Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

RoseMadder

Zamieszcza historie od: 8 grudnia 2011 - 19:05
Ostatnio: 11 grudnia 2021 - 18:01
O sobie:

"Człowieku, niebo? Gardło zdarte od psalmów i alleluja, skrzydła zamiast jaj... Zapomnij."

  • Historii na głównej: 5 z 14
  • Punktów za historie: 2697
  • Komentarzy: 55
  • Punktów za komentarze: 219
 
zarchiwizowany

#88827

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam z mamą w szpitalu na zdjęciu szwów pooperacyjnych. Mama potrzebowała jeszcze trochę opieki, więc mimo covidowych czasów czekałam razem z nią w poczekalni.

Po pewnym czasie wchodzi pan z dwójką dzieci, malutką córeczką i synem - tak na oko, jakieś 16 lat. Kolejka okrutna, więc pan prosi syna:
- Ja się zarejestruję, a ty w międzyczasie pilnuj kolejki.

I stał się chyba najgorszy koszmar tego chłopca... po 5 minutach przychodzi następna osoba i pyta zwyczajowo, kto ostatni.
Chłopak zbladł, spocił się. Zapadła cisza. Ponownie pada pytanie, kto ostatni. Chłopak patrzy na swoje ręce, na ścianę, na innych ludzi. W końcu ktoś go uratował
- Ten chłopak...

To tylko ułamek tego, co obserwuje się w nowym pokoleniu. W internecie, każdy jest odważny, a w rzeczywistości mają ogromne problemy z zachowaniem w społeczeństwie. Smutne to.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (27)

#87830

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Polska służba zdrowia - temat rzeka. Niczym Ganges polskie przychodnie i szpitale pełne są śmieci ludzkich, z których dawno powinny być oczyszczone i trupów, które mają na sumieniu. Na szczęście jednym z nich nie jest moja mama, bo w ostatniej chwili po niemal błaganiach pomoc dostała. I historią o tym chciałabym się podzielić. Będzie długo, więc od razu ostrzegam.

17.02. Przebywałam ze swoim partnerem w jego domu rodzinnym. W środku dnia dzwoni do mnie mama, że jakoś tak kiepsko się czuje, pobolewa ją brzuch, więc chyba złapała jakiegoś wirusa w pracy (nauczycielka przedszkola), jeszcze mi da znać, ale generalnie nie wie, czy powinniśmy przyjeżdżać w odwiedziny na kilka dni w sobotę jak planowaliśmy, bo jeszcze się czymś zarazimy. Dodatkowo moja mama często cierpi na bóle brzucha związane ze stresem, a niedawno zdawała egzaminy, w pracy dość nerwowa atmosfera, więc tylko jej pożyczyłam zdrowia myśląc, że jeśli to wirus przejdzie jej za trzy dni, a jeśli to coś na tle nerwowym to już na drugi dzień będzie w porządku. Kontynuuję robienie obiadu, czy cokolwiek robiłam w danej chwili.

18.02. Dzwonię do mamy około południa, żeby się spytać jak się czuje i czy jest możliwość, żeby w tę sobotę po nas wpadła jeśli by się dobrze czuła i nas na kilka dni zabrała do siebie. Obecnie z partnerem nie posiadamy własnego auta, a między miastami, z których pochodzimy nie ma autobusu, mimo że nie są bardzo od siebie oddalone i umawiałam się z mamą, że po nas przyjedzie, pójdziemy na zakupy i spędzimy tydzień u mnie. Na co mama mówi mi, że w nocy spała z babcią, ze względu na bardzo silne wymioty, drgawki, obezwładniający ból brzucha i chwilowe utraty świadomości. Babcia nad ranem zadzwoniła po karetkę, która przyjechała zadziwiająco szybko. Ratownicy zbadali brzuch dokładnie, zrobili szybki test na cukier (bo drgawki), podali no-spę i pyralginę w zastrzyku i odjechali. Nie zabrawszy mamy do szpitala na dokładniejsze badania. Po prostu powiedzieli do widzenia, dobranoc i tyle ich widziano. Objawy ustąpiły dopiero przed południem po dodatkowych dawkach leków przeciwbólowych, które podawała mamie babcia. Kiedy rozmawiałam już z mamą, czuła się w porządku, trochę obolała, ale winę na swoje złe samopoczucie zrzuciła na ten stres w pracy i może zjadła dzień wcześniej kiełbasę, która leżała w lodówce o dzień za długo. Zdarza się generalnie. Tak, czy tak babcia dzwoni w jej imieniu do przychodni i błaga lekarza choćby o teleporadę w trybie natychmiastowym, żeby jednak z nim omówić, co też dokładnie mogło się wydarzyć. Lekarz na teleporadzie bez żadnych badań stwierdza, że to na pewno uchyłkowość jelitowa, brać leki przeciwbólowe i no-spę, a na pewno przejdzie. Jedyny czas, kiedy widział jej jelita na badaniach było USG przeprowadzone 13 lat temu. Ostatecznie mama przyjeżdża po nas w sobotę, czując się kompletnie w porządku, idziemy na zakupy i wracamy do mnie.

22.02 Mamę pobolewa brzuch, po powrocie z pracy kładzie się, żeby odpocząć. W nocy nie śpi, bierze leki przeciwbólowe, o czym dowiadujemy się dnia następnego.

23.02 Mama ma do pracy na 10:30, ledwie daje radę się wyszykować (ze względu na różne złośliwe docinki w pracy kiedy ktoś zachoruje, chce być bohaterem i zrobić swoją zmianę, co jej oczywiście odradzamy wszyscy). Sino-blada, zgięta w pół prosi nas o odwiezienie jej. Zrobiliśmy to oczywiście dalej jej tłumacząc, że powinna zostać w domu, po czym po 2-3 minutach musimy po nią zawrócić. W samochodzie staram się namówić mamę na wizytę na SOR. Mama nie zgadza się, za to chce jechać do przychodni, gdzie akurat pacjentów przyjmuje jej lekarz rodzinny. Tak też robimy. Nikt nie proponuje mamie nawet, żeby usiadła na krześle, ale zaraz wchodzi do gabinetu. Lekarz bada ją, twierdzi, że to uchyłkowość jelita, ale po mamy prośbach daje skierowanie na USG oraz wypisuje na chybił-trafił antybiotyk i leki rozkurczowe oraz każe przyjmować syrop na wypróżnienie, bo stolca u mamy brak. Skierowania do szpitala również brak. Jedziemy do domu, w międzyczasie udaje mi się umówić mamę na USG w szpitalu na ten sam dzień wieczorem. Po godzinie lub dwóch jednak stan mamy się pogarsza, mimo leków przeciwbólowych (a może i przez nie) traci kontakt z rzeczywistością, zwija się z bólu, jest biała. Szybka decyzja - nie dzwonimy po karetkę, bo znów dadzą zastrzyk i pojadą, sami zawozimy mamę do szpitala. Udaje mi się ją jakoś doprowadzić na SOR z samochodu, a na SORze każą nam czekać w przedsionku, bo nie ma lekarza i co im zrobisz. W międzyczasie przechodzi koło nas pełno personelu i na widok leżącej na ławce ze łzami w oczach kobiety i jej córki próbującej ją trzymać, żeby nie spadła i nie zrobiła sobie większej krzywdy nie reaguje nikt. Mama widzi zmarłych członków rodziny. W końcu po około 10 minutach czekania opieram się twarzą o szybę, tak żebym była widziana przez dyspozytora i nagle znajduje się lekarz, bo chyba myśleli już, że sobie odpuścimy i będziemy tak siedzieć. Mama wchodzi, a ja z racji tego, że COVID panuje, wychodzę ze szpitala, żeby dołączyć do swojego partnera czekającego w samochodzie. Czekamy około 45 minut, po czym mama dzwoni i z tego, co zrozumiałam z jej bełkotu mamy nie czekać tylko udać się do domu (kilkanaście minut samochodem od szpitala). Co też robimy, bo i tak nie wejdziemy nigdzie, inni pacjenci przychodzą, a wychodzę z założenia, że lekarzowi trzeba dać czas na przeprowadzenie badań, żeby można było jakoś dyskutować na temat stanu zdrowia pacjenta, a w razie czego ktoś się z nami skontaktuje. Umawiamy się z partnerem, że odczekamy 2 godziny i wrócimy do szpitala, żeby się dowiedzieć czegoś więcej. Po właśnie mniej-więcej dwóch godzinach dzwoni mama, żebyśmy ją odebrali, ona czeka pod szpitalem sobie. Wszystkie włosy na ciele stanęły mi dęba i na pewno w drodze do szpitala, gdybyśmy trafili na patrol policji dostalibyśmy mandat za przekroczenie prędkości. Pod szpitalem okazuje się, że mama wyszła na główną drogę i spaceruje chodnikiem z wypisem w ręce. Na całe szczęście przytomna na umyśle. I zaczyna opowiadać w samochodzie: lekarz na SOR nie zlecił nawet USG, bo sorry, ale nie ma komu go wykonać. W środku dnia, w szpitalu powiatowym. Stwierdził za to, że mama jest skrajnie odwodniona i zalecił 3 kroplówki. Mama dostała 2,5 po czym pielęgniarka wyrwała jej wenflon z żyły, bo "pani już więcej nie potrzeba, przyszli inni ludzie i te łóżko ma być dla nich". Do tego mając numer kontaktowy do rodziny po prostu wyrzucili ją ze szpitala. Mama mówi, że przy badaniu brzucha płakała z bólu i krzyczała - na wypisie? Brzuch miękki, niebolesny. Pacjent nawodniony i odżywiony prawidłowo. Czy im tak wolno pisać wszystko, co ślina na język przyniesie?! No, ale jeszcze mamy przecież dalej wizytę na USG, więc około 1,5 godziny później zawozimy mamę. USG wychodzi lekko zamazane, niby ten lekarz widzi tam jakieś uchyłki, nie uchyłki, może naczyniaka na wątrobie, ale generalnie nic nie ma, do domu. Mama ma za dwa dni umówioną kolejną teleporadę, więc jedziemy jeszcze do przychodni upewnić się, że wynik badania USG zostanie wpięty do karty. I tu moje nerwy puszczają, domagam się konsultacji badań i leczenia z drugim lekarzem, który stwierdza, że nie przyjdzie do pacjenta, którego skręcało z bólu i jest siny (po kroplówce już nie skręca, ale kogo skręca po tramalu!?). Do tego domagam się zmiany lekarza na konsultację telefoniczną, bo już mam dość wróżenia z fusów, co mamie dolega. Domagam się również zmiany terminu teleporady na środę. Oczywiście reakcja - nie mogę Ci pomóc, jestem tylko rejestratorką, nie to, że od rejestrowania ludzi, czy coś. Wychodzimy.

25.02 Teleporada odbywa się, mama dostaje skierowanie na badania wątroby (naczyniak jest tam od lat i nie sprawia problemów) i skierowanie na posiew moczu, bo może to jednak pęcherz? Ale uchyłkowość też. Taka kumulacja: dwie choroby w jednej. Mama w sumie ma historię bakterii w moczu, ale diagnoza dość głupia. Zatrzymanie stolca i wymioty od zapalenia pęcherza, nowość. Mama na drugi dzień badania wykonuje, dalej biorąc silne leki przeciwbólowe, rozkurczowe i abtybiotyki i to tyle. Stan jest stabilny. Nie tak zły jak 23.02., ale i nie dobry.

27.02 Wyjeżdżam z partnerem na miasto po zakupy z samego rana, a po przyjeździe dowiadujemy się od dziadka, że stan mamy się pogorszył i nie daje rady wytrzymać z bólu. Pomagam mamie się przebrać i w chwilę później przybywamy na SOR, ale że to sobota odsyłają nas na nocną i świąteczną opiekę zdrowotną, gdzie po szybkim badaniu mama otrzymuje zastrzyk przeciwbólowy i rozkurczowy i ma iść do domu. Znów brzuch miękki, niebolesny - czy na pewno? Sfrustrowana huśtawkami zdrowotnymi mamy i odsyłaniem nas od lekarza do lekarza i od drzwi do drzwi próbuję mamie znaleźć jakiegoś lekarza gastrologa prywatnie, widząc że nie dostanie się do szpitala. W pierwszej klinice mimo przedstawienia jak pilna jest ta sytuacja, zostaję krótko mówiąc spławiona. W drugiej, w mieście mojego partnera wizytę udaje mi się umówić na poniedziałkowe popołudnie. Do poniedziałku mama jest na silnych lekach przeciwbólowych.

1.03. Mama chce zrezygnować z wizyty u lekarza, bo po co jeździć gdzieś dalej, że ma teleporadę u lekarza rodzinnego na ten dzień i może on da skierowanie do gastrologa, poczekamy kilka dni i sprawa się rozwiąże. Nie ustąpiliśmy jej, została tam zawieziona. Reakcja lekarza w gabinecie? Nie wiem, co to jest, ale pani ma ten brzuch za miękki, w nim aż wszystko chodzi, przelewa się i moim zdaniem jest to powód do skierowania do szpitala. Po 5 minutach w gabinecie mama wyszła ze skierowaniem na oddział w ręce i od razu zawieźliśmy ją do szpitala w tamtym mieście. Na początku chciano ją odesłać jak w moim rodzinnym mieście, ale właśnie USG wyszło dziwnie zamazane, co dało im do myślenia (nie to, co w poprzednim szpitalu) i tego samego dnia trafiła na oddzial chirurgiczny. Ktoś może spytać, czemu nie pojechaliśmy do szpitala do miasta mojego partnera od razu. Otóż, jak mówię i z tego szpitala najprawdopodobniej by ją wyrzucono na ulicę gdyby nie skierowanie na oddział w dłoni i dziwne USG. Mama dodatkowo powiedziała lekarzowi, że jeśli jej nie pomogą to umrze, więc musiała też dodatkowo brać ich na litość.

2.03. Mama zostaje poddana operacji zwiadowczej, ratującej życie (słowa lekarza: przyjechała pani w ostatniej chwili) po kolejnym zamazanym wyniku USG i po niejednoznacznym wyniku tomografii komputerowej. Diagnoza: zapalenie wyrostka robaczkowego z ropnym, naciekowym zapaleniem otrzewnej. Trzymano ją trzy dni na maksymalnej dawce morfiny i karmiono dożylnie. Jej brzuch pełen był płynów gnilnych, a wyrostek robaczkowy wrzodział i ropiał za narządami wewnętrznymi spuchnięty i wyniesiony na drugi bok brzucha. Na drugi dzień mogło już dojść do sepsy i zgonu. Zalecony wcześniej na ślepo syrop na wypróżnienie (zalecenie podtrzymane w pierwszym szpitalu) mógł ją zabić powodując pęknięcie jelita i wylanie się treści pokarmowych do jam brzucha powodując zgon.
Także moi drodzy, nawet gdybym chciała dochodzić praw mamy do odszkodowania za błąd lekarski w szpitalu w moim rodzinnym mieście i zaniedbanie lekarza rodzinnego (a bardzo bym chciała) nie mogę, bo na wypisie ze szpitala, jak byk, napisane jest, że brzuch mama miała miękki i niebolesny. Powiedzcie mi, jak gnicie i rozkład narządu wewnętrznego może być niebolesne. I dlaczego lekarze chwalą się ratowaniem ludzkiego życia, kiedy w praktyce jest się odsyłanym od drzwi do drzwi, nikt nie przejmuje się pacjentem i zasłania się szybami i trzeba dopiero pójść prywatnie do specjalisty, żeby usłyszeć "nie znam się na tym, ale coś jest nie tak" i dostać do ręki w przypadku mamy bilet na życie, czyli skierowanie do szpitala?

Szpital przychodnia

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (174)

#77582

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moi dziadkowie wybrali się na zakupy. Wracając szli chodnikiem obok siebie.

Nagle jakiś gówniarz na rowerze postanowił, że nie będzie jechał ulicą, że nie powie grzecznie "przepraszam, chciałbym przejechać", tylko wjedzie od tyłu pomiędzy dwójkę staruszków.

Dziadek został popchnięty na skarpę z błotem, a babcia ma siniaka na ramieniu, który jest wielkości mojej dłoni i pozostawiła go kierownica roweru.

Gratulacje dla tego dzieciaka, który poturbował parę staruszków. Na pewno może być teraz z siebie dumny!

rowerzyści

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (263)

#66314

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno podczas uczestniczenia w pewnej dyskusji przypomniałam sobie historię, jak prawie zostałam celowo potrącona na pasach.

W moim mieście jest taki specyficzny rejon, w którym prawdopodobieństwo spotkania idioty za kółkiem jest wyjątkowo wysokie w porównaniu do reszty miasta (nie mam pojęcia, czemu akurat tam, ale tak jest). Niestety obszar ten położony jest przy liceum, gdzie na pasach jest zwykle duży ruch.

Przy pasach przed liceum zebrała się spora grupka uczniów, ze mną na samym końcu. Przejechał ostatni samochód, droga pusta, nie widać żadnych innych pojazdów, więc przechodzimy. Kiedy początek grupy wchodził już na chodnik po drugiej stronie ulicy, ja dochodziłam do jej połowy i wtedy pojawił się ON.
ON prowadził pojazd czerwony (więc szybki). Początkowo jechał bardzo powoli, jednak przed samymi pasami rozpędził się. Powtarzam: na pasach byli ludzie! Poczułam jak jego lusterko musnęło moje plecy.
Gdybym na chwilę zawahała się, zwolniła, cokolwiek, pewnie leżałabym połamana w szpitalu, bo facet jechał naprawdę szybko.

Ludzie, tak bardzo chcecie kogoś zabić i iść siedzieć?

kierowcy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 194 (290)

#65256

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zastanawiam się czasem, czy to ja jestem dziwna, czy jednak ludzie dzisiaj mają zupełnie inne podejście do wychowywania dzieci i wpajania im, co jest bezpieczne, a co nie.

Sytuacja nr 1:

Skrzyżowanie, przy którym mieszkam ma kształt odwróconej litery T, niedawno nawierzchnia z krzywej kostki została zmieniona na asfalt, więc kierowcy lubią sobie przycisnąć pedał gazu.
Siedziałam sobie spokojnie przy komputerze popijając herbatę, kiedy nagle usłyszałam dziecięcy pisk. Odruchowo spojrzałam przez okno.
Dzieciaczki (na oko 5-6 lat) urządziły sobie świetną zabawę. Jedno za drugim biegły chodnikiem wzdłuż "górnej" części drogi i bez rozglądania się przecinały tą "dolną" ulicę niemal sprintem.
Na szczęście nikt nie postanowił sobie w tym momencie umilić dnia szybką jazdą.

Sytuacja nr 2:

Mój sąsiad ma psa. Skrzyżowanie husky z jakąś wielką bestią, bo pies jest pokaźnych rozmiarów. Jest (chyba) łagodny, ale z obcym psem nigdy nie wiadomo i najlepiej się nie próbować zaprzyjaźniać ze zwierzem ważącym pewnie tyle, co mój ojciec. Co robią mądre mamy na spacerach z dziećmi? Pozwalają swoim pociechom wkładać całą rękę przez płot, tak, że jakby pręty były szerzej, to chyba dziecko wsadziłoby też głowę ku uciesze mamusi.
Nie wspominając już o przedszkolakach, którzy przychodzą z całego osiedla bez opieki dorosłego pobawić się z pieskiem przez ogrodzenie.

Sytuacja nr 3:

Tutaj chyba facet zasłużył na tytuł Ojca Roku. Piątek wieczór, parking przed sklepem z owadem w kropki w logo. W moim mieście jest to czas, kiedy większość ludzi robi zakupy i jest dość tłoczno na parkingach, samochody ciągle wyjeżdżają, wycofują, wjeżdżają. Po prostu oblężenie.
No, ale do sedna. Serce podeszło mi do gardła, jak zobaczyłam, że po parkingu chodzi dziecko bez opieki, ledwo potrafiące dobrze stawiać kroki. Samochody wycofują obok i tak naprawdę kierowca nie ma szans zobaczyć 1,5 rocznego dziecka, kiedy ono drepcze tuż za jego samochodem.
Gdzie tatuś? Ano stoi 10m dalej i wzrusza ramionami wołając dzieciaczka, bo "co on ma teraz z nim zrobić"?!

Moim zdaniem podbiec i złapać synka, żeby nie stała mu się żadna krzywda.
Ale co ja tam wiem...

dzieci i rodzice

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 366 (454)
zarchiwizowany

#61075

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O szukaniu mieszkania dla studenta (przepraszam z góry, że tak długo, ale to przeżycie zasługuje na głębsze opisanie)

Dostałam się na studia w pewnym mieście na Podlasiu. Miasto urokliwe, chociaż duże. W związku z tym, że od października muszę w nim zamieszkać, należało zacząć poszukiwanie mieszkania do wynajęcia. Przyjechałyśmy z mamą na miejsce po to, by złożyć ostatnie papiery na uczelni.
Korzystając z chwili czasu zaszłyśmy do pobliskiego kiosku żeby kupić gazetę lokalną, w której będzie dużo ogłoszeń (a nuż coś znajdziemy już na miejscu?). Pani w kiosku (swoją drogą przemiła kobieta) powiedziała, że ma kolegę, któremu zmarła mama, i który szuka kogoś, kto wynajmie mieszkanie, które dostał w spadku. Ucieszyłyśmy się bardzo, bo mieszkanie było dosłownie 300m os uniwersytetu. Nic, tylko brać! Pani podała nam numer do kolegi i zadzwoniłyśmy. Cena wspaniała, jak na centrum miasta, lokalizacja cudo, więc umawiamy się na oglądanie. Pan mieszka na co dzień w stolicy, więc mamy się kontaktować z jego koleżanką z kiosku, która jak się okazało ma klucze.
OK, następnego dnia jedziemy z Panią na miejsce. Blok typu Praga Północ (no trudno, da się przeżyć), drugie piętro, mieszkanie dwupokojowe w pełni umeblowane z kuchnią i toaletą. I teraz część piekielna...

Pan uprzedzał nas, że mieszkanie po starszej pani, urządzone na stary styl i nas to nie odstraszało. Opiszę po kolei każdy pokój.

- korytarz: wąski, ciasny prostokąt, odpadała tapeta, sypał się tynk, podłoga jakaś taka klejąca, czuć obecność starszej pani, mieszkanie całe przesiąknięte zapachem staruszki, pierwsze wrażenie bardzo nieprzyjemne, ale nie można się zrażać, bo to tylko korytarz.
- mniejszy pokój: niedomykające się szafki, w których nadal leżały ubrania starszej pani, klejąca się podłoga, stara fototapeta cała pożółkła, odchodząca płatami, zagrzybiony tapczan, potargane firanki
-kuchnia: znowu klejąca się podłoga, garnki nadal stojące na kuchence, drzwiczki szafek trzymające się "na słowo honoru", miało się wrażenie, że pani starsza zanim zmarła chciała sobie przygotować obiad, ale rzuciła to i poszła do większego pokoju żeby umrzeć
- łazienka (uwaga, hit!): plątanina zagrzybionych rur, dosłownie czarno od pleśni, na wannie warstwa brudu sprzed chyba trzech lat, czarne fugi, smród oddającej kanalizacji, klejąca się podłoga po raz kolejny!, odpadające kafelki
- większy pokój: strasznie nieprzyjemnie, czuło się wręcz obecność tej kobiety, pokój był przygnębiający, leżało tu jeszcze więcej osobistych rzeczy starszej pani, kolejny tapczan na którym bałabym się położyć, bo był jakiś taki brudny, stary, zakurzony dywan na ścianie, klejąca podłoga (jakiś standard chyba), bąble na suficie, żółte zacieki na ścianach, brud i syf.

Szkoda mi mojego czasu, ale bardziej mi szkoda Pani z kiosku, która była strasznie zawstydzona, kiedy oprowadzała nas po mieszkaniu i co chwile powtarzała, że dawno tu nie zaglądała.

Ja bym się wstydziła wynająć komuś takie mieszkanie. I jeszcze jedno pytanie na koniec: Panie, k**wa, SERIO?!

Miasto na B

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (37)
zarchiwizowany

#59204

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracam sobie dzisiaj ze szkoły. Jestem już na mojej ulicy, asfaltowej, po obu stronach nowo położony szeroki chodnik z kostki i ścieżka rowerowa.
Idę chodnikiem po jednej stronie ulicy, po drugiej stronie pani z wózkiem (tak na oko 25 lat). Nagle pani ruszyła wprost na ulicę. Myślę sobie "będzie przechodzić na moją stronę". I tu się pomyliłam. Pani postanowiła urządzić sobie wycieczkę środkiem ulicy, co chwila oglądając się panicznie za siebie, czy aby nic jej nie rozjedzie.
I tylko chciałam się spytać "Dlaczego?"

mamuśka

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (23)
zarchiwizowany

#51336

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O rodzicach tysiąclecia.

Jechałam z mamą samochodem po dość ruchliwej ulicy. Rozmawiałyśmy sobie o jakichś babskich bzdetach, kiedy nagle z lewej strony coś nam przemknęło.
Obejrzałyśmy się obie lekko do tyłu a tam...
Dziecko na oko 4-5 lat stoi na siedzeniu w samochodzie, okno jest otwarte do oporu, a ono jest przez nie przewieszone do połowy. Dzieciak macha sobie do przechodniów, do innych samochodów.
Mnie i mamę zamurowało. aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby to dziecko wypadło na ulicę.

Mam 18 lat, dzieci nie lubię i nie planuję mieć, ale LUDZIE... co się z wami dzieje? Dlaczego coraz więcej widuje się rodziców, którzy w nosie mają bezpieczeństwo swoich dzieci?

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (29)

#44126

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak to wszem i wobec wiadomo, zbliżają się święta. Moi rodzice mają małą chrześniaczkę, na dodatek ma ona biednych rodziców (moje wujostwo), więc postanowili, że skoro mamy dość sporo pieniędzy, to zorganizujemy dla małej ogromną paczkę z ubraniami, książkami i zabawkami. Wydawało im się, że dziecko będzie z takiego prezentu bardzo szczęśliwe, a i odciąży to ciocię i wujka.
No, niestety...

Paczka wysłana bez najmniejszych problemów, ciocia zadzwoniła, że doszła, że mała zrobiła im już rewię mody w domu i bardzo się cieszy, że zabawki ciągle są przytulane i ściskane, a książki na pewno bardzo się przydadzą. Mama się ucieszyła, poplotkowały trochę i zakończyły rozmowę.

Jakąś godzinę temu zadzwonił wujek. WŚCIEKŁY. Krzyczał do słuchawki, że mama ma się wypchać tymi prezentami, że on nie chce łaski ani pomocy, że to spakuje w cholerę i odeśle na nasz koszt, bo on o nic nie prosił. Mówił, że to, że my jacyś "burżuje jesteśmy" to nie oznacza, że mamy jego dziecku jakieś szmaty dawać czy ochłapy (tymi ochłapami były markowe ciuchy i kilka moich sukienek w świetnym stanie oraz moje niepotrzebne, niezniszczone książeczki i zabawki). Potem, zaczął się żalić, że mieszkamy w pałacu świeżo wyremontowanym, a on nie ma na nic pieniędzy i że jakbyśmy byli prawdziwą rodziną, to nie traktowalibyśmy go jak biedaka skazanego na naszą łaskę, że nie wciskalibyśmy mu jakichś byle szpargałów tylko kupili coś porządnego. Tuż przed tym jak mama się rozłączyła, krzyczał coś o tym, że z jego dziecka chcemy zrobić kopciucha i że ona nie potrzebuje tego wszystkiego.

I weź tu człowieku chciej zrobić coś dobrego dla kogoś. Ja rozumiem, duma, ale oni naprawdę nie mogą sobie pozwolić na nic. Chcieliśmy sprawić małej radość i tylko tyle...

Rodzina

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 673 (787)
zarchiwizowany

#28912

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Święta, święta...i po. Tegoroczna Wielkanoc zakończyła się dość drastycznie i szybko.
Mieliście już okazję zapoznać się z moją prababcią http://piekielni.pl/27412. Zawsze przywozimy ją do siebie na święta, a tak, żeby nie była samotna. Tak też się stało i w tym roku. Jednak była dziwnie zamyślona, nieobecna, prawie nie dało się wyczuć jej obecności. Nikomu nie zawadzała, z nikim się nie kłóciła. Sielanka, prawda?
O my naiwni!
Prababcia siedzi na fotelu, duma nad czymś wyjątkowo intensywnie, prawie widać jak obracają się jej trybiki w mózgu. Nagle zrywa się i krzyczy:
- Mój syn to złodziej! Ukradł mi 400złotych! Tylko ty miałeś klucze do mojego domu! Gdzie są moje pieniądze!?
Wszyscy byliśmy w szoku. Babcia została odtransportowana do domu w trybie natychmiastowym.

Epilog:
Prababcia zadzwoniła
- Macie szczęście! Znalazły się! - wysyczała i rozłączyła się.
Żadnego "przepraszam". Nic. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby oskarżyć własnego syna o kradzież pieniędzy. Syna, który żyły sobie wypruwa dla mamusi.

Rodzinne święta

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (119)