Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Poziomeczka

Zamieszcza historie od: 31 stycznia 2013 - 11:18
Ostatnio: 7 grudnia 2022 - 7:37
O sobie:

W tygodniu wredna biurwa, w weekendy malująca lala. Wyrodna matka i okropna żona 24/7.

  • Historii na głównej: 60 z 60
  • Punktów za historie: 20472
  • Komentarzy: 240
  • Punktów za komentarze: 1856
 

#69949

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z cyklu "mam znajomości, to wiem co mam mówić".

Jak wcześniej pisałam, moi rodzice prowadzą rodzinę zastępczą. Dzieciaki bywają bardzo różne, już się nauczyliśmy że opinia "psychologiczno-pedagogiczna" to jedna wielka ściema. Jednak do rzeczy...
Przyszedł chłopczyk lat 3,5. Co ważne - rok przebywał w innej rodzinie, która kończy już swoją działalność. Myślałby człowiek że będzie dobrze. No nie do końca.

Według pani, która dziecko przekazywała (i u której do tej pory mieszkał) chłopczyk jest cichutki, skryty i nie mówi (chyba że pojedyncze słowa). Do fryzjera z nim nie chodzi tylko obcina sama, bo nie dałby się fryzjerowi dotknąć. Ogólnie podejrzewa u niego FAS (taka choroba, która może wystąpić jeśli matka piła alkohol w ciąży). No i chłopczyk nie biega bo... ma za sztywne kolana.
Przyjęte do wiadomości, aczkolwiek czasami włączało się lekkie zdziwienie.
Kiedy doszła dokumentacja dziecka, okazało się że nie jest wcale takie spokojne. (Co już chłopak zdążył pokazać).

Ataki histerii, opóźnienie w rozwoju, wcześniej wspomniane "sztywne kolana" i inne cuda.
Jaka okazała się prawda? Ataki histerii owszem, występowały. Ale dzieciak kierował się tym, kiedy chciał coś dostać. Jak już zorientował się że płacz 45 minut nic mu nie da, przestał.
Biega jak młoda sarna, uwielbia wręcz przebywać na dworze. Do fryzjera poszedł, trochę był wystraszony ale obyło się bez płaczu ani innych problemów. I... ta dam! Okazuje się że chce mówić i próbuje. Po miesiącu zaczął już sam składać proste zdania. (Kiedy do nas trafił, na psa mówił "hau hau", postęp więc rażący.)
Skąd takie zaniedbania? Pani która go miała, razem ze swoją znajomą pediatrą wymyślały coraz to ciekawsze przypadłości żeby wyjaśnić... brak zainteresowania dzieckiem. Bo chłopiec jedyne czego potrzebował to odrobina ciepła.

Nie mówił - bo nie musiał. Żeby nie płakał (a był w tym na prawdę wytrwały), miał wszystko podstawione pod nos.

Układy

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 499 (545)

#69119

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja dość niedawno zaistniała. Przyjęło się dziewczę do pracy. Nie pracowało się z nią dobrze, wręcz przeciwnie, doprowadzała innych do szewskiej pasji. Miała braki w kasie, niczym się nie przejmowała, ogólnie totalna zlewka na wszystko i wszystkich. Jako że mój pracodawca (wbrew opinii publicznej) jest uczciwy, daje umowę o pracę. Najpierw okres próbny - 3 miesiące, potem już 3 lata. Dziewczyna się nie sprawdziła, więc kierownictwo podjęło decyzję, żeby umowy nie przedłużać.

Ostatniego dnia pracy w piątek (umowa kończyła się w niedzielę) wpada kierowniczka i liczy kasę, prosi o zdanie kluczy. Wszystko na zapleczu. Po kilkunastu minutach wychodzi, z miną nietęgą.
Okazało się, że dziewczyna trzymała w biurku zaświadczenie o ciąży. Dla jasności - o czwartym miesiącu ciąży z hakiem. Oświadczyła, że jeszcze dziś (była 16:00 a biuro czynne do 18:00) doniesie L4, skoro jej nie chcą.

Jak mówiła, tak zrobiła. Co powiedziała: zwolnienie i tak by przyniosła. Liczyła tylko na to, że na macierzyński też się załapie.

PS. Nikt z pracowników się nie domyślił, ona nikomu nie powiedziała. Pracując z nią codziennie, nie myślałam że jest w ciąży, bo codziennie piła co najmniej dwa energetyki. Rosnący brzuch owszem, delikatnie było widać ale nie na tyle, żeby to było jasne.

Praca

Skomentuj (46) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 292 (374)

#68884

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwaga, będziecie mieli bulwers.

Moi rodzice dostali pod opiekę zastępczą chłopca, którego matka oddała do pierwszego lepszego ośrodka, myśląc że to dom dziecka kiedy miał 8 miesięcy (to temat na osobną historię). Na nieszczęście dziecka okazało się że to ośrodek wychowawczo-opiekuńczy dla bardzo chorych dzieci. Dzieciaki z zespołem downa, wodogłowiem, to była tam norma i "lekka" przypadłość. Oddane dziecko zaś okazało się zdrowe, tylko okrutnie niedożywione. Priorytetem było zajęcie się tym problemem, potem... no właśnie. Dzieciak został i wyszukiwano mu najróżniejsze choroby. Uparcie pozostał zdrowy (mimo niedowagi).
I tak oto po pobycie w takim ośrodku ZDROWY czteroletni chłopiec:

- spał 3,5 godziny w ciągu dnia
- nie potrafił sam utrzymać w ręku widelca/łyżki/kredki
- nie reagował na swoje imię
- spacer powyżej kilku minut na własnych nogach go męczył tak, że pot spływał mu po czole i potykał się o własne nogi (bo w ośrodku panie jako "żywe" dziecko woziły go w wózku)
- wszystko ściągał z szafek, zero reakcji na hasło "to jest gorące"
- nie wiedział czym jest szczoteczka do zębów (mimo że w ośrodku miał aż dwie, o ironio)
- nie potrafił umyć sam rąk, nie wiedział na czym to polega
I najlepsze:
- nosił pampersy, nie potrafił zasygnalizować że chce siku...

W wieku 4 lat po tak długim pobycie w ośrodku ze "specjalną opieką" ważył... 11 kg.
Praca nad nim nadal trwa, boję się pomyśleć co by było gdyby spędził tam chociaż rok dłużej.

Specjalistyczne ośrodki

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 433 (485)

#68681

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rzecz się działa na oddziale ginekologii w szpitalu, w którym wyznaczono pokoje na patologię ciąży. Sytuacja nietypowa ale wiązała się z remontem placówki, więc trudno, tak być musiało. Ja, traf chciał spędzałam nadmiar wolnego czasu na patologii ciąży.

Trzeba zaznaczyć, że na swój piąty miesiąc, brzuszek mam malutki. Właściwie to wyglądam jak po porządnym obiedzie, ale maluszek waży już swoje pół kilo. Kopie mocno i zdarzy się że ułoży się tak, że biegam co 15 minut do toalety. Żadnej z babek, które ze mną leżały to nie dziwiło bo to objaw dla ciąży bardziej niż typowy.

Ale! Żeby dojść do toalety, trzeba było przedreptać przez korytarz, obok drzwi, gdzie leżała ONA. Piekielna około pięćdziesiątki, leżała na pierwszym łóżku od drzwi, które wiecznie miała otwarte "bo duszno". Jej pokój już nie był zaliczany do patologii ciąży, ale do ginekologii po prostu.
No i oczywiście okazało się, że moje spacery przeszkadzają w odpoczynku Piekielnej.
Któregoś razu idąc usłyszałam:
- Czego tak łazi?
Na początku nie załapałam że to do mnie, więc poczłapałam swoją drogą. Wracając, znowu:
-Głucha? Czego tak łazi?
Spojrzałam na babę wryta i spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
- Do niej mówię, czego tak łazi?
Olałam babsztyla i wróciłam do siebie.

Sytuacja powtarzała się kilka razy pod rząd, aż zaczynała mnie bawić, chociaż była delikatnie uciążliwa.
Piekielna robiła się aż bordowa, widząc mnie kolejny raz na "jej korytarzu".
Na szczęście trafiłam na świetne pielęgniarki. Jedna z nich widząc sytuację (któryś raz z rzędu powtórzoną z uporem maniaka) ryknęła na Piekielną:
- Pani (nazwijmy ją Malinowska), wszystko zawsze pani wie, a że dziewczyna w ciąży, to pani nie widzi?
- W ciąży? Kpi sobie chyba! Brzucha nie ma!
- Pani Malinowska, a pani co o ciąży wie w ogóle?

Malinowska zamilkła. Okazało się że Malinowska jest sąsiadką pielęgniarki. Całe życie powtarzała że dzieci nie chce i nie lubi. Kiedy się obudziła, było już za późno. Mimo wszystko, lubiła się uważać za specjalistę od wszystkiego. Przez kolejne spacery Malinowska nie odezwała się słowem. Jednak wyczuwałam pilny wzrok szukający tego brzucha, którego nie widziała, jak gdyby chciała się upewnić, czy pielęgniarka nie zrobiła sobie z niej żartów.

Szpital

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 269 (363)

#68342

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chodziłam prowadzić moją ciążę do lekarza na NFZ. Chodziło mi głównie o wyniki krwi. W końcu płacę składki, chciałabym mieć te badania za darmo, ponieważ nie są tanie. Jednocześnie USG robiłam sobie prywatnie w gabinecie z profesjonalnym sprzętem.
Ale nie bez powodu napisałam to w czasie przeszłym- teraz decyduję się tylko na prywatne wizyty, nawet jeśli zapłacę za to srogo.
Historia właściwa:
Poszłam na wizytę do lekarz prowadzącej mi ciążę na NFZ. Pokazuję jej kartę ciąży z wpisem od lekarza prywatnego, gdzie wpisał wyniki badania.
I tu skończyła się moja rola jako pacjenta.
Lekarka [L]: Jak pani była u pani doktor xyz, dlaczego pani przyszła do mnie?
Trochę mnie zatkało, bo sama mnie informowała żebym usg robiła prywatnie bo ona ma słaby sprzęt.
Poziomeczka [P]: Sama pani mówiła żebym poszła na to usg.
L: Ja mówiłam? Ja nie wiem, co wam młodym się teraz wydaje! Poród pewnie ze znieczuleniem by pani chciała?
P: (zbaraniała) Raczej tak.
L: I może jeszcze cesarskie cięcie?!
P: Wolałabym rodzić siłami natury. Ale pani doktor, ja mam takie pytanie, kłuje mnie w boku, dość ostro.
L: Ja zwolnienia nie wystawiam!

Totalnie mnie zatkało bo nie prosiłam o zwolnienie tylko o obejrzenie, czy wszystko jest ok z maleństwem. Odważyłam się zapytać jeszcze o konflikt krwi, bo moja jest RH- a lubego RH+. Zostałam zjechana z góry na dół że to niezgodność krwi a nie żaden konflikt i nie zdało się na nic wyjaśnianie, że się na tym nie znam a takie określenie po prostu wpadło mi w ucho. Odpowiedzi na pytanie co to dla mnie właściwie znaczy- nie uzyskałam.

Pani doktor namazała coś w karcie i kazała iść do położnej. Okazało się że wpisała mi... zwolnienie lekarskie. Którego nie chciałam i o które nie prosiłam.

Następnego dnia z powodu kłucia w podbrzuszu nie mogłam już ani chodzić, ani leżeć czy siadać. Nie trzeba raczej mówić jaki to strach, kiedy jest się w ciąży. Poszłam do lekarza prywatnie (a raczej się doczołgałam) i... dostałam skierowanie do szpitala, na patologię ciąży, z pytaniem, dlaczego wczoraj na wizycie nic z tym nie zrobiono. (W karcie ciąży jest wpis o datach wizyt z pieczątkami lekarza)

Dostałam kroplówki i zestaw badań, których dało się uniknąć, gdyby nie ignorancja tamtej "pani doktor".
Odpowiednie pismo ze skargą poszło do przełożonych tej pani, ale niestety znam rzeczywistość...

Lekarze

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 337 (417)

#67241

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzie nie czytają umów, to wiadomo nie od dzisiaj. Jednak piekielne jest to, że za ich głupotę musi się tłumaczyć... pracownik biura.

Przychodzi facet rocznik 62, oczywiście bardzo mu się spieszy. Wchodzę na kartę klienta i mówię: 150 zł do zapłaty.
Facet piana z ust. Jak to 150? On miał 100zł. A że przyszedł 19 dni po ustalonym terminie spłaty?
Tłumaczę, że to koszty wezwania do zapłaty. Facet syczy że windykator nie wymienił mu kwoty kary.
Nie wymienił - bo nie musiał. Informuję faceta że podpisał umowę i tam czarno na białym wypisane, jakie są koszty i kiedy wchodzą. Nie jest to złośliwość moja ani windykacji, system sam sobie liczy dni, a potem nalicza opłatę.

Chce rozmawiać z windykatorem. Nie chce mi się z facetem użerać, więc dzwonię. Do windykacji ta sama śpiewka. Że on nie wiedział, etc. Że mu windykator kwoty nie podał.
Windykator się wkurzył (a to na prawdę spokojny człowiek, który idzie ludziom na rękę) i kazał mu zapłacić. Facet rzucił telefonem o biurko.
Pytam czy wpłaca czy nie i do kiedy mam zaznaczyć termin. "Pani sobie robi co chce."
Ano nie robię, bo się zwyczajnie boję, że mi buc nie podpisze i będę miała problem.
Przeprawa trwała 15 minut. Ciśnienie facet podniósł mi skutecznie.

Co ciekawe?
Wielki biznesmen nie po raz pierwszy znalazł się na windykacji. Nie pierwszy raz te koszta poniósł.
Kiedy zasugerowałam mu przeczytanie umowy, zwyzywał mnie od najgorszych. Bo to moja wina.

Biuro kredytowe

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 257 (347)

#67192

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O kobiecie zaradnej.
Siedzę w biurze, świeżo po ósmej, czyli ledwo otworzyłam. Wchodzi ona. Na pierwszy rzut oka się nie wyróżnia, ale wiem też że to nie stała klientka bo jej nawet nie kojarzę.

Podchodzi do biurka i pyta czy ulotkarze dzisiaj dostają u nas wypłaty. (Tu należy nadmienić że biuro zajmuje się wypłatą wynagrodzenia ulotkarzy. Mają swojego koordynatora ale to biuro ich rejestruje i im płaci.)
Na moją zdziwioną minę szybko dodaje, że roznosi ulotki dla biura X. Biuro X od pół roku nie należy do naszego rewiru. Nawet gdybym chciała kobiecie pomóc, to nie mogę. Najzwyczajniej na świecie ni widziałabym jej na liście płac.

Zawiedziona mruczy coś pod nosem i wychodzi. Po chwili wraca, z psem, który ujada jak szalony.
I zaczyna się przeprawa. Dlaczego ja nie mogę jej wypłacić, przecież to ta sama firma itp.
Cierpliwie tłumaczę, że nie nasze biuro jej płaci, tylko biuro X, bo to dla nich roznosi ulotki. Nie mogę jej zapłacić pieniędzy z naszego budżetu.
Myśli kilka minut po czym wpada na genialny pomysł. Ona pojedzie do biura X po te pieniądze, ale że nie ma co z dzieckiem zrobić to nam je tu przyprowadzi około 11:00 na godzinę.

Zbaraniałam. Obca kobieta, chce zostawić dziecko pod opieką obcych ludzi. Przekazałam w kilku cierpkich słowach, że to nie przedszkole, nie zamierzam się opiekować dzieckiem kobiety której nie znam.
Bulwers, szok, niedowierzanie. Kobieta była maksymalnie zdziwiona że odmówiłam. Bo jak to tak, przecież ona u nas pracuje. Bluzgi jakie się posypały nie znajdowały się nawet wcześniej w moim słowniku.

Pewnie, normalka. Każdy pracownik przecież zostawia dzieci w biurze na czas pracy, to ja jestem podłym człowiekiem, który nie chce pomóc. Psa dorzuciłaby mi gratis?

Biuro kredytowe

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (494)

#67142

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znajoma miała iść na zabieg, dotyczący kobiecych spraw. Jakaś torbiel, badali ją od jakiegoś czasu i wyszło że tylko wyciąć to można. Cały czas była pod opieką ginekologa, specjalisty.

Dobrze, że przed zabiegiem badania robił jeszcze inny lekarz bo okazało się, że torbiel to 8 tydzień ciąży.

Ginekolog

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 428 (518)

#66034

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w pośrednictwie kredytowym gdzie każde biurko i każde drzwi są pod "ostrzałem" kamer. Z tego względu jeśli jestem sama, to nie wolno mi nikogo wpuścić na zaplecze. (Sejf, ale też moja torebka itp)
Rzecz się działa w sobotę. W soboty zawsze jest tylko jedna osoba, bo z reguły jest pusto i tylko się podłogi zamiata.

Ale nie tej soboty. Wchodzi kobieta z gatunku stałych klientów, których zna się już po imieniu, którzy przychodzą, pogadają i wyjdą, bo właściwie nie wiedzą po co przyszli.
Babeczka tym razem jednak wyraźnie zadowolona, że jest pusto, oświadcza mi, że tylko płaci i idzie, bo bardzo jej się spieszy. Zawsze jej się bardzo spieszy, a potem siedzi po 30 minut, to tak na marginesie.

Babeczka siada i rozmawia ze mną wyraźnie spięta, zerka na kamery. Trochę się przestraszyłam, że wpadł jej do głowy jakiś głupi pomysł, ale nic się nie dzieje. W końcu babka się rozluźniła i mówi mi gdzie jeszcze musi iść i inne pierdoły. Wstaje i dziwnie poprawia długą kurtkę. A ja czuję, że śmierdzi. No trudno, czasem klient śmierdzi i nic nie można powiedzieć.
Babka siedzi jeszcze 10 minut, capi mi pod nosem jak nic. W końcu wychodzi, a ja z ulgą odetchnęłam. Drzwi zostawiłam za nią otwarte żeby smród wywietrzyć.
Siadam do biurka ale smród nadal trwa.

Na początku nie chciałam uwierzyć w to, co zobaczyłam. Babka bezceremonialnie zsikała mi się na krzesło.
Od razu wywaliłam je z biura prawie przy tym wymiotując.
Co w tym piekielnego? A to, że gdyby zapytała o toaletę to bym ją do niej wpuściłam skoro już nie mogła wytrzymać.
Kobiety w ciąży też wpuszczam, bo mimo że dzieci nie mam, to wiem że mają ciężko.

Klientka po tym zdarzeniu przychodziła już kilkanaście razy. Za każdym razem boję się o kolejne krzesło...

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 454 (498)

#65855

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mojej "współpracownicy" ciąg dalszy.
Nie muszę raczej wyjaśniać że kierowniczka była wściekła ;) brak 180 zł został uzupełniony, a panienka raczej nie ma szans na ich odzyskanie od klientki. Wydawać by się mogło, że będzie już OK. Ale nie, to byłoby zbyt proste i piękne.

Na rozmowę przyszła dziewczyna, która wróciła z macierzyńskiego, super dziewczyna i bardzo nastawiona na cel. Co stwierdza księżniczka? Zbyt pewna siebie, jak na jej gust. I jak śmiała pytać tak otwarcie o pewne rzeczy, skoro jeszcze nie pracuje!?
Już nie chciało mi się tłumaczyć po raz setny, że po prostu wraca z urlopu.

Wreszcie sytuacja z dziś, która sprawiła że opadłam na krzesło, a potem musiałam pić melisę.
Telefon. Na centralę nie dotarły faktury. Myślę sobie jakie faktury? Już po piętnastym, a są nierozliczone, ktoś za to zapłaci z własnej kieszeni.
Pytam księżniczki czy ma jakieś faktury. Ma. Od piątku w sejfie.

Zapytana dlaczego nie zrobiła z nimi tego co powinna, odpowiedziała: "Nie wiedziałam że miałam zapytać."
Szlag mnie trafił i od razu zadzwoniłam do kierowniczki. Była tak wściekła, że chyba nigdy nie słyszałam takiej furii.

Umowa księżniczki kończy się akurat tego dnia, kiedy wraca dziewczyna z macierzyńskiego. Trzymam kciuki.

Co do domysłów na temat łuszczycy księżniczki. Nie ma jej. Po prostu łupież z głowy opada jej na brwi.

biuro

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 268 (342)