Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

RealHorrorshow

Zamieszcza historie od: 19 października 2016 - 18:26
Ostatnio: 23 stycznia 2019 - 19:51
  • Historii na głównej: 20 z 20
  • Punktów za historie: 3805
  • Komentarzy: 61
  • Punktów za komentarze: 552
 

#79642

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Prowadzę sklep internetowy z ręcznie robioną przeze mnie biżuterią.

Gdy ktoś kupi u mnie 2 lub więcej rzeczy lub jest stałym klientem, dostaje ode mnie prezent. Nic szczególnego, taka gotowa zawieszka na łańcuszku w ładnym woreczku z ręcznie wypisanym bilecikiem. Bzdurka, ale klientkom się podoba, a ja nawet lubię je składać, bo mam co robić oglądając telewizję. Staram się kupować w miarę możliwości różne wzory zawieszek. Tyle tytułem wstępu.

Siedzę sobie dzisiaj, pakuję paczki, gdy nagle telefon dzwoni mi z powiadomieniem - ktoś mi wystawił recenzję. No to sprawdzam, a tam jedna gwiazdka (z pięciu możliwych, nie da się wystawić mniej niż jednej). Myślę, ki czort? I to jeszcze od stałej klientki!

Otwieram recenzję, a tam: "Pierścionek OK, tylko gratis dostałam taki sam co ostatnio".

Nie wiem, czy śmiać się czy płakać :)

EDIT: namiarów na sklep nie podam, na piekielnych chcę pozostać anonimowa, mam nadzieję, że zrozumiecie.

kocham moją pracę

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 140 (146)

#80888

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno mnie tu nie było, ale wracam bo przedświąteczne zapalenie mózgu chyba uderzyło niektórych.

Zajmuję się rękodziełem, dokładniej mówiąc robię i sprzedaję biżuterię w internetach. Uprzedzając komentarze: nie, nie podam namiarów na sklep, chcę tutaj pozostać anonimowa.

Dostałam ostatnio wiadomość przez platformę, na której sprzedaję. "Wiadomość" to może zbyt duże słowo. Wysłano do mnie dwa słowa, pisane caps lockiem i po francusku, uwaga cytuję: SERCE LAWENDA.

Użyłam wszystkich małych, szarych komórek i wydedukowałam że chodzi o wisiorek w kształcie serca z suszoną lawendą w środku. Odpisałam więc, że jeśli chodzi o lawendę to nie ma sprawy ale szkła w kształcie serca nie mam i mieć nie będę, przykro mi.

Odpowiedzi nie dostałam, normalka. O sprawie zapomniałam do dzisiaj.

Bo dzisiaj dostałam kolejną wiadomość, tym razem trochę bardziej złożoną: NIE DOSTAŁAM WISIORKA.

Już pomijam fakt, że niewiasta za nic nie zapłaciła, nie podała wymiarów ani długości łańcuszka. Ale ona nawet nie wysłała mi adresu! Miałam dziką ochotę zapytać, czy powinnam była pojechać do Paryża, stanąć pod wieżą Eiffla i krzyknąć "Komu wisiorek z lawendą?" ale się powstrzymałam...

przedświąteczne szaleństwo

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 150 (168)

#80181

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Bezczelność ludzka nigdy nie przestanie mnie zadziwiać...

Robię i sprzedaję przez internet biżuterię, głównie za granicę (nie, namiarów na sklep nie podam).

Od czasu do czasu kontaktują się ze mną właściciele innych sklepów (internetowych bądź zwykłych) by coś hurtowo zamówić. Czasem nam się udaje dogadać, czasem nie ale zamówienia hurtowe lubię i mam już parę sklepów, z którymi współpracuję regularnie.

Odezwała się ostatnio taka... no rekinem biznesu jej nie nazwę... ale niech będzie flądra.

"Witaj,
niezwykle podobają mi się twoje rzeczy, są takie niepowtarzalne... <parę linijek wazeliniarstwa> Prowadzę konto na instagramie z tyloma i tyloma obserwującymi i jestem właścicielką niezwykle popularnego sklepu internetowego takiitakiadres.com
Piszę z ofertą współpracy - chciałabym sprzedawać twoją biżuterię w moim sklepie za bardzo rozsądną opłatą - tylko 30% wartości przedmiotu!
Jeśli jesteś zainteresowana proszę o kontakt,
Flądra".

No cóż, nie chcę zabrzmieć jak jakaś złotówa, ale za 30% to mi się palnika nie opłaca odpalać. No dobra, przesadzam, ale jest to kwota kompletnie dla mnie nieopłacalna (na same materiały wywalam więcej). Nie lubię po prostu ignorować maili, więc odpisałam flądrze, że przykro mi, ale taka kwota mnie nie interesuje i wyłuszczyłam na jakich zasadach współpracuję z hurtownikami.

"Ależ nie, nie zrozumiałyśmy się! Ja zamawiam produkty a ty mi je wysyłasz i gdy zapłacisz 30% wartości ja sprzedaję je u siebie. To świetna promocja twojego sklepu!"

Czyli jednak "wpiszesz sobie do CV/portfolio" jest popularne nie tylko w Polsce...

EDIT: bo widzę, że nie wszyscy rozumieją. Babka chciała, żebym wysłała jej rzeczy za darmo, a potem jeszcze zapłaciła za sprzedanie ich w jej sklepie i "promocję". Nie chodziło o 30% prowizję, dopytałam, bo wierzyć mi się nie chciało.

sklepy_internetowe

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (184)

#79934

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przez długie lata, zanim kupiłam moje kochane auteczko, którym aktualnie jeżdżę, miałam Golfa III.

Niestety nie wspominam dobrze tego auta. Chyba trafił mi się jakiś felerny egzemplarz, bo nie było miesiąca żebym nie odwiedzała mechanika. Do tego stopnia, że po zakupie nowego auta odetchnęłam finansowo, bo raty wynosiły mniej niż comiesięczne naprawy. Ale ja nie o tym.

Działo się to parę miesięcy po mojej przeprowadzce na studia, kiedy nie znałam jeszcze dobrze miasta. Podczas brania zakrętu (dość ostrego) nagle otworzyły mi się drzwi od strony kierowcy!

Do dzisiaj zachodzę w głowę jakim cudem nie spowodowałam wtedy wypadku - całe szczęście wykazałam się niespotykanym dla mnie refleksem, złapałam drzwi i zjechałam na pobocze jak tylko się dało. Przeraziłam się trochę bo okazało się, że zamek poszedł i drzwi w ogóle nie da się zamknąć, ale przypomniałam sobie, że tu w pobliżu mignął mi warsztat samochodowy. Wygrzebałam jakiś sznurek z bagażnika (w którym miałam spektakularny bajzel, który w końcu na coś się przydał), zabawiłam się w McGyvera i jakoś się udało te nieszczęsne drzwi unieruchomić.

Doczłapałam się jakoś do tego mechanika, wygramoliłam przez stronę pasażera, idę.

W środku puściutko, jeden pracownik stał przy półkach i się do nich modlił. Gdy weszłam otaksował mnie od góry do dołu i wrócił do modlitwy.

Widocznie stwierdził że dziewczyna w lekko brudnych jeansach, koszulce z bliżej nieokreślonym zespołem i z fioletowymi włosami nie jest godna jego zainteresowania, bo dopiero kilka coraz głośniejszych "PRZEPRASZAM" skłoniło go do spojrzenia w moją stronę. I tak stoi i się gapi.

W normalnej sytuacji olałabym buca ale że samochód dosłownie trzymał mi się na kawałku sznurka, zacisnęłam zęby i opowiadam: że zamek w drzwiach, że nie chcą się zamknąć, żeby zrobić cokolwiek byle się trzymało, nawet prowizorycznie.

- 600 zł, gotowe za 3 tygodnie.
- 3 TYGODNIE??
- My pracujemy tylko na ORYGINALNYCH częściach - powiedział to takim tonem, że moje trampki marki Trampki zrolowały się ze wstydu.
- Ale co ja mam do tej pory robić?
- Taksówkami jeździć.

Nie wytrzymałam i zaczęłam się histerycznie śmiać. Gość popatrzył na mnie dziwnie, ja, wciąż się chichrając, wsiadłam do mojego sznurkowego rumaka i pojechałam do domu.

Pozdrawiam serwis FeuVert na Trzech Stawach. Caryca Katarzyna byłaby z was dumna.

A ja samochód naprawiłam u innego mechanika, gdzie pani bardzo się ucieszyła, bo, jak stwierdziła - "lubi klamki". I autko było na drugi dzień.

uslugi

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 129 (143)

#79835

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zachciało mi się, motyla noga, remontu.

Przy okazji pozbywam się kilku mebli, inne przerabiam, inne dokupuję.

Właśnie do oddania miałam kredens, chyba przedwojenny, drewniany z okleiną. Niezbyt piękny, ale w niezłym stanie i nadający się na przemalowanie (np. na jakże oryginalny biały kolor).

Zrobiłam zdjęcia i wystawiłam za darmo na olx. Tak, powinnam była pamiętać, że lepiej wystawić za 10 zł, a nie za darmo.

Zadzwoniła niewiasta, umówiła się na oglądanie. I potem zadzwoniła jeszcze z 10 razy, bo nie mogła adresu znaleźć. Fakt, mieszkam na małej, niepozornej uliczce, którą niewielu ludzi kojarzy, ale po wpisaniu w GPS-a można spokojnie trafić. Myślę sobie, że może nie ma GPS.

Przestałam tak myśleć, gdy zobaczyłam nowiutką Audicę takich gabarytów, że Sokół Millenium się może schować.

Niewiasta burknęła coś pod nosem na moje „dzień dobry” i idzie oglądać kredens.

- Ale to jest to? To jest przecież porysowane!
- No tak, fronty są trochę porysowane, wszystko było pokazane na zdjęciach.
- A wie pani, jakie rzeczy teraz ludzie oddają? Jakie ładne?
- No a ja oddaję to, co pani widzi.
- Ale to bym wzięła, gdyby tu renowację zrobić... - i patrzy na mnie wyczekująco.
- To proszę bardzo, może pani sobie z tym robić, co zechce - już zaczynałam się chichrać pod nosem.

Najwyraźniej moje rozbawienie się księżnej nie spodobało, bo odwróciła się na pięcie i poszła, mamrocząc coś o niepoważnych babach...

A kredens poszedł parę godzin później, do bardzo sympatycznej pary małżonków, którzy planują go odmalować. Sami.

szlachta olx

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (186)

#79695

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zajmuję się rękodziełem, dokładniej mówiąc robię i sprzedaję biżuterię. Uprzedzając komentarze: nie, nie podam namiarów na sklep.

Technika, w której pracuję jest dość nietypowa, ale też nie jest niespotykana. Sama się jej uczyłam, trochę z jednej bardzo przestarzałej książki, trochę z YouTube. Musiałam jednak sporo to wszystko zmodyfikować pod siebie, bo informacje w internecie nie dotyczą dokładnie tego co chciałam i w większości z nich używane są materiały dostępne w USA (mówiąc w skrócie w USA można dostać gotowe półprodukty, a ja wszystko muszę robić od zera i kombinować).

Piszą do mnie co jakiś czas ludzie, których mogłabym zakwalifikować do jednej grupy o nazwie "naucz mnie".

Niektórzy chcą tylko się poradzić, bo mają problem z jedną określoną rzeczą. Takim z chęcią odpisuję i pomagam.

Inni chcą, żebym ich wyedukowała od A do Z, bo oni też chcą robić biżuterię. Sorry, ale nie mam na to czasu. Odsyłam ich więc do filmików i materiałów, z których sama się uczyłam i oferuję rady, gdy będą mieli z czymś problem. Spotyka się to z obrazą majestatu, bo jak to tak? Ja nie nauczę królowej?

Jeszcze inni ŻĄDAJĄ, żebym im wszystko wytłumaczyła. Takich olewam.

Ale ostatni gość przebił wszystko:

"Witaj,
bardzo podobają mi się rzeczy, które wykonujesz i też chcę się nauczyć takie robić. Wytłumacz mi dokładnie jak to robisz krok po kroku, no i wyślij zdjęcia, żebym dokładnie widział co i jak. I chcę też namiary do twoich dostawców, bo ceny tych kamieni w internecie są z kosmosu, a ty na pewno masz taniej! Aha, no i na jutro to wszystko ma być, OK?".

sklepy_internetowe

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (205)

#79443

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio odwiedzałam koleżankę w innym kraju i jechałam do niej busem.

Niby nic wielkiego, ale z uwagi na to, że jestem przyrośnięta do mojego autka i mam dość traumatyczne przeżycia z mojej ostatniej podróży autobusem, trochę się denerwowałam, bo droga długa, a nie ma mowy, żebym skorzystała tam z toalety.

Dlaczego? Już opowiadam.

UWAGA: będzie trochę obrzydliwie!

W liceum udało nam się pokombinować i wykorzystać dni wycieczki podczas długiego weekendu majowego. Tak więc z 2 czy 3 przydziałowych dni wycieczki zrobiła się 9-dniowa wyprawa do Grecji.

O samej wycieczce nie mogę powiedzieć złego słowa, bardzo nam się podobała, głównie dlatego, że wychowawczynie miały nas głęboko w nosie i robiliśmy, co chcieliśmy przez większość czasu.

Jeździliśmy też na wycieczki w samej Grecji - Meteory, Ateny - standard.

Autobus był całkiem fajny, nowy, ale dochodzimy do piekielności. Toaleta chemiczna. Przez całe 9 dni nie została opróżniona. Smród powalający, zwłaszcza że lato było w tamtym roku całkiem ciepłe i zaczęło już konkretnie przygrzewać właśnie w maju.

Cuchnęło tak, że nie dało się wytrzymać, przy każdym zakręcie uderzała nowa fala, po której zbierało na wymioty.

Chodziliśmy oczywiście prosić, by coś z tym zrobić, ale nie. Bo się nie da, bo oni nie umieją, bo to tylko w bazie w Polsce można. Nauczycielki też nie pomagały, daliśmy sobie spokój, gdy jedna wydarła się na nas, żebyśmy nie wydziwiali, bo nic nie śmierdzi i ona nie czuje. Tak, bo siedziała z przodu, pod nawiewem.

Powrotną drogę spędziłam więc na podłodze na samym końcu autobusu z chustą na twarzy. Miodzio.

A toaletę opróżnili przed samą granicą z Polską, gdy zostało parę godzin jazdy. Najwidoczniej aromaty doleciały do kochanej pani profesor.

morze ekskrementów

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (189)

#78821

przez (PW) ·
| Do ulubionych
ZuMaPi mnie natchnęła.

Dzisiaj nie będzie pojedynczej historii, raczej obserwacja, która pewnie uczyni mnie niepopularną.

Robię biżuterię (nie, nie podam namiarów do sklepu). Jest to moje jedyne zajęcie, z tego się utrzymuję. Prowadzę firmę, płacę podatki. Jednak dla niektórych to nie jest "prawdziwa" praca. Dlaczego? Bo zarabiam na swoim hobby. I robię to w domu.

Tak. Jeżeli poniedziałki nie wywołują u ciebie odruchu wymiotnego, jeśli z przyjemnością opowiadasz o nowej technice, której się nauczyłaś rozwalając sobie tylko dwa palce i łapiesz się na tym że w wolnym czasie dłubiesz rzeczy do sklepu a nie gapisz się bezmyślnie w telewizor to znak że nie pracujesz.

"Ale czemu za to bierzesz pieniądze jak to jest twoje hobby?"
Bardzo popularne. No bo jakim prawem mam brać pieniądze za ten gigantyczny opal osadzony w srebrze? I kilkanaście godzin pracy?

"Noo, nieźle sobie liczysz za te twoje rzeczy."
Tu zależy czy chce mi się dyskutować czy nie. Jeśli nie, ucinam krótkim "To jest twoje zdanie." Jeśli mam ochotę postrzępić sobie język, to wyłuszczam że tyle za materiały, tyle za robociznę (tu następuje oburzenie dlaczego liczę za robociznę skoro siedzę wtedy na swojej własnej kanapie), tyle za ZUS, podatki, opłatę za prowadzenie sklepu, rachunki i inne. Rozmówca wtedy najczęściej płynnie zmienia temat, no bo przecież nie przyzna, że nie ma racji. Raz jeden usłyszałam "Kurczę, no nie wiedziałam... Tak właściwie to powinnaś podnieść ceny!"

"No fajnie, ale ja bym tak nie mógł. Ja muszę robić coś co ma znaczenie, wiesz, coś poważnego" Tu śmiechłam i padłam. Ok, może nie pracuję nad szczepionką na AIDS ale uważam, że to co robię ma znaczenie - sprawia innym radość. Mnie to wystarczy. I niesamowicie cieszy jak dostaję zdjęcie ślubne gdzie cały zastęp druhen ma na szyjach moje wisiorki. Albo gdy dostaję wiadomość, że film w którym "grał" mój naszyjnik został całkiem nieźle przyjęty na festiwalu. A ty jak zmieniasz świat wciskając telefonicznie emerytkom ciśnieniomierze?

"No fajnie, ale ja bym tak nie mogła, ja muszę mieć stabilne zatrudnienie."
Ok, tu się częściowo zgodzę. Prawda, nigdy nie wiem ile zarobię w danym miesiącu. Ba, nie wiem kiedy sprzedam następną rzecz. Tylko wytłumacz mi, co wspólnego ze stabilnym zatrudnieniem ma praca na umowę zlecenie w kebabie?

"A ty nic nie robisz tylko leżysz i pachniesz."
Jak już uda mi się wytłumaczyć, że to jest prawdziwa praca, wpadamy w drugą skrajność. Nic nie robię a pieniądze mi spadają z nieba. A no nie spadają. Bo to, że moja praca mi sprawia radość to nie znaczy, że nie pracuję ciężko. Bo ja jestem od wszystkiego. Od wyszukiwania i zamawiania materiałów, przygotowywania projektów, wykonywania rzeczy, fotografowania, czasami(o zgrozo!) pozowania do zdjęć, obróbki zdjęć, pisania opisów, wystawiania, pakowania, wysyłania, odpowiadania na maile, promowania na mediach społecznościowych, prowadzenia księgowości i miliona innych rzeczy które "wychodzą w praniu".

Małe wyjaśnienie: ja nie hejtuję telemarketingu i kebaba. Żadna praca nie hańbi. Ale hipokryzja już tak.

rękodzieło

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (326)

#78715

przez (PW) ·
| Do ulubionych
"Hameryka pępkiem świata" część kolejna.

Prowadzę sklep z ręcznie robioną biżuterią, a ostatnio do oferty wprowadziłam pierścionki robione na zamówienie. Kupujący wybiera rozmiar, kamień, ja oprawiam i wysyłam. Proste.

Ostatnio skontaktowała się ze mną klientka (ze Stanów właśnie) że jednak zły rozmiar sobie wybrała i chce oddać. Proszę bardzo, jej prawo. Podałam jej swój adres, poinstruowałam jak zapakować, żeby pierścionkowi się nic nie stało, odpisała że dziękuje i jutro wysyła i da znać że poszło. Kontakt się w tym momencie urwał ale nie było to dla mnie nic dziwnego - zazwyczaj kończy się na gadaniu a odsyłać im się nie chce albo idą na pocztę i okazuje się że za darmo się nie da.

Małe wyjaśnienie a propos adresu - mieszkam przy ulicy której nazwa to imię i nazwisko niezbyt znanego gościa, na potrzeby historii nazwijmy go Jerzym Piekielnym.

Jakie było moje zdziwienie gdy dzisiaj wyjęłam ze skrzynki kopertę zaadresowaną na: 25 George Hellish Street, Poland. Co dziwne miasto zostawiła po polsku, może nie znalazła tłumaczenia.

Aż jestem zdziwiona, że doszło :)

zagranica

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 223 (241)

#78744

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sprzątam właśnie w papierach i natrafiłam na umowę z pierwszą szkołą językową z którą współpracowałam jeszcze będąc na studiach. Tak czytam i czytam i w głowie mi się nie mieści, jak mogłam coś takiego podpisać. Ale po kolei.

Pomijając już stawkę godzinową, która była głodowa (wtedy wydawała mi się górą pieniędzy) znalazłam takie oto kwiatki:

1. Na oddanie sprawozdań i list obecności były tylko pierwsze dwa dni robocze miesiąca. Należało dostarczyć je do biura, najlepiej osobiście. Biuro otwarte 10-14, nie licząc przerwy obiadowej pani sekretarki. Za spóźnienie ze sprawozdaniami potrącali z wypłaty 10% za każdy dzień zwłoki. Sami mieli czas do 20 każdego miesiąca z wysłaniem wypłat. Oczywiście nigdy na czas nie były.

2. Za uczenie "na boku" kursantów ze szkoły czterocyfrowa kara finansowa. To akurat normalne, zabezpieczają się żeby nikt im nie podkradał uczniów. Co nie było normalne to, że ta kara obowiązywała w przypadku uczenia rodziny i znajomych kursanta. Ciekawe jak to wyglądało w praktyce, sprawdzali znajomych na Facebooku?

3. Kolejna kara finansowa, też czterocyfrowa, nawet większa od poprzedniej, za wcześniejsze zerwanie umowy. Jedynym wyjątkiem była ciężka choroba lektora albo rodziny lektora. Oczywiście to szkoła decydowała, co jest "ciężką" chorobą.

4. Ksero? Proszę bardzo, limit 2 strony na jedną lekcję z kursantem. Chcesz skserować więcej, na zapas? Musisz zapłacić.

5. Właściwie to punkt 4 można pominąć, bo i tak nie było czego kserować. Biblioteczka zatrzymała się w latach dziewięćdziesiątych i nie chciała stamtąd ruszyć.

6. Obowiązek przyjęcia nowego kursanta jeżeli dojazd do niego to mniej niż 25km. Całe szczęście miałam wtedy auto na gaz.

7. Do obowiązku lektora należało sprawdzanie czy kursant zapłacił za lekcje. Jeśli nie zapłacił, nie dostajesz wypłaty.

I ostatnia piekielność, tym razem dla kursantów. Uczeń mógł poprosić o zmianę lektora tylko w ciągu pierwszych 2 tygodni. Później się nie dało. Oczywiście wcześniej zrezygnować z lekcji też nie.

Ach, jak dobrze być na swoim...

szkoła językowa

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (133)