Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shineoff

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2012 - 1:42
Ostatnio: 23 marca 2018 - 20:09
  • Historii na głównej: 39 z 41
  • Punktów za historie: 22555
  • Komentarzy: 1009
  • Punktów za komentarze: 9097
 

#54547

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Było mnóstwo historii o szukaniu pracy. Teraz ja dodam coś zza drugiej strony barykady - czyli o poszukiwaniu pracowników.
Daliśmy ogłoszenia na kilku popularnych portalach. W ogłoszeniu wymieniona stawka za pracę (nienawidzimy ściem pt. zgrany zespół, miła atmosfera itp) , konkretny opis stanowiska, godziny pracy, link do strony firmy. Jako namiary na firmę podaliśmy adres, telefon i maila.
Poniżej piekielności potencjalnych pracowników:

- Kilkanaście telefonów dziennie z pytaniem o stawkę (podana w ogłoszeniu).
- Telefony z pytaniem o maila, na którego wysłać CV (podany w ogłoszeniu).
- Telefony z pytaniem o adres i dokładne wskazówki dojazdu (podane w ogłoszeniu).
- Telefony o godzinie 22, w weekendy, oraz o 5 rano (mimo, że po godzinach pracy i profilu działalności można się zorientować, że firma działa od 9 do 17). Oczywiście 99% telefonów dotyczyło pytania o stawkę i godziny lub miejsce pracy.
- Załatwianie pracy córce/znajomej/sąsiadce/koledze/szwagrowi itp. Wypytywanie o każdy szczegół, po czym uznanie "i tak osoba zainteresowana musi się skontaktować". Po kontakcie z osobą ubiegającą się o dane stanowisko, kolejna rozmowa na temat każdego szczegółu dotyczącego miejsca pracy. Przepraszam, na serio zdrowa na umyśle, dorosła osoba, nie potrafi sama od razu zadzwonić i zapytać o wszystkie rzeczy, które ją interesują?

Wszystko przebił pan, który prosił o dokładne wskazówki dojazdu. Po czym umówiony na rozmowę kilka godzin przed dzwonił jakieś kilkadziesiąt razy z pytaniami jak dojechać do firmy samochodem, pociągiem, tramwajem, autobusem i metrem. Mimo rzetelnie (i z wielkim już zmęczeniem) udzielanych 100 razy wskazówek, finalnie nie dotarł.

Dodatkowo setki CV napisane z błędami ortograficznymi, ściągnięte bezczelnie z szablonów dostępnych w internecie, szablonów uzupełnionych w 20%, albo ze zdjęciami, o których lepiej nie będę wspominać.

Mówi się, że pracodawcy nie szanują pracowników. A czy ktoś, kto dzwoni do potencjalnego pracodawcy w niedzielę, o godzinie 22 i jedyne co umie powiedzieć "dzień dobry, bo ja o pracę, jaka stawka?" szanuje go?

praca

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 651 (701)

#49224

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak sąsiedzi potrafią człowiekowi uprzykrzyć życie??

Dzwoni do mnie telefon. Nieznany numer, niechętnie odbieram. Okazało się, że to ze spółdzielni mieszkaniowej.

- Bo pani koty to się załatwiają na klatce.
- W jaki sposób?
- No... zrobiły kupę.
- A jak sobie otworzyły drzwi od mieszkania?
- Proszę sobie nie robić żartów, śmierdzi w całym budynku!

Tu muszę dodać, iż faktycznie śmierdzi. Śmierdzi moczem niekastrowanych kotów - wiadomo, marzec, kwiecień, koty ze wzmożoną aktywnością znaczą teren.

Cóż, moje koty nie wychodzą z mieszkania inaczej niż na smyczy ze mną. Nie załatwiają swoich potrzeb nigdzie indziej, tylko do kuwety. Oba są wykastrowane. Ale to nie przeszkadza moim sąsiadom uprzykrzać mi życie.

Wezwali straż miejską. Straż nie mogła zrobić nic, pochylając się nad kocią kupą w piwnicy... Zaproponowałam im testy DNA aby sprawdzili czy to na prawdę moje koty jakimś cudem otworzyły drzwi od mieszkania oraz piwnicy, załatwiły swoje potrzeby i wróciły do mnie, uprzednio zamykając zamki.

Spółdzielnia zamierza wezwać Policję i sprawdzić, czy faktycznie nie trzeba zbadać kału i moczu.
Facepalm po całości...

mieszkanie

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 965 (1061)

#49223

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kochani sąsiedzi...

Ostatnio wychodząc z budynku natknęłam się przed klatką schodową na starszą Panią sąsiadkę (SP).

SP - Dobrze, że pani schodzi, bo ja inaczej nie weszłabym do klatki.
J - Jak to? Nie ma Pani klucza? - (domofon jest popsuty od dawna)
SP - Mam, ale nie wchodzi. Ja tu już pół godziny stoję.

Wpuściłam Panią na klatkę. Ostatnie mrozy i wilgoć zepsuły zamek - nie wiem jak, ale mój klucz również nie wchodzi. Kobieta, która ma 87 lat czekała pod klatką na mrozie aż ktoś jej łaskawie otworzy. Sąsiedzi wiedzieli wcześniej iż zamek jest popsuty.

Co jest w tym piekielnego? Osiedlowe plotkary z mojej klatki siedziały w oknach od rana, cały czas. Widziały starszą kobietę mocującą się z zepsutym zamkiem. Doskonale wiedziały, że mieszka ona w naszym budynku, na tejże klatce. Wiedziały również, że zamek jest zepsuty. Na moje pytanie czemu jej nie wpuściły odpowiedziały jednogłośnie "a po co ja mam schodzić i otwierać, nogi mnie bolą, stara jestem bla bla bla, niech młodzież otworzy".

Drogie panie sąsiadki - młodzież nie przesiaduje w oknach całymi dniami...

mieszkanie

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1034 (1100)

#40432

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem jednostką pracującą na drugim końcu miasta. Aby dojechać do/z pracy do/z domu potrzebuję okrągłej godzinki spędzonej w tramwaju.

Moje geny pracoholizmu ostatnio mocno się uaktywniły, także po drodze do pracy, kiedy nadarza się okazja to wyciągam laptopa i piszę maile, gapię się w cyferki oraz jednocześnie wiszę na telefonie.

Kolejny mój punkt charakterystyczny to permanentny ból kręgosłupa, szczególnie przy dłuższym staniu (na nogach...). Lekarze niestety rozkładają ręce, ja ze swojej strony staram się oszczędzać kręgosłup i cierpię w milczeniu, czekając na jakiś zbawienny lek, który mi pomoże.

Sytuacja z dziś (do tej pory mam uśmiech na twarzy).

Wracam z pracy, siedzę w tramwaju, gapię się w kompa. Zza moich pleców słyszę znaczące chrząkanie. W parze z chrząkaniem lecą niewybredne komentarze na temat tego, że jestem anorektyczną, zimną suką. Zaskoczona odwracam się i namierzam źródło dźwięków.
Okazała się nim PIEKIELNIE gruba kobieta w wieku około 30 lat. Wisi nade mną i sapie i dyszy i ciągle powtarza słowa o anorektycznej, zimnej suce (wtf?!).
Nagle prostuje się, prezentując całą swoją świńską tuszę i rzecze:
-Ty, ustąp mi miejsca.
Moja odpowiedź niestety wyprzedziła moje myśli i rzuciłam:
-Proszę wybaczyć, na jednym miejscu pani się nie zmieści.

Myślałam, że mnie rozszarpie...

komunikacja_miejska

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1066 (1144)

#40107

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciągle zapominam o tym, że moi sąsiedzi mają balkon tuż pod moimi oknami od kuchni. Wygląda to tak, że kiedy chcą wejść do swojego mieszkania - po dość mocnym zadarciu głowy widzą to, co się dzieje w mojej kuchni.

Rzecz się działa któregoś tam weekendu - sobota rano, ja skacowana, po solidnej dawce wody mam ochotę na coś do picia, ale "ze smakiem". Idę do kuchni zrobić sobie kawę. Stoję zamyślona nad huczącym czajnikiem, wtem słyszę mega głośny krzyk. Przestraszona, aż podskoczyłam i zobaczyłam w oknie głowę sąsiada. Grzecznie powiedziałam "dzień dobry", a ten nic, tylko krzyczy
- Ty dziwko!
- Jak tak można?!
- Sobota rano, a tu takie zbereźne rzeczy widzę!!!

O co chodziło?
Byłam nago, bo mieszkam sama i śpię nago. Facet co prawda ryzykował uszkodzenie kręgów szyjnych zadzierając głowę tak wysoko żeby mnie zobaczyć, no ale w końcu to zrobił i zaczął krzyczeć na mnie, że jestem zboczoną dziwką i mam się nigdy już tak nie pokazywać nikomu! (we własnym mieszkaniu...)

Szok jaki we mnie wywołały jego wrzaski spowodował, że go tylko przeprosiłam i szybko uciekłam po jakąś bluzę.

Niestety to nie poskutkowało - złożył kilkanaście skarg do spółdzielni, że go demoralizuję i generalnie jestem wcielonym złem...
Ciekawe co z tego wyniknie ;)

mieszkanie

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 829 (917)

#35806

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu słyszę ryk dziecka. Nie płacz, tylko mega głośny ryk. Nie wiem co się dzieje, wiem, że nic nie mogę zrobić. Dlaczego? Cofnijmy się dwa tygodnie wstecz.

Wtedy w moim mieście było potwornie gorąco, w dzień około 40 stopni Celsjusza słońcu.
Pewnego ranka obudziły mnie moje koty. Były niespokojne, skakały po mnie i pomiaukiwały. Pomyślałam, że "coś się dzieje". Sprawdziłam czy gaz nie ulatnia się z piecyka - wszystko w porządku. Czy coś się w mieszkaniu pali - nie, wszystko ok. O co im zatem chodziło? O głośny ryk małego dziecka.

Wychodzę na balkon (ryk dobiegał z zewnątrz). Patrzę, a na balkonie poniżej leży sobie dziecko. Małe, kilkumiesięczne dziecko płacze, na balkonie, na kocyku w pełnym słońcu. Pomyślałam, że to nieodpowiedzialne ze strony rodziców, ale nie bardzo chciałam się mieszać w rodzinne sprawy. Po dwóch godzinach ryk się wzmógł. Zeszłam do sąsiadów, zadzwoniłam dzwonkiem. Nikt mi nie odpowiedział, próbowałam kilka razy. Sąsiadka wezwała Policję, bo to nienormalne wystawiać dzieciaka na tyle godzin w pełnym słońcu.
Policja przyjechała, sąsiedzi łaskawie otworzyli, potomka zdjęli z balkonu i po sprawie.

Nie mija godzina, sytuacja się powtarza. Znów Policja wezwana, znów sąsiedzi dzieciaka wzięli do mieszkania. Później Policja już nie chciała przyjechać, nie stwierdzono znęcania się nad dzieckiem. W ten sposób maluch przeleżał na balkonie kilka mega gorących dni! Na prośby moje i sąsiadów rodzice nie reagowali, nie wpuszczali do domu. Stróże prawa umywali ręce.
Teraz jest trochę chłodniej, dziecko nadal leży na balkonie całymi dniami. Bez żadnego okrycia wierzchniego. Ryczy jeszcze głośniej, pewnie mu zimno. Po nocach też bardzo głośno płacze - jak choćby teraz - nie wiem czy to zwykła kolka, czy po prostu się nad nim znęcają. Policja nie chce przyjeżdżać, jak już łaskawie przyjadą, to nie stwierdzają NIC i mają święty spokój.

Co możemy zrobić? Naprawdę jest wszystkim sąsiadom i mnie żal dziecka, które całe dnie spędza na balkonie... Dzisiaj lało, a dzieciak znów siedział na przemoczonym kocyku i krzyczał wniebogłosy. Jak przemówić jego rodzicom do rozsądku? Najprawdopodobniej niedługo zostaną wyrzuceni z mieszkania, bo wynajmuje je im dawna sąsiadka, która się przeprowadziła. Oni nie płacą jej od czterech miesięcy. Serce się kraje na myśl co może stać się z ich dzieckiem...

osiedle

Skomentuj (50) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 805 (865)

#35781

przez (PW) ·
| Do ulubionych
UWAGA ROPUCH. Takie tabliczki powinni nosić na sobie niektórzy mężczyźni - wtedy przynajmniej wszystko byłoby jasne i żadna panna nie zbliżałaby się do nich na kilometr.
Przypomniał mi się ropuch sprzed kilku lat. Sam się przypomniał, na "fejsiku".

Poznaliśmy się przez znajomych. Wydawał się sympatyczny... Słowo klucz - wydawał się. Przyjaciółki (ach, te wredne zołzy) namówiły mnie na randkę.
Poszłam jak głupia, wystrojona, z zamiarem wyskoczenia na piwo, potem do klubu. O, ja idiotka!
Umówiliśmy się na, powiedzmy, 20:00. Spóźniłam się ze trzy minuty. Stoi on - pan i władca i pobłażliwym wzrokiem patrzy na mnie. Nie odzywa się. Przywitałam się, przeprosiłam za lekką obsuwę, zapytałam gdzie idziemy. Spojrzał jeszcze raz i rzecze:

(R) - Spóźniłaś się.
(J) - Wiem, przecież przeprosiłam. To taki problem?
(R) - Nie wyobrażam sobie życia z kobietą, która się spóźnia. Idziemy! - zakomenderował. Już wtedy chciałam uciekać, ale pomyślałam, że zobaczę co też taki człowiek ma mi do zaoferowania. Może jest ukrytym geniuszem i po prostu pewne rzeczy traktuje zbyt serio? :)

Zmieniłam zdanie piętnaście minut później. Wypunktował mi co kocha:
1. Sport - ale nie byle jaki, tylko siatkówkę. Reszta sportów to głupia bieganina.
2. Siebie - wychwalał swoją osobę pod niebiosa. Aż mi się rzygać zachciało od tego cukrowania.

Resztę "randki" perorował jak to kobiety miejsce jest w domu, on sobie nie wyobraża żeby pracowała i miała znajomych, że do kościoła powinno się chodzić codziennie, a alkohol i papierosy to dno dna i tylko Doda puka od spodu. Imprezy są złem i nie wolno na nie chodzić. Kobieta powinna rodzić dzieci, bo antykoncepcja to wynalazek szatana. On to by chciał mieć co najmniej piątkę, bo wtedy życie jest piękne. I nie rozumie jak kobieta może jeść hamburgery, przecież to obniża jej płodność (poważnie? Na biologii nic mi nie mówili na ten temat, ani w szkole, ani na studiach).

Wstałam, zapaliłam i powiedziałam, że w takim razie życzę mu powodzenia w szukaniu pustego inkubatora.
Po tym wspaniałym wyjściu pisał i dzwonił do mnie przez jakiś czas, że przecież wszystko mogę naprostować i on mi pomoże i zobaczę, będę jeszcze szczęśliwa.
Na moje odrzucanie rozmów i nieodpisywanie na smsy napisał tylko: "no cóż, wybrałaś papierosy i imprezy zamiast zostać matką prześlicznej gromadki! Jesteś skończoną kretynką."

Najwyraźniej jestem...

ROPUCH

Skomentuj (77) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 887 (1023)

#35582

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jedna wizyta w urzędzie i spotkanie aż trzech piekielnych osób. Najciekawsze, że wcale nie byli to pracownicy urzędu.

Wczoraj miałam sprawę do załatwienia. Poszłam zatem w wyżej wymienione miejsce, pobrałam numerek i czekam. Ponieważ było przede mną z 50 osób od razu pożałowałam, że nie miałam przy sobie żadnej ciekawej książki. Tuż przede mną w kolejce siedziała pani z dzieckiem w wieku około 3 lat, druga pani z niemowlakiem w wieku około kilka miesięcy i dresiarz.

Nagle pani z niemowlakiem (PN) głośno i dobitnie oświadczyła:
(PN) - Teraz będę karmiła mojego syna!
(J) - Oczywiście, popilnujemy pani miejsca w kolejce, nie ma problemu.
(PN) - JAK TO?! Przecież ja nigdzie się nie wybieram!

Drobna dygresja - W tym urzędzie na każdym piętrze jest toaleta i specjalny pokój dla mamy z dzieckiem, gdzie można je przewinąć, nakarmić, przebrać, nawet pobawić. Wszystko czyściutkie, sprzęty pachnące nowością i zadbane. Pokój znajdował się jakieś 20 metrów od miejsca, w którym toczyła się akcja. Wiele znajomych mam bardzo chwaliło sobie wysoki poziom przystosowania urzędu dla potrzeb malutkich dzieci i ich rodziców.
Poinformowałam PN o możliwościach i miejscach gdzie może nakarmić w spokoju swoje dziecko. Najwyraźniej niepotrzebnie...

(PN) - A co ty myślisz, że jak ze wsi przyjechałam to nie wiem jakie są tutaj miejsca?! WIEM. Ale gówno mnie to obchodzi, bo ja jestem WYZWOLONA i nie będę mojego dziecka do kibla taszczyć, żeby mu cyca dać! - Stwierdziłam, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Niestety włączyła się mama trzylatka (PT).
(PT) - Tak, bo takie młode teraz to są same dziwki! Zamiast dzieci rodzić to się tylko przypier... do matek! Ja jestem matką i matka ma prawo karmić swoje dziecko wszędzie! Niech pani tej gówniary nie słucha, co to ma być żeby matkę z dzieckiem wyganiać gdzieś do jakiejś nory!!! Jak się nie podoba to wynocha, to jest miejsce publiczne! Można tu karmić dziecko, nigdzie tego nie zabronili!
(J) - Nie chciałam nikogo urażać. Wydawało mi się, że wygodniej nakarmić dziecko w zacisznym pokoju, bez niepotrzebnego krępowania się. Jak pani chce, to niech pani je nawet karmi na księżycu, nie interesuje mnie to.
(PN) - Ty nigdy nie zrozumiesz, bo nie będziesz miała dziecka! Nikt cię nie zechce, dziwko jedna.

Dobra, mam to gdzieś. Babka jest wyzwolona, niech jej będzie... Jak na wyzwoloną przystało nie zasłoniła piersi niczym, żadną chusteczką, tylko bez krępacji wyjęła całą pierś i podała dziecku. Zniesmaczona starałam się nie patrzeć w jej stronę.
Zupełnie inne odczucia miał siedzący nieopodal dresiarz (D). Gapił się na nią jakby chciał się zamienić z noworodkiem i co chwila wypowiadał niewybredne komentarze na tle seksualnym. Pani wyzwolona, czerwona ze wstydu uciekła do pokoiku.

Kto był najbardziej piekielny? Chyba cała trójka...

urząd

Skomentuj (75) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 744 (850)

#35319

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byłam dzisiaj z moim kotem-mordercą na spacerze. Przepiękny dzień, kot męczył przez kilka godzin głośno miaucząc pod drzwiami, czyli jak zwykle prosił o spacer. Ponieważ miałam trochę czasu, to kota na smycz i jazda cieszyć się piękną pogodą.

Kot, zwierzę statyczne siedzi i wącha trawę. Cały czas jest na smyczy (kiedyś uciekł na drzewo, więc wolę nie ryzykować).
Nagle podbiega do niego York, oczywiście bez żadnej smyczy ani właściciela w promieniu 50 m. Był jakoś połowę mniejszy od kocura. Piesek kota obskakuje, głośno szczeka i szczerzy zęby. Mój morderca niewiele myśląc zamachnął się uzbrojoną w szpony łapą prosto w pysk psiaka. Tamten uciekł z podkulonym ogonem - w sumie kot nie uszkodził mocno Yorka, krwi nie widziałam, ale nie wykluczam, że mogło być to bolesne przeżycie dla pieska. Na pytania typu "czemu nie zareagowałaś" od razu odpowiem - nie zareagowałam, ponieważ kot jest jakieś sto razy szybszy od człowieka i zwyczajnie nie zdążyłam.

Po kilku minutach napada na mnie kobieta. Taka zwyczajna, około trzydziestki, żaden plastik. Przybiega z mordą, że jej psa chciałam zabić, poszczułam go moim bydlakiem i w ogóle co to ma znaczyć, żeby ludzie koty na spacer wyprowadzali i to jeszcze takie duże! Ona to ZGŁOSI (pewnie do CBŚ, no bo kto inny może zajmować się sprawami tak wysokiej wagi jak wyprowadzanie kotów...).

Zapytałam szanownej pani dlaczego jej pies nie jest na smyczy - wtedy na pewno nie doszłoby do takiego strasznego incydentu.
Na to ona z żelazną logiką odparła:
- Dlatego, że twój bydlak, morderca, nie powinien być na smyczy, idiotko!

No tak. Faktycznie, trzeba taką ustawę wprowadzić - że bydlaki i mordercy w postaci puchatych kotów nie mogą chodzić na smyczy :D

podwórko

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 694 (736)

#35172

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna podróż.
Tym razem leciałam do US. Podróż długa, samolotem... Nie znoszę latać, ale niestety na ogół nie udaje mi się tego uniknąć.
Obok mnie usadził się jegomość w wieku około 50 lat. Dwa rzędy dalej siedziała jego córka (poinformował mnie o tym jak tylko się rozsiadłam). Zapytałam, czy nie woleliby się ze mną zamienić, tak żeby siedzieli razem. Odpowiedź - "nie, nie trzeba. My się i tak jeszcze nagadamy". OK, myślę, nie chcą to przecież nie będę ich zmuszać.

Po dwóch minutach od wystartowania samolotu pan(P) zaczął głośno nawoływać stewardessę. O co chodziło? On MUSIAŁ się napić czegoś mocniejszego. W czasie, kiedy samolot startuje i nie jest w pozycji poziomej nikt nie chciał mu dać żadnego napoju. Ani też nikt z załogi nie chodził po pokładzie. Pan przestał nawoływać, ale odwrócił się do córki. Ryknął na cały samolot:
- Ty zobacz, jakie to chamstwo pier**dolone! Tyle dałem za bilet i co?! Ch**uj, nawet napić się nie mogę!!!!
Ehhh... Przeżyłabym gdyby cham nie wychylał się przeze mnie. I nie cuchnął tak strasznie.

Podróż trwa dalej. Stewardessy roznoszą napoje. Pan wziął ich całkiem sporo - myślałam, że wypije, narąbie się i zaśnie. Nic podobnego. Każdy łyk podkręcał mu głośność o kilka stopni. W końcu darł się tak głośno (nadal przechylając się przeze mnie), że myślałam, iż nie wytrzymam i dam mu w mordę.
Czy załoga mogła coś zrobić? Przesadzić jego, albo mnie? Niestety nie, bo cały samolot był zapchany i nikt nie chciał się ze mną zamienić i siedzieć koło tego idioty. Byłam na tyle zdesperowana, że chciałam dopłacić i lecieć pierwszą klasą. Niestety taka opcja również nie była możliwa - "to trzeba było rezerwować wcześniej". Wcześniej nie przewidziałam, że człowiek tak naj**ebany będzie mi uprzykrzał podróż...

Facet w końcu zasnął. Ale przez sen ciągle się na mnie kładł i wrzeszczał "Uuuulaaaa!!!" Tak się nazywała jego córka.
Na lotnisko wyszłam roztrzęsiona i wściekła. Mój były, który mnie stamtąd odbierał miał ogromną ochotę znaleźć tamtego faceta i mu "przemówić do rozsądku". Na szczęście obyło się bez mordobicia, bo facet nie został wpuszczony do US.

Niemniej uważam, że podawanie alkoholu w samolotach powinno być zabronione. Surowo zabronione!

samolot do piekła

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 554 (678)