Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Poziomeczka

Zamieszcza historie od: 31 stycznia 2013 - 11:18
Ostatnio: 7 grudnia 2022 - 7:37
O sobie:

W tygodniu wredna biurwa, w weekendy malująca lala. Wyrodna matka i okropna żona 24/7.

  • Historii na głównej: 60 z 60
  • Punktów za historie: 20474
  • Komentarzy: 240
  • Punktów za komentarze: 1856
 

#70331

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mojej pracy istnieje coś takiego jak kontrola.
Polega na tym, że człowiek od nas z firmy, do tego przeszkolony sprawdza stan kasy, zgodność ilości towaru z systemem, ale też porządek, ubiór pracowników... Ogólnie sprawdzić ma prawo wszystko, od tego czy zgadza się ilość kubeczków gadżetowych po aktualność plakatów na ścianach albo ważność gaśnic.

Kontrola, jako że przeprowadzana przez naszą firmę, nie musi być zapowiedziana. Po prostu wchodzi sobie facet, legitymuje się - pracownik zgłasza fakt gdzie trzeba i zaczyna się jazda.
Zdarza się, że kontrola sprawdzi tylko stan kasy i jeśli wszystko jest ok, to odpuszcza. Ale często jest tak, że patrzy dosłownie na pierdoły.
Wynik końcowy dostaje bezpośredni przełożony i dyrektor, razem z informacją co było źle w razie jeśli było.

Ostatnio dziewczyna dostała wynik kontroli negatywny, a kontroler nie ujął w raporcie przyczyny. Wiadomo jaki to generuje stres.

Po wyjaśnieniu okazało się że... brakło dwóch firmowych długopisów (tak, takich z nazwą firmy REKLAMOWYCH które leżą na biurku). Kontrolera nie interesował fakt, że może po prostu klient zabrał przy podpisywaniu umowy, a pracownik nie zauważył i nie odznaczył - co każdemu chyba się zdarza, z rozpędu schować do torby.

Najgorsze w tym jest to, że zasady w firmie mówią jasno - dwie negatywne kontrole i pogadasz sobie z kimś "wyżej" o swoim losie w firmie.

Żałosne, że w takim przypadku u dziewczyny pojawił się brak w kasie do uzupełnienia z własnej kieszeni, na zawrotną kwotę 28 groszy za zaginione długopisy.

Praca

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 176 (186)

#85889

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zamówiłam paczkę. Czekam. Czekam, dodam że w domu. Wiecie, jak to jest, czekasz w oknie i każdy dostawczak budzi nadzieję. Wtem, dostaję sms i oczy wyłażą mi na wierzch. Kurier był, mnie nie było, a paczka w punkcie pickup do odbioru na zapomnianym przez Boga końcu miasta. Myślę sobie, co do cholery?

Dzwonię. DPD potwierdza. Mnie nie było, kurier był, paczka w punkcie i... Wszystko jest zgodne z ich regulaminem.
Pytam, jak kłamstwo jawne może być zgodne z regulaminem? Ano, może.

A tak ogólnie to kurier DPD nie musi w ogóle wam paczki dostarczyć. Może ją wrzucić do punktu pickup jaki uzna za stosowny i to jest uwaga: próba doręczenia.
Pan z infolinii zlał mnie ciepłym moczem, z ich strony wszystko dobrze. Co z tym zrobię, moja brocha. On może wysłać jedynie zapytanie, czy mogą mi tą paczkę przerzucić bliżej.
Po cholerę w ogóle adres podawałam, nie wiem...
Na paczce mi zależało, więc ją odebrałam. Ale ostrzegam przed DPD, bo w ich regulaminie wcale wam paczki dostarczyć nie muszą do drzwi.

Kurier dpd

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 195 (207)

#84147

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po jednej z ostatnich historii postanowiłam opisać jak to było u mnie. Liceum, profil klasy mocno humanistyczny, co się z tym wiąże - rozszerzenie materiału z języków. W tym angielski.

O "naiczycielce" angielskiego będzie.
Pani Piekielna od początku dała mocno odczuć, że jest bardziej brytyjska niż Elżbieta (co ciekawe imię nosiły takie samo).
Wymagała British English i stanowczo tępiła wszelkie inne odmiany języka. Z czym to się wiązało? Ano akcent. Akcent musiał być taki jak ona chciała, nie miało znaczenia że nikt tak nie mówi. Przykładowo słówko "Europe" kazała nam wmawiać jako (specjalnie zapisuję do fonetyczne) "jułerep". W całej mojej karierze nie słyszałam, żeby ktoś tak mówił, ale jej klasa, jej zasady, a ty biedny karaluszku staraj się przeżyć.

Od początku dała mi i koleżankom odczuć, że nas nie lubi. Myliła nasze imiona totalnie specjalnie (nie wierzę, że po trzech latach nauczania kogoś, nadal nie wiesz jak ta osoba ma na imię).
Chłopcy byli faworyzowani. Starsza pani sobie chyba w ten sposób pucowała ego na błysk.
Jej hobby było wymaganie uczenia się zadań domowych na pamięć i to nie w wersji prawidłowej. Jeśli zadanie wymagało wpisania słówka w puste miejsce, to trzeba było się nauczyć również tych, które nie pasowały i przy odpytywaniu wyrecytować. Oczywiście jeśli się nie należało do pupilków Elżuni to nawet jeśli się znało tekst od dechy do dechy, ocena maksymalna to było 3.

Opcji zmiany grupy nie było, bo musiał na to wyrazić zgodę nauczyciel prowadzący, w tym przypadku Elżbieta, której nie mieściło się w głowie, jak ktoś mógłby nie chcieć uczęszczać na jej zajęcia.

Były sytuacje w których nie mogła zaniżyć oceny, jak testy pisemne, gdzie było czarno na białym kto co umie. Kiedy dostawałam max punktów, zostawało to zbywane milczeniem i nagle magicznie, skala ocen kończyła się na 5. W innych przypadkach, kiedy na przykład brakowało mi 1 pkt do maxa, skala ocen wynosiła już 6. Któregoś razu miałam ten nieszczęsny max ja i dwóch kolegów. Pani Elżbieta musiała mi wystawić 6, bo jej chłopcy musieli dostać 6. Kwas jaki miała na twarzy, pamiętam z satysfakcją po dziś dzień.

Oczywiście nie zgodziła się na zdawanie matury rozszerzonej z języka, bo wg niej byśmy jej nie zdały. Spoko, na moje studia wystarczyło mi te 100% z podstawy. Ale nadal nie mogłam się pogodzić z tym, że przy moim poziomie języka zamierza mi wystawić na świadectwo 3 i uważa, że to i tak za dużo. Siarczysta awantura trwała trzy godziny lekcyjne, aż w końcu skończyła się magicznym tekstem: "jak chcesz, to ja cię przepytam teraz albo zdawaj cały rok komisyjnie".
Odpowiedziałam że już ona by mnie odpytała po swojemu, żebym dostała 1 nawet przy perfekcyjnej odpowiedzi.
Nie zdawałam komisyjnie, szkoda było mi zachodu, bo jak pisałam, wystarczyło mi te 100% z podstawy żeby się dostać na mój kierunek.

Mój wychowawca, nota bene zastępca dyrektora, rozłożyła ręce. "Bo wiesz, taka już jest Elżunia."

Żeby się czegoś więcej nauczyć (przez 3 lata totalnie niczego ta pani nas nie nauczyła) musiałam chodzić na korepetycje. Kiedy poszłam na studia, jedną z pierwszych rzeczy jakie trzeba było napisać, był test z języka kwalifikujący do grupy. Nie chwaląc się wybiłam wynikiem daleko do przodu. Maksymalny wynik innych osób to było trochę poniżej 60, podczas gdy ja miałam 98/100.
Po dwóch zajęciach dostałam zwolnienie z zajęć i wpis do indeksu, bo się zwyczajnie nudziłam, a grupy bardziej zaawansowanej nie było.

Spotkałam Elżbietę po szkole kilka razy i ani razu nie powiedziałam jej "dzień dobry". Kwas jaki odczuwam na myśl o angielskim w liceum jest zbyt silny. Nie mam do tej pani ani grama szacunku.
Na szczęście, kiedy moja siostra szła do tego samego liceum, pani vice dyrektor postarała się o jej przydział do innego nauczyciela.

Liceum

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (172)

#83448

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w administracji dużego biurowca. Obowiązki mam różne, od tych banalnych jak przypilnowanie serwisu sprzątającego, do organizacji przeprowadzki z miejsca na miejsce np. 150 osób, łącznie ze sprzętem, podłączeniem go, przeniesieniem mebli i ustawieniem tego, żeby miało ręce i nogi. To tak słowem wstępu.

Któregoś dnia przy obchodzie obiektu widzę kartkę na lodówce. Standardowo- ktoś komuś podpierdzielił jedzenie. Nie wiem, dlaczego ludzie to robią, ale zdarza się i to dość często.

W ciągu następnego tygodnia razem z koleżanką dostajemy zgłoszenia od kilku osób, z różnych pięter, że ginie jedzenie z lodówek. Rzeczy różne, kupiony catering, kanapki, naleśniki, nie ma reguły.
Kartek na lodówkach coraz więcej, zaczynają się groźby. Do tego dochodzi jeden z szefów biura który przyznaje, że dwa razy i jemu w tygodniu zniknęło jedzenie. Sytuacja robi się gównana.
Postanawiamy wziąć na spytki panie sprzątające. W końcu one widzą dużo, wiedzą też wcale nie mało- również po godzinach.

Sytuacja zrobiła się na tyle głośna, że w całym budynku ludzie zaczęli nazywać ją aferą kanapkową (tylko jedna firma zajmuje cały budynek i pracownicy mają dostęp do każdej kuchni).
Do naszego biura zgłaszają się ludzie poszkodowani i ci, co chcą tylko poplotkować o kradzieżach. A te robią się imponujące, bo potrafią ginąć całe zestawy cateringowe, warte po kilkadziesiąt złotych (prezes zarządu).

W końcu trafiamy na trop. Pani sprzątaczka widziała jednego takiego co się kręci po kuchniach już po godzinach pracy. Rysopis podany, szukamy na monitoringu, czekamy na logi z kart.
Złodziej się znalazł. Obie z koleżanką byłyśmy w szoku. Człowiek ten przychodził do nas nie raz, dyskutować o tym kto kradnie i dlaczego właściwie. Nigdy w życiu byśmy go nie podejrzewał, chociaż typów było kilka.

Sprawa trafiła do przełożonego. Chłopa zwolniono. Nie, nie przez kradzież jedzenia- podobno tłumaczył się jakoś logicznie (jeśli tak można w takich sytuacjach). Przy okazji wyszło na jaw wiele innych oszustw z jego strony i nadużyć- już samo to że wychodził z biura po pracy i wracał jak wszyscy wyszli...

Jedni wpadają przez podatki, inni przez kanapki. Szkoda stracić pracę w tak głupi sposób.

Biurowiec

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 229 (243)

#83400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wczoraj były wybory. Reguły głosowania są tak proste, że bardziej się chyba nie da. Na każdej karcie, jeden głos. Głos zaznacza się krzyżykiem (dwie przecinające się linie). Proste? A no nie.

Moi rodzice zabrali ze sobą znajomą, która nie miała jak dojechać do lokalu wyborczego. Jeszcze przed głosowaniem pytała mojego ojca jak to właściwie ma być. Wyjaśnił jej jak krowie na rowie. Po wszystkim okazało się, że jej głosy są nieważne. Dlaczego? Kandydata na wójta gminy podkreśliła, na karcie na której wybiera się radnych zaznaczyła dwie osoby, w myśl zasady 'a niech mają oboje'...

Wybory

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (124)

#83136

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest sobie pewna strona w internecie, zajmująca się głównie tematyką kosmetyków. Każda kobieta szukająca opinii o jakimś kosmetyku pewnie na nią kiedyś trafiła.

Tak się złożyło, że można na tej stronie dołączyć do klubu recenzentki. Polega to na tym, że zgłaszasz się do akcji testowania, a ktoś tam decyduje, czy wyślą ci za darmo kosmetyk do testowania. Jak przetestujesz, masz wystawić opinię. Podobno nie ma nacisku na dobre opinie.

Wzięłam udział już w kilku akcjach i zwykle nie miałam zastrzeżeń, bo i kosmetyki, które mi przysłali, były bardzo fajne. Ale ostatnio dostałam do testowania perfumy.

Perfumy były bardzo słabe, zapach raczej męski niż damski i utrzymywały się na skórze nie dłużej niż dwie godziny. No ogólnie bardzo słabo. Wpisałam to wszystko w opinię.

Po kilku dniach dostałam wiadomość, że moja opinia została usunięta, bo nie była taka, jakiej się spodziewali, i że mogę ją, uwaga, poprawić. Wszystkie opinie, które były w podobnym tonie jak moja, również zniknęły.

Zniesmaczenie, to poczułam. Bo pozostały jedynie same pozytywne aż do przesady.

Straciłam zaufanie do strony, na której, jak do tej pory, opierałam wybory kosmetyczne.

Opinie o kosmetykach

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (180)

#82953

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo się zbierałam za napisanie tego, ale uważam że temat należy poruszyć.

Mam syna trochę ponad 2 lata. Spędzamy z okazji świetnej pogody dużo czasu na placach zabaw. O nich właśnie będzie. I o ludziach, rodzicach, dziadkach...

1. Rodzice/ babcie "podcinający" dzieciom skrzydła. Ile razy w ciągu tego pobytu słyszę od nich w kierunku ich dzieci "nie dasz rady, nie umiesz, zostaw jesteś za mały". Smutne to strasznie i robi z dziecka niedorozwoja aż widać. Dzieciaki nie podejmują nawet próby, bo po co? Na plac na który chodzimy (ze względu na to że nie ma tam psich odchodów) przychodzi też jedna taka babcia która nie tylko swoje dziecko traktuje w ten sposób.

Nie może wręcz znieść tego, że jakiś dzieciak chce coś zrobić sam. Wyobraźcie sobie jej pianę kiedy mój dwulatek udowodnił jej że umie wejść na zamek, na którym jej 4 letniemu wnukowi wchodzić nie wolno, bo "jest za mały i nie da rady". Musiałam panią babcię w krótkich słowach uświadomić że ma do mojego dziecka nie otwierać buzi bo nic z jej słów sensownego nie wynika. Aż dziw bierze, że mnie bazyliszek nie pożarł. Może kwestia szoku. A może tego, że dzieciaki w taki sposób jej nie odpowiedzą.

2. Kwestia czystości na placach właśnie. Na naszym osiedlu place zabaw w całości wysypane piaskiem są trzy. Tylko na jednym mam w miarę pewność, że nie będzie psich kup, szkła i petów. O ironio, stan ten zawdzięczamy temu, że plac jest położony tuż przy balkonach bloków i "panie z osiedlowego monitoringu" pilnują stanu rzeczy.

3. Sytuacja z dzisiaj. Siedzi pani babcia z dzieckiem, dziewczynką. Dziewczynka wyższa niż mój syn sporo, na oko starsza z rok czyli tak 3.5 roku. Siedzi W WÓZKU. Na placu. Wyrywa się strasznie ale na nic to. Pani babcia przypięła ją pasami i wciska jej butlę ze smoczkiem do picia. Nic mi do tego, myślę sobie, póki mojemu dziecku się krzywda nie dzieje. Pani babcia wyciąga jabłko i łyżeczkę po czym gryzie jabłko, wypluwa na łyżeczkę i próbuje wcisnąć to młodej. Nóż się w kieszeni otwiera, ale co będę komentować? Po krótkiej obserwacji zobaczyłam, jak wpływa robienie z dziecka kaleki na dziecko. Zamiast mówić, mała dukała tak jak mój młody mając roczek. Oczywiście, była w pampersie. Aż smutno.

4. Pseudo nosidła, vel. Wisiadła. Zastanawia mnie w ogóle dlaczego to jest legalne? Jeszcze "mądre mamy" noszą te dzieci przodem do świata. Zawieszenie z wygiętymi plecami na genitaliach, szczyt komfortu.

5. Tatusiowie. To odrębny temat. Znakomita większość z nich wrzuca dziecko na plac i nawija przez telefon. Nie mówię, że ma się stać nad dzieckiem i nie odstępować na krok, no ale litości. Może to ma być próba wyrwania samotnej mamusi na byznesmena? Nie wiem.

6. Przedszkolanki. Tak się złożyło, że okres przed wakacjami też pojawiamy się na placu. Około godziny 10:00 pojawiała się grupa z pobliskiego przedszkola. Panie po dotarciu do furtki zapominają chyba o tym, że są w pracy.

Dzieci są w wieku 5-6 lat a zdarzyło się że jeden z nich dosłownie na ich oczach sikał do piaskownicy. Panie przedszkolanki zorientowały się dopiero, kiedy im powiedziałam wraz z inną mamą co o tym myślimy.

Są dzieci, które wykorzystują brak uwagi i próbują na siłę ściągnąć uwagę innych rodziców na siebie. Jedna z dziewczynek dosłownie nie odstępowała mnie na krok i opowiadała historię swojego życia. Kiedy oddaliłam się od ławki, zostawiając na niej torbę, zaczęła w niej bezczelnie grzebać. Panie przedszkolanki nie widziały problemu, do momentu gdy im powiedziałam że jak cokolwiek zginie, kosztami obarczę je personalnie.

Nie, żebym nosiła w torbie coś wartościowego, to woda i zabawki do piaskownicy młodego, ale zawsze.

Place zabaw

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (177)

#82446

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Coś we mnie pękło i postanowiłam Wam opowiedzieć o mojej siostrze i podwójnych standardach w rodzicielstwie.

Ja rozumiem, że każde dziecko jest inne i należy je traktować indywidualnie, ale to, co się zadziało z Anetą (imię zmienione), to przegięcie.

1. Aneta nie poszła na studia dzienne. Nie chciała, uznała, że będzie pracować i jednocześnie studiować. Ok, nie mam nic do tego, sama tak zrobiłam. Na zajęcia chodziła, ale, jak się okazało, kasy z pracy nie starczyło na imprezy i czesne. Zaczęli pomagać rodzice, mimo że sami mieli z kasą krucho.
Aneta pozaliczała wszystko, ale... Jak przyszło do pisania pracy licencjackiej, zaczęły się wymówki. A to nie miała czasu, a to coś tam. Ojciec jeździł z nią po 30 km na spotkania z promotorem, nie wiem, po co, bo Aneta nie napisała nawet rozdziału pracy. Obronił się jej rocznik, ona stwierdziła, że weźmie drugi termin. Pracy nie napisała. Pojawiły się sugestie, żebym jej "pomogła". Za dobrze jednak znam moją siostrę i postanowiłam - ok, pomogę, pójdę z nią do biblioteki, podpowiem, co i jak. Nie, nie pasuje. Bo ona chciała, bym ja jej tę pracę napisała.
Ostatecznie dostała list z uczelni o skreśleniu z listy studentów. Nie odwołała się, pracy nie napisała, kasa z 3 lat w błoto. W tym ta, którą płacili rodzice.

2. Aneta szukała pracy. Żeby właśnie móc pracować i studiować. Kiedy jednak pytaliśmy, ile i gdzie wysłała CV, pojawiał się majestatyczny foch. Dostała w końcu pracę, na kompletną śmieciówkę. Po powrocie z pierwszego dnia zaczęła płakać, że ona tak nie będzie pracować, że musi dojechać taki szmat drogi (15 km), i że to nie dla niej. Rodzice, oczywiście, akcept.
Ostatecznie znalazła pracę w markecie. Nie żeby coś było w tym złego, ale to raczej słaby szczyt marzeń, jak na młodą osobę. Pracy zmieniać nie chce, tak dla jasności, bo "się przyzwyczaiła".

3. Główne hobby Anety to oglądanie filmików na YouTube. Nic w tym złego, powiadacie? Może i tak, ale te filmiki dotyczą teorii spiskowych albo porad makijażowych. Często na przykładzie mężczyzn. Do tego potrafi włączyć to na tv w salonie, podczas gdy ktoś rozmawia, i mieć pretensje, że się jej przeszkadza, pogłaśnia teatralnie.

4. Największe idolki Anety to Kardashianki. Na ten temat nawet nie będę się rozwijać.

5. Aneta w domu nie pomaga nic. Mieszka z rodzicami i w związku z pracą w markecie ma pracę po 12 godzin. Wiąże się to z dniami wolnymi często w ciągu tygodnia. Ale nie, Aneta nic nie zrobi, bo "jest zmęczona". I to niezależnie od tego, czy wolny ma jeden dzień, czy trzy pod rząd. Ona PRACUJE i nic nie wolno jej powiedzieć. Jeśli będzie inaczej, kończy się fochem i zamknięciem w pokoju przy akompaniamencie filmików z YouTube.

6. Aneta robi zakupy, bo zabrakło jej czegoś z rzeczy spożywczych. Pomyśli, że trzeba kupić cokolwiek, bo rodziców nie było przez tydzień, a następny dzień to niedziela bez handlu? Nie. Kupuje to, czego potrzebowała i bajobongo. Nie ma osobnej lodówki ani półki. Jak rodzice coś kupują, to może spokojnie jeść.

7. Czepia się wszystkiego i wszystkich. Ostatnio zrobiła mamie awanturę, że ta nie odpowiedziała w sklepie 'dzień dobry'. Awanturę. Skończyło się fochem na trzy dni.

8. Rodzice wyjeżdżają, trzeba ich zawieźć na lotnisko. Co w takim razie robi Aneta? Idzie wieczór wcześniej do koleżanki na wino. Nie wraca do domu, więc rodziców musi zawieźć sąsiad (ja nie mogłam, mieszkam o wiele km za daleko, a rodzice do końca liczyli na Anetę).

9. Aneta nie robi sobie prania. Liczy na to, że mama np. zmieni jej pościel.

10. Kiedy coś jest nie po myśli Anety, następuje foch. Ale nie taki po prostu, jest to foch teatralny. Wiadomo wtedy, że przez najbliższe godziny, jeśli nie dni, nie ma sensu się do niej odzywać, bo zabije wzrokiem i nie odpowie.
Foch może być na wszystko. Nawet na to, że nie chce się z nią w upale iść na długi spacer.

11. Mama poprosiła mnie w obecności Anety, żebym jej załatwiła inną pracę. Mam takie możliwości, więc pytam, co by ją interesowało itp. Aneta przy mamie odpowiadała niechętnie. Później na osobności wyznała, że nie chce pracować u mnie w pracy, bo za daleko, nie jej zakres zainteresowań... Bo w markecie zainteresowania rozwija maksymalnie.

Powoli zaczyna mnie to irytować. Irytuje mnie to, że rodzice pozwalają jej na takie zachowania. Ja rozumiem, jest dorosła. Ale, mimo wszystko, jakieś granice są. Kiedy próbuję z nimi o tym rozmawiać, to kończy się na podsumowaniu "Aneta to Aneta".

Aż się odechciewa ich odwiedzać.

Rodzina ach rodzina

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (159)

#79916

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Żeby przejść do historii właściwej, muszę opisać wydarzenia sprzed kilku lat. Mam koleżanki, Agnieszkę i Jolkę. Agnieszka miała męża już kiedy się poznałyśmy. Mąż niesympatyczny, burakowaty. Mieli ślub cywilny, tylko dlatego, że Agnieszka zaszła w ciążę. Podczas kiedy jej rósł brzuch, on chodził na imprezy, szalał ile się dało o czym dowiadywała się od znajomych. Ona sama siedziała w domu, ale była młoda, zakochana.

Po krótkim czasie naszej znajomości dowiedziałam się (na własne oczy), że mąż Agnieszki ją bije. Ich dziecko miało już wtedy ze dwa latka, a ona nie miała odwagi żeby od niego odejść. Zabronił jej pracować - bo przecież on pracuje. Nie dawał jej przy tym pieniędzy na nic. Żeby zrobić zakupy musiała się prosić, a on wtedy z wielką łaską rzucał jej 20 zł i to miało jej wystarczyć.

Kiedy tylko się zorientował, że nie pozwolimy na takie traktowanie przyjaciółki, zaczął ją od nas odcinać. Zabrał jej (siłą oczywiście) telefon. Warunkiem oddania było to, że nie będzie się z nami kontaktowała. Skutek tego był taki, że przestała się do nas odzywać, na prośby o spotkanie reagowała wymówkami. Odnosiło się wrażenie, że jej synek cały czas choruje, a ona nie ma czasu.

W końcu sytuacja zaczęła się poprawiać. Okazało się, że Mąż ma romans z inną. Nie zgadzał się na rozwód, bo przecież nie ma podstaw. Z naszą sporą pomocą Agnieszka jednak wywalczyła upragniony rozwód, znalazła porządnego faceta i jest z nim do dziś.

Jolka za to całe lata była sama.
Nikt jej się nie podobał, nikt nie spełniał wygórowanych oczekiwań.
Aż 1,5 roku temu wyznała nam, że poznała przez Facebooka faceta swoich marzeń. Krystian przedstawiany był przez nią jako największy przystojniak, ale kiedy poznałyśmy go (dopiero po pół roku) okazało się zupełnie inaczej. Niski, w za dużych spodniach ciągnących się po podłodze, niesamowicie butny.

Jola była świadkową na moim ślubie.
Odpicowany do błysku Krystian wyglądał jak kamerdyner. Zachowywał się przesadnie porządnie, jak gdyby połknął kij i... nikomu nie pozwalał dojść do Joli. Tylko on miał prawo z nią tańczyć, rozmawiać. Wszystkim działał na nerwy bo na pierwszy rzut oka ziało od niego fałszywą nutą. Kiedy ona złapała bukiet, on niemalże staranował innego łapiącego muszkę, żeby nikt nie mógł z nią tańczyć. Po weselu kiedy emocje opadły i rozmawialiśmy z gośćmi okazało się, że mieli o nim takie samo zdanie. „Biedna dziewczyna” to było główne hasło.

Po niecałym roku znajomości (było to może 10 miesięcy) Krystian się oświadczył.
Jola była zachwycona, a mi zapaliła się ostrzegawcza lampka. Może nie jest za szybko na oświadczyny, ale ślub planowali na pół roku później. Bardzo szybko, po co się spieszyć? Nie, Jola nie była w ciąży. To Krystian był zdesperowany. Historia zaczęła zataczać koło, tyle że w tym przypadku z Jolą w roli głównej. Na prośby spotkania wymyślała wymówki takie jak: mam samochód w naprawie (3 razy w przeciągu 4 miesięcy), jestem chora, zapomniałam że Krystian ma urodziny, muszę mu wyprawić imprezę, zapomniałam że siostrzenica ma wtedy urodziny, pękła mi opona w aucie jak jechałam (!), mam wyjątkowo bolesny okres. Powiem tylko, że samochodem dzieli nas „odległość” 10 minut. Nie było mowy, żebym ja albo Agnieszka przyjechała do niej - z niewiadomych powodów.

Zaproszenia na swój ślub nie dała nam do dnia wieczoru panieńskiego, kiedy to przyjechałyśmy po nią. I w sumie tu dzieje się historia właściwa.

Jak to przy takich okazjach bywa, były żarty typu: wolisz strażaka czy policjanta (przy czym wiadomo było, że wszystkie nas ten proceder brzydzi, to Jola nie wydawała się nieszczęśliwa ani zgorszona). Krystian jak się okazało, nie miał wieczoru kawalerskiego - zamierzał siedzieć sam w domu, popijając alkohol i jedząc pizzę. Aż buchał złością, że Jola wychodzi, ale ona utrzymywała, że on swojego wieczoru kawalerskiego nie chciał i jego świadek „go wystawił”. Nasze zdanie było odmienne - uważałyśmy że Krystian nie ma kolegów, którzy chcieliby z nim iść na taką imprezę i wcale nas to nie dziwiło.

Przed wyjściem z domu oświadczył jej, że tak strasznie się o nią martwi, że nie będzie pił i jeśli będą się działy rzeczy na które ona nie ma ochoty, on po nią przyjedzie.
Samo to wydało mi się okropnie sztuczne i miało (moim zdaniem) za zadanie wymusić na niej poczucie winy. Udało mu się. Dzwoniła do niego co pół godziny - niby żartem, ale zdawała relację. Bawiła się przy tym bardzo dobrze, cieszyła się że wzbudza zainteresowanie w klubie wśród męskiej części gości.
Rozmawiałam o Krystianie z podpitą siostrą Joli i okazało się, że jest porywczy i chciał pobić ich kuzyna za to, że rozmawiał na imprezie sylwestrowej z Jolą.
Impreza odbywała się jak to przy takich okazjach bywa - w sobotę.
Jako że nie były to moje klimaty, mąż zabrał mnie z imprezy na moją prośbę o 2 w nocy. Ze mną zabrała się również Agnieszka. Pisałam i próbowałam się dodzwonić do Joli następnego dnia ale bezskutecznie.

W końcu w poniedziałek dostałam od niej wiadomość. WIADOMOŚĆ na Facebooku. Nie miała odwagi cywilnej, aby ze mną porozmawiać. Wiadomość muszę ze względu na jej treść przytoczyć bezpośrednio:

„Rozmawiałam z Krystianem o tym co się działo przed panieńskim i uważam, że takie teksty to była ostra przeginka. Krystian wziął to na poważnie i bardzo się zdenerwował czemu się wcale nie dziwię. Szczerze mówiąc MAM DO CIEBIE ŻAL. Krystian miał spier**lony cały wieczór (to był jego kawalerski) i nie pił żeby być w gotowości jakbym dała znać że coś takiego jak mówiłyście się dzieje i przyjechać po mnie. Delikatnie mówiąc wkur**ił się i ja na jego miejscu też bym tak zareagowała. Z tym że nie chciał mi psuć imprezy i na końcu bardzo się powstrzymywał żeby czegoś za dużo nie powiedzieć. Tak między nami Agnieszka bardziej sobie nagrabiła - Krystian podjął decyzję że nie chce jej widzieć na naszym ślubie i wcale mu się nie dziwię. Ja też bym si e wkur*iła.”

Szok jaki mnie ogarnął po przeczytaniu wiadomości to rzecz nie do opisania. Nie byłam w stanie pojąć, co takiego zrobiła Agnieszka a czego nie zrobiłam ja, że jej zaproszenie zostało anulowane, a nasze nie. Szybko zrozumiałam. Chodziło o kopertę - na naszym ślubie byli, prezent dali, on się przecież musi zwrócić, nawet jeśli pan młody mnie nienawidzi.

Próbowałam się dodzwonić do Joli, porozmawiać z nią o co dokładnie chodzi. Nie odbierała. Nie miała odwagi. W końcu odpowiedziałam jej w takiej samej formie jak ona mi przekazała wiadomość, że jest mi przykro, nie rozumiem ich decyzji i uważam, że Krystian potrzebuje trochę dystansu do siebie bo chyba zna ją na tyle dobrze, aby jej zaufać.

Tak jak nie odbierała telefonu, na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Jej zdaniem Krystian jej ufa, a dystans nie ma nic wspólnego z sytuacją. Ma do mnie żal i tyle.
Myślałam nad tym długie dnie aż zdecydowaliśmy wspólnie z mężem, że nie pójdziemy na ten ślub. Znowu próby kontaktu telefonicznego się nie powiodły, nie czułam się na tyle pewnie, aby odwiedzić ich osobiście nie wiedząc, czy ją zastanę.
Osoba tak porywcza jak Krystian kojarzyła mi się tylko i wyłącznie z mężem Agnieszki i bałam się żeby nie doszło do rękoczynów.

Poinformowałam Jolę o naszej WSPÓLNEJ decyzji na co ona odpowiedziała mi że Krystian mnie lubi, że nie rozumie dlaczego nie przyjdziemy itp. zmiana nastawienia całkowita.
Wszystko to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że chodzi o włożoną zawartość koperty, którą dostaliśmy na nasze wesele.

Ślub już w tym miesiącu.
Nie pójdziemy na niego i jest mi przykro, że tak się dzieje. Tym bardziej, że sama Jola widziała jak to działało na przykładzie małżeństwa Agnieszki, a teraz idzie jak w dym dokładnie w taką samą sytuację.
Czekam tylko aż przejrzy na oczy. Wiem, że nie ma sensu tłumaczyć jej czegokolwiek, bo broni Krystiana jak lwica i tym samym jeszcze bardziej nastawia się przeciwko nam.

toksyczne związki

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (244)

#77760

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam znajomą, znajoma ma siostry i ojca. Sprawa nie jest taka jednak prosta, bo ojciec z matką się rozstał i płaci alimenty.
Jest ich trzy i wszystkie są pełnoletnie, jednak uczące się.
Historia będzie z perspektywy koleżanki i za jej przyzwoleniem.

Ojciec płaci więcej niż zasądził sąd - powiedzmy, że ma 400 na jedną, a płaci około 700. Nie spóźnia się z przelewami, nie uchyla się od obowiązku.
Oczywiście nie byłoby historii gdyby wszyscy byli zadowoleni.

Jedna z sióstr uznała, że jej mało.
Oczywiście do pracy pójść nie chce, nawet dorywczo. Co zrobiła? Zamiast poprosić ojca o dodatkowe pieniądze, napisała list. Ale JAKI list.
Oficjalny, w którym zwraca się do ojca per "pan" i wręcz żąda większych pieniędzy.
Jak się łatwo domyślić, ojciec się wkurzył. I nie dał większych pieniędzy - ba, zapłacił tyle, ile powinien czyli te 400 zł.

Dziewczyna oburzona, jak on śmiał. Ona to zgłosi.
Zgłosiła. Nie wiem, w którym momencie się zorientowała, że to był błąd. Zażądano od niej dokumentu, że się uczy. Okazało się, że studia rzuciła.
Została bez alimentów. Ojca nie przeprosiła.

Alimenciara

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 464 (478)