Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sheyrena

Zamieszcza historie od: 30 stycznia 2011 - 16:48
Ostatnio: 29 listopada 2023 - 8:15
  • Historii na głównej: 3 z 9
  • Punktów za historie: 1327
  • Komentarzy: 22
  • Punktów za komentarze: 65
 

#78835

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed chwilą dostałam telefon z numeru 22 490 81 07. Dzwoniła kobieta, która przedstawiła się z imienia i nazwiska, podała nazwę firmy (na szczęście dość wyraźnie) i poinformowała o rejestrowaniu rozmowy.

Zapytała, czy mam chwilę czasu, aby mogła przedstawić sprawę, w której dzwoni. Jestem wyczulona na wszelkie dziwne nazwy firm, więc podziękowałam za rozmowę i się rozłączyłam. Od razu za to wyszukałam nazwę firmy.

Okazuje się,że jest to firma Courlux handlująca golarkami, bielizną, biżuterią, itp. W jednym z pierwszych wyników wyskoczyło też forum, na którym ktoś opisał praktyki tej firmy.

Otóż firma ta proponuje wyżej wymienione produkty jedynie za wartość przesyłki. Często jednak przesyłka nie dochodzi, ale każą płacić. Towar, który sprzedają jest niskiej jakości, trudno jest go reklamować. Poza tym przyjęcie jednej przesyłki oznacza zapisanie się na subskrypcję, co wiąże się z wysyłką kolejnych paczek. Paczki te przychodzą listem zwykłym, bez żadnych danych firmy wysyłającej czy adresu do zwrotu.

Rezygnacja nie jest łatwa, firma zwyczajnie nie odpowiada na listy i maile, za to brak płatności skutkuje kontaktem z firmy windykacyjnej.

Proponuję uważać na tą firmę, bo przedstawione informacje sięgają nawet 2010 roku, co oznacza, że dalej działa i ma się dobrze.

Proponuję uważać.

call_center

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (171)
zarchiwizowany

#50197

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś raczej zabawnie.

Dostałam małe zlecenie na dziś na rozdawanie ulotek. Rzecz się działa przed budynkiem "Gazety Wyborczej (24 rocznica wydania, impreza z zaproszeniami, jak mi powiedziano), a ulotki dotyczyły programu Nagrody im. R. Kapuścińskiego na przyszły tydzień.

Stoję w wyznaczonym miejscu. W pewnym momencie podchodzi do mnie starszy Pan (ok. 60lat), bierze ulotkę i pyta co to za impreza, więc wyjaśniam.

Po jakimś czasie niedaleko mnie stanęły dwie młode blondynki. Z ich rozmowy wynikało, że czekają na znajomych, by wejść razem. W pewnym momencie widzę, jak mija je wspomniany wcześniej Pan. Po chwili podszedł do mnie i dyskretnie wskazując blondynki pyta cicho:
-Przepraszam Panią, nie wie Pani czy tamte dwie Panie to prostytutki?

Przyznam, że mnie lekko zatkało, ale odzyskawszy rezon zaprzeczyłam. Pan przeprosił za zawracanie głowy i poszedł.
Podejrzewam, że zostawił mnie z nieco głupią miną.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (24)

#43794

przez (PW) ·
| Do ulubionych
PO przeczytaniu historii Pawlo023 o Energetycznym Centrum (http://piekielni.pl/43365#) pomyślałam, że dodam coś od siebie.

Miałam nieprzyjemność u nich pracować (byłam wtedy w sytuacji, kiedy każda praca była dobra). W czasie rozmowy o pracę wszystko było przedstawiane po prostu bajecznie. Szkolenia gratis, duże zarobki, szybkie awanse, żyć nie umierać. Zarobić można było nawet 150zł dziennie, wystarczyło tylko podpisać 5 umów/dzień (taki cel minimalny każdego sprzedawcy). A teraz kilka faktów jak to wygląda w rzeczywistości.

1. Faktem jest, że cena za kWh jest niższa, ale w porównaniu z PGE jest to niecały grosz różnicy. W ogóle się to nie opłaca ze względu na obowiązkowe ubezpieczenie. Najniższy pakiet to 19zł doliczane do rachunku co miesiąc.

2. Faktura za energię przychodzi co 2 miesiące. Rzekomo po to by prognozy zużycia mogły być dokładniejsze, co ma zapobiegać dopłatom lub niedopłatom. W praktyce co pół roku przychodzi faktura za dystrybucję (w przypadku PGE rozłożona na 6 rachunków) oraz co 2 miesiące faktura za zużytą energię wraz z opłatą za ubezpieczenie. Haczyk jest w tym, że nie jest rozbita na opłatę miesięczną, tylko trzeba ją zapłacić w całości.

3. A propos wspomnianego w komentarzach prognozowanego zużycia prądu. W umowie faktycznie było okienko na taką wartość. Wartość tą brało się z faktury półrocznej i mnożyło x2. Wychodziło przewidywane roczne zużycie prądu. Potencjalnemu klientowi mówiło się, że jest to wartość orientacyjna, a on i tak zapłaci tylko i wyłącznie za faktycznie zużytą energię.

4. Ubezpieczenia. Obowiązkowe w ramach umowy. Pakiety domowe, medyczne, medyczno-domowe. Ba, nawet szpitalne. Cuda na kiju oferowały. Najniższy domowy pakiet to 19zł, Najdroższy oferujący ubezpieczenie domowe, medyczne i szpitalne to już 84zł. Celem każdego przedstawiciela było podpisać umowę ubezpieczeniem urządzeń w domu i dostępem do prywatnych lekarzy, w tym specjalistów. O tym, że darmowy dostęp do specjalistów (max. 3dni czekania) przysługuje tylko 2x/rok już się nie mówiło. Koszt: dodatkowe 35zł.

5. Umowę można było podpisać na 1, 2 lub 5 lat. Oczywiście z możliwością przedłużenia. Oczywiście wciskało się 5latkę. Odstąpić od niej można w ciągu 10dni od podpisania. Ale o tym też się nie mówiło, jeśli ktoś nie zapytał.

6. Każdą podpisaną umowę trzeba było natychmiast zgłosić. W praktyce wyglądało to tak: wychodzisz od klienta, dzwonisz do biura, biuro oddzwania, podajesz nr umowy, imię i nazwisko klienta, datę urodzenia, nr telefonu. Biuro max w ciągu pół godziny oddzwania do klienta z potwierdzeniem, czy podpisywał umowę. Wszystko po to, by uwiarygodnić sprzedaż.

7. Sama sprzedaż polegała na tym, że od progu mówiło się "Dzień Dobry, przychodzimy z obniżką prądu" i praktycznie pakowało z butami do czyjegoś mieszkania. Co rano przed wyjściem w teren nowi przedstawiciele ćwiczyli scenariusz sprzedaży na trenujących ich osobach.

8. Chwalenie się, ile się podpisało umów i w jaki sposób też było na porządku dziennym. Umowy najłatwiej podpisać z osobami starszymi, zwłaszcza samotnymi oraz poza miastami, gdzie ludzie w większości łykną wszystko, jeśli im się powie, że będzie taniej. Nie będzie.

Pracowałam tam 10 dni. Nie wyrabiałam dziennych limitów, bo nie potrafiłam starszym samotnym ludziom wcisnąć ciemnoty. W ciągu tych prawie dwóch tygodni podpisałam w sumie 9 umów. Policzyłam, że dostanę ok 220zł. Nikt mi tylko nie powiedział, że pieniądze dostanę tylko za te umowy, które nie zostaną w ciągu 10 dni zerwane. Przy odbiorze wypłaty rzucono mi 20zł.

Uważajcie na wszelkich domokrążców, zwłaszcza tych, którzy od progu mówią, że przychodzą z obniżką lub zmianą taryfy czegokolwiek, dopytujcie o nazwę firmy i wszelkie szczegóły i czytajcie to co podtykają wam do podpisu. Nie podawajcie też swoich danych, bo może się okazać, że jakiś nieuczciwy osobnik je wykorzysta i sfałszuje umowę (tak, takiego też poznałam i żałuję, że odchodząc nie dałam mu w pysk).

P.S. Ostatnio Netia zaczęła nasyłać swoich przedstawicieli, od których pierwsze zdanie brzmi "Dzień Dobry, przyszedłem w sprawie telewizji, bo zmienia się dostawca na terenie".
Nie dajcie się wyrolować.

Energetyczne Centrum S.A. z Radomia

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 349 (387)
zarchiwizowany

#44144

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś opowiem wszystkim posiadającym serce na właściwym miejscu jak sprawić, by człowieka śpiącego zimą na chodniku/przystanku/ławce w parku (niepotrzebne skreślić) szybko zabrano do jakiejś noclegowni.

Rzecz działa się na przełomie stycznia i lutego tego roku. Wtedy to ja i mój ówczesny oraz moja przyjaciółka i jej chłopak (a mój przyjaciel) wędrowaliśmy wieczorem sobotnim do jakiegoś bliżej nieokreślonego lokalu. Skróciliśmy sobie drogę do głównej deptakowej ulicy mego miasta wchodząc w małą wąską uliczkę. Mniej więcej w jej połowie pod murkiem na chodniku leżał pan. Gdyby nie mróz, pewnie czuć by go było na kilometr. Leżał sobie i przysypiał. Koleżanka widząc go już daleka rzecze, że musimy zadzwonić po jakąś pomoc. Podeszliśmy bliżej, by sprawdzić, czy nic mu nie jest, po czym mówię, żeby dzwonić na policję. Jako jedyna bowiem wiedziałam, że najbliższa Komenda jest 100m za zakrętem (mój w mym mieście tylko studiował, przyjaciel przyjechał odwiedzić swoją dziewczynę, a moja przyjaciółka nigdy nie mogła się pochwalić znajomością topografii własnego miasta), więc powinni szybko podjechać. Przyjaciel zadzwonił, opisał sytuację, info od dyspozytorki: będą za 5min., prośba o zaczekanie na miejscu. No to czekamy, 5min., 10, 15. Po 20min stwierdziłam, że nie ma co czekać i mówię, że 2 przecznice stąd jest posterunek Straży Miejskiej, może oni będą szybciej. Przyjaciel zadzwonił, opisał sytuację i dodał, że dzwoniliśmy już na Policję i czekamy na nich od 20min. Efekt? Straż Miejska w postaci dwóch panów w samochodzie zajechała już po 2 (słownie dwóch) minutach. Zapytali nas, czy to my zgłaszaliśmy leżącego człowieka, po czym zgarnęli pana do samochodu i pojechali.

Także drodzy Piekielni, jeśli chcecie ratować śpiącego na mrozie człeka dzwońcie na Straż Miejską mówiąc, że x czasu temu dzwoniliście na Policję, ale jeszcze się nie zjawili. SM pojawi się w trymiga. Pewnie po to, by udowodnić, że są lepsi od Policji i do czegoś się jednak przydają.

Policja Straż Miejska i mała uliczka w pewnym mieście wojewódzkim

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 68 (132)
zarchiwizowany

#38508

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie widziałam tu jeszcze nic o konwentach*. Ogólnie rzecz biorąc jest to bardzo fajna sprawa. Dużo ludzi, dużo atrakcji, mnóstwo pozytywnej energii, możliwość spotkania z osobami o tych samych zainteresowaniach. Generalnie dużo korzyści.

W większości przypadków konwentowicze (zwani też userami) to wspaniali ludzie pełni pozytywnej energii, itp., itd. Są jednak wyjątki.

Na konwentach, jak wszędzie zresztą, objawia się ludzka głupota. W wersji skondensowanej (wszak impreza masowa). Jest kilka wiecznie powtarzających się sytuacji, które w pewnym momencie mogą osobom "pracującym" na konwencie zafundować wkur...zenie.

Przedstawię kilka najczęstszych (kolejność randomowa):

1. Nieczytanie regulaminu. A potem jest zdziwienie, że organizator, helper, ochrona (niepotrzebne skreślić) zwraca uwagę, tudzież wyciąga sankcje. I próby tłumaczenia "bo ja nie wiedziałem". Nieznajomość regulaminu nie zwalnia z jego przestrzegania.

2. Łamanie punktów oczywistych. Konwent jest imprezą masową, w tym z uczestnictwem nieletnich (zazwyczaj po 15 r.ż., ale młodsi pod opieką rodziców nie są wcale rzadkością). W związku z czym jest absolutny zakaz wnoszenia i spożywania alkoholu na terenie konwentu. Nagminne jest wnoszenie trunków wszelkiej maści za paskiem spodni, pochowanych w przepastnych torbach czy już zmieszanych z np. colą. A my nie jesteśmy w stanie sprawdzić wszystkich (przecież nie każemy każdemu otwierać coli żeby powąchać i sprawdzić czy nie ma dodatku).

3. Obowiązkiem jest noszenie identyfikatora. zazwyczaj to kawałek tekturki z logiem imprezy, miejscem na nick na smyczy, wstążce lub sznurku. Wystarczy zawiesić na szyi. Nagminnym jest chowanie ID do kieszeni, torby, plecaka. A potem jest teatralne wzdychanie i pomstowanie, że muszą sięgnąć po niego. Takie już zadanie ochrony: weryfikacja uczestników. To naprawdę ułatwiłoby wszystkim życie, gdyby wszyscy nosili ID w widocznym miejscu.

Nie zrozumcie mnie źle. Kocham konwenty i ich atmosferę. Uwielbiam przy nich pracować i pomagać w ich tworzeniu. I może te sytuacje nie sprawiają wrażenia piekielnych, ale kiedy takich sytuacji jest kilkanaście (a nawet kilkadziesiąt) dziennie, to można zacząć mieć dosyć.
Naprawdę wystarczyłoby poświęcić tych kilka minut by przeczytać regulamin imprezy, a wielu nieprzyjemnych sytuacji dałoby się uniknąć.
No, wyżaliłam się, mogę wracać do pracy z userami :)

*Zjazdy fanów fantastyki, gier fabularnych, mangi i anime zwane są zwykle konwentami (potocznie czasem: konami). Określenie pochodzi od angielskiego słowa convention. Bardzo często konwenty nie są czyste tematycznie, lecz składają się z połączenia powyższych działów. Konwent zazwyczaj odbywa się według przygotowanego programu, złożonego z prelekcji przedmiotowych, spotkań ze znanymi osobistościami danej zbiorowości, wydarzeń artystycznych i innych atrakcji.

konwent

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (53)

#25084

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawiło się ostatnio kilka historii o piekielnych studentach, co przypomniało mi historię z czasów I roku.

Na naszym kierunku mieliśmy 2 semestry filozofii. Oba semestry prowadzone były przez innych profesorów (dodam, że obaj byli świetnymi wykładowcami). Otóż po obu semestrach mieliśmy mieć egzamin. Profesor, który miał z nami drugi semestr chciał nam pójść na rękę (akurat filozofia była nam potrzebna jak umarłemu kadzidło). Otóż gdzieś w połowie semestru poinformował nas, że rozumie iż niekoniecznie chcemy się uczyć jego przedmiotu. Zaproponował nam więc przeprowadzenie I terminu w dwóch turach: dla tych którym wystarczy 3 w indeksie (bez pisania czy odpowiadania, sam wpis} oraz dla tych którzy chcą powalczyć o 4 i 5. Oczywiście wszyscy pomysł zaaprobowali.

Jakiś czas później zostaliśmy poinformowani o terminach dla piszących i nie piszących. Niestety długo się nie cieszyliśmy, gdyż dotarła do nas wiadomość, iż ktoś z naszego roku doniósł dziekanowi naszego wydziału o propozycji profesora. Efektem był egzamin dla wszystkich, na którym był obecny dziekan i rektor, profesor dostał oficjalną naganę, a studenci musieli zakuwać do egzaminu, który przez całą aferę okazał się bardzo trudny. Bardzo wiele osób najzwyczajniej w świecie go oblało.

Do tej pory nie wiemy kto wykazał się tą, cytuję dziekana, "postawą obywatelską". Nie potrafimy tylko zrozumieć jak ten mógł zrobić takie świństwo całemu rocznikowi (ponad 500 osób) oraz wykładowcy, który nudny przedmiot zamieniał w ciekawe nawet dla nas wywody.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 605 (645)
zarchiwizowany

#26013

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiele było o piekielnej służbie zdrowia, jacy to zdziercy i w ogóle. Dziś jednak przydarzyło mi się coś, co pozwoliło mi odzyskać choć część mojej wiary w lekarzy.

Dziś doświadczyłam bólu jakiego nie dostarczyła mi nawet złamana noga. A mianowicie odezwała się moja nieleczona szóstka. Cóż, nasz kochany NFZ nie refunduje leczenia kanałowego trzonowców, a koszty powalają (dobre 150 do 200zł za kanał, a kanałów trzy sztuki), więc przyznaję, że było to spowodowane moim zaniedbaniem (chroniczny brak pieniędzy).
Wszystko byłoby pięknie gdyby moja szóstka nie postanowiła mnie dziś zabić bólem. Chciał nie chciał zasuwam do Instytutu Stomatologii w mym mieście na fotel bólowy już w głowie mdlejąc na myśl o kosztach jakie poniosę.
Moim zębem zajęto się profesjonalnie i niemal bezboleśnie, nawet istnieje szansa, że nie trzeba będzie rwać. Jednak tym, co zapewniło dentyście mą dozgonną wdzięczność był fakt, że zapytał jak się mają moje sprawy finansowe i w kartę wpisał usługę odpowiadającą temu co mi zrobiono, jednak o znacznie niższych kosztach.

Więcej takich lekarzy, a naprawdę odzyskam wiarę w polską służbę zdrowia.

Instytut Stomatologii

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (24)
zarchiwizowany

#9764

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed około 3 lat.
Byłam wtedy w liceum i zauważyłam, że raz na jakiś czas zdarzają mi się potworne bóle głowy. Były tak silne, że chyba tylko cudem udawało mi się jakoś w miarę normalnie funkcjonować. Mimo to nie przejęłam się tym. Do czasu, gdy bóle te zaczęły się pojawiać 2-3 razy w tygodniu, a czasem nawet częściej. W związku z powyższym udałam się do swojej przychodni (jest to zakład niepubliczny, mający umowę z NFZem oraz oferujący wybór niemal wszystkich specjalistów). Moja lekarka (kobieta nomen omen wspaniała i z tzw. powołaniem) natychmiast wydała mi skierowanie do neurologa. Na wizytę na szczęście długo nie czekałam.
Przyzwyczajona do znakomitej opieki ze strony lekarki rodzinnej (jak i innych, jeśli jej akurat nie było) i pani laryngolog z tejże przychodni (miewałam niegdyś problemy z gardłem), pełna nadziei udałam się na wizytę.
Pani doktor wypytała mnie o objawy, prosząc o dokładny opis gdzie boli, jak boli itd. W myślach już się cieszyłam, że taka fachowa opieka i w ogóle (ech, ja naiwna). Pani doktor nie mogąc na razie nic stwierdzić skierowała mnie na tomografię, powiedziała, w którym szpitalu będą najkrótsze terminy i powiedziała, że jak będą wyniki zobaczymy co dalej.
Z tomografią uwinęłam się (o dziwo) dość szybko dzięki czemu już trzy tygodnie później wróciłam do pani neurolog z wynikami. I tu spotkało mnie rozczarowanie. Jako, iż tomografia nic nie wykazała, pani doktor stwierdziła, że na razie nic więcej nie da się zrobić. Na moje pytanie o inne badania lub testy w celu wykazania co mi jest odpowiedziała, że to nie ma sensu. Po czym wypisała mi jakiś lek na receptę z dawką 3 razy dziennie po tabletce, powiedziała, że jest on bardzo, bardzo silny i że mam go wybrać, bo powinien pomóc, a jak nie, to ona wtedy pomyśli. Po czym wypchnęła mnie zbaraniałą z gabinetu.
Ostatecznie leku nie wykupiłam. Jak się okazało był horrendalnie drogi i nie posiadał tańszego zamiennika, a mojej rodziny nie stać było wtedy na taki wydatek.
A ja jak na razie jestem cała i zdrowa. Rzeczone bóle same się skończyły po jakimś czasie (do tej pory nie wiem, co mogło być ich przyczyną) i tylko migrena od czasu do czasu przypomina mi o tamtym okresie.

neurolog w mojej przychodni

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 3 (35)
zarchiwizowany

#9666

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historie o MPK przypomniały mi pewną nieprzyjemną (na szczęście nie dla mnie) sytuację sprzed kilku lat. Wsiadłam do tramwaju jadąc do szkoły i od razu kontrola. Warto zaznaczyć iż do następnego przystanku był spory kawałek, a ponadto była to pora ogromnych korków na danej trasie, więc podróż trochę trwała. Mając migawkę nie przejęłam się tym, jednak z natury jestem obserwatorką, więc przyglądałam się prowadzonej kontroli. Zauważyłam, że kanar zatrzymał się przy jednym z pasażerów, spojrzał na jego bilet, na zegarek, znów na bilet, po czym go oddał i wrócił do sprawdzania pozostałych biletów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że dokładnie dwie minuty później wrócił do wspomnianego wcześniej pasażera, ponownie skontrolował wspomnianego wcześniej pasażera, po czym stwierdził, że bilet stracił ważność i należy się mandat. Pasażera zamurowało (mnie i ludzi dookoła z resztą też). Na nic zdały się tłumaczenia, że to przez korki, pan i tak wysiadał na następnym przystanku. Kanar był nieugięty i mandat wystawił. Moim zdaniem to było wredne i mam tylko nadzieję, że panu udało się od mandatu odwołać.

MPK

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 247 (265)

1