Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Pandorra30

Zamieszcza historie od: 13 marca 2016 - 9:11
Ostatnio: 2 października 2016 - 16:43
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 908
  • Komentarzy: 17
  • Punktów za komentarze: 80
 

#71843

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moją pierwszą pracą jaką w życiu podjęłam była praca na kasie w sklepie o wdzięcznym logo reklamowym "codziennie niskie ceny". Miałam wtedy 19 lat - młoda, naiwna dziewczyna, co chciała zbawiać świat i wszystkich uszczęśliwiać. Dziewczyna bez wiedzy o podstawowych prawach pracownika.

Na początku zostałam przydzielona do małego obiektu, gdzie praktycznie klienci znali się z kasjerkami na "ty". Do tego bardzo zgrana załoga, z którą dogadywałam się bez problemu, fajna atmosfera, kierownictwo też w porządku. Wszystko było ok, do czasu oddelegowania mojej osoby na inny sklep.

I tu od samego początku było bardzo źle. Już pierwszego dnia miałam łzy w oczach - głównym powodem było to, że jak siadłam na kasę o godzinie 7 rano, to dopiero o 19 z niej zeszłam. Bez możliwości pójścia do toalety, zjedzenia czegoś czy napicia się. Na każdą moją prośbę o zmianę, słyszałam tylko, że wszyscy są zajęci i nikt nie ma czasu. Każdy głuchy i znieczulony na moje błagania, że zaraz popuszczę/zemdleję czy padnę z głodu przy kasie. Wtedy pani z kiosku się zlitowała i przyniosła mi butelkę wody, ale bardzo szybko ją upomniano, że ma tego nie robić.

Upierdliwy ochroniarz - starszy facet, który bardzo lubił się przyglądać pracy kasjerów. Nie tylko patrzył nam na ręce, jak wydajemy resztę klientom, ale też wyciągał paragony, które wyrzucaliśmy do śmietnika. Wybierał sobie dowolny produkt z listy i pytał o cenę i kod (!). Na nic prośby, żeby zajął się tym, co się dzieje na sklepie a nie tym, co jest w śmietniku - usłyszeliśmy, że to należy do jego obowiązków. Do listy jego "obowiązków" trzeba by jeszcze doliczyć podsłuchiwanie rozmów. Jego "ulubienicami" do tego typu gierek były młode dziewczyny, między innymi ja. Praktycznie po każdej zmianie sprawdzał mi szafkę i torebkę, czy czegoś nie ukradłam ze sklepu. Szpicel przełożonych.

I najbardziej piekielna osoba z elity biedronkowców - Pani Kierowniczka Sklepu (PKS), Prezesowa nad Prezesy, co policzyć do 10 miała problem (autentycznie nie mogła kiedyś się 10 butelek wina doliczyć i specjalnie mnie z kasy ściągnęła, żebym zrobiła to za nią).
Oprócz braku umiejętności liczenia czegokolwiek (nie umiała rozliczyć kas na koniec zmiany, myliła się przy dodawaniu, do tego zamawiała towar nieadekwatnie do popytu i nie raz wyrzucaliśmy np. przeterminowane jogurty, sery, kiełbasy czy zepsute owoce i warzywa). Wedle PKS wszystko było jeszcze dobre i można było zostawić na sklepie (dla niej nie istniało coś takiego jak "data ważności" czy "spożyć do"). Bardzo arogancka persona, nikt ze współpracowników jej nie lubił, mimo to nikt się nie stawiał.

Hitem w jej wykonaniu było robienie grafiku podczas inwentaryzacji. Podczas, gdy przypadł mi zaszczyt ważenia wszystkich owoców i warzyw (w tym każdego arbuza osobno z całej 400kg palety, pomimo, że była zapieczętowana i można było wagę spisać z dokumentacji), PKS zmieniła mi grafik trzykrotnie. Ostatecznie stanęło na tym, że o 3 rano radośnie mi oznajmiła, że mam na 6:30 do pracy :)
Niestety młode, naiwne i głupie dziewczę jakim byłam pokornie przyszło i zaiwaniało przez kolejne 10h (z pierwotnych 8h doszły 2h-tak wolontaryjnie, w gratisie o czym nie wiedziałam. Takich gratisów miałam mnóstwo). I przez kolejne 5 dni. Później przymusowe wolne, bo system nie przyjmował.

Po tym marzyłam o zwolnieniu się...
Niestety nie spełniłam marzenia, bo oni zrobili to pierwsi, ale w jakim stylu!

Pewnie każdy, kto miał kiedykolwiek styczność z pracą na kasie wie, że dostaje się swoją kasetkę z pieniędzmi, za którą odpowiada oraz, że "identyfikatorem" kasjera jest numer. Załóżmy numer 01 to będzie Adam Nowak, a numer 19 to będę ja. I pod żadnym pozorem nie wolno pozwalać innym kasjerom nabijać na kasę na swoim numerze (wewnętrzny regulamin sklepu zabraniał).

Ale co to dla PKS... Podstępnie zapytała się jaki mam numer i na której kasie jestem (niby, że system mnie odrzuca z raportów), a później posadziła tam koleżankę, która obsługiwała klientów sklepu na moim identyfikatorze. Gdy zwróciłam uwagę, co usłyszałam? "I tak nie siedzisz na kasie, tylko latasz po sklepie, więc Magda za ciebie rozbije kolejkę". No tak, ja się uwijam jak w ukropie z rozładunkiem tira (na zmianę z uprzejmym kierowcą) i uzupełnianiem towaru na półkach i jednocześnie obsługuję na kasie w osobie Magdy. Ale myślę sobie - ok, PKS zna zasady, raz nie zawsze, co się może stać. O ja głupia, naiwna...

Wieczorem, po zamknięciu sklepu przyszedł kierownik rejonu. Po wymianie wstępnych uprzejmości, zostałam wezwana na dywanik w celu wyjaśnienia manka. No cóż, wtedy właśnie się o nim dowiedziałam, więc tak mnie zatkało, że nic nie powiedziałam. Całe 20zł manka przy 150zł utargu, szopka na całego. Wszystkie oczy skierowane na mnie, jakbym była wrogiem nr.1. Nagle słyszę "pani Pandorro, niestety nasza współpraca dobiegła końca, to jest wypowiedzenie dla pani".. No to mnie dobiło... Ale zaraz, za co? Jak to? Tak po prostu? Przecież jakieś pół roku wcześniej sam mnie pan awansował na PO, a teraz zwalnia? "Niestety, musimy się pożegnać, redukcja etatów". Koniec. Zero wyjaśnień. PKS święci triumfy, upaja się moim upokorzeniem, aż się uśmiecha.

Niestety podpisałam papierek, zabrałam swoje rzeczy i poszłam do domu wyć z rozpaczy.
Zgłosiłam sprawę na policji i do Sądu Pracy, ale nikt się nie przejął moją barwną historią porzuconej biedroneczki.

Po kilku tygodniach dostałam propozycję wyjazdu za granicę. Skorzystałam, o sprawie zapomniałam. Do jakichś trzech miesięcy wstecz, kiedy byłam na urlopie w Polsce.
Spotkałam kolegę, z którym pracowałam. Od słowa do słowa zeszliśmy na temat "dawnych lat". Dowiedziałam się, że moje zwolnienie było planem PKS, gdyż doszły ją słuchy o moim szybkim awansie i postanowiła się pozbyć konkurencji, zanim ją zdetronizuje (ponoć komuś po pijaku na imprezie firmowej się pochwaliła, że "usadziła gówniarę, bo jej zagrażała", a w ogóle to "ona ma plecy i jej nie ruszą, nawet jak złamie prawo"). Ile w tym prawdy - nie wiem.

Po moim zwolnieniu ludzie masowo zaczęli odchodzić z pracy - pracownikiem byłam dobrym i dziwiło ich to, że zniknęłam tak po prostu (jako powód zwolnienia podawali kradzież pieniędzy, chociaż nie dostałam dyscyplinarki).
Dopiero jak wyjechałam, w moim mieście policja ruszyła ze sprawą łamania prawa pracowników i każdy pracownik były czy ówczesny dostawał wezwanie na komisariat. Legendy głoszą, że wyszło z tego kilka opasłych tomów notatek. A co z PKS? Pewnego dnia po prostu nie przyjechała do pracy. Potem następnego, i następnego. Nie odbierała telefonów, nie oddzwaniała - losy nieznane.
O pozostałych nic nie wiem.

Podsumowując - przez okres około roku schudłam ponad 20kg, niesamowicie zmalało moje poczucie własnej wartości, nie potrafiłam nikomu zaufać i zrobiłam się bardzo nerwowa.
Dostałam twardą lekcję od życia, żeby nie ufać bezgranicznie i nie zapierniczać za dziesięciu, bo to, co najpierw miało być przysługą nagle okazuje się być twoim obowiązkiem.
Obecnie nie wiem, jakie są warunki pracy w Biedronce, ponoć jest lepiej.

Choć było i minęło, i ostatecznie wyszłam na plus, to i tak omijam ten sklep szerokim łukiem.

Biedronka 10 lat temu

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (249)

#72213

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprawa świeża, bo z ostatniego piątku.
1 kwietnia dla wielu z nas kojarzy się z dniem robienia sobie kawałów, dowcipów, itp.

Ale w mojej pracy doszło do ciężkiego nadużycia.
Ofiarą stała się koleżanka Ewa, która pracuje z nami od 2 miesięcy. Pomimo, że jest na okresie próbnym i tak naprawdę wciąż nabiera doświadczenia, nikt nigdy nie miał wobec niej żadnych zastrzeżeń. Dlatego też bardzo nas wszystkich zdziwiło, że pod koniec pracy została wezwana do biura kierownika. Wybiegła stamtąd z płaczem, chwyciła po drodze tylko swoje rzeczy i pobiegła do wyjścia. Wszyscy staliśmy osłupiali, bo nikt z nas nie wiedział o co chodzi. Nikt nam też nic nie powiedział słowem wyjaśnienia.

Dopiero dzisiaj wieczorem zadzwoniła do mnie inna znajoma z pracy, która powiedziała, że przyczyną płaczu Ewy było zwolnienie dyscyplinarne. Taki żarcik sobie zrobił kierownik.
Idiota obrał sobie za cel dziewczynę, która samotnie wychowuje dwoje dzieci i która ze wszystkich sił stara się jak może, aby otrzymać stałą posadę.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zaraz po pracy próbowali się do niej dodzwonić, aby to wszystko odkręcić, ale Ewa nie odbierała telefonów. Od piątku nie ma z nią żadnego kontaktu. Nie wiem, co strzeliło do głowy naszemu kierownikowi, żeby takie rzeczy odstawiać.
Informacje o sprawie bardzo szybko dotarły do szefa, który z miejsca zwolnił naszego kierownika dając mu dyscyplinarkę (to już nie był żarcik). Sam pojechał do domu Ewy, aby jej to wszystko wyjaśnić i przeprosić.

Pytanie, czy Ewa to wybaczy i przyjdzie do pracy oraz czy nie będzie chciała z tego tytułu założyć sprawy o odszkodowanie?
Tak się kończą nieprzemyślane, głupie żarty czyimś kosztem.

prima aprilis praca głupi żart

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 683 (695)

1