Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Owiec

Zamieszcza historie od: 1 marca 2014 - 21:45
Ostatnio: 1 września 2019 - 23:04
  • Historii na głównej: 5 z 8
  • Punktów za historie: 1686
  • Komentarzy: 42
  • Punktów za komentarze: 309
 
zarchiwizowany

#79712

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja siostra brała niedawno ślub, a ja dumnie sprawowałam obowiązki świadkowej pomagając młodej parze jak tylko mogłam. Mieszkam w Wielkopolsce, siostra na Pomorzu, więc na czas przygotowań mieszkałam w domu jej i szwagra. Natomiast świadek (brat mojego szwagra) przyjechał do miasta w przeddzień wesela, a jego pomoc ograniczała się do wpadnięcia na piwo wieczorem. Zarówno mężczyzna jak i jego żona to typowe cebulactwo, Janusz i Karyna w pełnej krasie, a Janusz świadkiem został tylko dlatego, że matka szwagra mocno nalegała, bo sami panowie niezbyt się lubią. I tak siedzimy, pijemy, robimy dobrą minę do złej gry.
W pewnym momencie temat zszedł na mojego lubego, a czy będzie na weselu, a gdzie on teraz jest. Powiedziałam, że N. nie przyleci, bo nie dostałby wolnego z pracy. A jak to przyleci, a to gdzie on mieszka, a to co on robi. Moja siostra powiedziała, że N. mieszka pół świata stąd i ma korzenie arabskie. To troszkę zniechęciło Karynę do dalszych pytań, a Janusz patrząc na mnie z wyższością powiedział: "Szkoda, obejrzałbym sobie na żywo jakiegoś kebaba."
W mordę nie dostał tylko przez mój szacunek do szwagra.

rodzina wesele buractwo

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (29)

#79627

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na studiach dorabiałam jako kelnerka w dość dobrej restauracji. Historii o piekielnych amantach, roszczeniowych dorobkiewiczach czy wojujących nazirodzicach uzbierało mi się na pęczki. Dziś podsumowanie tych ostatnich. Pominę już przeświadczenie niektórych, że kelner to sługus i darmowa niańka dla ich pociech. Za często nam się to zdarzało.

Nasza restauracja wygląda tak, że wchodzi się na otwartą przestrzeń bez stołów, gdzie stoją wieszaki, a naprzeciwko jest bar. Taki jakby przedsionek. Głębiej poustawiane są stoły dla gości. Tyle słowem wstępu.

1. Dzieci plątające się pod nogami kelnerów, biegające, wrzeszczące, też standard. Mamy w naszej ofercie danie podawane na ciężkiej żeliwnej patelni, które jeszcze dymi, gdy serwuje się je gościom. Niosę więc 3 takie patelnie, lawirując między fruwającymi kilkulatkami. Zero reakcji, że może twoje dziecko mi przeszkadza, że może się przez nie przewrócę i w rezultacie zostanie poparzone. Hit sezonu? Dziecko siedzące tuż przy tatusiu perfidnie puściło mi pod nogi samochodzik. Tatuś spojrzał obojętnie i wrócił do swoich zajęć.

2. Dzieciaki wcinające się w pół zdania i wrzeszczące co to one chcą zamówić. Nie dość, że nie słyszę zamówienia, które składa rodzic to jeszcze nie wydaje mi się, żeby darcie gęby na dorosłą osobę, że ma w tej chwili coś przynieść było odpowiednim zachowaniem u przedszkolaka.

3. Dzieciaki w wieku 8-13 lat na obiedzie po jakiejś rodzinnej uroczystości, bo stół spory i wszyscy odświętnie ubrani. Biegają, krzyczą, ganiają się, rzucają w siebie pomarańczami (przed barem stoją kosze z owocami, z których robimy świeże soki), wybiegają z restauracji, po czym wbiegają znowu. Koleżanka idzie z tacą, jedno dziecko na nią wpada, tylko dzięki jej refleksowi nic się nie zbiło. Dzieciak ogląda się na nią i biegnie dalej bez przepraszam. 15 minut później koleżanka niesie na tacy karafki z wodą, napoje, szklanki. Dzieciak znowu na nią wpada, tym razem koleżanka i cała zawartość tacy lądują na ziemi. Szkło pobite, koleżanka tyłek stłuczony. Reakcja rodziców? Ano oczywiście beznamiętne spojrzenie i powrót do przerwanej rozmowy.

4. Sadzanie dzieci na wysokim stołku przed barem z tekstem 'To ty sobie tu posiedzisz a pani ci poopowiada co robi', po czym szybki sus do swojego stołu. Jakbym miała czas zabawiać czyjeś dziecko, kiedy na barze czeka 10 bonów do zrobienia na już. Pomijając fakt, że taki kilkulatek może łatwo spaść i zrobić sobie krzywdę.

5. W restauracji stoi duża waza z cukierkami, które wydajemy do rachunku. Notorycznie dzieci sięgają do wazy i wybierają stamtąd cukierki. Efekt łatwy do przewidzenia, waza pobita.

6. Duża rodzina, 7 osób, najmłodsze dziecko miało jakieś 3 lata. Podczas składania zamówienia wrzeszczy, szarpie mnie za koszulę, próbuje mnie uderzyć, bo on chciał colę, a mama się nie zgadza. Pani beznamiętnie mówi, że w takim razie mam colę przynieść. Dzieciak kopie, bo chce wyjść z fotelika (mamy specjalne krzesełka dla dzieci). Mama wyciąga dziecko z fotelika, po czym ono odpycha mnie z zadziwiającą siłą (stałam mu na drodze), wpadam na sąsiedni stolik. 'Pani się nie przejmuje, on taki żywy, hehe'. Uśmiecham się kwaśno i odchodzę. Przyjmuję zamówienie ze stolika obok, siłą rzeczy blokuję swoją osobą przejście. Biegnie Brajanek, przebiec nie ma jak, więc co robi? Ano wali taranem. Ja nie zareagowałam, mimo, że zabolało. Myślałam, że odpuści i przejdzie drugą alejką. Ale Brajanek staje i wali pięściami po moich udach. Patrzę na madkę, a ona nic. Więc nachylam się do niego, unieruchamiam mu ręce i syczę 'Masz w tej chwili przestać'. Brajanek ucieka wystraszony i do końca obiadu siedzi cicho jak trusia.

7. Niedziela, większość stołów to rodziny z dziećmi. Przy jednym z nich, centralnie na środku restauracji, pani kładzie na ławę około dwuletnią dziewczynkę i zaczyna zmieniać jej pieluchę z grubszą zawartością. Środek lata, w restauracji tłok i duchota, więc i zapaszek szybko się rozprzestrzenił. Ludzie spoglądają z niesmakiem, zatykają nosy, dziewczynka wierzga i przebieranie trwa jeszcze dłużej. Podchodzę do pani i wywiązuje się dialog:
[J]a Przepraszam, mamy osobny pokój, w którym może pani przebrać swoje dziecko, w toalecie też jest to możliwe. Proszę, żeby nie robiła pani tego na głównej sali.
[P]ani My już kończymy.
[J] Proszę pani, to jest restauracja, ludzie tu jedzą. Proszę dokończyć przebieranie dziecka w osobnym pomieszczeniu.
[P] O co pani chodzi, przecież nic nie widać i nawet nie śmierdzi! To tylko dziecko!
[J] No właśnie proszę pani, tak, śmierdzi i przeszkadza innym gościom. Na tej sali się je, a pani wyciąga na wierzch zużytą pieluchę.
W tym momencie kobieta skończyła przebierać dziecko, podnosi je i krzyczy
[P] Proszę bardzo! Skończyłam!
[J] - zrezygnowana - Dobrze, proszę, żeby następnym razem przebrała pani dziecko w pokoju do tego przeznaczonym.
Odwróciła się ode mnie i nawet mi nie odpowiedziała, więc odeszłam, a ona powiedziała niby do męża, ale tak ,żeby cała sala ją słyszała:
[P] Widziałeś ją! Dziecka się czepia! To trzeba gdzieś zgłosić!
Smaczek: po ich wyjściu znalazłam tę samą pieluchę rzuconą pod stołem. Żeby nie było, kosze też w restauracji mamy.

Smacznego :)

gastronomia restauracja dzieci rodzice

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 177 (205)

#79391

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Posiadam ja psa, mieszankę owczarka niemieckiego z owczarkiem kaukaskim. Jak się można domyślić, wygląda dość pokaźnie, ale wytresowane toto i łagodne (chyba że każe mu się inaczej).

Ogólnie posiadanie psa, który swoim wyglądem jednocześnie przeraża i wzbudza podziw generuje wiele piekielności. Dziś opiszę tylko jedną, może później uda mi się więcej.

Wracaliśmy sobie ze spaceru polną drogą na obrzeżach miasta, domów raczej nie uświadczysz. Szliśmy poboczem, Simba grzecznie na smyczy (to ważne).

Wtem słyszę za sobą wrzask: „ZŁAŹ Z DROGI!”. Odwracam się i widzę panią na oko 50-60 lat z kilkuletnią dziewczynką, jadą rowerami. Rozejrzałam się dookoła, na drodze tylko my, mimo wszystko pani nie zareagowała, kiedy na nią spojrzałam, więc uznałam, że to jednak nie do mnie.

Kontynuujemy spacer, [K]obieta z dzieckiem już w mniejszej odległości i jak nie wrzaśnie (naprawdę, darła się z taką agresją, jakbym jej rodzinę siekierą wycięła):

[K] NO POWIEDZIAŁAM ZABIERAJ TEGO KUNDLA Z DROGI!

Okej, czyli to do mnie. Mimo wszystko upewniam się spokojnie:

[J]a: Czy pani mówi do mnie?
[K]: A do kogo, jak nie do ciebie! (24 wiosny na karku mam, chyba jednak nie wypada już walić na „ty” do nieznanej osoby...)
[J]: Przecież idę poboczem.
[K]: Ale nie widzisz, że jadę Z WNUCZKĄ?! Masz zejść z drogi, powiedziałam!
[J]: Myślę, że wnuczka ma wystarczająco dużo miejsca, żeby przejechać obok nas. W niczym nie przeszkadzamy.
[K]: Ona się boi psów i masz zejść z drogi, jak ona jedzie! (WTF?)
[J]: Gdzie mam zejść? W krzaki? Niech pani z wnuczką przejedzie drugą stroną i po problemie, pies się nawet nie zainteresuje.
[K]: Powiedziałam Ci zejdź, ślepa jesteś, że jedzie DZIECKO?! Ja psów też nie lubię (tu już mnie szlag trafił)!
[J]: A ja nie lubię bachorów, więc niech pani sobie wybierze inną trasę.

Odwróciłam się i kontynuowałam spacer. Baba najpierw się zapowietrzyła, po czym zjechała na to cholerne pobocze i mówi do wnuczki:

[K] Dżesiczka zjedź na bok, bo ta KRETYNKA NIE ROZUMIE, ŻE TY JEDZIESZ.

Nie powstrzymałam się, parsknęłam śmiechem. :)

dzieci babcia pies

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 201 (239)
zarchiwizowany

#79459

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Odwiedzam teraz chłopaka, w państwie arabskim. Transport publiczny jako taki nie istnieje, dlatego na lotnisko jeżdżą tak zwane shuttle, czyli grupowe taksówki. Mój pobyt dobiega końca, dlatego najwyższy czas takową zamówić. Chłopak powiedział, że najlepiej załatwić to na kilka dni wcześniej, więc zadzwoniłam wczoraj i wyglądało to mniej więcej tak:

[J]a Dzień dobry, chciałabym zamówić taksówkę na godzinę 12 w czwartek przy ulicy takiej i takiej na lotnisko.
[D]yspozytor Ale to na czwartek, tak?
[J] Tak.
[D] To proszę dzwonić w środę rano. *bip*bip*bip*

Rozłączył się nawet nie czekając na moją odpowiedź. Ale nic to, zadowolona z nieskomplikowanej informacji (w tym kraju różnie bywa)czekam sobie do dzisiejszego ranka. Dziś dzwonię z tym samym komunikatem:

[J] Dzień dobry, chciałabym zamówić taksówkę na 12 jutro na ulicę taką i taką.
[D] A o której jest pani lot?
[J] Yyy.. o 17.
[D] To ja przyjadę o 13.
[J] Zależałoby mi jednak, żeby przyjechał pan o 12. (nie jestem obywatelką tego państwa, dlatego przechodzę BARDZO dokładną kontrolę na lotnisku. Raz ochroniarze przetrzymali mnie tak długo, że normalnie nie zdążyłabym na swój lot i tylko przez uprzejmość obsługi na mnie zaczekali. Dlatego teraz wolę być na miejscu wcześniej)
[D]Dobrze, niech będzie ta 12. Odbiorę panią z tego i tego parkingu. Jak ma pani na imię?
[J] Owiec.
[D] Numer telefonu poproszę.
[J] 606...
[D] Ale to nie jest numer naszego kraju.
[J] No nie, jestem z Polski.
[D] Nie nie, to tak nie można. To ma być nasz numer.
[J] Ale skąd mam mieć wasz numer jak jestem turystką?
[D] Nie zabieramy ludzi bez numeru, bo potem nie przychodzą.
[J] No to właśnie chcę podać panu mój prywatny numer telefonu.
[D] Ale to musi być nasz, bo nie przyjmę.
[J] To co mam teraz zrobić?
[D] Może pani przyjechać do miasta X, wpłacić pieniądze wcześniej, zabrać rachunek i my na podstawie tego rachunku panią zabierzemy.

Miasto X oddalone o pierdyliard kilometrów od miasta, w którym przebywa mój chłopak + chłopak w pracy do godzin popołudniowych, więc nawet nie mam jak tam dotrzeć, a przecież już jutro powinnam lecieć.

[J] Nie mogę zapłacić u kierowcy, tak jak zawsze?
[D] Nie, bo pani nie ma naszego numeru telefonu.
[J] Ale skąd do ciężkiej cholery mam go mieć jak nie jestem stąd?!
[D] Żegnam. *bip*bip*bip*

Krew mnie zalała na ten absurd. Dzwonię do chłopaka cała w nerwach i jedyne opcje są takie:
1. Poszukać wśród jego lokalnych znajomych kogoś kto nam tego głupiego numeru telefonu użyczy i zgodzi się być jutro pod telefonem do czasu mojego wyjazdu.
2. Zamówić prywatną taksówkę i zapłacić miliony monet.

Nawet nie mój kraj, a taki piękny.

komunikacja zagranica taksówki kraj arabski

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 23 (121)

#78903

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miał być komentarz do historii @TaDziewczyna o mizofonii (wstręcie do mlaskania, siorbania itp.), ale wyszłoby trochę długo, więc wstawiam jako osobną historię.

Mizofonię miała (chorowała na nią?) moja mama, cierpię również ja. Do informacji tych, którzy dalej nie dają wiary, że jest to poważna przypadłość, opiszę historię z mojego dzieciństwa, która po latach wywołuje u mnie już tylko uśmiech, ale wtedy nie było tak wesoło. ;)

Moi rodzice mieli kiedyś domek nad morzem, aby mnie, chorowitemu dziecku, pozwolić latem pooddychać jodem. Normalnym było, że często przyjeżdżali do nas w odwiedziny znajomi rodziców lub rodzina. I tak kiedyś wpadła do nas szwagierka mojej mamy z dwójką swoich pociech - chłopcem starszym ode mnie o 5 lat i dziewczynką starszą o 2 lata.

W całej rodzinie byłam najmłodszym dzieckiem, drobną, zawsze spokojną blondyneczką. Niestety sprawiało to, że starsze kuzynostwo uwielbiało mnie prześladować, zabierać zabawki, przezywać - całe spektrum dziecięcego 'dokuczania'. Mój kuzyn wiedział również o mizofonii i przy każdej okazji starał się uprzykrzyć mi życie szerokim spektrum mlaskania.

Jeśli działo się to podczas posiłków, moja mama bardzo szybko przywoływała go do porządku, bo wiedziała, jaką jest to dla mnie torturą. Oczywiście ciotka kłóciła się z nią, bo przecież 'on się tylko droczy, jak to dziecko'.

Pewnego pięknego popołudnia mama zostawiła nas samych z ciotką, nie pamiętam już, dlaczego. Ciotka dała nam lizaki. Ja spokojnie jadłam swojego, leżąc na leżaku, natomiast mój kuzyn nie mógł przepuścić takiej okazji - podbiegał do mnie, mlaskał mi tuż przy uchu i od razu odbiegał, żebym nie mogła go dorwać. I znowu. I znowu. Poprosiłam go, żeby przestał. Miał to w D.

Poprosiłam ciotkę, żeby kazała mu przestać. Również miała to w D.

W tym momencie cały mój spokój wyparował i kiedy kuzyn następnym razem mlasnął mi przy uchu, złapałam go za włosy i pociągnęłam na ziemię zanim zdążył uciec. Usiadłam na nim i okładałam go w takiej furii, że nawet ciotka nie była mnie w stanie z niego ściągnąć. :D Potem, zaaferowana, opowiedziała o wszystkim mojej mamie, że ja taki mały potwór, na żartach się nie znam, jak ona mnie wychowuje. Mama, mądra kobieta, obsztorcowała i ciotkę i kuzyna, po czym oni, obrażeni, spakowali się i wyjechali.

A ja do końca turnusu miałam wyrobioną pozycję wśród chłopaków z okolicznych domków. Byłam również jedyną dziewczynką, z którą chcieli się bawić. :D

mizofonia

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (216)

#77124

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zachciało mi się związać z chłopakiem z konserwatywnej rodziny. Znamy się 3 lata, parą jesteśmy od ponad roku. N miał mocne opory przed powiedzeniem rodzicom, że jestem jego dziewczyną, a nie najlepszą przyjaciółką. W końcu jednak zaprosił mnie na święta Bożego Narodzenia i zrobił wielki come out :)

Wspomnę tylko, że zawsze byłam w jego domu ciepło przyjmowana, jego rodzina mnie lubiła (czy raczej takie sprawiali wrażenie), jego młodszy brat nazywał mnie 'siostrą z innej matki', a sama rodzicielka lubiła posiedzieć ze mną przy kawie i pośmiać się z sarkastycznych żartów.

Wszystko to skończyło się po ujawnieniu, że jesteśmy parą. Głównie problemy sprawia właśnie jego matka.
Najpierw usłyszeliśmy, że jest za młody na dziewczynę (facet 21 lat), nie skończył nawet studiów, a ja jestem 2 lata od niego starsza, więc się nie nadaję.

Na początku zaczęło się powiedzmy niewinnie. Rozmowy ze mną ograniczyła do burczenia 'dzień dobry' i 'do widzenia'. Nie wystawiała dla mnie kubka na kawę, co zawsze robiła. Nie pozwalała nam zamykać drzwi do pokoju, w którym siedzieliśmy.

Potem jazdy przybierały na sile. Nie nazywa mnie już po imieniu i mówi o mnie per 'ta dziewczyna', nawet jeśli stoję tuż obok. Robi dzikie awantury, kiedy N rozmawia ze mną przez telefon czy chce ze mną wyjść. Jeśli mamy czelność się przytulić mówi, że to co robimy jest ZŁE, a my nie szanujemy żadnego z domowników.

Dodatkowo uznała, że bliźniaki (chłopy po 18 lat) nie powinny oglądać w domu takich rzeczy, bo to będzie miało na nich zły wpływ. Tu już nie wytrzymałam i odszczeknęłam, że skoro mogą kopcić jak kominy i zalewać się w trupa na całonocnych imprezach (byłam, widziałam) to chyba widok przytulonej pary nie zrobi im wiele krzywdy. Dostała takiego szału, że teściu delikatnie oddelegował mnie z kuchni. :))

Nie chce już przytulać mojego N, jego z nią rozmowy ograniczają się do wrzasków, a ostatnio powiedziała, że on tym związkiem ją skrzywdził i ZDRADZIŁ.
Panie premierze, jak żyć. :)

piekielna teściowa

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (265)
zarchiwizowany

#71798

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o tym jak to kobieta, która nie chce mieć dzieci jest wybrykiem natury. Wiem, że było takich już dużo ;)

Studiuję z daleka od rodzinnego miasta, a mieszkanie, które wynajmuję należy do sióstr zakonnych, dlatego czasem pomagam im w kuchni, dzięki czemu płacę niższy czynsz.
Dziś pracowałam z mocno starszą siostrą, która cały czas opowiadała o synku swojego siostrzeńca. Powiedziałam w luźnej rozmowie, że ja za dziećmi nie przepadam i nie chcę ich mieć.
I tutaj zaczęła się tyrada, której nie mogłam zakończyć żadnym logicznym argumentem:

1. Jestem chora psychicznie. (serio?)
2. To jest jakieś wynaturzenie, ona nigdy wcześniej nie spotkała kobiety, która nie pragnęłaby dzieci.
3. Kobiety są stworzone po to, żeby rodzić dzieci, a ja odzieram się ze szczęścia (na moje stwierdzenie, że inne rzeczy mnie uszczęśliwiają i mam inny plan na swoje życie ponownie pkt. 1).
4. Jako Polka powinnam zadbać o Polskę, bo przecież niż demograficzny mamy ;)
5. Nikt mnie nie zechce z moim nastawieniem (po informacji, że mam chłopaka i wie on o mojej niechęci do dzieci stwierdziła, że jest tak samo ograniczony jak ja).

Ja rozumiem, że niektórych dzieci uszczęśliwiają i ich pragną, szanuję to, cieszę się ich szczęściem. Ale ja byłabym w rozpaczy gdybym musiała się jakimś zajmować. To po prostu nie jest dla mnie. I nie uważam się przez to za nienormalną czy wybrakowaną ;)

siostra_zakonna zakonnica dzieci

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (169)

#59452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybieramy się z koleżankami do klubu i przypomniała mi się taka historia sprzed kilku miesięcy:

Poszłyśmy ze współlokatorką na imprezę. Tańczyłyśmy sobie spokojnie, a w naszą stronę zaczął zmierzać typowy karku 2x2. Zarejestrowałam, że idzie, ale nie zwracałam na niego większej uwagi. Do momentu, kiedy nie złapał mnie w pasie i zaczął nieść przez parkiet jak worek ziemniaków. Ja w osłupieniu nie zrobiłam absolutnie nic oprócz zastanawiania się czy ochroniarze zatrzymają go przy wyjściu. Ale pan doniósł mnie tylko do stolików, postawił przed sobą i bez pardonu zapytał: "Pójdziemy na szybki numerek do kibla?"

No jakoś nie skorzystałam :)

klub

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 564 (710)

1