Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nyord

Zamieszcza historie od: 5 kwietnia 2011 - 13:59
Ostatnio: 29 stycznia 2024 - 17:48
  • Historii na głównej: 51 z 92
  • Punktów za historie: 37099
  • Komentarzy: 103
  • Punktów za komentarze: 590
 

#63552

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wspominałem, prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Czasu mam trochę więcej bo święta, więc trzeba coś wam napisać. Dzisiaj będzie o wynajmie mieszk... wróć lokali.

Kilku moich klientów i znajomych mających firmy podobne do mojej czyli produkcyjne, postanowiło otworzyć sklepy żeby jednak mieć też że tak się wyrażę "żywą gotówkę", a nie tylko wirtualną (przelewową). Mówią że sklep na siebie zarobi, trochę im zostaje i gotówka jest widoczna, więc dlaczego by nie spróbować. Dlatego i ja postanowiłem poszukać najpierw lokalu, który by mnie interesował. Lokale miały spełniać 5 kryteria:
1. Tani wynajem.
2. Małe miasto (do 10 tys. mieszkańców).
3. Czysto i schludnie w środku.
4. Przy głównej drodze, blisko centrum.
5. Nie dalej niż 50km od Białegostoku.

Teraz przedstawię wam 3 wybrane przeze mnie lokale.

1. Lokal znajduje się w miasteczku gminnym. Miasto liczy trochę ponad 4tys. mieszkańców. Lokal znajduje się przy skrzyżowaniu dwóch dróg. Naprzeciwko lokalu sklep spożywczy i skwerek dla panów degustatorów. Po drugiej stronie skrzyżowania kościół i urząd gminny. Lokalizacja super. Lokal kiedyś był pijalnią piwa. Umówiłem się z właścicielem. Budynek podłużny nie całe 100m2 do wynajęcia. Od drzwi kilka schodów w dół, taka a'la piwniczka. Środek totalna katastrofa. Podłoga betonowa, z dziurami po wykruszeniach betonu, 5 centymetrowa warstwa kurzu, ściany odrapane, te schodki także jakieś niepewnie, zero okien no chyba że liczymy 6 lufcików pod samym dachem. Ale lokalizacja dobra, dlaczego nie spróbować. Pan nawet zobowiązał się zrobić remont, bo jednak w takich warunkach handlować nie można. Ja już się cieszę że będę miał lokal, jestem zdecydowany, tylko zapomniałem zapytać o cenę. Cena: 4000zł za miesiąc plus media. Jeszcze jedno w lokalu nie było wc. Trzeba było iść do wychodka na podwórku na coś grubszego w razie potrzeby.

2. Były sklep GS, około 130 metrów. Jeszcze mniejsza mieścinka bo 2,8tys. mieszkańców. Sklep przy kościele i spożywczym, który go zamknął. Z zewnątrz nieciekawie. Jadę do siedziby GS w niedalekim mieście. Pytam, rozmawiam, chciałbym obejrzeć. Akurat tego dnia co byłem nie można było obejrzeć, umawiam się na za tydzień na umówioną godzinę, na sprawdzenie co i jak w środku.

Mija tydzień, stoję pod sklepem, czekam i czekam. Pan kierownik z którym byłem umówiony spóźnia się już 20 minut. Dzwonię do pana kierownika, a pan oznajmia mi że on "zapomniał", już jedzie. Po około godzinnym oczekiwaniu, jest. Otwiera, wchodzimy i oglądamy. Sklep na pewno do remontu. Porwane linoleum (gumolit), stara schodząca olejna farba. Jednak lokal ma kawałek magazynu i toaletę i nawet mały pokoik, że tak nazwę socjalny. Pytam o możliwości remontu przez GS, odpowiedz przecząca, jak chce mogę remontować. To chętnie wyremontuję, tylko proszę zejść z czynszu za lokal przez kilka miesięcy, bo na moje oko to w sklep trzeba włożyć około 10tys. Pan kierownik po burzliwych rozmowach z prezesem GS i księgową nie zgodził się na taki układ. Oni muszą mieć opłacony czynsz. To może ja wyremontuje, będę im płacił, a jak będę chciał sklep zamknąć to oni mi zwrócą pieniądze, oczywiście pomniejszone o czas mojego użytkowania. Także się nie zgodzili. Cóż ta opcja także się nie udała. Czynsz miesięczny 900zł plus media.

3. Tutaj mieścinka już większa bo 8tys. mieszkańców. Tylko sklep dalej od centrum, jednak przy drodze do innego większego miasta. Stary dom przerobiony na sklep. Duże okno, ładne drzwi, w środku także ładnie, łazienka. Nawet 3 miejsca parkingowe. Widać że sklep po remoncie. Po prostu super. No tylko trochę mało miejsca bo 80 kilka metrów. Dam rade pomieszczę się. Cena też atrakcyjna, bo 1200 za miesiąc plus media. Już praktycznie jestem dogadany z "właścicielem". Pytam jak spiszemy umowę. Jednak tutaj pan zaczyna kręcić. Cóż pan chciał przez pół roku bez umowy, bo sklep jest podzielony na 4 osoby. Czyli 4 osoby są właścicielami. Każda z tych osób dała pieniądze na remont, a pan chciał bez umowy bo chce te pieniądze odzyskać. Co z pozostałą trójką rodzeństwa? Jak się okazało. Ano oni tutaj nie przyjeżdżają więc się nie dowiedzą. Cóż, ja bez umowy nie chciałem jednak.

Jednak odwidział mi się na razie sklep. To tylko kilka przykładów, większość ludzi chciała horrendalne pieniądze za wynajem, często totalnych ruin.

Sklep który chciałem otworzyć do sklep przemysłowo-metalowy.

Lokale

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 328 (374)

#63470

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wspominałem, prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Dziś będzie zagramanicznie. W listopadzie wybrałem się służbowo do Turcji. Dokładnie do Izmiru, jednego z większych miast tureckich. Spędziłem tam 3 dni, zwiedzając różne fabryki. Historia będzie o taksówkarzu w ostatnim dniu mojego pobytu.

Wychodząc z hotelu dosyć wcześnie bo przed 7 rano, udałem się na postój taksówek w wiadomym celu (była jedna, jedyna taksówka). Wsiadam, witam się i mówię że chce dostać się do fabryki takiej a takiej. Oczywiście wszystko po angielsku i tutaj zonk pan taksówkarz do mnie:

[T] - No understand.
Próbuję jakoś się dogadać po angielsku ale nic a nic kierowca nie rozumie. Null, zero, nic. Próbuje po turecku z rozmówkami, ale wychodzi mi tylko Kebab i w sumie po turecku to umiem tylko poprawnie usiąść. Myślę może arabski zna, ale po arabsku znam tylko dwa słowa, na dodatek bardzo bombowe. 10 minut prób, a facet przede mną się tylko uśmiecha. Zrezygnowany, po cichu, pod nosem mówię: Kur*a mać!
A tutaj mój kierowca na to:
[T] - Kur*a Mać! Ja Polski znać!

I tak oto udało mi się dostać na ostatnie spotkanie. Taksówkarz Polski znać, uwaga z Polski, w której mieszkał kilka lat. Jednak i w naszym narodowym języku można się dogadać za granicą.

zagranica

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 882 (956)

#62672

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wspominałem, prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Dziś będzie o konkurencji. Już kiedyś o nich wspominałem, przypomnieli się ostatnio dość mocno, to dlaczego o nich nie napisać.

Mam pracownika, już będzie ze dwa lata naszej współpracy. Tak ostatnimi czasy mój pracownik dostał nową propozycję pracy, jak pewnie się domyślacie, właśnie od konkurencji. Po co szkolić skoro można podebrać, prawda? Jeżeli ktoś jeździ jako przedstawiciel ponad dwa lata i nie jest zwalniany, to znaczy że ma wyniki. Tak, mój kierowca ma wyniki. W tym samym czasie u konkurencji na jego terenie było chyba ze 4 przedstawicieli, każdy po jakimś czasie odchodził bądź był zwalniany.

Kierowca poinformował mnie, że dostał taką propozycję, wie co o nich sądzę, on także ma wyrobione zdanie na temat konkurencji, ale z ciekawości można tam pojechać. Pomysł pochwaliłem. Był w piątek. Teraz przejdziemy do opisu jego doświadczeń z tego spotkania.

Spotkanie odbyło się w siedzibie konkurencji. Został zaproszony do pokoju i zaczęła się rozmowa z dwoma prezesami.
[P1] - Spotkaliśmy się tutaj w celu zatrudnienia Cię, na pewno dojdziemy do porozumienia.
Tutaj taka prosta gadka szmatka jak u każdego pracodawcy, przejdźmy do omawiania zadań i wynagrodzenia.
[P2] - Możemy Ci zaproponować 1600 brutto na rękę i 3% od sprzedaży. Rejon twojej pracy zostanie odrobinę zmniejszony od tego, na którym obecnie pracujesz.
[K] - Odrobinę, to znaczy ile zostanie zmniejszony? Jedno miasto to jest mało. Proszę o konkrety.
[P1] - Zostanie Ci zabrane:
Tutaj litania ile zostanie mu zabrane.
[K] - No to nie mamy o czym rozmawiać, chcecie mi zabrać 1/5 terenu sprzedaży, na którym są największe miasta i na którym robię największe obroty. Na dodatek wasza podstawa nawet nie pokrywa się z moją podstawą w obecnej firmie, a jak zabierzecie mi ten teren to będę naprawdę sporo mniej zarabiał. Co mnie nie interesuje, jeżeli miałbym do was przejść to tylko na lepszych warunkach, a nie gorszych. Po 1. Teren zostaje bez zmian, i chcę zarabiać minimum 2000zł brutto i 3% od sprzedaży faktycznej, czyli faktur, a nie pieniędzy ściągniętych, bo takie słyszałem plotki, że te 3% to od pieniędzy, które faktycznie trafią do waszej firmy.
[P2] - Ale u nas nikt tyle nie zarabia i u nas są mniejsze tereny.
[K] - A co to mnie obchodzi, że są mniejsze? Jak już wam mówiłem jak mam do was przejść to muszę mieć z tego więcej, jestem obecnie zadowolony z mojej obecnej pracy.
[P2] - Okej, okej zostanie teren ale nie możemy Ci podnieść płacy.
[K] - To dalej nie mamy o czym rozmawiać, bo obecnie zarabiam więcej. To mogę już wyjść, bo na razie to tylko chyba są jakieś żarty.
[P1] - Spokojnie! To tylko negocjacje.
[K] - Ale tutaj nie powinno być negocjacji, bo na razie to mnie zniechęcacie do pracy u was, a nie zachęcacie.
[P1] - Dobrze już dobrze, to ile pan chciałby zarabiać?
[K] - Jak wspominałem minimum 2000 i 3% od sprzedaży.
[P2] - Ale nikt u nas tyle nie zarabia! To bardzo dużo!
[K] - A mnie to obchodzi, tyle chcę dostać i nie zejdę niżej, mogę tylko podnieść.
[P2] - Możemy dać 1800.
[K] - Tyle to obecnie zarabiam, czy pan uważa że będę zmieniał pracę tylko dlatego że lubię? Ja muszę wiedzieć, że wam na mnie zależy! A teraz to pan mnie ewidentnie wkurza tymi negocjacjami.
[P2] - Ale ja nie wierzę, że pan zarabia te 1800 u Nyord'a. Toż to straszny skąpiec. Ale dobrze, damy panu 1850.
Tutaj uśmieszek.
[K] - To niech pan uwierzy, teraz pan jest niepoważny. Do widzenia!
[P1] - Dobrze już, dobrze dostanie pan te 2000.
[K] - Teraz to ja chcę już 100 zł więcej. Bo państwo mnie obrażaliście takim podejściem do sprawy.
[P2] - Teraz to pan jest niepoważny, tak podnosić w czasie negocjacji żądania!
[K] - A panowie byliście poważni grając ze mną w kotka i myszkę? Albo 2100 albo do widzenia.
Tutaj zbiera się do wyjścia.
[P1/P2] - Dobrze niech będzie. Od kiedy będzie pan mógł zacząć pracę?
[K] - Sądzę, że gdzieś za 4 miesiące, licząc od dzisiaj.
[P1/P2] - ZA 4 MIESIĄCE?! JAK? JAK TO?!
[K] - W umowie z Nyord'em mam miesiąc wypowiedzenia i 3 miesiące zakazu konkurencji.
[P2] - To weźmiesz urlop i będziesz pracował u nas, bo nikt zakazu konkurencji nie przestrzega, toż trzeba płacić na osobę niepracującą.
[K] - Urlopu niestety nie mam praktycznie, zostało mi chyba z 3 dni. A co do zakazu, on pewnie mi będzie wypłacał pieniądze z prostego powodu, ma za dużo do stracenia, o czym on sobie zdaje sprawę i na pewno wy.
[P2] - To weźmiesz zwolnienie, pojeździsz trochę i jak Ci zapłaci pierwszą "wypłatę" to wtedy przestaniesz.
[K] - Pan jest poważny? Jakie zwolnienie, zakaz mam cały czas nawet w umowie! Nawet jak bym tego zakazu nie miał, to nawet jakbym wziął zwolnienie łatwo by mnie sprawdził, bo mieszka kilka ulic dalej. Pewnie by codziennie zachodził.
[P2] - To spisz nam jego bazę danych i po tych 4 miesiącach my Cię zatrudnimy.
[K] - To najpierw poproszę gwarancję zatrudnienia na 2 lata.
[P2] - Po co ta gwarancja, chodzi nam o to żeby rynek nie stał.
[K] - To za bazę danych chcę pieniądze, taka baza kosztuje z 40tys. Bo znając was to byście już mnie nie zatrudnili.
[P1] - Nie ufasz nam?
[K] - Po tym co o was słyszałem i teraz się przekonałem to nie, nie ufam wam. Albo gwarancja zatrudnienia po 4 miesiącach albo po prostu nie będziemy współpracować.
[P2] - To chyba nie dojdziemy do porozumienia, te wydumane kwoty co do zarobków, nie jest to nam opłacalne, na dodatek 4 miesiące czekać na pracownika? To także nie jest opłacalne, nam jesteś potrzebny od zaraz!
[K] - Jak od zaraz to po prostu mnie wykupcie od Nyord'a. Żeby mnie zwolnił z klauzuli.
[P1/P2] - A ile to by kosztowało może wiesz? Tylko żeby nie jakoś dużo!
[K] - Tego nie wiem, ale pewnie te 3 miesiące pracy czyli jakieś 100tys.
[P1] - COOO?! Chyba nie będziemy mogli współpracować. Do widzenia.
[K] - Cóż, jednak to prawda co o was mówią. To teraz na ile zatrudnicie nowego przedstawiciela. Pobijecie rekord pół roku? Cóż, do widzenia.

Właśnie tak w mojej branży niektóre firmy postępują. Najlepiej pracować za darmo.

F. AS

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 431 (513)

#61199

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wspominałem, prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Jednak dzisiaj nie o tym. Dzisiaj o przeprowadzkach. Raz na jakiś czas zdarzy się, że kogoś przeprowadzam, mam busa to czemu z tego nie skorzystać i zarobić kilka stów. Zawsze do przodu.

W ostatnią sobotę przeprowadzałem z bratem singielkę, kobietę wyzwoloną jak się nazwała. Tak o to wchodzimy do mieszkania, a tam chaos totalny, nie wszystko spakowane, kartony nie popakowane, ale kobita mówi że i tak będą 2 kursy, więc ona wszystko ogarnie. Mówi żeby na razie zabierać lodówkę, kuchenkę, pralkę i jakieś szafki.

Udajemy się do kuchni, bierzemy największy gabarytowo sprzęt czyli lodówkę oklejoną taśmą samoprzylepną i kładziemy ją na siebie, wtedy słyszymy stukot, jakieś tłuczenia i takie tam jak by coś się w środku walało. Pytamy kobiety co w środku lodówki się znajduje. Singielka że tak ją nazwę oznajmia nam że tam jest jedzenie (no shit Sherlock) i zabierać z lodówką. Ostrzegamy że za niezabezpieczone rzeczy odpowiedzialności nie ponosimy. Wiecie jak przyjemnie niesie się taką lodówkę, która jest z 20-30kg cięższa z czwartego piętra? Na dodatek jak wam coś cieknie po palcach, coś co jakoś tak dziwnie pachnie? Naprawdę polecam. Po tej akcji oglądaliśmy wszystko dwa razy. To tak żeby nie przedłużać wymienię:

Kuchenka - blaszki do ciast i patelnia
Pralka - świeżo wyprane ubrania
Szafki - 1. pełna butów, 2. pełna garnków, 3. pełna przypraw i kasz czy makaronów.
Kosz na ubrania - pełen śmierdzących ubrań.

Jeszcze później zostało nam to wnieść i uciec od tej kobiety:)

Jedyne co ta kobieta spakowała w kartony, to były szklanki, talerze, sztućce i ubrania, żeby się nie pogniotły jak to określiła. 10 kartonów ubrań.

Co trzeba mieć w głowie żeby przeprowadzać się z nie popakowanymi rzeczami. Pierwszy raz mi się to zdarzyło, a przeprowadzałem już kilka osób i niekiedy firmy, znalazła się także przychodnia.

PS. Kobieta chciała rabat za pobity słoik z ogórkami, dwa talerze i coś jeszcze. Bo musi teraz to odkupić i umyć lodówkę. Cóż musiałem odmówić i pokrótce wytłumaczyć jak wygląda normalna przeprowadzka.

Przeprowadzki

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (625)

#58466

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wspominałem prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Jako że firma się rozwija, i często się zdarzało że większość dnia zamiast normalnej pracy, spędzałem na telefonie i na dodatek doby było mi mało, postanowiłem stworzyć nowe stanowisko pracy. Praca miała polegać na odbieraniu telefonów, zamawianiu towaru, fakturowaniu i księgowaniu faktur. Nic szczególnego. Zdarzyło się także tak, że przyszli do mnie sąsiedzi i prosili o prace dla córki, która wpadła, jednak dziecko odchowane, a ona 3 lata już siedzi w domu i nic nie robi. Zgodziłem się, lubię pomagać, a praca była tylko 7 godzinna, więc czemu nie.

Pierwszy dzień jej pracy, tłumaczę co i jak, pokazuję jak fakturować czy księgować faktury. Tłumaczę także, że na komputerze odpowiedzialnym za księgowość nie ma internetu (ważne). Kiedy miałem powiedzieć, że laptop z internetem znajduje się w szufladzie, zadzwonił telefon i po prostu zapomniałem jej o tym wspomnieć. Już się pewnie domyślacie co było następnego dnia.

Następnego dnia będąc już w trasie. Około 9 dostaje telefon:
[O]na - JA PIERD*LE! NIE BĘDĘ PRACOWAĆ W TAKICH CH*JOWYCH WARUNKACH. TUTAJ NAWET NETA NIE MOŻNA PODŁĄCZYĆ. JAK JA SPRAWDZĘ CO SIĘ DZIEJE W ŚWIECIE, CO NA FEJSIE?!
[J]a - Co?!
[O] - JAJCO! REZYGNUJĘ NIE BĘDĘ W TAKICH WARUNKACH PRACOWAĆ, CO TO ZA FIRMA BEZ INTERNETU!
Tutaj odzyskałem rezon.
[J] - Wyłącz wszystkie sprzęty, zamknij biuro i oddaj klucze dla Adama (pracownik z produkcji). Rozliczymy się po moim powrocie. Na razie.

Mój komputer odpowiedzialny za księgowość nie ma nawet karty sieciowej, więc nie można podłączyć internetu. Przynajmniej dowiedziałem się po co chciała chodzić do pracy. Po wytłumaczeniu, że jednak internet był oraz, że tak nie odnosi się do pracodawcy, oczywiście chciała wrócić do pracy, jednak ja nie potrzebuję takiego pracownika. Jej rodzice bardzo mnie przepraszali, ale cóż mleko się rozlało, przecież nie zatrudnię kogoś kto już 2 dnia pracy z jej rezygnuje, bo nie ma tak ważnej rzeczy jak internet i obraża swojego szefa.

Jej stanowisko przejął Adam, który moim pracownikiem jest już jakoś 2 czy 3 lata. Dostał awans innymi słowy. Na produkcji pracuje osoba, która nie jest z okolicy. Tak na wszelki wypadek.

Firma

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 581 (617)

#57384

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia z montażu, jedna o pani Prezesównej się spodobała, to teraz kolejna.

Jak już wspominałem prowadzę działalność gospodarczą, produkuję i sprzedaję sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Tym razem jednak miałem montaż listew w nowym bloku w wspólnocie mieszkaniowej. Tak w ramach wyjaśnienia, montaże prowadzę tylko w piątki i soboty, w inne dni tygodnia jestem w trasie. Ten montaż odbył się w sobotę.

Sobota to dobry dzień na montaż w nowych blokach, bo w nich mieszka najwięcej młodych małżeństw, które jednak wstają późno, więc mamy sporo czasu na pracę i nikt nam nie przeszkadza. Do historii.

Zaczęliśmy pracę około 7, cicho i spokojnie, bo i robota cicha. Powoli czas płynął, my z pracą dość szybko sobie radziliśmy, aż nadeszła 11 gdzie już większość ludzi się pobudziła i ruch się zaczął robić. Robota ku końcowi, zostało około 10 schodów, wtem schodzi sobie jegomość w wieku mniej więcej 12 lat z kolegami. Na półpiętrze nad nami coś ze światłem robił konserwator, starszy miły pan. Mały bananowiec będąc właśnie na półpiętrze, kopnął drabinę konserwatora z uśmiechem i słowami na ustach:

[D]zieciak - Zapie*dalać trzeba robolu.

Facet się zachwiał, ale jakoś utrzymał równowagę, a młody gówniarz schodząc po schodach splunął mi pod ręce i nadepnął na dłoń (montowanie odbywa się na kolanach) ze śmiechem i tekstem:

[D] - Zabieraj łapy brudny fizyczniaku.
Tutaj wstałem złapałem dzieciaka za kaptur kiedy był już na piętrze niżej, jego koledzy zwiali i powiedziałem:
[J]a - Co tam powiedziałeś głupi gówniarzu!
[D] - Puszczaj mnie frajerze!
[J] - Coś mówisz? Może grzeczniej przeproś mnie i pana na drabinie.
[D] - Ani mi się śni! Będę roboli przepraszał, puszczaj albo już tu nie pracujesz.
[J] - Wiesz, ja mogę cię potrzymać długo, mam czas, Panie Konserwatorze ma pan jakiś hak do wkręcenia, bo młodego chyba trzeba powiesić i niech spokornieje.

Dzieciak się przestraszył i zaczął się wyrywać i kopać, krzycząc. Wtedy zeszła z piętra wyżej jakaś kobieta, okazało się że matka.

[M]atka - Został mego syna!
[J] - Póki nie przeprosi za swoje zachowanie mnie i pana konserwatora, nie mam najmniejszego zamiaru.
Dzieciak prawie płaczem prosi matkę żeby coś zrobiła.
[M] - Puszczaj go!
[J] - Powiedziałem, że puszczę go jeżeli przeprosi.
[M] - A co on takiego zrobił, że ma przepraszać takich roboli!
[J] - Właśnie to co pani. Nazwał nas robolami, splunął, nadepnął mi na rękę i kopnął pana konserwatora na drabinie, co jest niebezpieczne. Póki nie przeprosi, nie mam najmniejszego zamiaru go puścić, ja mam czas.
[M] - Tak, obijać się to masz czas! Zaraz synku to załatwimy.

Kobieta zbiegła na parter i po 5 minutach wróciła z administratorką budynku.

[M] - Widzi pani, mówiłam trzyma dzieciaka, a nie pracuje, proszę go natychmiast zwolnić.
[A]dministratorka - A dlaczego go trzyma, wątpię żeby pan Nyord go trzymał bez powodu.

Tutaj następuje moje tłumaczenie całej sytuacji i administratorka staje po mojej stronie. Matka dzieciaka dalej się kłóci żeby mnie zwolnić, na to pani administrator:

[A] - Nie mam władzy nad panem Nyordem. Jest on z zewnętrznej firmy, więc nic nie mogę zrobić.
[M] - To daj mi kobieto numer do jego szefa.

Administratorka podała jej mój numer i odzywa się moja komórka, którą odbieram.

[J] - Firma Nyorda w czym mogę pomóc? - Z największym bananem na ustach.
Kobieta się zapowietrzyła i wystrzeliła na górę do mieszkania, wracając z mężem.
Tutaj muszę napisać, że jej męża znam, bo robimy razem interesy, co ciekawe facet jest w podobnej branży i sam także jeździ na montaże.
Tutaj następuje wyjaśnienie i opis zaistniałej sytuacji.

[O]jciec - Masz w tej chwili przeprosić tych dwóch panów, a tą dychę co ci dałem przeznaczysz na czekolady dla nich. Potem prosto do domu, zrozumiałeś?
[M] - Ty tak pozwolisz żeby taki cham trzymał twego syna?! I nim pomiatał!
[O] - Ja za to co on im zrobił to bym jeszcze na miejscu wpierdo*ił, a tak to czeka go to w domu. Bo "kochanie" wyobraź sobie, że ja tak samo często pracuję jak pan Nyord.

Chłopak przeprosił, dostaliśmy po czekoladzie, a i wycie dzieciaka było słychać, tylko szkoda faceta, że na taką kobietę trafił i syna nie wychował.

Montaże

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1339 (1455)

#55020

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę działalność gospodarczą, produkuje i sprzedaje sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Zaczął się właśnie sezon na taki zabezpieczający sprzęt. Wychodząc naprzeciw klientom, postanowiłem że jeżeli ktoś u mnie go kupi, to także mogę pomóc z montażem. Montaż jest prosty jak budowa cepa, jednak nie wszyscy mają na to czas i ochotę. Ostatnio trafiła mi się taka oto chałturka u Prezesa i... no o tym się dowiecie.

Facet jest prezesem kilku firm, 2 spółek i zasiada w iluś tam radach nadzorczych. Ogólnie szycha jakich mało u nas w mieście. Moje zadanie polegało na zamontowaniu listew zabezpieczających na schodach na zewnątrz jego pałacu, tfu, domu który wygląda jak pałac. Schodów niedużo, bo razem może z 8, jednak szerokość spora i dużo roboty, docinanie i takie tam.

Zacznijmy od początku. Przyjeżdżamy o omówionej godzinie, brama się otwiera, wjeżdżamy na podwórko, wita się z nami Prezes i przedstawia swoją żonę, która sama się przedstawia jako Prezesówna. Tak, dobrze czytacie - Prezesówna, i od razu mówi nam, że będzie nas nadzorować. Prezes do pracy, to i my do pracy. Przed właściwą pracą musimy umyć schody, więc prosimy o jakiś środek na to. Po prostu zapomnieliśmy o tym. Prezesówna odpowiada, że jednak takich środków u nich w domu nie ma, bo pani Pokojowa (też tak powiedziała) sama w taki sprzęt się zaopatruje. Cóż, wysyłam młodego do sklepu. Na co Prezesówna mówi, że u nich schodów byle czym się nie myje tylko środkiem takim a takim. Ciekawie.

Młody pojechał, wraca a tu brama zamknięta. Proszę o otwarcie, Prezesówna na to, że taki złom na podwórku u niej stać nie będzie, niech na ulicy stoi. Młody przychodzi z jej środkiem, ja rzucam okiem na rachunek, za małą buteleczkę 30zł, jak można kupić dużą innej marki za 8. Cóż zrobić. Schody umyliśmy, wyciągam denaturat żeby jeszcze przetrzeć w miejscu klejenia listwy, żeby na pewno nie było żadnych paprochów. Na co Prezesówna:

- Hola, hola, w pracy picia nie ma, ja wiem że wy to takie denaturanty pijecie. Ale picia nie ma!

Tłumaczę, że to nie do picia tylko do przygotowania do klejenia i takie tam. Na co ona, że będzie mi się uważnie przyglądać. Robota się do przodu posuwa, jednak na podwórku zimno, a Prezesówna cały czas nad nami stoi. Mówi, że idzie do domu. Poszła, wzięła krzesło i usiadła za drzwiami obserwując nas dokładnie. Frontowe schody załatwione zostały ogrodowe i jeden schodek garażowy, już kilka godzin pracy za nami, zgłodnieliśmy, więc robimy sobie przerwę i wyciągamy kanapki. Wychodzi Prezesówna i mówi:

- Hola, Hola trzeba pracować, a nie się obijać i jeść!

Kobieta działa mi ostro na nerwy, mocno się powstrzymuje i odpowiadam grzecznie, że nie pracujemy na godziny, tylko dostaniemy pieniądze za wykonaną pracę, na dodatek przerwa nam się należy, ot tak ustawowo. Kobieta się zamknęła i wróciła do domu dalej nas obserwując. Pracujemy dalej, ona dalej nas obserwuje. W fudze jest jakaś guma biorę nożyk i ją wydłubuje, na co Prezesówna szybko wyskakuje z domu i mówi:

- Panie, zostaw pan to yyy... wypełnienie między płytkami, wiem że ono drogie, ale ja wszystko widzę, nigdzie pan tego nie sprzedasz!

Żyłka pulsuje ale odpowiadam, że w fugę jest wciśnięta guma do żucia i muszę ją wyciągnąć żeby dobrze przykleić listwę. Pofukała i poszła dalej nas obserwować.

Robotę dokończyliśmy, czas zapłaty. Daję kobiecie fakturę, kwota nieistotna, jednak była tam końcówka powiedzmy 7,45zł. Kobieta wyciąga taki wielki słój miedziaków i mówi, że oni takich kwot w portfelu nie noszą i wyciąga powoli ze słoja ta kwotę. Wtedy przyjeżdża Prezes, patrzy na żonę, patrzy na nasze miny. Wyciąga z kieszeni pieniądze, daje nam więcej mówiąc 'reszty nie trzeba', dziękuje za super wykonaną robotę, a my się zwijamy.

Prezesówna działała mi tak na nerwy, że ledwo nad sobą panowałem. Jednak zależało mi żeby niczego nie odwalić, bo jej mąż prowadził kilka hurtowni, w których mógłbym sprzedawać swój towar. Taka klientka, która siedziała przy nas prawie 9h, zdarzyła mi się pierwszy raz i mam nadzieję że ostatni.

Prezesówna

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1067 (1101)

#53452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o ubezpieczycielu.

Mam samochód w leasingu. Dostawczak do 3,5tony. Tak się złożyło, że zimą nie zauważyłem lekko zasypanego słupka i tak niefortunnie uderzyłem tyłem samochodu, że całe skrzydło drzwi do wymiany. Jako że samochód w leasingu jest ubezpieczony na każdy możliwy sposób, więc dzwonie do banku przedstawiam sprawę, oni kierują mnie do ubezpieczyciela. Sprawę tam dość szybko załatwiam, wiecie rzeczoznawca, zdjęcia i tego typu rzeczy. Pytają jaka kwota mnie interesuje tyle i tyle oni zadowoleni, bo 2 razy mniej niż mieliby wypłacić. Zgoda na wypłatę pieniążków. Jednak mimo wcześniejszych ustaleń na linii ja>leasing>ubezpieczyciel, że odszkodowanie ma trafić od razu do mnie, trafiają na konto mego leasingodawcy. Właśnie w tej części zaczynają się jaja.

Od razu po przyjściu listu z przyznaniem odszkodowania, zauważam błąd, że nr konta się nie zgadza. Dzwonię, a oni mnie informują, że wysłali pieniądze na konto banku, w którym mam leasing. Zabierają się za wyjaśnienie sprawy i przesłanie pieniędzy do mnie. Tylko że to może trochę potrwać. Cóż, co zrobić, samochód naprawiłem na własną rękę, teraz czekam tylko na pieniądze.

Po dwóch tygodniach oczekiwania, żadnej próby kontaktu ze mną. Dzwonię. Dowiaduję się, że został wysłany monit do banku w celu odzyskania moich pieniędzy. Mają 14 dni na rozpatrzenie.

Następne dwa tygodnie czekania. Dzwonię po tym czasie. Bank nie zapłacił wysyłamy następny monit. Sprawa mnie denerwuje, ale czekam.

Po tygodniu oczekiwania znowu dzwonię, a tu stara śpiewka, że znowu wysłali monit. Wtedy już bardzo a to bardzo zdenerwowany mówię dla pani co sądzę o monitach i podważam profesjonalizm ich firmy, skoro nie umieją z banku odzyskać pieniędzy. Ja chcę swoje pieniądze odzyskać. Proszę o przesłanie odszkodowania, a niech oni sami się martwią o te pieniądze z banku. Pani ze słodkim głosem harpii informuje mnie, że mogę się cmoknąć. Póki oni nie odzyskają pieniędzy z leasingu, to i ja ich nie zobaczę i mam sobie czekać aż oni je ściągną. Po tak profesjonalnym potraktowaniu klienta, powiedziałem sobie, że mnie zapamiętają na długo.

Codziennie zaraz po otwarciu infolinii dzwoniłem tam, zawsze było to samo. Doszło nawet do tego, że odkładali słuchawkę jak pytałem kiedy zobaczę swoje pieniądze. Ubezpieczyciel oficjalnie działał, wysłał aż 7 monitów o zwrot, jednak bank oficjalnie się tym nie przejmował. Zrezygnowany zadzwoniłem do swego leasingodawcy i pytam kiedy do jasnej cholery prześlecie pieniądze, kobieta po drugiej stronie mówi, że pieniądze zostały zwrócone ponad dwa miesiące temu, zaraz po informacji że zostały źle wpłacone.

Od razu po tym telefonie zadzwoniłem do ubezpieczyciela, który mnie poinformował, że wysłali właśnie 8 monit. Na co ja odpowiedziałem, po co państwo wysyłacie jak macie te pieniądze na koncie od ponad dwóch miesięcy. Tutaj nastąpiło zmieszanie, jednak tym razem bazyliszek szybko odzyskał rezon i poinformował mnie, że oni nie mają tego w systemie, więc pieniądze pewnie nie doszły, bo nie zostały zaksięgowane. Pan po drugiej stronie zaznaczył, że pewnie bank ma burdel w papierach i póki nie uzyskam potwierdzenia przelewu, dalej ich mogę cmoknąć.

Znowu telefon do banku wyjaśnienie sytuacji, jednak pani nie może mi wydać takiego potwierdzenia, bo nie jestem stroną w sprawie. Jednak na mój lament o zepsutym samochodzie, który nie jeździ już 3 miesiąc i nie możliwości go spłaty skoro nie pracuję, pani nagięła przepisy i wysłała mi te potwierdzenie. Za co muszę jej stokrotnie podziękować.

Kolejny telefon do ubezpieczyciela przedstawienie sprawy, znowu mnie wyśmianie że jak nie mam potwierdzenia niech się cmokam, jednak ja napawając się tą chwilą tryumfu mówię, że takie potwierdzenie posiadam i mogę je nawet do państwa wysłać. Zrezygnowany głos podał mi e-mail i dowiedziałem się, że pieniądze zostaną wypłacone jak najszybciej. Już drugiego dnia miałem żądaną kwotę na koncie.

Po 3 miesiącach batalii i 30 dniach ciągłego dzwonienia na infolinie WARTY udało mi się wywalczyć moje pieniądze.

Wiecie co mnie wkurza? To że płacisz grubą kasę za ubezpieczenie, bo 3,5 tysiąca złotych to jednak dużo, a oni Ci robią łaskę że chcą to wypłacać. Kombinują żeby jak najdłużej tymi pieniędzmi obracać i najlepiej ich nie wypłacić.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 550 (586)

#51724

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ta historia: http://piekielni.pl/51719 przypomniała mi moje perypetie z jednym pracodawcą.

Jeszcze na studiach złapałem fuchę w dość specjalistycznym sklepie/hurtowni. Moim szefem był młody chłopak, może 5 lat starszy od mnie. Natomiast moja umowa wyglądała tak, że na rękę mam 800zł plus ileś tam % od mojej sprzedaży, bodajże 5%, choć już nie pamiętam dokładnie.

Oczywiście kiedy przez przypadek nie zauważyłem że pracuje cały dzień na jego profilu sprzedawcy, tych obiecanych procentów nie otrzymałem. Na dodatek mój szef chytrusek pracował od 7 do 9 i dopiero ja wchodziłem na sklep. Z prostej przyczyny największy ruch był właśnie w tych godzinach. Ja pracę zaczynałem o 9 i pracowałem do 17. Potrafił wpaść do sklepu w moich godzinach pod pretekstem szybkiego sprawdzenia sprzedaży/internetu/konta w banku/ niepotrzebne skreślić i szybko zmienić profil sprzedawcy na swój. Dość szybko wyrobiłem sobie nawyk sprawdzania właśnie tego profilu. Kilka razy zdarzyło się usunięcie mojego profilu sprzedawcy, stworzenie nowego zajmowało kilka minut więc przy klientach musiałem operować na jego profilu co oznaczało mniejszą wypłatę.

Jednak kiedy sklep się rozwinął i z mojego polecenia kilku znajomych robiło w nim zakupy w moich godzinach pracy, a moja wypłata zaczęła oscylować w granicach 2000zł, zaprosił mnie na rozmowę.

[S]zef- Słuchaj musimy pogadać o twoim wynagrodzeniu.

Już miałem nadzieje na podwyżkę, a tu wiadomo.

[S]- Wiesz Zusy kosztują, podatki. Coraz droższy towar więc musisz zdecydować albo rezygnujesz z procentów albo z podstawy.
[J]a- Mój Zus jest nikły bo się uczę, podatków za mnie też wielkich nie odprowadzasz i co ma towar do mego wynagrodzenia? Pracuję uczciwie, więc sądzę że to co zarabiam i jak się umawialiśmy wcześniej mi się należy.
[S]- W takim razie muszę cie zwolnić dyscyplinarnie.
[J]- A na jakiej podstawie?
[S]- Na podstawie nie słuchania zaleceń szefa.
Tutaj po prostu buchnąłem śmiechem. Cóż, straszenie sądem przyniosło skutek. Pożegnaliśmy się jeszcze tego samego dnia. Od kilku lat mój szef nie ma już swego sklepu, bo wrócił na garnuszek ojca, który mu ten sklep otworzył.

Pamiętajcie zawsze musicie słuchać szefa!

PS. Mimo że byłem młody była to któraś z kolei moja praca, więc co nieco wiedziałem na ten temat.

sklepy

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 730 (746)

#48404

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę działalność gospodarczą, produkuje i sprzedaje sprzęt zabezpieczający przed poślizgiem, zarysowaniem czy obiciem.

Kiedyś jeden ze znajomych powiedział, że taki takie rzeczy by się przydały w bankach czy szpitalach, po co takie placówki mają płacić odszkodowania za np. śliskie schody, skoro mogę im sprzedać tanią taśmę która przed tym zabezpiecza. Tak więc po namyśle postanowiłem działać.

Od tamtej pory udało mi się sprzedać owe taśmy do 3 banków i 2 przychodni oraz do jednego urzędu gminny i właśnie o tym urzędzie będzie ta historia.

Wyznaje zasadę za najlepiej gadać z tymi którzy są najwyżej. Poszedłem do wójta i wyjaśniam sprawę, on zainteresowany, jednak nie może podjąć decyzji bo potrzebny jest przetarg. Z tego co wiem gmina ma fundusz na drobne wydatki, i właśnie te taśmy byłyby drobnym wydatkiem. Postanawiam startować w przetargu. Przetarg wygrałem bo miałem najniższą cenę. Wiadomo lepiej zapłacić 2tys. zł niż 30 za wymianę całej terakoty w urzędzie. Tym oto sposobem zrealizowałem zamówienie i zarobiłem trochę pieniędzy.

Ale co w tym piekielnego, zapytacie. Otóż wyjaśniam. Przetarg jest piekielny. Dlaczego? Do przetargu potrzeba podobno jakieś komisji przetargowej. Komisja powstała i wybrała moją ofertę. Jednak komisja nie pracuje za darmo. W skład komisji wchodził wójt jako przewodniczący i za bycie w komisji zgarnął 750zł, dwa dodatkowe ciała komisji czyli zastępca wójta i główna księgowa dostali po 500zł. Natomiast protokolant komisji dostał 100zł. Jak łatwo policzyć gmina straciła prawie dwa razy tyle ile mogła stracić bez żadnych komisji.

Mamy chory system.

Chory system

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 740 (812)