Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

RoseMadder

Zamieszcza historie od: 8 grudnia 2011 - 19:05
Ostatnio: 11 grudnia 2021 - 18:01
O sobie:

"Człowieku, niebo? Gardło zdarte od psalmów i alleluja, skrzydła zamiast jaj... Zapomnij."

  • Historii na głównej: 5 z 14
  • Punktów za historie: 2697
  • Komentarzy: 55
  • Punktów za komentarze: 219
 
zarchiwizowany

#88827

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam z mamą w szpitalu na zdjęciu szwów pooperacyjnych. Mama potrzebowała jeszcze trochę opieki, więc mimo covidowych czasów czekałam razem z nią w poczekalni.

Po pewnym czasie wchodzi pan z dwójką dzieci, malutką córeczką i synem - tak na oko, jakieś 16 lat. Kolejka okrutna, więc pan prosi syna:
- Ja się zarejestruję, a ty w międzyczasie pilnuj kolejki.

I stał się chyba najgorszy koszmar tego chłopca... po 5 minutach przychodzi następna osoba i pyta zwyczajowo, kto ostatni.
Chłopak zbladł, spocił się. Zapadła cisza. Ponownie pada pytanie, kto ostatni. Chłopak patrzy na swoje ręce, na ścianę, na innych ludzi. W końcu ktoś go uratował
- Ten chłopak...

To tylko ułamek tego, co obserwuje się w nowym pokoleniu. W internecie, każdy jest odważny, a w rzeczywistości mają ogromne problemy z zachowaniem w społeczeństwie. Smutne to.

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (27)
zarchiwizowany

#61075

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O szukaniu mieszkania dla studenta (przepraszam z góry, że tak długo, ale to przeżycie zasługuje na głębsze opisanie)

Dostałam się na studia w pewnym mieście na Podlasiu. Miasto urokliwe, chociaż duże. W związku z tym, że od października muszę w nim zamieszkać, należało zacząć poszukiwanie mieszkania do wynajęcia. Przyjechałyśmy z mamą na miejsce po to, by złożyć ostatnie papiery na uczelni.
Korzystając z chwili czasu zaszłyśmy do pobliskiego kiosku żeby kupić gazetę lokalną, w której będzie dużo ogłoszeń (a nuż coś znajdziemy już na miejscu?). Pani w kiosku (swoją drogą przemiła kobieta) powiedziała, że ma kolegę, któremu zmarła mama, i który szuka kogoś, kto wynajmie mieszkanie, które dostał w spadku. Ucieszyłyśmy się bardzo, bo mieszkanie było dosłownie 300m os uniwersytetu. Nic, tylko brać! Pani podała nam numer do kolegi i zadzwoniłyśmy. Cena wspaniała, jak na centrum miasta, lokalizacja cudo, więc umawiamy się na oglądanie. Pan mieszka na co dzień w stolicy, więc mamy się kontaktować z jego koleżanką z kiosku, która jak się okazało ma klucze.
OK, następnego dnia jedziemy z Panią na miejsce. Blok typu Praga Północ (no trudno, da się przeżyć), drugie piętro, mieszkanie dwupokojowe w pełni umeblowane z kuchnią i toaletą. I teraz część piekielna...

Pan uprzedzał nas, że mieszkanie po starszej pani, urządzone na stary styl i nas to nie odstraszało. Opiszę po kolei każdy pokój.

- korytarz: wąski, ciasny prostokąt, odpadała tapeta, sypał się tynk, podłoga jakaś taka klejąca, czuć obecność starszej pani, mieszkanie całe przesiąknięte zapachem staruszki, pierwsze wrażenie bardzo nieprzyjemne, ale nie można się zrażać, bo to tylko korytarz.
- mniejszy pokój: niedomykające się szafki, w których nadal leżały ubrania starszej pani, klejąca się podłoga, stara fototapeta cała pożółkła, odchodząca płatami, zagrzybiony tapczan, potargane firanki
-kuchnia: znowu klejąca się podłoga, garnki nadal stojące na kuchence, drzwiczki szafek trzymające się "na słowo honoru", miało się wrażenie, że pani starsza zanim zmarła chciała sobie przygotować obiad, ale rzuciła to i poszła do większego pokoju żeby umrzeć
- łazienka (uwaga, hit!): plątanina zagrzybionych rur, dosłownie czarno od pleśni, na wannie warstwa brudu sprzed chyba trzech lat, czarne fugi, smród oddającej kanalizacji, klejąca się podłoga po raz kolejny!, odpadające kafelki
- większy pokój: strasznie nieprzyjemnie, czuło się wręcz obecność tej kobiety, pokój był przygnębiający, leżało tu jeszcze więcej osobistych rzeczy starszej pani, kolejny tapczan na którym bałabym się położyć, bo był jakiś taki brudny, stary, zakurzony dywan na ścianie, klejąca podłoga (jakiś standard chyba), bąble na suficie, żółte zacieki na ścianach, brud i syf.

Szkoda mi mojego czasu, ale bardziej mi szkoda Pani z kiosku, która była strasznie zawstydzona, kiedy oprowadzała nas po mieszkaniu i co chwile powtarzała, że dawno tu nie zaglądała.

Ja bym się wstydziła wynająć komuś takie mieszkanie. I jeszcze jedno pytanie na koniec: Panie, k**wa, SERIO?!

Miasto na B

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (37)
zarchiwizowany

#59204

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracam sobie dzisiaj ze szkoły. Jestem już na mojej ulicy, asfaltowej, po obu stronach nowo położony szeroki chodnik z kostki i ścieżka rowerowa.
Idę chodnikiem po jednej stronie ulicy, po drugiej stronie pani z wózkiem (tak na oko 25 lat). Nagle pani ruszyła wprost na ulicę. Myślę sobie "będzie przechodzić na moją stronę". I tu się pomyliłam. Pani postanowiła urządzić sobie wycieczkę środkiem ulicy, co chwila oglądając się panicznie za siebie, czy aby nic jej nie rozjedzie.
I tylko chciałam się spytać "Dlaczego?"

mamuśka

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -7 (23)
zarchiwizowany

#51336

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O rodzicach tysiąclecia.

Jechałam z mamą samochodem po dość ruchliwej ulicy. Rozmawiałyśmy sobie o jakichś babskich bzdetach, kiedy nagle z lewej strony coś nam przemknęło.
Obejrzałyśmy się obie lekko do tyłu a tam...
Dziecko na oko 4-5 lat stoi na siedzeniu w samochodzie, okno jest otwarte do oporu, a ono jest przez nie przewieszone do połowy. Dzieciak macha sobie do przechodniów, do innych samochodów.
Mnie i mamę zamurowało. aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby to dziecko wypadło na ulicę.

Mam 18 lat, dzieci nie lubię i nie planuję mieć, ale LUDZIE... co się z wami dzieje? Dlaczego coraz więcej widuje się rodziców, którzy w nosie mają bezpieczeństwo swoich dzieci?

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (29)
zarchiwizowany

#28912

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Święta, święta...i po. Tegoroczna Wielkanoc zakończyła się dość drastycznie i szybko.
Mieliście już okazję zapoznać się z moją prababcią http://piekielni.pl/27412. Zawsze przywozimy ją do siebie na święta, a tak, żeby nie była samotna. Tak też się stało i w tym roku. Jednak była dziwnie zamyślona, nieobecna, prawie nie dało się wyczuć jej obecności. Nikomu nie zawadzała, z nikim się nie kłóciła. Sielanka, prawda?
O my naiwni!
Prababcia siedzi na fotelu, duma nad czymś wyjątkowo intensywnie, prawie widać jak obracają się jej trybiki w mózgu. Nagle zrywa się i krzyczy:
- Mój syn to złodziej! Ukradł mi 400złotych! Tylko ty miałeś klucze do mojego domu! Gdzie są moje pieniądze!?
Wszyscy byliśmy w szoku. Babcia została odtransportowana do domu w trybie natychmiastowym.

Epilog:
Prababcia zadzwoniła
- Macie szczęście! Znalazły się! - wysyczała i rozłączyła się.
Żadnego "przepraszam". Nic. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby oskarżyć własnego syna o kradzież pieniędzy. Syna, który żyły sobie wypruwa dla mamusi.

Rodzinne święta

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 5 (119)
zarchiwizowany

#27412

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam :) Pisałam już wcześniej o piekielnej prababci (http://piekielni.pl/21691). Teraz chciałabym dodać o niej kolejną historyjkę: przykrą, smutną i mega piekielną.

Sytuacja miała miejsce nie tak dawno, ale nie pamiętam dokładnie kiedy, nie jest to jakoś specjalnie istotne. Wróciłam pewnego dnia ze szkoły do domu i już od progu mi coś nie pasowało. Było dziwnie cicho. Zwykle od razu witał mnie dziadek, pytał czy chcę herbatkę i takie tam "dziadkowe" gadki. Poszłam do kuchni i zastałam dziadka siedzącego na krześle i płaczącego. Od razu spytałam się, co się takiego stało. I oto co usłyszałam:

- Zadzwoniła jakaś kobieta. Powiedziała, że jest sąsiadką z góry mojej prababci. Rozpaczliwym tonem oznajmiła "pana matka umiera, niech pan szybko przyjeżdża!", po czym się rozłączyła.

Dziadek niestety jest już bardzo chory i nie może iść do swojej matki, więc jedyne co mu pozostało to siedzieć i czekać. Więc tak siedział i czekał i tak go zastałam. Rozpaczał aż do powrotu babci (jego żony). Znałyśmy już numery babuleńki, więc jakoś specjalnie nas to nie ruszyło, ot jej kolejny wybryk, ale dziadek jako jej syn przeraził się nie na żarty. Babcia postanowiła zadzwonić do prababci. Odebrała radosna jak zawsze i już ci gadać o "hemoroidach". Dostała opierdziel z góry na dół, że jest poje***** i powinna się leczyć najlepiej to na nogi, bo na głowę za późno. Ma zakaz przychodzenia do nas, dziadek ma zakaz chodzenia do niej (chyba nawet sam by już nie chciał).

Rozwiązanie:
- Prababcia wraz z sąsiadeczką z góry uknuły plan. Plan iście piekielny. Do prababci nie chciała już jeździć karetka, więc pomyślały, że jak powiedzą mojemu dziadkowi, że umiera, to on wezwie pogotowie i przyjadą, a ona opowie im o swoich grudkach w brwiach (poważnie!).

Niestety, jakoś im do głowy nie przyszło, że dziadek przypłaci to zdrowiem. Ot i kochająca matka :)

dom

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 235 (249)
zarchiwizowany

#22810

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem chciałabym opisać sytuację, która przydarzyła mi się w listopadzie. Opowieść dotyczyć będzie pechowej mnie, pani od wf-u, i chirurga.

Tak się złożyło że przy dość prozaicznej czynności uszkodziłam sobie kolano. Rzepka się przemieściła i już. Nie spanikowałam bo w końcu to nie pierwszy raz, wiedziałam co zrobić, kolano nastawiłam sobie sama. Poprosiłam jednak koleżankę żeby zawołała nauczycielkę wf-u bo może jakiś altacet by mi dała czy inny specyfik. [B]abka przychodzi, rozgląda się.
[B]: To gdzie ta dziewczynka?
[J]: Tutaj siedzę.
I macham jej ręką z poziomu podłogi.
[B]: Ale tobie nic nie jest!
[J]: Przed chwilą zwichnęłam sobie rzepkę. Już nastawione.
[B]: Ale jak to?! Sama sobie nastawiłaś?!
[J]: Tak.
[B]: Trzeba było kogoś zawołać!
Tak, akurat. Kogo? Pielęgniarki nie było w szkole a wuefistka byłaby chyba ostatnią osobą, której dałabym nastawiać sobie cokolwiek.
[J]: Po co? Sama umiem.
[B]: Aha.
I oddaliła się pospiesznie. Zadzwoniłam po mamę, zabrała mnie do domu i miałam kilka dni wolnego.

Koleżanka poleciła mamie wspaniałego chirurga. Po kilku dniach jak już tylko troszkę kulałam pojechałyśmy do przychodni. Pominę fakt, że lekarz spóźnił się około 1,5h. W końcu dojeżdża, pogoda deszczowa więc nie ma co wymagać. Mógł chociaż przeprosić. No nic. Siedzimy sobie w poczekalni, przede mną jakieś 15 osób. Czekam grzecznie, chociaż nawet ciężko mi się siedzi, bo krzesła złej wysokości i kolano boli, mówi się trudno.

Nasz czas. Wchodzimy. [L]ekarz się na mnie patrzy, ja mówię co się stało, że mogę zginać, że trochę kiepsko się chodzi, że przyszłam żeby zobaczył czy nic tam się nie zepsuło poważnie. Nagle przerwał mi.
[L]: To troczki! Ściąga na bok! Usztywnić na kilka tygodni!
Z mamą wytrzeszczyłyśmy oczy bo taki geniusz, że bez badania wie, co mi dolega.
[M]: Ma pan tu USG, może można zrobić?
[L]: Nie ma potrzeby! Ja wiem, że to troczki! Jak się powtórzy to operacja! Uwolnimy!
[M]przerażona: Moja koleżanka z pracy mi mówiła, że jej syn miał coś nie tak z barkiem i potem było za późno na operację taką co się mało nacina, więc musieli mu wszystko rozciąć.
[L]: A pani koleżanka gdzie pracuje?
[M]: Jest nauczycielką w szkole.
[L]: To niech się lepiej dziećmi zajmie! A nie! Autorytet sobie pani znalazła!
Mamie już gul chodzi, bo jak tak można, ale na ogół jest osobą pokojowo nastawioną do życia. Ja przetrawiam właśnie to, co się stało i jaki z niego specjalista.
[M]: Ile płacę?
[L]: 100 biorę ZA WIZYTĘ!
Podkreślił, że za wizytę. Pewnie za badanie brałby więcej niż za samo siedzenie i filozofowanie.

Gwoli podsumowania:
1. Operacji tego rodzaju nie wykonuje się u osób w moim wieku, kiedy mój wzrost i inne "parametry" mogą ulec zmianie.
2. To nie troczki. Genetycznie mam za płytkie stawy. Może lekarz by to odkrył gdyby mnie zbadał, a ja nie straciłabym pieniędzy i czasu.

mała mieścina na mazowszu

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (190)
zarchiwizowany

#21691

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tym razem troszkę o piekielnej prababci. Babcia nie jest aż takim dinozaurem na jakiego się kreuje. Kiedy przestaje udawać jest żwawą 84-latką. Nie to, że nie mam szacunku do starszych, ale to tak jak z wciąganiem brzucha kiedy się jest grubym: czasem się człowiek zapomina i już nie wciąga. Tyle tytułem wstępu. Postaram się opisać wszystko dosyć dokładnie i przepraszam, że będzie długo :)

1. Prababcia ma dwoje dzieci: mojego dziadka i ciocię. Dziadek ma 1 dziecko, ciocia 2. I właśnie o dzieci cioci tutaj chodzi. Jej syn miał dobrze płatną pracę w kopalni – był operatorem „windy” która zwoziła górników na dół i potem po skończonej robocie dostarczała ich na powierzchnię. Jednak wujek stwierdził że jest stworzony do wyższych celów. I tak oto się w życiu wspaniale ustawił. Z powodu biedy jaką teraz klepie nie stać go na własne ani nawet na wynajęte mieszkanie, więc wraz z rodziną (żona i córka) mieszka w jednopokojowym mieszkaniu danym im przez władze miasta. Jakąś tam pracę ma, ale on jest „wiecznie chory” na przeziębienie i do niej nie chodzi. Zapytany przez moją mamę czy nie warto jest się przemęczyć z katarem i pochodzić trochę coby więcej kasy wpadło, odpowiedział „Po co skoro babka da?”. Babcia zamiast zmotywować wnuczka do pracy daje mu połowę emerytury, bo on taki biedny schorowany, a nie widzi tego, że jest leń i nierób.

2. Od kiedy pamiętam prababcia jest zawsze chora. Nie wiem, czy kiedykolwiek przy stole był inny temat niż to, co ją boli, swędzi, piecze. Nasze różne często poważniejsze choroby kwitowała tylko „aha” i „ja jestem bardziej chora”. Na wieść o tym, że moja druga prababcia właśnie umiera w szpitalu i że do niej jedziemy powiedziała „gdzie się tak spieszycie? Z kostnicy nie ucieknie. Ona dobrze wygląda, od tego tłuszczu pewnie jej się coś zrobiło”. Fakt, prababcia była dość sporą osobą, ale to przez cukrzycę. Zmarła tego samego dnia w szpitalu.

3. Prababcia miała męża. Mąż prababcię kochał straszliwie toteż wszystko w domu za nią robił. Prababcia stwierdziła że nie będzie pracować, bo ona jest ciągle „chora” i ktoś się nią musi opiekować i w ogóle kto to słyszał żeby tak szlachetnie urodzone jak ona pracowały?! Więc pradziadek stał się niańką i zarabiał na dom. Prababcię bolała rączka – pradziadek posprzątał cały dom (ona oczywiście dyrygowała). Było tak nawet kiedy pradziadek wrócił do domu po wylewie. W zasadzie nie było tak samo, prababcia stała się bardziej „chora”. Wymagała opieki od starego i zmęczonego człowieka podczas kiedy sama była w stanie obejść całe miasto i rynek. Ona jadła najlepsze wędlinki – pradziadek to co po nich zostało. Oczywiście, pomagaliśmy im, ale każdy ma swoje życie, swoją pracę itd... Co się stało z dziadkiem? Trafił ponownie do szpitala. Zmarł dwa dni później. Prababcia na pogrzebie tarła oczy, żeby wyglądało na to, że płacze.

4. Już przed śmiercią dziadka dzwoniła do nas, żeby opowiedzieć co ją boli. Potem miała jakieś ataki. Po 10 telefonów pod rząd i rozmowa a to o tym że ją hemoroidy swędzą a to o tym, że ciśnienie ma trochę za wysokie i będzie karetkę wzywać. Mój dziadek, z którym mieszkam zaczął już odłączać telefon, żeby się nie mogła dodzwonić. O 9 i 20 puszcza nam „sygnały”, że żyje. Z grzeczności tylko czasem zapyta jak się czujemy. Raz dziadek opowiedział jej, że moja mama prawie do szpitala w nocy trafiła z powodu silnych bóli brzucha, omdleń itd. itd. Reakcja babci: Aha, a wiesz mnie dzisiaj w nocy też bolał brzuch i sraczki dostałam...

5. Prababcia kupiła na rynku laseczkę. Ulga dla naszego kręgosłupa. Uwieszała się na nas całym swoim ciężarem i kazała się ciągnąć (tak tak, ciągnąć a nie prowadzić, bo tego prowadzeniem nie można nazwać). Ostatnio przywieźliśmy ją do siebie na wigilię. Prababcia wysiada z samochodu schorowana jak zawsze. Z laseczką, oczywiście. Idziemy za nią i patrzymy a laseczka opierana jest tylko co 3-4 krok a babcia dziarsko kroczy po schodach. Wchodzimy do domu, a ona „oj jak mnie dokucza, synku, jak mnie te chodzenie dokucza”.

6. Po śmierci pradziadka zamieniła dom z wielkim ogrodem na małą klitkę w bloku. Oddała własność rodziny, która była przekazywana dzieciom z pokolenia na pokolenie. Mojemu dziadkowi kręciły się łzy w oczach – tam się wychowywał i dorastał. Cóż to, jej decyzja w końcu, ale działka + dom warte były ze 200 tysięcy z hakiem, a mieszkanie 18. Oddała facetowi, który ani grosza jej nie dopłacił. Dziadek się spytał, czy chociaż zapisze na niego te mieszkanie, siostrę spłaci i nie ma problemu. Usłyszał, że jemu się nie należy bo on wyrodny syn jest! Tak tak, wyrodny syn a chodzi do niej co 3 dni, gotuje obiadki i sprząta. Martwimy się, że stanie się z nim to samo co z pradziadkiem.

Wydaje nam się że nie jest zdrowa psychicznie...

Domowe ognisko

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (240)
zarchiwizowany

#20741

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po pierwsze, chciałabym się przywitać gdyż jestem nowa na Piekielnych, Od dłuższego czasu czytałam historie na tej stronie i ostatnio jakoś tak stwierdziłam, że i ja mogę sobie ponarzekać na różne rzeczy. Tak więc, zapraszam serdecznie do czytania :)Opiszę 2 sytuacje.

Na początek, słowem wstępu, powiem, że od września tego roku zaczęłam chodzić do liceum i właśnie wtedy zaczęło być lekko piekielnie.

Sytuacja 1:
W lato szał składania podań, płacenia wpisowego, wiadomo. Idę pewnego dnia do mojej nowej, wymarzonej szkoły właśnie po to, żeby zapłacić i wszystko potwierdzić. Na korytarzach rozglądam się na boki, żeby się z nią trochę "zapoznać" i co moje oczy widzą?! Profil klasy nagle zmienił się w magiczny sposób. Już wtedy powinnam stamtąd wiać. Dzwonię do mamy, że coś tu nie gra, bo jeszcze jakieś 2 tygodnie temu, czyli przed moim wakacyjnym wyjazdem nazwa profilu była taka jak na podaniu. Mama przyjechała, poszłyśmy do dyrektora
[D]: Jak mi miło, że taka miła pani wybrała naszą szkołę. Ten profil zostanie zorganizowany tak, że będzie można sobie wybrać, na jaki przedmiot chce się mieć rozszerzenie, wie pani, dużo osób chciało rozszerzoną geografię i nie mieliśmy jak ich ulokować, pani się nie martwi, nie damy pani krzywdy zrobić.
I z miłym uśmiechem wyprowadził nas z gabinetu. Stwierdziłyśmy naiwnie, że dyrektor jako miły starszy pan jest osobą godną zaufania. Mija jakiś czas. Okazuje się, że nie będzie drugiego przedmiotu jaki miał być rozszerzony. Wyglądało to tak, że z pierwotnych ostał się tylko jeden a dodano nam dwa przez nas nie chciane. Skutek? Jakieś 2/3 klasy jest zagrożone z geografii... No a przecież zdaniem dyrektora u mnie w klasie są osoby, które się nie zakwalifikowały do geograficznej...
Moja mama próbowała coś z tym zrobić, chociaż mi nie grozi jedynka, a nawet trójka, ale co może zdziałać jedna osoba kiedy reszta rodziców nie chce się wychylać?

Sytuacja 2:

Do szkoły przyszło pismo, że zostaliśmy wytypowani do jakiegoś Hiper-Ważnego-Programu-Unijnego badającego zdolności młodzieży. Jak to w takim przypadku bywa dostaliśmy od wychowawcy zgody do podpisania przez rodzica. Moja mama nie wyraziła zgody - stwierdziła, że takie programy są bez sensu, bo i tak lepiej nie będzie w szkolnictwie, a wręcz może być gorzej. Oprócz mojej mamy, zgody nie wyraziła jeszcze mama jednej koleżanki.
W dniu egzaminu zostaliśmy zaprowadzeni wszyscy do jednej sali i usadzeni w ławkach. Już mi się to nie podobało. Jakaś kobieta zaczęła rozdawać kartki z egzaminem. Zwróciłam jej uwagę, że ja nie powinnam tego pisać z powodu braku zgody ze strony rodzica. Kobieta wytrzeszczyła oczy. Kobieta zaczęła sapać nerwowo. Kobieta zaczęła pufać. Ostatecznie przemówiła, a w zasadzie zaczęła wrzeszczeć.
[K]: Ale jakim prawem twoja mama nie wyraziła zgody?!
[J]: Taka była jej decyzja. Miała prawo odmówić, po to na kartce był ukośnik.
[K]: Ale jak to?! Co ty sobie wyobrażasz?! Siadasz i piszesz to czy nie?!
[J]: Nie, proszę pani i koleżanka też nie pisze, proszę sobie poszukać wśród tych kartek i na pewno pani znajdzie, że zgody, ze strony naszych mam, nie było.
Kobieta sapie, szuka...Szuka...Szuka... W końcu, ma!
[K]: Faktycznie, twoja mama się nie zgodziła. Będziesz to pisać w końcu czy nie?!
[J]: Nie.
[K]: Ale musisz to napisać, dla dobra badań.
[J]: My z koleżanką N I E P I S Z E M Y. (pisownia celowa)
Nawet kiedy zamknęłam za sobą drzwi do sali, słyszałam jej wrzask, że jak tak można i że mama sobie chyba kpi.

LO w pewnym małym mieście

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (224)

1