzecz ujmując, wymogi dyktowane przez naszą firmę w dużej mierze nie wynikają ze względów humanitarnych. My chcemy po prostu robić interesy, tak żeby nasz klient był zadowolony, a firma przynosiła zysk, bo zysk = premia; nasi podwykonawcy też mają możliwość zarobienia, ale często instynkt cwaniakowania pozostaje silniejszy.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 169 (175)

#88067

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Może jestem jakiś naiwny czy za bardzo wierzę w ludzki rozsądek, ale to co dziś zobaczyłem było wręcz porażające.

Czekam sobie na podporządkowanej na możliwość wyjazdu z osiedla -widok mam idealny. Zaraz za skrętem w prawo jest przystanek autobusowy (brak zatoczki) i przed nim przejście dla pieszych, to wszystko na zwykłej, dwukierunkowej jednopasmówce. Autobus podjeżdża, staje, wypuszcza pasażera i czeka jeszcze chwilę, żeby dziewczyna, na oko dwadzieścia parę lat, zdążyła szybkim krokiem przejść przez przejście. Wtem jeden z samochodów stojących za autobusem postanawia go ominąć. Pan kierowca chce to oczywiście zrobić szybko i prawie wjeżdża w wychodzącą zza autobusu dziewczynę, w ostatniej chwili ratuje się  lekką ucieczką na chodnik. Opuścił szybę, wykrzyczał jakieś przeprosiny i pomknął dalej w siną dal. Niby historia drogowa jakich wiele, co tak mnie w niej oburzyło?

Pana kierowcę kojarzę, bo mieszka na moim osiedlu:
a) jakiś czas temu szukał opiekunki dla matki, która leżała unieruchomiona w domu po tym jak samochód potrącił ją na przejściu dla pieszych (nie wiem w jakich okolicznościach).
b) pan jest właścicielem firmy transportowej: busy i średnie dostawczaki, przed pandemią firma woziła na przykład dzieci z lokalnej podstawówki na basen.

On na pewno doskonale wie czym grozi taka jazda, jak zaczynał to sam prowadził te busy, milion przejechanych kilometrów jak nic. I taki człowiek nie myśli o konsekwencjach, o tym co mu grozi, jak będzie się czuł? Nie boi się wyrzutów sumienia? Po prostu nie rozumiem.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 84 (96)

#81878

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z mojej pierwszej poważnej pracy. Rok 2000, duże zagraniczne korpo intensywnie rozbudowujące swoje biuro. Wśród szczęśliwców przyjętych na stanowisko księgowego byłem i ja. Po dwóch latach pracy na uczelni i dwóch latach księgowania w PKP myślałem, że jestem w raju.

Firmą zarządzał przysłany z zagranicy Prezes, urodzony tam Polak. Jeździł po kraju i załatwiał różne rzeczy, tak że bieżącymi sprawami zajmował się Wice-prezes. Wice, kierując się wytycznymi z centrali, zatrudnił dyrektora ds. bezpieczeństwa - Pana Ryszarda, swojego dobrego znajomego. I to o nim będzie ta historia.

Pan Ryszard był emerytowanym majorem. Uparcie twierdził, że kontrwywiadu - okazało się, że służył w WSW, ówczesnej żandarmerii. Wszystkim oprócz Prezesa i Wice kazał zwracać się do siebie per panie majorze.

Spora część biura pracowała poza nim lub w elastycznym wymiarze godzin. Trzeba jednak wiedzieć, kto akurat znajduje się w pomieszczeniach firmy, prawda? Był do tego wliczony w koszt wynajmu pomieszczeń system kart magnetycznych. Pan Major mu nie ufał. Każdy musiał wpisywać się do grubego brulionu na recepcji. Nawet jak wychodził tylko do sklepu.

Parę pomieszczeń miało mieć zainstalowany własny monitoring. Taki wymóg z centrali, żeby komputery z ważnymi danymi były nagrane w razie „wycieku”. Rysio wymyślił, że pracownicy firmy będą pełnić przy monitoringu dyżur. W nocy też. Za podwójną stawkę. Po przedstawieniu pomysłu dyrowi finansowemu, nie odzywał się do niego miesiąc.

Co wieczór zastępca Szanownego Majora pieczętował wszystkie pomieszczenia w firmie. Łącznie z ubikacją. Praktyka, o której nie słyszałem nigdy wcześniej i później, centrala oczywiście jej nie wymagała. Major i drugi jego pomocnik codziennie rano obchodzili biuro i komisyjnie zrywali pieczęcie. Zawsze byli w pracy na 6 rano, więc nikomu to nie przeszkadzało. Ale kiedy raz Majorowi zachorowała w nocy żona i nie stawił się rano w pracy, nie mogliśmy wejść do środka do 10.

Z tymi wszystkimi wyskokami Majora Wice nic nie robił, a do Prezesa nikt na bezpośrednią skargę nie poszedł. Przy tym wszystkim kwestie haseł, dyskietek i maili Major całkowicie ignorował, komputerem posługiwał się kiepsko. I właśnie to doprowadziło do jego upadku.

Jakoś pół roku po moim rozpoczęciu pracy mieliśmy dostać służbowe laptopy. Młodsi nie skojarzą, jaki był to wtedy luksus i szpan. Dość powiedzieć, że według wyliczeń kolegi za cenę 5 takich laptopów można było kupić Daewoo Lanosa. Jednak razem z komputerami dostaliśmy małe notesy w twardych okładkach. Major kazał zapisywać w nich adres każdej odwiedzanej strony internetowej, robić notatkę na temat każdego wysłanego maila i uzasadniać cel używania jakiegokolwiek programu. Notesy miały być wyrywkowo kontrolowane. Poszliśmy z tym do Wice, ale on uznał, że skoro Major kazał, to tak ma być. Cóż było robić, zabraliśmy się do notowania.

Szczęśliwie po tygodniu biuro odwiedził Prezes. I spytał się głównego księgowego, co to za notesy. Otrzymał odpowiedź, lekko zdębiał. Wiele razy ktoś napomknął mu o Majorze, ale, jak mówiłem, nic oficjalnie. Teraz Prezes pomyślał, pomyślał i wymyślił. Po znajomości załatwił na dzień następny mały audyt bezpieczeństwa. Po trzech dniach miał raport. W następnym tygodniu Major został wylany, a Wice przeniesiony na szefa oddziału regionalnego.

Ludzi w stylu Majora spotkałem w swojej karierze więcej, praktycznie zawsze stanowiska decyzyjne w biznesie zawdzięczali doświadczeniu w sektorze publicznym i okazywali się być kompletnie niekompetentni w tym, za co się im płaciło. Daje do myślenia.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 202 (220)

1