Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sadystka

Zamieszcza historie od: 19 maja 2012 - 17:33
Ostatnio: 26 grudnia 2016 - 23:00
O sobie:

Stomatolog z zamiłowania :)

  • Historii na głównej: 9 z 9
  • Punktów za historie: 5930
  • Komentarzy: 73
  • Punktów za komentarze: 556
 
zarchiwizowany

#31562

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam przyjaciela bardzo bliskiego. W związku z tym zazwyczaj nasze osobiste sprawy nie wychodzą poza naszą dwójkę. Jednak dręczy mnie to bardzo, bo chciałabym mu pomóc, a dochowując tajemnic przed wszystkimi nie mam się kogo poradzić. Mam więc nadzieję, że wpisując tu historię anonimowo doczekam się jakiejś rady z Waszej strony. Jest długa, mam nadzieję, że jednak przeczytacie.

Parę lat temu, kiedy się poznaliśmy, przyjaciel mój mieszkał z rodzicami i wspólnie z nimi prowadził interesy. Choć mógł się wyprowadzić już wcześniej, został, gdyż mama jego była słabego zdrowia, ojciec alkoholik nie kwapił się do opieki nad nią, zaś brat za granicą prowadził swój byt z żoną i dziećmi, i nijak nie miał możliwości wspierać reszty rodziny, choćby finansowo, nie mówiąc już o obecności. Przyjaciel mój, poza swoją pracą, zajmował się księgowością i dostawą do sklepu rodziców. Jako że mieszkali razem, mógł z zarobionych pieniędzy co nieco odkładać i tak przez dziesięć lat od uzyskania pełnoletności uzbierała się dwucyfrowa sumka na koncie. I wtedy nastąpiła równia pochyła.
Sklepik zaczął podupadać - jak po deszczu w okolicy pojawiły się markety, różne ropuchy i inne sieciowe obiekty, które reklamując się w telewizji, skutecznie odbiły klientów. Decyzję podejmował jakiś rok czasu, ale gdy ostatnie kilka miesięcy musiał do interesu dokładać, postanowił sklep zamknąć mając zgodę obojga rodziców.
W tym miejscu wkracza piekielna postać tej historii - ojciec alkoholik.
Wpływy finansowe skurczyły się znacznie, więc yntelygentny ten człowiek wpadł na "świetny" pomysł. I tak, kilkanaście miesięcy po upadku interesu, mój przyjaciel ze łzami w oczach mówi, że na wciąż zarejestrowaną firmę ojciec jego wziął kredyt i postanowił go nie spłacić. Jak mu się to udało? Ano pieczątki firmowe z zamkniętego sklepu powędrowały w pudełku do ich wspólnego mieszkania, zaś ojciec nie widział nic sprzecznego z prawem w podrobieniu podpisu syna i żony. Jako, że mieszkanie należało do obojga rodziców, przyjaciel spłacił kredyt ze swoich oszczędności, gdyż bał się, że mama zostanie bez dachu nad głową, bo poza tym lokalem nie posiadali nic wartego w oczach komornika.
W międzyczasie, gdy nasza przyjaźń się umacniała, wyznał, że ojciec zawsze pił, przed założeniem interesu czasem nie było co do garnka włożyć i dlatego poszedł do pracy, rezygnując ze studiów. Przemoc domowa również była obecna - nie fizyczna, ale psychiczna. Ojciec potrafił godzinami sączyć truciznę w ich uszy. Często bywał agresywny i czasem ze strachu wzywano policję, ale ta nie podejmowała żadnych kroków, bo stary miał "znajomości", a że nikogo nie pobił, to jaka to szkoda, że popił? Co więcej był oskarżony o spowodowanie wypadku po pijaku, ale od lat wyrok w tej sprawie nie zapadł, ponieważ jest on "chronicznie cierpiący i chory na wszystko co możliwe", więc do sądu stawić się nie może. Nawet sfałszował list, rzekomo pisany przez swojego syna, w którym była prośba, by "dali mu spokój". Po tych wyznaniach i kolejnych, częściowo za moją namową, przyjaciel postanowił się usamodzielnić. Nic jednak z tego nie wyszło, bo mama jego zachorowała na raka i w takich okolicznościach nie chciał jej zostawiać samej.
Przyjaciel mój stawał na głowie, jeździł z nią po całej Polsce wyszukując specjalistów i w końcu znalazł ośrodek, gdzie przeprowadzono operację. Niestety, mama mojego przyjaciela odeszła.
Po jej śmierci ojciec podjął decyzję o abstynencji i poprosił swoją matkę, by z nimi zamieszkała. Jak się później okazało, zamieszkała z nimi nie z chęci wsparcia czy opieki, ale dlatego, iż stary namówił ją na sprzedaż domu. Bo pieniądze były potrzebne. I - jakżeby inaczej - spłacił nimi swoje długi, bo kolejnych zdążył narobić. I znów przyjaciel mój wracał do domu wiedziony lękiem - tym razem o swoją babcię, bo ojciec nie pił raptem dwa miesiące, by potem znów się znaleźć w ciągu.
Jednak coś jakby się zmieniło, pojawiła się nadzieja. Odwiedził ich brat przyjaciela i razem postawili ojcu ultimatum - albo idzie na leczenie, albo oni się postarają, by doprowadził go na nie sąd. Przerwa tym razem trwała miesięcy kilka, ale widząc, że jeden syn nie ma już sił walczyć, zaś drugi wrócił za granicę, ojciec postanowił wrócić do starych nawyków. Czara się przelała, gdy próbował wziąć kolejny kredyt na firmę. Bystra pani bankier połapała się jednak w oszustwie i poinformowała drugiego właściciela. Mój przyjaciel postanowił definitywnie skończyć z ojcem. Wyrejestrował również firmę.
Sielanka by trwała, ale piekielnemu widać bardzo brakowało pomysłów na legalne zdobycie funduszy, więc wyciął kolejny numer. Konsekwencje były porażające.
Przyjaciel mój pracował w kilku ośrodkach badań opinii społecznej. Dodatkowo zarejestrowany był o ogólnokrajowym rejestrze ankieterów (nie wiem jaką ma oficjalną nazwę). Pracował ciężko, wytrwale i dzięki temu miał "dobre" stawki. Ojciec jego postanowił to wykorzystać. Wyszperał skądś numer do zleceniodawcy i podając się za swojego syna wziął całkiem sporo zleceń, podając jednak swój numer konta. Niechętny był jednak do pracy i sprawa szybko wyszła na jaw.
Niestety, mój przyjaciel nie miał jak udowodnić, że to nie on zlecenia spaprał, firma nie chciała się przyznać do błędu. Nawet prawnicy mięli ręce związane. Przyjaciel stracił pracę i został wykreślony z rejestru. A co za tym idzie - pozostałe ośrodki zerwały z nim współpracę.
Z trudem znalazł pracę (wszak studia porzucił lata temu) i zaczął funkcjonować od nowa. Kiedy zaczął mieć pewne dochody, sprzedał stary samochód i kupił nowy - jego praca wymagała dobrego środka transportu. Kredyt spłacał regularnie, choć z trudem, gdyż przyszły czasy kryzysu, więc rozciągnął go do granic możliwości i spłacał sumy niewielkie. Praca nie pozwoliła mu jednak nic odłożyć.
Wtem jak grom z jasnego nieba spadła na niego wiadomość - ojciec postanowił się ożenić. Sprzedał mieszkanie za okrągłą sumę stu tysięcy, kupił nowe i postanowił wspaniałomyślnie obdarzyć syna oszałamiającą sumą kilku tysięcy, w ramach rekompensaty za wcześniejsze utracenie oszczędności życia. Był to wszakże ułamek tamtej kwoty, ale przyjaciel zgodził się, bo wpłacając pieniądze do banku, mógłby całkowicie pozbyć się kredytu. Radość tym większa, że ojciec trzeźwy. Pewnie w oczach nowej wybranki życia dobrze chciał wypaść. Rozstali się w poczuciu obopólnej zgody.
Ale gdybym wtedy wiedziała co będzie dalej!
W zeszłym tygodniu przyjaciel dostał informację, że bank zabierze samochód. Kredyt nie został spłacony. Na pytanie dlaczego ojciec mu nie powiedział, że jednak się rozmyślił i postanowił nie płacić, ten, z rozbrajającą szczerością odpalił, że mu zabrakło! Powód - nieznany. Pewnie wesele, na którym mojego przyjaciela nie było...
Obecnie mój przyjaciel nie ma domu, sypia to u znajomych, to u rodziny, nie ma oszczędności (czasem dyskretnie doładowuję mu telefon, bo nie stać go nawet na te parę złotych, by telefon był aktywny), a zaraz nie będzie mieć samochodu, żeby móc w ten sposób zarabiać na jedzenie.
A co do piekielnego ojca, który ograbił swojego syna do ostatniego grosza - życzę mu, żeby spłonął w piekle.

Bo co innego można zrobić?...

rodzina

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 270 (310)

#29738

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Mój najlepszy przyjaciel to geniusz matematyczny. Od zawsze tak było. Ja widzę świat słowami, on liczbami.
Dość, że nauczycielka matematyki w liceum strasznie go nie lubiła.

I jestem w tym momencie obiektywna. Do odpowiedzi chodził co lekcję. Nikt inny nie był pytany przez cały pierwszy semestr. Serio.
Zawsze umiał.
Tu jeszcze można by myśleć, że poznała się kobiecina na jego talencie i pytała, żeby go zmotywować.
No nie.

Sama uczyła średnio umiejętnie, u niego odbywały się tzw. obiady środowe, podczas których nauczał po 15-20 osób z klasy z matmy. Nieodpłatnie. Bo ludzie nie rozumieli. A kumpel tłumaczy świetnie.
Karmił też nieźle.

Nauczycielce coś nie grało, że nagle ze średniej około 2-2,5 klasa skoczyła na 4-5. Uznała, że wszyscy ściągamy, w związku z czym zarządziła sprawdziany co lekcja i odpytkę przy tablicy. Kiedy okazało się, że umiemy, zachwycona nie była. Węszyła spisek. Powiedziała wprost, że coś jej tu śmierdzi z ocenami i ona dojdzie co.

Miałam kiedyś na ławce książkę. Jego książkę. Coś o matematyce i coś trudnego. Nie czytałam, miałam przekazać, bo nie było go w szkole. Za gruba, żeby schować do mojej blichciarskiej torebki. Zaciekawiona nauczycielka podeszła, pochwaliła, że się interesuję, że robili to na studiach, że trudna pozycja, że skąd mam. Powiedziałam, że to jego, że ja tylko mam oddać. Wtedy też dowiedziałam się, że najwyraźniej żadna dziewczyna go nie chce, co jej nie dziwi, skoro kolega ma taką aparycję, że ma czas na takie kobyły, którymi na studiach wymiotowali, że tak się ładnie wyrażę.
Że ona sama (stara panna jak i ja) w życiu by nie tknęła chłopaka z TAKIM trądzikiem.

Naprostował ją kiedyś na lekcji. Wiadomo, był klucz odpowiedzi. Rozwiązała zadanie sama, wynik jak z klucza, po czym kolega śmiał stwierdzić, że w obliczeniach jest błąd. Kiedy podszedł do tablicy, by go wyjaśnić, kobieta omal nie zwariowała. Kazała mu się wynosić z klasy, że nie będzie podważać jej autorytetu. Że nic nie wie i się wymądrza. Że wyniki się zgadzają, a on jest kompletnym idiotą. Wyszedł. Nawet się pożegnał jak na kulturalnego człowieka przystało. Potem napisał do wydawnictwa. Dostał odpowiedź po kilku tygodniach, że zrobili błąd w tekście i że dziękują. I udzielają mu półrocznego rabatu na zakup ich wydań.

Miotało nią jak szatan. Jak wścieknięta zaczęła atakować.
Nigdy prace domowe nie były sprawdzane. Nigdy. Robiliśmy je. Prewencyjnie. Raz nie było czasu, zadania z gwiazdkami, czasochłonne. Mieliśmy ważny sprawdzian. Chcieliśmy być w porządku, poszliśmy przed lekcją zgłosić, że nie mamy zadania, bo sprawdzian. Że chcielibyśmy na lekcji. Uczciwie jak do człowieka. Powiedziała, że tak, że jak najbardziej. Rozwiążemy wspólnie.

Na lekcji otworzyła dziennik i powiedziała, że sprawdzimy zadania domowe. Nigdy wcześniej tego nie robiliśmy. Alfabetycznie. Wszyscy mówili, że nie mają.
Doszła do kolegi. Powiedział to, co my. Kazała mu podejść do tablicy i rozwiązać "skoro zawsze wszystko wie i taki jest mądry".
Zrobił na miejscu.
Dostał jeden za brak w zeszycie.
Kazała mu rozwiązać zagadkę Einsteina. Zrobił. Zajęło mu nie więcej jak 5 min.
Ona miała inne rozwiązanie na kartce. Jak się okazało - błędne. Dostał następną jedynkę za podważanie kompetencji nauczyciela.

Zdawał rozszerzoną matematykę, co w sumie niedziwne. Ona starała się zablokować tę możliwość. Robiła wszystko, co mogła i czego nie mogła, żeby na to nie pozwolić. Dość powiedzieć, że zniszczyła jego deklarację maturalną na oczach klasy, za co spotkała ją nagana od dyrektora. Wtedy powiedziała, że zrobi wszystko, żeby nie dopuścić go do matury, co było trudne, bo pomimo jedynek za krzywy uśmiech, musiała oceniać jego sprawdziany uczciwie. Są na to w końcu dowody.

Uparła się, że go nie puści. Stawiała mu banie za brak podkreślenia tematu, za nieprzygotowanie do lekcji (bo ostrzył ołówek podczas), za lekceważenie poleceń nauczyciela (kiedy kazała mu iść po miotłę i zamieść korytarz, bo jest brudno).
Jedynek nazbierał, ale podchodził ze spokojem. Średnia, nawet ta ważona, wychodziła powyżej 3.
Ona jednak uznała, że nie dostanie oceny pozytywnej i wpisała niedostateczny.

Kazaliśmy mu się odwoływać, nie zostawiać tego. Że my się wstawimy. Cała klasa. Solidarnie. Uznał, że nie ma potrzeby. Napisał wniosek o egzamin komisyjny.

Nietrudno się domyślić, że zdał śpiewająco, dyrektor był zachwycony, natomiast drugi nauczyciel, który go egzaminował to koleś, któremu mój kumpel sam dawał korki z matmy dwa lata wcześniej, a który trafił do naszej szkoły wprost po studiach.

Bilans jest taki, że nauczycielka nadal uczy, mój kumpel stracił rok, bo egzaminy odbywają się w sierpniu, a matury są w maju. Poszedł na informatykę.

Ona truje się swoim własnym jadem, bo on wygrał konkurs dla programistów i dostał pracę u największego producenta układów scalonych na świecie.
Po trądziku zostało mgliste wspomnienie, jest młody, zdolny, dziewczyny go uwielbiają, zarabia kilka razy tyle, co ona.
I wiedzie mu się świetnie.

Jeśli karma istnieje, to właśnie dała jej po pysku.

szkoła

Skomentuj (91) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2131 (2247)

1