Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PannaMi

Zamieszcza historie od: 11 kwietnia 2016 - 13:48
Ostatnio: 29 grudnia 2021 - 20:07
O sobie:

Maruda. Oporna dziewczyna. Jedyny człowiek na świecie, który nie lubi truskawek.
Kiedy płonę, płonie ze mną cały świat.

  • Historii na głównej: 14 z 14
  • Punktów za historie: 3580
  • Komentarzy: 30
  • Punktów za komentarze: 251
 

#72452

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Daj komuś palec, a co stanie się później wszyscy doskonale wiedzą.

Pracowałam kiedyś w biurze obsługi klienta. Co ważne biuro nie prowadziło obsługi face to face, a jedynie mailową i telefoniczną.

Trafiła mi się kiedyś Klientka (celowo dużą literą). Pani wykupiła u nas usługę i oczywiście okiem nawet nie rzuciła na regulamin. Regulamin napisany był językiem bardzo prostym, czcionką 12, a nie maczkiem, nie posiadał kruczków/gwiazdek/niespodzianek, był raczej zwięzły i krótki - stron bardziej kilkanaście niż kilkadziesiąt. Aby go zrozumieć i przyswoić wystarczyło posiadać jedynie zdolność rozumienia tekstu czytanego.

Zdarzyło się pewnego dnia, że wymieniona wyżej klientka nie potrafiła aktywować wykupionej u nas usługi. Częściowo była to jej wina, a częściowo osoby, która ją obsługiwała. Pani regulaminu nie czytała, więc nie wiedziała co zrobić w takiej sytuacji. Ok, zdarza się. Pomysł aby zadzwonić na naszą infolinię i zwyczajnie zapytać też widać jakoś na myśl Pani nie przyszedł. Co zatem zrobiła Pani klientka? Napisała maila. Z tym tylko, że nie na adres podany na stronie www. Pani odpisała na maila systemowego, w którym wielkimi literami zawarta była standardowa informacja typu "Prosimy nie odpowiadać na ten adres mailowy. Wiadomość generowana automatycznie. Maile nie docierają do adresata".

Ja sama dowiedziałam się o całej sytuacji kilka miesięcy później kiedy to wpłynęła do mnie skarga tej Pani. Zaznaczę, że skarga na mnie samą, że nie odpisuję na wiadomości i działam na szkodę klienta. Co ciekawe Pani dalej z uporem maniaka nie używała ani maila ze strony tylko jakimś sposobem dotarła do naszego działu kadr. Widać tu potrafiła się wysilić. Skarga brzmiała mniej więcej, że przez moje zaniedbanie i nieodpisywanie na wiadomości, Pani nie mogła skorzystać z wykupionego pakietu. Nikt bowiem nie odpisał, a więc Pani nie wiedziała co robić (bo regulamin dalej gryzie).

Skarga została przez kadry i szefa wyśmiana. Ja sama mam jednak miękkie serce i wynegocjowałam, żeby pakiet Pani przywrócić bez dodatkowych kosztów. W końcu nasza osoba obsługująca powinna jednak klientkę poinformować na miejscu w salonie, a tego nie zrobiła. Poza tym wyczuwałam, że kobita do łatwych nie należy i chciałam trochę mieć ją z głowy. Wszyscy przyjęli argument, że lepiej ustąpić, bo może się to skończyć większą aferą niż to wszystko warte. Pani więc otrzymała to czego się domagała.

Miesiące sobie mijały. Klienci byli raczej mniej niż bardziej piekielni. Aż tu pewnego dnia zobaczyłam znajomy adres mailowy. Pani Klientka ponownie wykupiła pakiet. Ponownie nie przeczytała regulaminu i zrobił się problem. Tym razem jednak pracownik okazał się przytomniejszy i z miejsca poinformował Panią o obowiązującej procedurze. Nic trudnego, wszystko do załatwienia na telefonie z internetem w 5 minut. Istniała też możliwość udostępnienia Pani komputera na miejscu i załatwienia sprawy w 3 minuty.

No ale po co skoro można wrócić do domu i napisać kolejną skargę i domagać się tym razem wydłużenia terminów przysługującego pakietu. Powód? Bo Pani jednak tak bardziej pasuje i tak się Pani bardziej podoba. Wiadomo każdy chciałby mieć ekstra 2 tygodnie za darmoszkę. No chyba nie. Tym razem szef się mocno zirytował i stwierdził, że ma gdzieś cały dym jaki rozpęta ta Pani.

Dostałam też polecenie służbowe, aby więcej nie chodzić klientom na rękę i nie wstawiać się w ich sprawie, bo później czeka nas tylko lawina powracających roszczeniowców.

Pani klientka rozpętała nam później małe piekło. Nie dopięła swego, jednak wielu ludzi później nie miało dzięki niej już szans na polubowne załatwienie swoich spraw. W obawie właśnie, że jak raz ustąpimy komuś, to później znowu odbije się to nam czkawką.

konsultant

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (232)

#72794

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś będzie o moim piekielnym pracodawcy i karmie, która mam nadzieję już niebawem kopnie go w jaja.

Około miesiąc temu podczas zebrania zarządu mojej firmy, dowiedziałam się się, że jestem zbędnym meblem.
Dokładnie tak mi powiedziano, nie do końca w twarz, bo pomimo tego, że siedziałam w tym samym pomieszczeniu, wszyscy łącznie z przemawiającym jakoś tak bardzo mocno starali się udawać, że mnie tam nie ma.

Dorośli ludzie na stanowiskach rozmawiali o mnie przy mnie, nie dając mi dojść do słowa, jakby faktycznie mnie tam nie było. W pewnym momencie komizm i abstrakcyjność tej sytuacji dobiły mnie tak, że przestałam próbować nawet dojść do głosu.
Dzięki temu dowiedziałam się, że:

- w pracy nic nie robię, tylko piję kawę
- nawet jeśli coś robię, to ich to nie interesuje, bo dla nich jestem tylko kosztem w tabelce (kwota zawrotna zdecydowanie poniżej 2k)
- oni nie chcą słuchać tego co mam do powiedzenia, bo patrz wyżej, no i oni przecież wiedzą
- zawsze na moje miejsce można zatrudnić studentkę i nie dość, że obniżyć pensję, to jeszcze nie płacić za nią jak za mnie wszystkich składek
- to oczywiście nie jest skierowane do mnie personalnie, wszak jestem tylko meblem/cyferką na kartce
- niebawem na pewno zostanę zwolniona bo cyferkę, którą jestem, trzeba zmniejszyć
- wszystko co ja robię, każdy inny może zrobić w ramach połowy etatu (Państwo co prawda nie wiedzą co dokładnie robię, pomimo wysyłania raz na kwartał dokładnego zakresu obowiązków, ale tu cytat "kto by to tam czytał takie duperele").

Podobnie do mnie potraktowane zostały dwie moje koleżanki na innych stanowiskach. Tydzień później na kolejnym zebraniu wszystkie trzy złożyłyśmy wypowiedzenia. Jedna od razu uciekła na l4 i zostawiła swoje wszystkie obowiązki, którymi nie ma się kto zająć, bo nikt inny nie był nigdy szkolony na to stanowisko. Co robi szefostwo? Ignoruje sprawę. Położyło się niech leży!

Druga jest dobrze sytuowana i pracę w tej wspaniałej instytucji traktowała raczej jako zabicie czasu, zrobienie coś dla siebie, więc nie martwi się o swoje finanse, a jedynie jest bardzo zła za to jak ją potraktowano. Pracuje nadal, ale już na wypowiedzeniu. Czy kogoś szkoli na swoje miejsce? Jeszcze nie. Będzie to robić, ale o tym zaraz.

No i na końcu ja. W trybie ekspresowym udało mi się dostać pracę na podobnym stanowisku z lepszą umową, pensją i całym zapleczem socjalnym. Jak zareagowało szefostwo na nasze wypowiedzenia? Nijak. Wpadli na cudowny pomysł połączenia 3 pełnowymiarowych stanowisk w jedno. Kiedy osoba będzie szkolona? Na 5 dni przed końcem naszych okresów wypowiedzenia. Tak ktoś w 5 dni będzie musiał w pełni opanować 3 stanowiska z czego na jednym nie ma nikogo kto mógłby tą osobę przeszkolić.

Smaczek: nową osobą jest znajomy szefa, który będzie pracował uwaga uwaga za 2000zł netto.

Dziś przyszedł do mnie szef i tak zagaił, że może zostałabym jeszcze z miesiąc, dwa, bo on sobie zdał sprawę właśnie, że ja chyba jednak coś w tej firmie robię. Obie koleżanki wyśmiały podobne prośby już wcześniej tego samego dnia.

Teraz z niecierpliwością czekamy na wieść o upadku szanownej instytucji, bo wiecie co? Tak zwyczajnie po ludzku jedna osoba po prostu nie podoła. Choćby miała spać w firmie i pracować po 20 godzin na dobę.

szef praca

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 387 (399)

#72363

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia InnaIna90 http://piekielni.pl/72330#comments przypomniała mi czasy, kiedy chodziłam do liceum.
Zacznijmy jednak od początku. Wiem, że czasami ciężko jest uwierzyć w takie zachowanie rodziców i w to, że historia nie jest zmyślona. Sama miałabym z tym pewne problemy, gdybym nie znała całe życie jednej dziewczyny. Roboczo nazwijmy ją Kamila.

Pochodzę z małego miasta, więc siłą rzeczy nawet jeśli nie znam kogoś osobiście, to znam go z widzenia albo znam ludzi, którzy znają tę osobę. Kamilę znałam ze szkoły. Moja równolatka, zawsze jednak była w innej klasie. Moi rodzice natomiast znali dość dobrze jej rodziców (znajomi z młodości). Na pierwszy rzut oka rodzinka idealna. Rodzice i 2 córki. Starsza W. i młodsza Kama, zawsze idealne. Wzorowe uczennice, spokojne, dobrze ułożone dziewczyny, za które rodzice tylko odbierali gratulacje i laury oraz dyplomy np. w szkole.

Tak się stało, że na okres liceum trafiłam z Kamą do klasy i miałam okazję poznać ją lepiej. Od razu się zaprzyjaźniłyśmy i z czasem mocno zbliżyłyśmy do siebie. I wtedy dowiedziałam się, jak wygląda życie "idealnej" córki.

Chłopaków rzecz jasna zero, bo to ZŁO. Tylko wodzą dziewczęta na pokuszenie. Telefon komórkowy? Zbyteczny luksus, poza tym ciężki w kontrolowaniu. Znajomi? Owszem, ale tylko dziewczęta i tylko te z dobrych domów. Kontrola na każdym kroku. Jako że rodzice Kamy znali moich rodziców i mieli sentyment do dawnych czasów, zawsze byłam w ich domu mile widziana. Aj, żeby tylko wiedzieli, jakiego diabełka wpuszczali pod swój dach ;)

W drugiej klasie liceum wiadomo, zaczęły się 18. Ciężki temat dla Kamili, bo dziewczyna 18-letnia na wakacjach musiała się meldować w domu o godzinie 20. Ani minuty później, bo był szlaban na wszystko. Co się jednak nie da, to się da. Zwłaszcza że zawsze byłam osóbką pomysłową i kreatywną, a Kama miała szerokie grono życzliwych koleżanek i kolegów. Na jej wyraźną prośbę zaczęliśmy więc rok zabawy w teatr. Przy okazji każdej imprezy Kama przedstawiała rodzicom informację o ciężkiej klasówce i nocowała u zaakceptowanych przez rodzicieli koleżanek. Teraz, jak sobie tak pomyślę, to wymyślanie tych wymówek i tworzenie rekwizytów (np. rzeczonej klasówki do wglądu dla rodziców) sprawiało nam mega frajdę.

Dbaliśmy starannie o każdy szczegół i nigdy nie zostaliśmy przyłapani. Zapewne też dzięki pomocy niektórych rodziców. (Imprezy osiemnastkowe organizowaliśmy zawsze dla całej klasy na jakiejś sali. Zawsze do "opieki" przypisany był rodzic solenizanta, który w razie potrzeby potwierdzał, że Kama ma się dobrze, wszystko jest w porządku i wróci do domu cała i zdrowa ;) ).
Byliśmy zgraną klasą, świetnie się uczyliśmy i nigdy nie wywinęliśmy żadnego numeru. Dodatkowo rodzice większości byli wyrozumiali (albo młodzi i trochę szaleni), dlatego zawsze udawało nam się wszystko bez większych problemów. Nie były to jeszcze czasy portali społecznościowych, więc nigdzie w Internecie nie było zamieszczonych dowodów zbrodni.

Po liceum drogi moje i Kamy się rozeszły. Ja wyjechałam na drugi koniec kraju, ona chciała wyjechać na studia do większego miasta, ale w miarę blisko rodzinnego domu, coby co weekend odwiedzać rodziców. Po kilku latach dowiedziałam się, że plany te spełzły na niczym, gdyż kochani rodzice nakazali swojej córce studia w rodzinnym mieście (pipidówka jakich mało, a dziewczyna tak inteligentna mogłaby spokojnie skorzystać z oferty w większym mieście i zdobyć naprawdę dobre wykształcenie. Brak słów.), tak aby w dalszym ciągu mogła mieszkać z rodzicami.

Dlaczego się na to zgodziła? Nie wiem. Być może dlatego, że jej starsza siostra jednak się zbuntowała i dosłownie uciekła spod skrzydeł kochających rodziców. Być może Kama czuła się winna i nie chciała zostawiać ich samych? Nie wiem. To zawsze była naprawdę dobra i porządna dziewczyna. Może miała wyrzuty sumienia za szaleństwa z liceum?

Wiem tylko, że dalej mieszka z rodzicami, jest zaręczona z chłopakiem zaaprobowanym przez rodziców i z tego co słyszałam, po ślubie zamieszkają razem właśnie w ich domu.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 246 (292)

#72632

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Wrogadama(y - nie jestem pewna czy odmieniać czy nie ;) #72625 przypomniała mi czasy mojej pracy w kinie.

Większość kin ma w swojej ofercie poprowadzenie urodzin dla dzieci. Impreza wygląda tak, że w specjalnym pokoju dzieciaki jedzą tort/pizzę (co tam wybierze rodzic), następnie zabierane są przez animatorki na zwiedzanie kina np. przejść ewakuacyjnych czy projektorni. Po tych atrakcjach wesołe stadko uzbrojone w popcorn i soczek odprowadzane jest na seans jakiejś wybranej bajki.
Takich imprez w ciągu mojej kariery kinowej prowadziłam sporo najbardziej jednak w pamięci pozostały mi dwie.

Pierwsza, kiedy to z bodajże piętnastu zaproszonych dzieci, na miejscu pojawiło się jedno... Smutek małego solenizanta był porażający. Rodzice zapewniali, że wszyscy jeszcze dzień wcześniej potwierdzili swoją obecność. W czasie imprezy nikt z piekielnych rodziców zaproszonych dzieci nie odebrał nawet telefonu! Ja rozumiem wypadki/sytuacje losowe ale żeby nagle WSZYSCY? Chociaż starałyśmy się robić co w naszej mocy, żeby imprezę uratować (kierownik wyraził zgodę, żeby udział w imprezie mogli brać rodzice i siostra chłopca) to niestety myślę, że były to najgorsze urodziny tego dziecka.

Impreza numer 2. Tym razem zaproszeni goście stawili się w komplecie. Było to ok. 10 dziewczynek w wieku 6-8 lat. Solenizantka już na dzień dobry wprawiła mnie i koleżankę w osłupienie, kiedy podczas otwierania prezentów wykrzykiwała uwagi w stylu "co za śmiecie/ kto mi kupił takie gówno/ale szajs ile za to dałaś 2 złote? To wyrzucę od razu do śmietnika!". Delikatne tłumaczenia, że nie wolno tak mówić, przecież każdy prezent dawany jest od serca i jest tak samo piękny i ważny, nie pomagały oczywiście ani trochę. W odpowiedzi usłyszałyśmy, że mamy się zamknąć bo na pewno jesteśmy głupie jak pracujemy w kinie. Nasze uwagi i prośby chyba jeszcze bardziej rozeźliły małą diablicę bo po nich zaczęła nie tylko komentować podarki ale i je niszczyć! Kopanie rzucanie o ścianę, deptanie to tylko niektóre jej pomysły. Podczas krojenia tortu głośno komentowała komu łaskawie pozwoli zjeść kawałek a kto jest wg niej głupi/gruby/brzydki/kogo nie lubi ten będzie siedział i patrzył jak ona je jego porcję.

W tym momencie moja koleżanka nie wytrzymała odłożyła tort i z niemym przekleństwem na ustach (stała do dzieci tyłem widziałam ją tylko ja) wyszła po Panią Matkę, żeby zapanowała nad swoją latoroślą. W czasie kiedy jej nie było dziewczyny zaczęły się kłócić a nawet bić (!) i szarpać. Prowodyrem wszystkiego była oczywiście solenizantka. Starałam się je rozdzielać ale byłam sama jedna więc ciężko mi szło. W sam środek tego armagedonu trafiła piekielna mamusia. Jej reakcja sprawiła, że opadło mi wszystko i straciłam wiarę w rolę rodzica w życiu dziecka. Pani piekielna widząc co się dzieje, teatralnym głosem oznajmiła, że ona nie ma na to siły, ona nam płaci i mamy same sobie radzić, po czym poszła napić się kawy do kinowej kawiarni.

Po szybkiej konsultacji z kierownikiem zapadła decyzja. Nad bandą małych diabłów nie da się zapanować dlatego też ze względu na bezpieczeństwo dzieci, nasze zdrowie psychiczne i komfort klientów kina, pomijamy całe zwiedzanie i wszystkie atrakcje z tym związane. Oburzenie Pani matki uciszył papierek, że bierze na siebie wszystkie ew. koszty jakie spowodować mogą dzieci podczas takich zabaw. W skrócie Pani miała wyrazić zgodę, że w razie zepsucia przez solenizantkę lub któreś z jej gości jakiegokolwiek sprzętu (wiadomo drogie zabawki) bądź w razie skarg i zażaleń ze strony klientów kina, to ona weźmie na siebie całą finansową odpowiedzialność. Nie wzięła. A to szok. I tak sobie dziewczynki przesiedziały w specjalnym pokoiku prawie całą imprezę. Nie pomogły ich prośby, groźby, płacz, wrzaski, rzucanie się na podłogę. Obie z koleżanką byłyśmy niewzruszone.

Po upłynięciu ok 30 minut cała gromada zmęczona tym przedstawieniem zwyczajnie się uspokoiła. Cud nad cuda! Mało tego, dziewczynki naradziły się miedzy sobą i co prawda nie przeprosiły ale grzecznie zapytały czy zdążą zobaczyć chociaż jedną atrakcję. Zdążyły, nawet dwie. Do końca imprezy były już grzeczne. Może nie anielsko, ale jak na taką grupę naprawdę przyzwoicie.

A wystarczyło tylko postawić się małej terrorystce i jej napadom szału.

I w cale nie uważam, że w tej historii piekielne było dziecko. To rodzice tak ją wychowali więc tak się zachowywała. Szanownej Pani matce sama chętnie nagadałabym kilka słów ale jak wiadomo mogłam jedynie grzecznie acz dosadnie poinformować ją co sprawiło, że jej dziecko nagle potrafiło się uspokoić.
Po tamtej historii zapamiętałam sobie raz na zawsze, że za piekielnym dzieckiem stoi jeszcze bardziej piekielny rodzic.

Co zabawne kilka miesięcy po całej imprezie kiedy miałam zmianę (ale nie miałam prowadzić urodzinek) napadło na mnie w trakcie pracy całe stadko dziewczynek. Wszystkie rzuciły się mnie przytulać i dopytywać czy teraz też ja i Pani Ania będziemy prowadzić imprezę. Tak to były te same dziewczynki.

Tak cudownie się wtedy bawiły, że teraz inna z grupy wybrała sobie urodziny w kinie bo chciały zobaczyć resztę atrakcji. Co było robić, szybko zmieniliśmy grafik i jako, że tym razem grupa była naprawdę grzeczna, za zgoda kierownika pokazałyśmy dziewczynkom trochę więcej niż robimy to normalnie.

kino urodzinki dzieci diabełki

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 325 (335)