Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PrawdopodobnieSzczesliwa

Zamieszcza historie od: 22 września 2015 - 19:04
Ostatnio: 12 lutego 2019 - 23:21
  • Historii na głównej: 10 z 11
  • Punktów za historie: 3172
  • Komentarzy: 42
  • Punktów za komentarze: 306
 

#69524

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wchodzi do sklepu Pan, staje przede mną, przed ladą i na mnie patrzy... świdruje wzrokiem, pytam co podać, cisza. Myślę sobie: oho, będzie ciekawie. Skoro się nie odzywa, to ja też milczę i sobie patrzymy. Nagle ryknął tak, że aż podskoczyłam:

- Wiśniówkę!!!
- Oczywiście, setkę, dwusetkę, pół litra?
- Litr!
- Nalewka wiśniowa czy wódka?
- Pani sobie chyba ze mnie żartuje!
- Jakże bym śmiała, pytam czego Pan sobie życzy.

Pokazuje paluchem na wino marki wino, w litrowej plastikowej butelce. Podaję.

- 5.49 zł, poproszę.
- Pani sobie ze mnie kpi!
- Nie rozumiem?
- Ja nie jestem byle kim żeby w plastiku pić, w szkle sobie życzę!

Ostentacyjnie dorzucił 50 gr, a wychodząc odgrażał się, że on sobie nie pozwoli, napisze na mnie skargę...

6:30, niedziela...

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (153)
zarchiwizowany
Spotkanie ze znajomymi, wszyscy około 30tki. Temat zszedł na jedną z nieobecnych koleżanek, która niedawno dowiedziała się, że jest w ciąży. Druga znajoma skomentowała, że jej się nie poszczęściło, wpadka, do tego przy "pierwszym razie". Na to jej mąż, ojciec jej dziecka, z zupełną powagą odpowiada "kłamała ! przecież przy pierwszym się w ciążę nie zachodzi ! "

Litości...

Ciąża antykoncepcja

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (33)
Pracuję w sklepie. Będzie trochę o ludziach, którzy pojawiają się w godzinach bliskich otwarcia/zamknięcia.

Czynne od 6 rano, przychodzę do pracy 30 min wcześniej. Zamykam się od środka i wykładam pieczywo, gazety, zamiatam... spoglądam w stronę drzwi i widzę klienta, który:

- przyklejony do szyby, macha w moim kierunku i krzyczy "widzę Panią!"

-waląc w drzwi pokazuje na zegarek (jest 5:40).

- krzyczy "no dłuuuugo jeszcze?!"

- wykrzykuje "to niedopuszczalne!" (ale co?)

Punkt 6, otwieram drzwi i zazwyczaj słyszę 2 zdania: "no co tak długo? Ja tutaj od 5:30 pod drzwiami marznę", albo "hyhyhy no 6, a Pani we wszystkim taka dokładna? Hyhyhy."

Zamknięcie wygląda bardzo podobnie, o 23 przekręcam klucz w drzwiach i jeszcze kręcę się po sklepie robiąc to czego nie zdążyłam. Wtedy aż na zapleczu słyszę walenie w drzwi i krzyki o tym, że na jego zegarku jest 22:59, on tylko po wodę/chusteczki/piwo/węgiel do grilla, ewentualnie "proszę natychmiast otworzyć! Bo mi się pić chce".

We Wigilię przypadła mi druga zmiana, mieliśmy otwarte do 16. Drzwi udało mi się zamknąć dopiero o 16:10. O 16:30 wyszłam na zewnątrz, zamykałam roletę, a Pan wrzasnął mi do ucha:
- Pani chyba sobie żartuję, ja chcę papierosy kupić, Pani mi natychmiast otworzy!
- Przykro mi, od 30 min jest zamknięte
- Ale mi się chce palić.
- A ja chciałabym wrócić do domu, by z rodziną zjeść kolację Wigilijną.
- Napiszę skargę!

Oczywiście skargę napisał, a zawarł w niej, że zamknęłam mu drzwi przed nosem, była 15:55 i on miał prawo zrobić zakupy, a poza tym byłam chamska i myślałam tylko o jedzeniu. Sklep i teren wokół sklepu jest monitorowany, więc Pana pismo nie odniosło oczekiwanego skutku :)

sklepy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 396 (408)
Stoję za kasą, obsługuję panią "Żuliettę", tradycyjnie najtańsze pół litra, obok niej jej partner. Za nimi elegancki pan w średnim wieku, który co jakiś czas na nich zerka. W pewnym momencie słyszę skierowane do tego w garniturze "i co się gapisz, chu**?!". Ten nie odpowiada, para wyszła ze sklepu.

A pan ryknął do mnie:
- Powinnaś mnie obronić!
- Słucham?
- Śmierdzący brudas mnie obraża, a ty nic ?! Wynieść go powinnaś!!!

Przemilczałam, a żałuję :)

Jestem w widocznej już ciąży...

sklepy

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 309 (355)

#70479

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chciałam zarejestrować się na wizytę NFZ u stomatologa. Obdzwoniłam 25 przychodzi w promieniu 50km. W każdej usłyszałam, że rejestracja na ten sam dzień jest rano, ale nie mam na co liczyć, bo ludzie stoją pod ośrodkiem zdrowia od 3 w nocy...

W końcu jest! I to całkiem blisko. Miła Pani w słuchawce powiedziała, że rejestrują "na później", potrzebny jej tylko pesel. Podaję, numer telefonu również, bo przed wizytą będzie dzwoniła by potwierdzić. Pięknie. I tu pada moje pytanie o termin, 8 sierpnia! Ale godzinę mogę sobie wybrać, bo na ten dzień jeszcze nikogo nie ma.

Pójdę prywatnie, co innego pozostało?

słuzba_zdrowia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 259 (297)

#70466

przez (PW) ·
| Do ulubionych
21 grudnia zdałam gzamin na prawo jazdy. Zależało mi na szybkim odebraniu plastiku i tego samego dnia pobiegłam do wydziału komunikacji żeby uiścić opłatę za wyrobienie dokumentu. Niby żadna filozofia, prawda? No ale Panie w okienkach to czysta piekielność :)

Podeszłam do informacji, powiedziałam w czym rzecz, dostałam numerek i rozkaz "iść do stanowiska 12 albo 13". Iść to iść, idę.

O dziwo kolejka niewielka, bardzo szybko na kolorowym ekraniku pojawiły się cyferki identyczne jak te, które miętoliłam w ręce. W momencie gdy zrywałam się z krzesła, podbiegł Pan krzycząc "Cześć Zosia!". Zagryzłam zęby i stwierdziłam, że poczekam, nie będę robiła afery, poczekam. Po 20 min straciłam cierpliwość, podeszłam i ze słodkim uśmiechem zapytałam czy jeśli nad pana głową jest numer identyczny jak mój, to mogę załatwić sprawę z którą przyszłam? Pan zgłupiał, pani Zosia również. Wygrałam? Tak tylko myślałam :)

Powiedziałam, że chciałabym zapłacić za dokument prawa jazdy, pani rzuciła mi pusty blankiet do przelewu i usłyszałam "iść do kasy i zapłacić". Pytam czy mam wrócić z potwierdzeniem, kiedy spodziewać się odbioru... nie dokończyłam, bo krzyknęła "iść i zapłacić, nie wracać! Kolejkę blokuje!". Zaraz za mną do okienka doskoczył ten, który był przede mną...

Zapłaciłam. Wróciłam do domu. Od znajomej dowiedziałam się, że jest strona internetowa, na której można sprawdzić czy dokument jest już wyrobiony. Zalogowałam się, a tam informacja o obowiązkowej zapłacie i wymienione sposoby jak w szybki sposób można, to zrobić. Zdziwiłam się, ale stwierdziłam, że skoro już to zrobiłam, to mnie to nie dotyczy. Do samej Wigilii sprawdzałam czy to już, nic się nie zmieniło.

31 grudnia dostałam pismo, że jestem wzywana do zapłaty, a potwierdzenie muszę odnieść z powrotem do okienka 12 lub 13! Na dole numer telefonu do Pani prowadzącej postępowanie. Zadzwoniłam, po drugiej stronie słuchawki bardzo miła kobieta powiedziała mi, że oni nie mają wglądu w księgowość i jedynym potwierdzeniem jest kopia, którą dostałam w kasie. Koniecznością jest wrócenie z tym papierkiem do okienka. Jeśli już zapłaciłam, to bardzo dobrze ale niestety muszę przyjechać jeszcze raz.

Pojechałam... 4 stycznia weszłam wściekła, po numerek... do kolejki... w okienku Pani Zosia. Zapytałam dlaczego poprzednim razem nie powiedziała mi o tej konieczności, z którą musiałam się pofatygować jeszcze raz? Co usłyszałam ? "Mówiłam! Ja na pewno mówiłam, bo ja wszystkim mówię! Nie słucha, to nie wie, a ja mówiłam! Za 7 dni roboczych przyjdzie i odbierze, po co te nerwy?".
Po powrocie do domu zalogowałam się na PKK, status zmienił się na oczekiwanie na dokument.

Złożyłam skargę, a jak :)

Okienka wydział komunikacji Pani w okienku urząd uslugi

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 273 (323)

#70343

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka dni temu zdawałam egzamin na prawo jazdy, zarówno testy jak i jazda przy pierwszym podejściu - wynik pozytywny. Dlaczego o tym wspominam? Bynajmniej nie po to by się pochwalić :)

WORD jak to WORD, nic nowego, nic szokującego ani piekielnego. Co innego ośrodek, w którym uczyłam się jeździć...

Szkołę jazdy wybrałam z przypadku, pochodzę z małego miasta, wybór był niewielki. Żałuję, że nie popytałam znajomych, nie poszperałam w Internecie, bo zaoszczędziłabym sobie wiele stresu i nerwów.
Kurs zaczął się całkiem normalnie, wieczorami zaczęłam chodzić na teorię. Prowadził ją Pan Z. właściciel szkoły. Pan w średnim wieku. Tłumaczył wszystko dość przejrzyście, wszystko rozumiałam. Wydawało się być kolorowo. Po zdaniu wewnętrznego testu przyszedł czas na jazdy...

Zaczęło się miło, podstawy, obsługa samochodu, omówienie wszystkich świateł, tego co pod maską, ruszanie, jazda do przodu i do tyłu. Później pojeździłam chwilę po mojej miejscowości i pojechałam 10km dalej, do większego miasta. Tam się zaczął koszmar.

Ja rozumiem, że kursant, który dopiero zaczyna jest mało bezpieczny, że instruktor boi się o swój samochód, o innych uczestników ruchu, ale litości!

Jadę ulicą, pada polecenie "zaparkuj prostopadle po lewej stronie", parking pusty, nie ma na nim żadnego samochodu. Pytam w jaki sposób mam to zrobić, bo to moja 3 godzina jazdy i nie potrafię. Pan Z. wtedy wydarł się tak, że podskoczyłam na fotelu, usłyszałam "to Ty nie wiesz?! Parkuj!". Zaparkowałam, nie udało mi się to, niby kąt dobry ale nie pomiędzy liniami. Kazał to zrobić jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze... a za każdym razem byłam tak obrażana, że miałam łzy w oczach. Usłyszałam, że do niczego się nie nadaję, wyszarpywał mi kierownicę z rąk krzycząc, że zaraz uderzę w krawężnik... działo się to wszystko dobrą godzinę, aż powiedziałam, ze chcę już wracać, wtedy powiedział "nareszcie".

Dlaczego już wtedy nie zrezygnowałam? Nie wiem, pomyślałam, że tak to pewnie musi być, on ma rację, a to ze mną jest coś nie tak, nigdy wcześniej nie miałam styczności z samochodem, nie potrafię jeździć no i facet ma rację... Później było tylko gorzej. Na każdą jazdę szłam z ogromną niechęcią, było mi niedobrze na samą myśl, że mam wsiąść z tym Panem w samochód.

Na skrzyżowaniach, darł się, że za czym czekam, dlaczego tak wolno ruszam, że 5 razy bym zdążyła przejechać, a gdy rzeczywiście miałam możliwość wjazdu i ruszyłam samochodem, bo drugi pojazd był kilkaset metrów dalej, to hamował krzycząc "ja chcę żyć!".

Hamowanie.. no właśnie. Niejednokrotnie wciskał hamulec tak gwałtownie, ze uderzałam głową w kierownicę, milutko co? On albo krzyczał, albo udawał obrażonego i nie odzywał się wydając same polecenia. Nie wiem co było gorsze, bo gdy po 6 zaliczonych godzinach wjeżdżałam na ogromne skrzyżowanie i z nerwów nie wiedziałam jak mam się zachować, a on siedział odwrócony plecami i patrzył za okno, to chciało mi się wyć.

Chciałam zrezygnować, byłam przekonana, że nie nadaję się na kierowcę, ale odezwało się do mnie kilka osób z tej szkoły pytając o to jak mi się jeździ i czy Pan Z. jest dla mnie ok, bo oni... i tu opisane wszystko to co spotkało mnie.
Dopiero wtedy poszłam tam, porozmawiałam z Panią z biura i powiedziałam, że chcę zmiany instruktora. Od następnej lekcji miałam mieć kurs z jego synem R, ale jazdę w tym dniu jeszcze z właścicielem. Ile ja się wtedy nasłuchałam... że nie ogarniam podstawowych rzeczy, powinnam zacząć od nowa, bo nie potrafię posługiwać się urządzeniami w samochodzie, że nigdy nie zdam i szkoda jego czasu.

Ostatnie kilka godzin to była bajka, R to bardzo miły instruktor, do którego biegłam z chęcią, bo nie mogłam się doczekać kiedy znów pojadę samochodem. Wziął mnie na trasy egzaminacyjne, pokazał wszystko od nowa, omówił moje błędy. Chwalił i nie krzyczał. Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę z tego, że ja lubię jeździć samochodem.

I mimo tego co mówił Z i jak bardzo wmawiał mi to, że nie zdam, to zdałam.

Dlaczego nic z tym nie zrobiłam? Nie wiem, dziś zachowałabym się inaczej i postawiłabym się albo od razu zmieniła szkołę jazdy.

Szkoła jazdy WORD prawo

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 227 (271)

#69626

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracowałam w jednym z większych klubów na południu Polski. Typowa imprezownia w dużym mieście. W tygodniu bar i bilard, a w piątek zaczynała się "dyskoteka", w weekend przewijało się po tysiąc osób. Z zewnątrz - bajka. Światła, DJe, kolorowe drinki, ładne dziewczyny..
Byłam tam kelnerką, później awansowałam na barmankę.
Mam nadzieję, że to co działo się za drzwiami pomieszczeń socjalnych, nie ma miejsca w żadnym innym lokalu.

Zmywak... stoi zmywarka (?), wkładało się w to szklanki, 16 szklanek. Po 2 minutach wyciągało. Ta sama woda w środku przez całą noc. Szefowa stwierdziła, ze nie ma sensu jej wymieniać, a płyn do zmywarek jest drogi, więc wlewałyśmy płyn z 5l butelki, każdy wie jakiej jest on jakości :) Ona tylko chodziła i je wąchała sprawdzając czy mocno śmierdzą.
Ale, ale! Zmywarka po 2 tygodniach się zepsuła. Wszystko myłyśmy ręcznie, wspominałam, że wchodziło ponad tysiąc osób? :)
Brak ciepłej wody, kelnerki miały zmiany po godzinie, przy zlewie stała miska z ciepłą wodą i płynem, płukałyśmy pod lodowatą wodą. Myślę, ze tylko wtedy te szklanki były dobrze umyte...

Owoce do drinków: te które nie zeszły tydzień wcześniej były trzymane w lodówce na kolejny weekend, znów nie wszystkie zostały wykorzystane? Przecież się nie wyrzuci, marnotrawstwo jedzenia, dawaj 3 tydzień... Coś spadło na ziemię. "Klient widział? Nie? No to w czym problem? Przecież się nie otruje"

"Dałaś do Mohito 3 kawałki limonki?! No chyba oszalałaś! Przecież to drogie."

Drinki robione tanim kosztem. Czasem nie było niektórych składników, trzeba było improwizować. Szefowej nie dało się wytłumaczyć z odmowy zrobienia Mohito, powód? Brak brązowego, cukru trzcinowego. "To nie mogłaś zrobić bez?!" ...

Po kryjomu robiłyśmy wszystko tak jak być powinno, często dostając solidne zjeby, bo Pani M. sprawdzała monitoring. Staralysmy się, przychodziłyśmy do pracy godzinę wcześniej, by jeszcze raz umyć i wypolerować szkło. Oczywiście charytatywnie... Szefowa twierdziła, że przy kolorowym świetle nie widać zacieków:)

Lokal cały czas istnieje, wciąż ma wielkie obłożenie, a ludzie wychodzą zadowoleni.

Dlaczego tam pracowałam? Miałam 18 lat, potrzebowałam pieniędzy, a napiwki były całkiem spore...

dyskoteka bar

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (344)

#69026

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja sprzed 10 minut.

Wchodzi do sklepu Pan, podchmielony Pan. Kręci się między półkami, sam nie wie czego chce. Patrzę na niego zza lady. Wyciąga z lodówki piwo, podchodzi z nim do mnie:

-*pik* 1.99 zł poproszę.
- Bo ja sprawę do Pani mam.
- Słucham?
- Ja bym jutro oddał za to piwko.
- Niestety nie, musiałabym ze swoich za Pana wyłożyć.
- Aha, to Pani wyłoży.
(Jeb 20 gr na ladę i ucieka w stronę drzwi).

Złapałam go. Z wielkim fochem oddał piwo. Noż!!!

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 472 (488)

#68793

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako 9-letnia dziewczynka zachorowałam. Wyglądało, to jak zwykłe przeziębienie. Zwolnienie w szkole, leżałam w domu. Przez kilka dni nie przechodziło. Doszła 40-stopniowa gorączką i silny ból gardła. Mama wzięła mnie za rękę, wsadziła w samochód i pojechaliśmy z tatusiem do przychodni. Diagnoza lekarza: angina. Recepta, apteka, z powrotem do łóżka.

Kolejne dni bez zmian, gorączka po lekach spadała i za kilka godzin znów 40 stopni, przelewałam się przez ręce. Pojechaliśmy na pogotowie. Dyżurujący lekarz mnie zbadał i stwierdził, to samo co ten w przychodzi-angina, przejdzie. Przepisał następny antybiotyk.

Niewiele pamiętam. Leżałam, jako dziecko mając wrażenie, że umieram, wołałam do siebie mamę, która płakała nad moim łóżkiem nie mogąc mi pomóc. Zepsuł nam się samochód, a mieszkaliśmy na wsi dosłownie zabitej dechami. Mój stan się pogorszył, zaczęłam odpływać. Mama zadzwoniła na pogotowie, dyspozytorka jej odpowiedziała, ze ona nie widzi zagrożenia życia, mają mnie dowieźć na własną rękę.

Był luty, tata wsiadł na rower i pojechał 15 km do dziadka by wziąć od niego samochód.
Po odczekaniu swojego w poczekalni na SORze trafiłam na tego samego lekarza co poprzednio, który stwierdził, że przecież to tylko angina, on da antybiotyk i teraz musi przejść. Rodzice zrobili awanturę, mama krzykami wymusiła skierowanie na oddział dziecięcy.

Tam już poszło z górki... dyżur miała Pani Ordynator, która jak mnie tylko zobaczyła była przerażona. Przejrzała moje wyniki, od razu zabrała mnie na badania, wykrzyczała zdenerwowana, że to żadna angina, miałam mononukleoze zakaźną. Powiedziała wtedy, że kilka dni i by mnie nie było. Spędziłam na oddziale 4 tygodnie, w izolatce. Z tego okresu pamiętam tylko spływającą kroplówkę. Miałam powiększone narządy wewnętrzne, przez kilka kolejnych miesięcy brałam leki, byłam na diecie i jeździłam na kontrolę do Pani Ordynator Kukuły.

Rozmawiając teraz z mamą o tej sytuacji, ona nie może wybaczyć sobie tego, że nie zrobiła z tego afery. Dziś rozgłosiłaby to do mediów, bo podejście i zachowanie lekarza z pogotowia było karygodne.

Minęło 12 lat, a ja do dziś walczę z powikłaniami.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 325 (443)