Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Scorpion

Zamieszcza historie od: 18 maja 2015 - 13:35
Ostatnio: 21 maja 2023 - 11:31
  • Historii na głównej: 78 z 117
  • Punktów za historie: 30377
  • Komentarzy: 158
  • Punktów za komentarze: 1263
 

#73590

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Scorpion spotyka ścianę, odcinek pierwszy.

Zaproszony przez rodzinkę dziewczyny, udałem się do Rzesz... to znaczy Niemiec, do leżącej w okolicach Hamburga miejscowości.

Wjeżdżamy na osiedle chronione, kamery wszędzie, portier pyta najpierw mnie w jakim celu tu przyjechałem, potem domofonem do być-może-teściów(BMT) zadaje to samo pytanie.
Zeznania zgodne, mogę wjeżdżać.

Moje skromne autko zajechało pod blok, zostałem poproszony przez BMTeścia o wjechanie nim do garażu "ale szybko, bo jeszcze ktoś zobaczy".
Owszem-Fiat Punto, mimo że najnowszy, słabo prezentuje się na tle Mercedesów, BMW i innych drogich autek, ale że aż tak?

Sprawę olałem, poszliśmy na górę, śmiechy-chichy, gadka-szmatka, sielanka.
Aż do czasu...

Dziewczyna została zaproszona(ja jako zestaw powiększający podstawową wersję dziewczyny także)na jedną z imprez z jej starymi znajomymi do klubu niedaleko osiedla.
I tu wchodzi powoli jazda.

W ramach "tolerancji"(to słowo z ich ust padało praktycznie co drugie zdanie) rozmowa toczyła się po angielsku.

Wiecie jak to jest na imprezach-jesteś po paru głębszych blisko z tymi, których znasz od wypicia paru głębszych.
Siedziałem z przyjaciółmi mojej połówki jak ze swoimi, gadaliśmy, śmialiśmy się.
Zaproponowałem wyjście na fajkę. Oni w lekkim szoku, jakbym conajmniej postawił klocka na stole, ale paru się zgodziło. Stwierdzili, że zaraz przyjdą.
Wyszedłem na zewnątrz, przeszukałem kieszenie. Szlag-paczka fajek została u BMT. Podchodzę do murzyna i pytam gościa o fajkę. Pokazał swoje białe, perliste ząbki świecące jeszcze bardziej w blasku latarni i poczęstował mnie pewną rzadką marką(Scorpion mówi nie lokowaniom produktów).
Pogadaliśmy chwilę, dał mi jeszcze jedną w prezencie i poszedł swoją drogą.
Przyszli wreszcie znajomi z imprezy.

Siedzimy, gadamy. Pytają o fajkę, odpowiadam że (dosłowny cytat) "that black folk gave me, really nice guy".
Na to oni wielce się zbulwersowali, ze jestem rasistą!
A że człowiek po piwie ma włączone "Moja jest racja", próbowałem naprostować, że jaki tam rasizm, przecież nie wyzywam od czarnuchów, asfaltów itp., a samego gościa polubiłem.
Więc kolejne powstało oburzenie, że "hurr w tej waszej Polsce durr to zaściankowość, on mógł się poczuć urażony, mówi się zawsze AFROAMERYKANIN".
Nie dawałem za wygraną. Postanowiłem jechać na metodzie Sokratesa.
"Ale jak to, afroamerykanin?-zapytałem.-A co jeśli nie jest z Ameryki i nigdy w niej nie był?".
"Hurr rasizm durr, nieważne, on na bank byłby urażony tym nazewnictwem."-odpowiedzieli zgodnie.
"Czemu miałby się obrazić za to, że nazwałem go czarnym?"
"Hurr durr bo jest czarny, i mu to wypominasz nazywając go tak."
"Czyli według was jest gorszy?"
Im się zawiesił system, coś tam bąknęli że NA BANK MU SIĘ TO NIE SPODOBAŁOBY ŻE GO TAK NAZYWAM ZA PLECAMI.
"Skąd wiecie? Nie znacie go. A może go zapytamy?(widziałem że znów wyszedł z klubu do tego czasu na fajkę)".
Oni z wielkim przerażeniem w oczach zaczęli się wręcz drzeć, ze na bank go urażę.

Podszedłem do gościa, zapytałem tak, aby oni słyszeli, czy był kiedykolwiek w USA i czy ma problem z tym, że nazywam go czarnym.
Ze śmiechem stwierdził, że w USA nigdy nie był, jest potomkiem imigranta z Francji i ani myśli żeby mieć ze mną jakiś problem.

Wróciłem do znajomych mojej dziewczyny, którzy mieli miny jakbym każdemu z osobna w mordę strzelił.
Postawiłem jeszcze tej nocy drinka murzynowi za fajki, który to stał się moim głównym znajomym na dany wieczór, a reszta trzymała się ode mnie z dala, prócz mojej połówki.

Wracając do domu, zaczęli twierdzić że zachowałem się jak rasista i niecywilizowany cham oraz że na bank uraziłem tego murzyna nazywając go murzynem. A tak w ogóle to nic dziwnego, po tym co się dzieje w moim kraju.
Zapytałem z ciekawości, co według nich się dzieje.

Ale to, pozostawię jako materiał na następną część.

Dojszlant

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 478 (560)

#73059

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pierwsza Komunia Święta.

Zaproszony jako ojciec chrzestny, zobowiązałem się i przyszedłem. Cała rodzina ze strony przyjaciółki także.
Łącznie z jej wujciem. Człowiek o kształcie piłki z wąsem i 365 dni w roku w kamizelce BOMBER, teraz wyjątkowo w szarym garniturze pamiętającym wczesnego Gierka (krąży legenda, że w czasach nowości garnitur był czarny).

Młody rozpakował prezenty. Nie było to nic wybujałego - Biblia pisana po łacinie, zegarek, różaniec, długopis, parę drobiazgów.
I wtedy wpada wujaszek ze swoim prezentem i chrumka radośnie wszem i wobec, że kupił młodemu LAPTOPA.
Wszyscy patrzą po sobie, przecież rodzice młodego (czyli moja przyjaciółka i jej mąż) prosili o w miarę skromne prezenty.
Mały otwiera paczkę, a tam... używany przez 5 lat stary laptop wujaszka.
Z 2001 roku.
Który przeleżał w piwnicy 2 lata.
Tak. Niewyczyszczony.

Młody delikatnie bąknął "dziękuję", ale jego mama ma... nieco większy temperament.
W efekcie wujek wyszedł jęcząc o "niewdzięcznych gó*niarzach".

Jaki tupet trzeba mieć, by oddawać dziecku stare, niepotrzebne i jeszcze tłuste od kurzu sprzęty?

rodzinka znajomej

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 378 (426)

#73402

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zaoferowano mi pracę.

Ktoś czytał moje teksty(prowadzę bloga o wiadomościach ze świata polityki) i po szybkiej wymianie zdań wysłał mi wiadomość na maila z numerem telefonu i prośbą o kontakt z Bardzo Poważnej Gazety.
BPG okazała się być lokalną gazetą, która ma aspiracje co najmniej do brukowca, tylko cierpi na parę dolegliwości.
W tym na naczelną.

Naczelna, bo o niej mowa, skontaktowała się tak po prostu skacząc na necie. Stwierdziła że mam styl, nadaję się na okresowego felietonistę(umówiliśmy się tak, ze napiszę felieton i za każdy opublikowany dostanę kasę, a nie normalną pensję-takie dorabianie sobie).

Napisałem pierwszy tekst, wysłałem.
"Och, ach jaki piękny, jaki dobry, jaki super, normalnie bravissimo!"-radości nie było końca, tak się rozpływała.

Napisałem drugi tekst-zero odpowiedzi. Tzn pojawił się w gazecie i kasa też się pojawiła, ale zero kontaktu ze strony naczelnej.

Napisałem więc i trzeci, wysłałem. W gazecie nie opublikowano go, z Naczelną kontaktu mailowego zero.
Dzwonię telefonem, piszę maile, SMS.
Nic.
W siedzibie nic nie wiedzą, kiedy i czy będzie Naczelna także.
Dałem spokój, po miesiącu znów napisałem maila, po tygodniu następnym wysłałem dosłownie JEDNEGO SMS-a o treści mówiącej że czekam na odpowiedź, i albo się zdecyduje i mi odpowie że mam pisać dalej, albo się zdecyduje i odpowie że mam dać sobie spokój, bo tak marnujemy sobie czas.

Odpowiedź?
"Proszę więcej do mnie nie dzwonić i nie pisać, każda następna próba kontaktu będzie traktowania jako nękanie i zgłoszona prawnikowi".

Wystarczyło po prostu napisać "Nie, dziękuję za współpracę."

"poważna" gazeta

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 341 (377)

#72752

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zawody szachowe dla amatorów.

Znajoma i ja wybraliśmy się na zawody szachowe.
Otwarcie z pełną pompą, zawody niby amatorskie, a telewizja lokalna w sali szkolnej, gazety, prezydent miasta i szopka nieziemska.

O dziwo dziennikarze gadali prawie z każdym, ale najbardziej czepili się gościa na wózku inwalidzkim. Widać było, że wprawiony w takie cyrki. Robił kocie oczka do kamery, opowiadał między meczami jakieś łzawe historyjki - nieważne.

Miałem okazję z nim grać. Facet otworzył w sposób... dziwny (dla znających zasady, powiem tylko, że gambit hetmański, potem wyciąganie na siłę figur ciężkich).
Przyznaję, ograł mnie, bo się za bardzo odsłoniłem, choć zwycięstwo punktowe wyraźnie ja miałem (miał tylko wieżę i konia na szachownicy).
Po czasie przyszło mu stanąć w finale. Jego przeciwnikiem była moja znajoma (ja niestety odpadłem).

Znajoma wygrała (potem przegrała z drugim finalistą, w efekcie otrzymując drugie miejsce). Niepełnosprawny chłopak z wściekłością rzucił królem po szachownicy i odjechał.

I naraz cała pompa z okazji zawodów... gdzieś zniknęła. Prezydent się ulotnił, telewizja także. Zostali dziennikarze jakichś tam lokalnych gazet, a ci wszyscy z filii "wielkich" brukowców ewaporowali się.

Nagrody (i to tylko dwie, bo chłopak na wózku się obraził i po nagrodę przyszedł jego opiekun) wręczył nieprzygotowany do tego janusz z wąsem w szortach, który chrząknął parę niezrozumiałych słów do mikrofonu i wcisnął statuetki.

Może to moja własna opinia, ale zwycięzca był już wybrany przez media przed rozpoczęciem konkursu. Nie wiem, kim był ten chłopak na wózku, ani jakie ma znajomości.
Wiem natomiast, że zarówno mojej znajomej, jak i zwycięzcy było najzwyczajniej w świecie głupio i pozostał niesmak.

zawody

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 298 (350)

#72679

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oddałem krew honorowo.
Wsiadam do autobusu, jest mi duszno. Czy to przez Miecia żula, który wywołuje paradoks komunikacji (żul jedzie autobusem i autobus jedzie żulem), czy przez grażynki i januszy, dla których pojęcie dezodorantu jest obce -nieważne.

Zakręciło mi się w głowie, na zakręcie ledwo na nogach ustałem.
Postanowiłem poprosić o ustąpienie mi miejsca.
Jedni udawali, że nie słyszą, inni odpowiadali "nie, bo jestem zmęczony", ale hitem była babuszka.
Fuknęła ona na moją grzeczną prośbę "Jeszcze czego!" i dogadywała do pasażerki, która wyraźnie miała ją w... poważaniu, "No udaje gówniarz na pewno! Ja to codziennie jeżdżę na zabiegi i mnie kłują i nic mi nie jest. A to młode, kombinuje jak oszukać starszych, bo teraz pani takie kłamstwo i krętactwo z młodych, ja bym tylko pasem biła".

Babuszkę olałem. Nikt mi nie ustąpił miejsca, zawiesiłem się na słupku i starałem jako tako oddychać.
Zajechaliśmy na pierwszy lepszy przystanek.
Wysiadłem (albo raczej wyczłapałem się) i zwymiotowałem do kosza na przystanku.
Usłyszałem nad sobą "Już nie udawaj, jesteś poza autobusem" i gdy skończyłem zwracać kawę i śniadanie, zobaczyłem oddalającą się babuszkę.

Pomijam fakt, że nikt nie zainteresował się gościem z wyraźnym opatrunkiem na ręce, z reklamówką krwiodawstwa, wymiotującym do śmietnika.
Jakim idiotą trzeba być, by twierdzić, że ktoś specjalnie nakłada sobie opatrunek na rękę i zmusza się do wymiotów na przystanku, by usiąść w autobusie na miejscu babuszek?

Jestem dawcą, bo chcę pomóc. Nie chcę przywilejów, nie muszą mi się kłaniać wszyscy w pas. To był pierwszy raz, kiedy poczułem się źle po oddawaniu krwi. Pierwszy raz, kiedy powołałem się na to, aby po prostu zwyczajnie usiąść, bo było mi słabo.
Wkurza mnie "misięnależyzm", ale naprawdę wyboru większego nie miałem.

komunikacja_miejska

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 356 (416)

#72544

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwaga na babuszkę jadącą w okolicach godziny 10-12 pod koniec tygodnia do stolicy województwa, linią 870.
Jechałem i na nieszczęście ją spotkałem.
Jest albo pomylona, albo jest wprawioną złodziejką.

Sytuacja powinna raczej wyglądać za każdym razem podobnie.

U mnie było tak: siadam na miejscu obok niej. Babuszka zaczyna zadawać pytania, dokąd jadę, co robię. Na początku nie odpowiedziałem, potem stwierdziłem że to nie jej interes i zająłem się komórką.
W pewnym momencie poczułem grzebanie - baba dobierała się do mojej kieszeni!
Zapytałem ostro, co to ma znaczyć. Ona zaczęła jęczeć że "ją coś w mojej kieszeni kurtki uwiera" i "mam wszystko natychmiast z niej wyjąć", bo ona "jest biedna i chora" i ona zaraz pójdzie do kierowcy żeby mnie wyrzucił.

Po odmowie zaczęła się drzeć, że mam wysiąść. Gdy dalej siedziałem, tym razem mając ręce na kieszeniach, zażądała bym wstał i szybko położyła się na siedzeniu, tak, bym nie mógł usiąść.
Zawołała jakiegoś chłopaczka, który się opierał, by usiadł. Widać było że jej nie znał i nie miał ochoty siedzieć obok wariatki.

Kierowca - zero reakcji. Pasażerowie - ignorancja kompletna i komentarze "panie co pan do starej policję będziesz wzywał, mi się śpieszy, daj babci spokój".
Też mi się spieszyło wtedy - spokój dałem.

Usiadłem na innym miejscu, a ta baba wzięła za ramię upatrzonego chłopaczka i zaciągnęła na miejsce.
Znów robiła wywiad środowiskowy "co robisz?"/"gdzie jedziesz?"/"gdzie mieszkasz?".
Gdy chłopak pokrętnie starał się odpowiadać na pytania, ta pakowała łapę do bocznej kieszeni jego kurtki.

Nie zareagowałem, nie miałem ani czasu, ani ochoty na potyczkę 2.0, zwłaszcza, że cały autobus był przeciwko mnie.

Jeśli jedziecie tą linią, za nic nie siadajcie obok sprawiającej dobre wrażenie babuszki robiącej wywiad środowiskowy ze współpasażerami.

komunikacja_miejska

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 186 (248)

#72523

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja ze wczoraj.

Scorpion zainwestował w komodę.
Starą rozebrał, oparł ścianki na korytarzu, by nikomu nie przeszkadzała(wcześniej pytając sąsiadów z piętra, czy może tak sobie istnieć) i zabrał się za składanie.
Komoda była gotowa dokładnie o 23 w sobotę, więc Scorpion na spoczynek(nie wieczny, a parogodzinny) wybrał się.
Jako że niedziela dniem Pańskim, deski ze starej komody stały sobie, w niezakłóconym spokoju i za aprobatą sąsiadów.

W poniedziałek zaś, postanowiłem po powrocie z pracy coś z tym zrobić.
Idę sobie do śmietnika, otwieram kluczem, drzwi zostawiam otwarte. Wrzucam do kontenera deski i idę po następne.

Dwie klatki obok mojej wychodzi [L]aluś z yorkiem. York mały, bez smyczy. Właściciel w okularkach-hipsterkach, swetrze z kołnierzem i e-fajką. Typowy szczur drący mordkę na wszystko. A york wyglądał podobnie.
Poszedłem do klatki, biorę następną dechę, wychodzę.
Patrzę-Laluś zamknął za mną śmietnik.
Trudno-opieram dechę o ścianę, zdejmuję rękawice robocze, wyjmuję klucz z kieszeni i otwieram ponownie.
Wrzucam dechę i idę z powrotem (miałem jeszcze ok. 7 rundek).

Wtem Laluś naraz mówi niby do mnie, a patrząc kompletnie w innym kierunku:
[L]-Noooo, ja nie wiem, czy ty MOŻESZ wrzucać tak te deski.

Przystanąłem, odwróciłem się w jego stronę.

[J]-Przepraszam, to było do mnie?

Odwrócił łaskawie łeb dmuchając mi z e-fajki. Niestety albo nie obliczył odległości, albo miał słabe płuca, bo dymek rozwiał wiatr zanim cokolwiek doszło.

[L]-Śmieciarka tego nie zabierze. Ty to powinieneś wyjąć.
[J]-Czemu niby?
[L]-Bo to jest NIEPOSEGREGOWANE!
[J]-Co??
[L]-No to śrubki ma jeszcze w sobie! Gwoździe! NIEEKOLOGICZNIE tak! To powinno być wszystko POSORTOWANE!TY TO POWINIENEŚ ROZŁOŻYĆ DOKŁADNIE!
[J]-Śmieciarze to zabiorą, bo od tego są.
Odchodzę.
[L]-Nie zabiorą! Ja to wiem! Jak nie będą chcieli tego przyjąć, to cię znajdę i przyjdę po ciebie! I zapłacisz mandat!

Wróciłem się, podlazłem 10 cm przed jego ryjek.

[J]-Po pierwsze - wycedziłem -To nie jesteśmy "na ty". Więc hamuj się, młody. Po drugie, mieszkam tu i mogę wyrzucać co mi się podoba do kontenera na śmieci mieszane, bo za to płacę. Po trzecie, jak chcesz gadać o mandacie, to zaraz zadzwonimy na Miejskich. Pies nie na smyczy - 500 zł mandatu.
A po czwarte pilnuj swojej dupy.

Usłyszałem tylko za sobą mruczenie "cham", ale kiedy znów szedłem z następnymi dechami, lalusia i jego szczura już nie było w moim polu widzenia.

osiedle

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 263 (373)

#72547

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest jakaś plaga głupoty.
Mieszkam klatka w klatkę z gościem, który pracuje w IPN.

Jakiś dziadek, co należy do organizacji, co to jedynego słusznego ustroju broni, porysował mu auto, a zabierany przez policję darł się, że jest więźniem politycznym, a gościa wyzywał od wyznawców... tej drugiej opcji politycznej i szkalującego Jedynego Wielkiego Bohatyra, co "sam tymi rencami komunem obalił".

Pomińmy fakt, że porysował mu auto w biały dzień, w obecności kamery i świadków. Facet porysował je kiedy właściciel nie zdążył jeszcze odejść i tuż po czynie zamiast salwować się ucieczką czy zrobić... nie wiem, cokolwiek, darł się na niego (chyba nie za bardzo wiedział, jak IPN działa, bo z jego darcia mordy wynikało, że to jakaś organizacja co szuka haków na niewygodnych systemowi, oczywiście przeciwko ludziom za tym jedynym słusznym.) i CZEKAŁ NA POLICJĘ przekonany o swojej niewinności.

osiedle

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 257 (311)

#72525

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Były setki historii o kotach, to może ja o psie.

Mam psa. Suczkę konkretniej.
Sunia mieszaniec, parę ras myśliwskich w jednym - chart, wyżeł, z innych ciutkę husky'ego, który to dał jej imponujące futro.
Ale.
Moja psina jest specyficzna.

Po pierwsze - mimo swego wieku (10 lat) nadal wysoce skoczna i skora do zabawy. Chce się bawić praktycznie z każdym.

Po drugie - ma problemy z tarczycą, dostaje leki. Mimo to może i nażreć się za trzech, i tak chuda jak szczapa.

Po trzecie - pies dostaje tylko to, co dla psa jest. Wyjątkiem są szynka, kiełbasa i parówki. Nic więcej.

Po czwarte - czekolada dla psa jest trucizną.

Niestety, niektórzy nie potrafią tego zrozumieć.
Słyszałem wiele uwag od rodziny i znajomych, że "ja to bym inaczej ją prowadził, a nie na smyczy", albo "ona za mało je, bo jest taka chuda".
Tłumaczenia, że stoimy obok ścieżki rowerowej albo że jest chuda przez tarczycę nic nie dawały, więc zacząłem się posługiwać argumentem o treści "mój pies - moje zasady".
Ponownie usłyszałem kazania o treści "jestem złym właścicielem i znęcam się nad psem, rzadko kiedy ją spuszczam ze smyczy".

Aby uniknąć spięć rodzinnych i uchronić moją sunię przed przedwczesnym zejściem, ograniczam jej kontakty z moją rodziną do minimum. Zazwyczaj kiedy są, psem zajmuje się moja dziewczyna.
Hitem w ich wykonaniu był obiad rodzinny w tamtym roku, kiedy to dziewczyna nie mogła się pojawić, a mi zostało gotowanie + sprawowanie pieczy nad psem.
Sunia grzecznie położyła się obok mnie w kuchni, jednocześnie ściągając uwagę ciotek, wujków i krewnych wszelakich. "No daj pieskowi kawałek salami z czosnkiem, tak ładnie leży". Argumenty, że czosnek jest dla psa szkodliwy nie działały.

Podczas jedzenia posiłku zaczęło się najpierw wołanie psa, który bez mojego zezwolenia nie planował ruszać czterech liter w kierunku wujków i ciotków wszelakich, a potem praktycznie rzucanie w psa mięsem/kośćmi kurczaka/salami.
Po moim proteście powstało ponowne jęczenie "Scorpion zły, znęca się nad psem i nie pozwala mu jeść".
Gdy żegnałem jednych gości, pies i drudzy zostali przy stole.
Zamknąłem drzwi, wszedłem do pokoju i co widzę?
Ano ciotkę, próbującą wcisnąć na siłę mojemu psu ciasto czekoladowe.
Psa uratowałem, skłaniając do wymiotów.
Nie wytrzymałem, zapytałem, czy znają definicję słowa "nie".
Argumenty ponownie te same - Scorpion zły, okrutnik i zbrodniarz wojenny, SS-mann dla swojego psa, zabrania mu jeść czekolady i kości z kurczaka, "bo naszego Fafika to karmiliśmy rzeczami z obiadu i zawsze dostawał czekoladkę i był zadowolony".
Odpowiedziałem, że tak, tylko Fafik to owczarek niemiecki, co ma szerokość prawie moich drzwi wyjściowych. "No i widzisz, tak wygląda zdrowy piesek, jak nasz Fafik, a nie tak jak twoja chudzinka."

Jak na ironię - tydzień po tym obiedzie Fafik im zdechł. Z przeżarcia.
A moja "biedna chudzinka" jakoś się trzyma i jest szczęśliwym psem.

otoczenie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 256 (304)

#72242

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak zepsuć Scorpionowi humor, będąc siostrą jego matki.

Pewnego pięknego dnia, kiedy to Scorpion uparcie kopał tyłek Goro, zadzwonił telefon.
Grę zapauzowałem, odebrałem i na wstępie usłyszałem szczebioczący głos [C]iotuni:
[C]- OJ, SCORPIONKU! Kochanieńki, jak się ma mój ulubiony siostrzeniec (bo jedyny)?
[J]- Dobrze, właśnie...(nie dane mi było odpowiedzieć, chyba to było pytanie retoryczne, bo szczebiot się nasilił)
[C]- OJOJOJOJ, tyle latek, prawda? W ogóle pamiętasz Krysię?
[J]- Jak mógłbym zapomnieć? (puszczalską szmatę, która gdyby nie kasa ciotki i jej znajomości w Niemczech, którymi się szczyci, miałaby więcej dzieci niż ojciec Wirgiliusz)
[C]- Ojjj, no to świetnie, pamiętasz jak bardzo się lubiliście?
[J]- Ta, ona mnie aż za bardzo (Krysia raz się nawet dobierała do Scorpiona, co skończyło się zaciągnięciem Krysi za włosy przed oblicze ciotki, która tylko pocmokała i pogroziła paluszkiem pijanej i napalonej na kuzyna podczas imprezy rodzinnej siedemnastce).
[C]- Ojojojojoj, nadal się za to gniewasz? Przecież to tylko takie wygłupy robiła. A tak w ogóle to Krysia idzie na studia! Bo w ogóle ty mieszkasz blisko stolicy województwa, a w niej jest uniwersytet (czerwona lampka miga jak oszalała w moim mózgu). I pomyślałam, że skoro się tak lubicie z Krysią, to ona u ciebie zamieszka na czas studiów, co?
[J]- Ale... ale ja mam jedno łóżko.
[C]- Nic nie szkodzi, możesz spać na podłodze (sic!). To jak, kochanieńki, kiedy może Krysia przyjechać?
[J]- Nigdy.

Dalszą część pominę, gdyż to w większości fochy i jęczenie jaką ja im przykrość sprawiam.


Tydzień później dostałem telefon. Ciotka dzwoniła, żeby się pochwalić, że KUPILI Krysi mieszkanie na czas studiów i będą ją UTRZYMYWAĆ.
Zapytana czemu w takim razie prosili mnie o utrzymywanie swojej córki, zignorowała to, dalej terkocząc jak jest jej dobrze.
Zaciekawiony gdzie mieszka moja kuzynka, wpisałem adres do wyszukiwarki (po prostu nie wiedziałem, gdzie jest ta ulica).
Wyskoczyły mapy i... bardzo ciekawe ogłoszenie na bardzo ciekawej stronie.
Nie przytoczę go całego, powiem tylko, że w ogłoszeniu pisała panna, która była gotowa spotkać się z panem, i to za darmo.
Podesłałem screen ciotce, kuzynka nakłamała, że to jej koleżanki zrobiły jej głupi żarcik i że ona wcale taka nie jest. Ta... Oczywiście.

rodzina

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (251)