Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shineoff

Zamieszcza historie od: 8 czerwca 2012 - 1:42
Ostatnio: 23 marca 2018 - 20:09
  • Historii na głównej: 39 z 41
  • Punktów za historie: 22554
  • Komentarzy: 1009
  • Punktów za komentarze: 9096
 

#34763

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym jak sąsiedzi potrafią wyprowadzić z równowagi nawet świętego.

U mojej mamy w bloku jest garaż. Wspaniała, cudowna rzecz, prawda? No i niestety w tym garażu było włamanie. Ukradziono jeden samochód.

Sąsiedzi uradzili, że w takim razie WYŁĄCZĄ automatyczną bramę! Genialne w swojej prostocie... Wcześniej można było otworzyć garaż z pilota, ale uznano, że to najwyraźniej zwabiło złodziei. Teraz więc, żeby wjechać do garażu trzeba wysiąść z samochodu wejść do klatki, z niej do garażu i tam ręcznie otwierać bramę. Czas operacyjny to średnio kilka minut.

Utrudniało to życie jak jasna cholera, ale miało stanowić dobre zabezpieczenie przed złodziejami (oczywiście w mniemaniu sąsiadów). Niestety złodzieje dowiedli, że kiedy brama jest wyłączona, to można od zewnątrz ją podważyć łomem i otworzyć jak Kinder-Niespodziankę, bo nie działa automatyczny zamek, który ją blokuje. Ciężko było na to wpaść, prawda?

Skończyło się tak, że jakiś zły człowiek, niekoniecznie złodziej podważył sobie bramę i powybijał wszystkie szyby we wszystkich samochodach stojących w garażu...
Jeszcze raz gratuluję sąsiadom tak genialnego pomysłu na ochronę przed złodziejami.

mieszkanie

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 582 (648)

#34087

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na specjalną prośbę wrzucam opowieść o mojej studniówce.
Szkoła miała TRADYCJĘ i każda studniówka odbywała się na sali gimnastycznej. W tamtym roku akurat zmienił się dyrektor, więc studniówka musiała być koniecznie najlepsza, najwspanialsza i w ogóle cudowna.
Zgłosiłam się do pomocy przy organizacji imprezy.
Szanowny Pan Dyrektor nie dał się przekonać, że tradycja mogłaby zostać przełamana i wszyscy uczniowie tego chcą.

-Podliczyłam, że organizacja balu w restauracji/sali w hotelu będzie kosztowała dwa razy mniej, bo zaoszczędzimy na dekoracjach i jedzenie będzie tańsze. Odpowiedź? NIE, musi być na sali i nic mnie to nie obchodzi.
-Pan Dyrektor uparł się, że na studniówce musi grać zespół! Zamówienie DJa jest passe. Nic to, że zespół weźmie trzy razy więcej kasy i nie ma wcale gwarancji na dobrą zabawę.
-Podano również konkretne wytyczne odnośnie strojów - dziewczynki MUSZĄ mieć długie suknie, najlepiej czerwone, bo on ma taką wizję.
-Wszyscy muszą tańczyć poloneza. Nie ważne czy chcą i czy mają czas. Mój były partner w czasie przygotowań wyleciał do innego kraju - dostałam oficjalną naganę za to, że nie zatańczyłam z kimś innym...

W sumie cena za ucznia + osobę towarzyszącą wyniosła 900 zł - dla mnie to kosmiczna cena.
Catering się niestety nie sprawdził (restauracja Wilanowska) - mimo, że był cholernie drogi to żarcie wstrętne i w dodatku wszystko w jednej temperaturze - przystawki letnie, zupy i dania główne również letnie.
Odnośnie zespołu miałam niestety rację - byli tak beznadziejni, że kiedy śpiewali jakiś utwór, dopiero pod koniec można było się zorientować jaki. Po trzecim kawałku wokalistka była już tak narąbana, że przewróciła się na scenie i już tak została...

Ogólnie bal przypominał imprezę w remizie.

Prawie wszystkie koleżanki miały przed balem szereg usług kosmetycznych i zamówione suknie u znanych projektantów.

Szanowny Pan Dyrektor zauważył, że zrobiłam skandal obyczajowy i miałam na sobie CZARNĄ (o zgrozo!) sukienkę przed kolano i to jeszcze z popularnej sieciówki. Do tego nie miałam wymyślnej fryzury z kaskadą loków - po prostu przed wyjściem wyprostowałam włosy.
Zrobił mi awanturę, że przynoszę mu wstyd i jak ja wyglądam na tle takich uroczych, zadbanych dziewczyn?!
Odparłam, że nie mam pięciu tysięcy złotych (tyle wynosiły przygotowania moich koleżanek - standardowo chwaliły się, że rodzice brali kredyt na takie zachcianki) i uważam, że to nie jest mój ślub żebym tyle wydała na przygotowania.

Po tej rozmowie wyszłam ze szkoły i bawiliśmy się ze znajomymi w klubie. Reasumując - studniówka faktycznie niezapomniana. :/

szkoła

Skomentuj (80) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 661 (823)

#33975

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pojawiła się opowieść o zakupach grupowych. No to i ja wrzucę coś od siebie, w klimacie gastronomicznym. Po pierwsze - nigdy więcej nie skorzystamy z takich "promocji". Nigdy, nigdy, nigdy!!! Wypunktuję piekielność całej akcji:

1. Oferta została wypuszczona dnia powiedzmy pierwszego stycznia. Ważność kuponów zaczynała się od dwudziestego stycznia. Nie przeszkadzało to ludziom dzwonić i koniecznie chcieć wykorzystać kupon przed dwudziestym stycznia. Tłumaczyli się, że przegapili, a mają urodziny, albo wprost krzyczeli do słuchawki, że oni już zapłacili i wymagają realizacji kuponu na TERAZ, bo tak i już. Dodam, że ważność kuponu jest napisana ogromnymi cyframi, czarno na białym i na stronie oferty oraz na kuponie. Jak się ma prośbę, żeby można było zrealizować to szybciej, to przed zakupem wystarczy zadzwonić/wysłać maila i zapytać czy jest taka możliwość.

2. Mimo, że goście byli uprzedzeni, że podczas rezerwacji stolika (w zakupach grupowych- obowiązkowe!!!) MUSZĄ podać numery kuponu, wielu z nich celowo zatajało fakt, że mają kupon.
Absurdalna sytuacja, kiedy rezerwował pan, a w tle było słychać głosy pani "tylko nie mów, że masz kupon, bo nie przyjmie, już ja te kur**wy znam!"...

3. Konieczność rezerwacji stolika... Mit. Mimo, że wielkimi literami, itp., ludzie przychodzili kompletnie bez rezerwacji i krzyczeli, że chcą być obsłużeni, bo mają kupon, ale nie rezerwowali, bo im się nie chciało (taki argument słyszałam z 10 razy) albo wprost - nie będą rezerwować, bo tylko głupi ludzie tak robią... No to ja jestem głupia, bo rezerwuję zawsze.

4. W kuponie były gotowe zestawy dań. Wszystkie informacje również wyszczególnione na kuponie, w ofercie - takie a takie przystawki, zupy, dania główne desery. Wielu gości uważało, że i tak mogą sobie wybrać dania z karty. Na tłumaczenie, że jednak nie mogą - reagowali awanturą, ewentualnie próbowali zamieniać dostępne potrawy na inne. O ile rozumiem, że ktoś może nie lubić dania X, a na składniki dania Y mieć uczulenie, o tyle dziwne dla mnie było mówienie "przystawkę zamienię na taką (droższą), zupę na inną (droższą), danie główne na takie (droższe) oraz na deser to wolałbym taki (najdroższy)... To po co do cholery kupował kupon?!?!

5. A ja tego nie zjadłem, bo mi nie smakowało. Proszę o zwrot pieniędzy. - Standardowa zagrywka. Ktoś nie zjadł 10% dania, resztę wsunął ze smakiem. Ale zostawił na talerzu i ŻĄDA już, natychmiast zwrotu pieniędzy za cały kupon. Co z tego, że płacił nie restauracji, tylko portalowi zakupów. On chce gotówki, JUŻ!!!

6. Imprezy rodzinne. Pomysł dobry dla osób oszczędnych, byle był przeprowadzany za porozumieniem obu stron. Każdy z kuponem robi oddzielną rezerwację. W końcu dzwoni organizator/ka i żąda dekoracji, najlepiej świeże kwiaty takie a takie, po pięć sztuk na trzy osoby, serwetki różowe (w standardzie mamy białe) koniecznie w kształcie łabędzi, kokarda na każdym krześle, bla bla bla... I to wszystko za 1/3 normalnej ceny, ale wymagania kosmiczne. Najczęściej na dzień przed. Oczywiście napiwku 0, mimo, że impreza spora i się kelner nabiega jak szalony.

7. Uff, koniec ważności kuponów. A gdzie tam! Czułam się jak w call center, bo co 2 minuty wydzwaniali właściciele niewykorzystanych kuponów - bo zapomnieli, bo się nie zorientowali, bo mieli jakieś tam wydarzenia, bla bla. Jak ktoś prosił, to dzwoniliśmy do operatora rozliczeń, żeby jego kupon można było jeszcze wykorzystać. Jeśli ktoś żądał i się awanturował - przykro mi, kupon przepada.

Zamieszanie straszne, a reklama żadna, bo i tak większość osób nie wróci do restauracji (mimo ogólnych zachwytów)- bo 99% to zbieracze kuponów, którzy nie kupią już usługi w normalnej cenie...
Przestrzegam przed tym wszystkich restauratorów i współczuję kelnerom, którym przyjdzie obsługiwać ten cały bajzel na kółkach...

gastronomia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 539 (611)

#33821

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak się niefajnie złożyło, że szukam pracy. Na miesiąc, może dwa. A może na więcej - zależy czy znajdę coś, co mi się spodoba.
Podejście pracodawców jest mocno przerażające. Odpowiadają na ogłoszenie - gdzie podałam takie dane jak wiek, doświadczenie, bla bla. Oddzwaniam, ktoś odbiera.

-Dzień dobry, dzwonię w sprawie ogłoszenia takiego a takiego.
-Nie wiem o co chodzi.
-No ogłoszenie takie, a takie, odpowiedzieli mi państwo, pięć minut temu dostałam maila.
-Taaak? A jakie ma pani doświadczenie?
-Takie a takie w firmie X.
-A ile ma pani lat?
-Tyle.
-O to jest pani za młoda, do widzenia.

Nosz kurrr. To po kiego *uja odpowiadają, jak im nie pasuje? I kto się tym całym burdelem zajmuje, skoro nie wiedzą, że szukają pracownika?!
I każdy to samo - za małe doświadczenie (serio - jest całkiem spore, jak na ten biznes), za młoda, za taka sraka.

Wszystko przebił jeden pan. Ogłosił, że potrzebuje pracowników. Odpowiedziałam, że chętnie, wysyłam CV. Dostaję maila zwrotnego: "Proszę pani, a czy mógłbym prosić o więcej zdjęć? Całej sylwetki (w CV mam zdjęcie "dowodowe"), najlepiej w bikini."
Ja wielkie WTF? Odpowiadam "Oczywiście. Może jeszcze panu przesłać kopię doktoratu z obciągania?".

gastronomia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 714 (822)

#33225

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kiedy jeszcze studiowałam, uczyłam się do sesji głównie nocami. W dzień jakoś nie potrafię się skupić.
Zdarzało mi się o pierwszej robić sobie herbatę, czy iść do toalety. Zbrodnia, prawda? Ciszę nocną zakłócałam jeszcze szelestem kartek książki. Obok mnie kręcił się kot, może on swoim tuptaniem na dywanie zakłócał błogi sen sąsiadów? W każdym razie postanowili się zemścić.

Godzina 3 nad ranem, oczy mi się kleją i zasypiam z twarzą na biurku. Z przejścia do głębszej fazy snu wyrywa mnie dzwonek do drzwi. Podchodzę przerażona (złodziej, morderca, czy spóźnieni świadkowie Jehowy?), patrzę w lufcik - Policja. Otwieram zaskoczona. Widzę odznakę.
- Dobry wieczór, Aspirant taki i taki z komendy takiej a takiej. Dostaliśmy zgłoszenie.
- ?!!! Dobry wieczór. Można wiedzieć jakie zgłoszenie? - facet zrobił nietęgą minę. Może nie wyglądałam mu na kryminalistę i pomylił adres?
- Że się pani znęca nad dzieckiem i ono bardzo głośno płacze i zakłóca ciszę nocną. Musimy sprawdzić... - Dzieckiem. Fajnie, nie zauważyłam, żebym miała dziecko, czy chociaż była w ciąży, ale podczas sesji to człowiekowi sporo rzeczy umyka.
- No dobrze i gdzie ma być to dziecko? Zapraszam, nie stójmy tak w drzwiach, herbaty? Kawy? - niby nie muszą wchodzić bez nakazu, ale chciałabym, żeby jednak wiedzieli, że dziecka tu nie ma. W końcu mogliby mieć wyrzuty sumienia, gdyby faktycznie się coś działo, a oni nie zareagowali.
Panowie rozejrzeli się, za herbatę podziękowali i z głupimi minami zmierzali do wyjścia.
- Przepraszamy za najście, ale pani rozumie... Zgłoszenie... No i musimy. - rozumiem, rozumiem. Już domyślałam się, kto za tym stoi.

Rano piekielna sąsiadka uśmiechała się do mnie złowieszczo.
- I co, dalej będziesz palić światło po nocach? - Ach tak, to światło jej spać nie dawało.
Muszę przyznać, że finezję to ona miała. Oraz długi jęzor, bo potem pół osiedla patrzyło na mnie jak, nie przymierzając na Katarzynę W.

sąsiedzi...

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 925 (969)

#33157

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w restauracji.

Przed świętami Bożego Narodzenia ustawiliśmy na sali pokaźnych rozmiarów choinkę. Dla pewności przywiązaliśmy ją 4 linami do różnych bardzo ciężkich przedmiotów. Po prostu nie było siły jej przewrócić, nawet jak się na nią wpadło (ćwiczyliśmy to, pomni na pijanych gości, którzy mogliby ją niechcący stratować). Okazało się jednak, że nie mieliśmy racji.
Któregoś dnia zawitała do nas grupka kilku dorosłych osób z małymi (na oko 5 lat) dziećmi.

Maluchy od razu pobiegły do kącika zabaw krzyczeć wniebogłosy, rzucać się klockami, drzeć kolorowanki i łamać kredki. Myślę sobie - może rodzice nie nauczyli jak się obsługuje kredki i kartki? Idę potworkom wytłumaczyć co i jak. Nie były za sympatyczne, ale widać przeraziłam ich swoją osobą i się uspokoiły. Jedno nawet zaczęło kolorować, co uważam za mój "wychowawczy" sukces.

Wróciłam na bar i zajęłam się nalewaniem piwa. Wtem słyszę huk. No jasne, ktoś przewrócił choinkę. Nie wiem jak, ale gratuluję, musiał być bardzo uparty. Przylatuje matka jednego z dzieciaków.
-Ty chcesz zabić moje dziecko?! Najpierw zabraniasz mu się bawić, a teraz wywracacie na niego taką wielką choinkę!!!! - No tak, mam zdolności telekinetyczne i potrafię coś przewrócić z odległości 10 metrów.
-Najmocniej panią przepraszam. Proszę w takim razie nie zbliżać się z malcem do choinki, wtedy na pewno się nie przewróci.
Pani dostała piany na pysku, wzięła dzieciaka za fraki i coś mu tłumaczyła. Poszłam do nieszczęsnego drzewka zbadać straty i posprzątać. Co się okazało?

Było odwiązane z trzech stabilizujących lin... Rany, na to bym nie wpadła. OK, wiążę mocniej robiąc jakieś abstrakcyjne i skomplikowane węzły, sprzątam resztki jedynej szklanej bombki i wracam na bar.
Pół godziny spokoju. Choinka znowu ląduje na ziemi. Tu już nie wytrzymałam, patrzę ten sam dzieciak, w jego łapce kawałek sznura. Co za wredny smarkacz?! Tym razem ja podchodzę do matki.
-Proszę pani, mówiłam już, żeby uważać na synka. Znów przewrócił choinkę, z tego co widzę, to specjalnie. - Kącik dla dzieci jest sporo oddalony od choinki, tak samo jak i stolik tej kobiety. Naprawdę nie może zapanować nad dzieckiem?
-ON SIĘ BĘDZIE BAWIŁ TAM GDZIE MU SIĘ PODOBA!!! I TY TU JESTEŚ OD SPRZĄTANIA WSZYSTKIEGO CO ON ZROBI!!! BO JA JESTEM KLIENTEM I ŻĄDAM OPIEKI NAD MOIM DZIECKIEM! - Ooo przepraszam. Tego już było za dużo.
- Nie mamy w restauracji animatorów dla dzieci, wobec czego jedyną osobą, która za to dziecko odpowiada jest pani. Proszę go pilnować, bo zakłóca spokój innym gościom. - odpowiedziałam na tyle spokojnie, na ile byłam w stanie. Szybko się denerwuję :)
- ON JEST CIĘŻKO CHORY! MA ADHD!!! WSZYSCY MUSZĄ SIĘ NIM OPIEKOWAĆ, JA MAM PAPIERY I JA TO ZGŁOSZĘ! - haha, co drugi dzień sporo osób z wyimaginowanym problemem chce to gdzieś zgłaszać. Gdzie? Może do NASA... W każdym razie pani mocno krzyczała, nie będę tu wszystkiego przytaczać, bo i tak wszystko trzeba by było wypikać.

Stanęło na tym, że kiedy zaczęły mi się trząść ręce ze złości, wręczyłam jej szufelkę i zmiotkę mówiąc:
- Jeżeli pani syn może się bawić gdzie chce, to dobrze. Proszę tylko usunąć efekty jego zabawy.
Pani zrobiła się purpurowa i zmyła się do stolika, chyba nieświadomie dzierżąc zmiotkę. Wyglądało to przekomicznie.
Na koniec ich kolacji podszedł do mnie znajomy babska i gorąco przepraszał za jej zachowanie. Powiedział, że wszędzie gdzie są, to ona zawsze musi narobić im obciachu. :)

gastronomia

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 746 (780)

#33085

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Już wiem, czemu nienawidzą mnie moi sąsiedzi! Eureka!
Mieszkam na tym osiedlu od dziecka, z przerwami. W każdym razie znam prawie wszystkich sąsiadów z klatki. Są to starsi ludzie, zawsze byli sympatyczni, bezproblemowi, tylko niesamowicie wścibscy. No nic, niech sobie plotkują do woli, mnie to nie obchodzi. Ostatnio jednak przekroczyli granice wścibskości.
Ja i mój chłopak jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami dwóch kotów. Kotki i kocurka, wziętych ze schronu. Są kochane, zabawne, wspaniałe i nie zamieniłabym ich na żadne inne.
Spotkałam sąsiadkę (S):

(S)- Widziałam, że macie kota, bo siedzi u was na oknie.
(J)- No tak, mamy nawet dwa. :)
(S)- A to jakieś rasowe, prawda? W końcu tyle zarabiacie, to was stać. - (nie wie ile zarabiamy, ale chyba chciałabym mieć tyle, ile ona sobie wymyśliła).
(J)- Nie, to zwyczajne dachowce, wzięliśmy je ze schroniska.
(S)- CO?! Ze SCHRONISKA? To one mają choroby i są brudne! Bogaci ludzie, a takie rzeczy robią! Trzeba je uśpić, bo mi jeszcze dziecko zarażą!!! Ja to zgłoszę!!! - Moja mina to klasyczne WTF. Nie wiedziałam co powiedzieć, więc po prostu zrobiłam wielkie oczy, burknęłam "do widzenia" i sobie poszłam. Jakaś pieprznięta baba. I na pewno, nawet jakby miały wszystkie choroby świata, to zaraziłyby jej dziecko, które mieszka dwa piętra pode mną. Przez ścianę, ma się rozumieć, bo one nie wychodzą z domu.
Sąsiadka kolejna (SK), która mnie zaczepiła jak wyrzucałam śmieci:
(SK)- Ja słyszałam, że wy się znęcacie nad zwierzętami.
(J)- ?!!!
(SK)- No, bo pani S mówiła, że trzymacie jakieś chore koty w domu i nie leczycie ich.
(J)- Proszę pani, moje koty są jak najbardziej zdrowe, ale chyba pani S jest chora. Na głowę.
(SK)- A możliwe, możliwe. A dlaczego nie kupiliście firanek?
(J)- ?!!!
(SK)- No, bo tacy bogaci, a mają tylko zasłony w oknach i to stare, wiem, bo widziałam je pięć lat temu! Takie same były!
(J)- Do widzenia. - wysyczałam.

Nie rozmawiam już z nimi, jedynie rzucę "dzień dobry". Wdawanie się w dyskusję nie ma najmniejszego sensu, ale mam już dość tych ludzi. Niech sobie plotkują, ale nie mam siły słyszeć kolejnych pytań czemu mam tak mało mebli i nie suszę prania na balkonie...

mieszkanie

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 669 (741)

#32949

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wakacyjny wypoczynek w Grecji. Cisza, spokój, plaża, itp. W hotelu właściwie tylko posiłki bywały koszmarem. Będzie o śniadaniu.

Godzina 8 rano. Śniadanie w formie szwedzkiego bufetu (pominę fakt zachowania się przy tego typu nakryciu, bo było już to poruszane na piekielnych). Idę zamulona po kawę, nalewam ją i próbuję jakoś dotrzeć z powrotem do naszego stolika. Jest to wysoce utrudnione i muszę lawirować między milionem szkrabów puszczonych samopas oraz kelnerów z cierpiętniczymi minami i przeogromnymi tacami (współczuję im).
Niestety jednego nie przewidziałam - pewien dzieciak chciał być ninja i skoczył z krzesła prosto na mnie.
Nie mam pojęcia co mu do głowy strzeliło, w każdym razie poparzyłam się kawą - boleśnie i z paskudnymi bąblami, które wyrosły później i za nic nie chciały się goić.

Po dość dosadnym wrzasku "Kurrr... Ała!" zaczęłam namierzać matkę tego małego potwora (sam pobiegł gdzieś udając tym razem chyba Spidermana). Znalazłam jego stolik. Odstawiłam filiżankę i idę.
-Excuse me, is it your kid? - pytam grzecznie, jeszcze opanowana.
-Co ta k*urwa chce? - Matrona zwróciła się chyba do starszej latorośli. Ja klasyczne WTF? Chłopiec nie zdążył ust otworzyć, ubiegłam go.
-Po polsku także rozumiem. Pani dziecko rzuciło się na mnie i poparzyłam się przez nie kawą. - Babsko chyba straciło rezon, ale tylko na chwilkę.
-No i co z tego?
-Może zaczęłaby pani pilnować dziecka skoro nie umie się zachować przy ludziach.
-Mój Brajanek?! (sic!) On musi się gdzieś przecież wybiegać, ma wakacje! Czego ty ode mnie chcesz?!
-Jak się musi wybiegać to niech pani go przywiąże do samochodu. - wybaczcie, ale chamstwa "nie zniesę" i musiałam się odgryźć.

Tu nastąpił stos inwektyw, których moim zdaniem nie ma sensu przytaczać.
Pomyślałam - OK, chce się tak zachowywać, jej sprawa. Odeszłam od jej stolika, poszłam do stanowiska z kawą. Zrobiłam sobie dwie. Jedną spokojnie wypiłam miło gawędząc ze znajomymi. Druga w międzyczasie wystygła. Wypatrzyłam babsztyla, wzięłam tę zimną kawę i podeszłam do niej. Bez żadnych wstępów po prostu wylałam jej to na misterną fryzurę a′la hełm. Jej minę mam w pamięci do dziś. :) Przynajmniej do końca wyjazdu był święty spokój z jej dzieckiem. Da się? Da.

zagranica

Skomentuj (97) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1039 (1121)
zarchiwizowany

#33829

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam 22 lata.
Bez makijażu wyglądam jak gówniara... Szczególnie w mojej dzielnicy, gdzie 12-letnie dziewczynki ubierają się tak wyzywająco i robią taki make-up, że wyglądają na lat 25.
Pewnego pięknego dnia schodzę do osiedlowego sklepu po fajki. W dresie i bez makijażu (godzina 7 rano). Wchodzę, patrzę, nowa sprzedawczyni (S).
(J) - Dzień dobry! Poproszę vogue mentolowe mocniejsze i do tego Red Bulla.
(S)- Ty gówniaro!!! Chyba jesteś nienormalna!!! - i cały stos inwektyw skierowanych w moją stronę. Wściekła wracam do mieszkania, bo w kieszeni dresu tylko 20 zł, ale dokumentów brak. Nie spodziewałam się nowej sprzedawczyni... Do mieszkania miałam jakieś 40 metrów i dwa piętra. Czemu byłam wściekła? Ponieważ był to akurat dzień kiedy moje kolano stwierdziło - a co, będę boleć na całego!!! (to stara kontuzja, objawia się bólem jakby ktoś mi wkręcał gwoździe wkrętarką - tak to ujął lekarz) W każdym razie wejście na dwa piętra kosztowało mnie mnóstwo bólu. Niemniej rozumiem stanowisko pani sklepowej (choć nie rozumiem, po co od razu na mnie się wyżywała). Schodzę, idę z powrotem do sklepu już z dowodem.
(J) - Dzień dobry po raz kolejny. Poproszę to samo, czyli vogue mentolowe mocniejsze i Red Bulla. - I pokazuję dowód.
(S) - Ja ci nie sprzedam! Ty jesteś .
(J) - Czy jest może kierowniczka?
(S) - Nie ma!!! Ty jesteś..... - OK, nie będę się użerać z babsztylem. Poszłam na stację benzynową, która jest nieco dalej, ale trudno - nałóg palenia i picia energetyków (red bulla też nie chciała mi sprzedać) silniejszy jest ode mnie.
Wróciłam do domu. Po paru godzinach postanowiłam zadzwonić do kierowniczki (K) sklepu - tak się złożyło, że jest bardzo sympatyczną osobą i kilka transakcji zawierałam z nią w barterze, więc zna mnie i wie, że jestem pełnoletnia ;)
(J)- No cześć, zauważyłam, że przyjęłaś nową osobę do pracy.
(K)- No tak, panią X. I co, przemiła osoba, prawda?
(J)- Nie do końca. Nie chciała mi sprzedać papierosów, mimo, że okazałam dowód...
(K) - Żartujesz?! ....
Po moim streszczeniu pani nie została przyjęta do pracy. Niestety to nie jest koniec historii.
Kilka tygodni później gościłam u siebie przyjaciółkę i jej brata. Chłopak ma 10 lat i wygląda na swój wiek. Kiedy my rozprawiałyśmy o "dziewczyńskich, a fe!" sprawach, stwierdził, że nie będzie tego słuchał i pójdzie do sklepu po chipsy. Żartobliwie zaproponowałyśmy - spoko młody, kup nam więcej piwa. W razie czego dzwoń, to zejdziemy z dowodem.
Nie mija 5 minut, wraca młody. Z chipsami i siatką browarów. Robimy wielkie oczy. Jemu ktoś sprzedał piwo?! Gratuluję...
Dzwonię znów do kierowniczki - jej pracownica przesadza w drugą stronę i zaraz straci koncesję! Kolejna sklepowa, tłumacząc się "a bo to ja wiem? Teraz to każdy dzieciak taki dorosły!" traci miejsce pracy... W końcu kierowniczka sama stanęła na kasie - po kilku miesiącach poszukiwań nie była w stanie znaleźć sklepowej, która byłaby... normalna?

sklepy

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 216 (282)

#32950

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w restauracji.
Co dzień przychodzi dużo najróżniejszych Gości, ale w 99% są to ludzie przesympatyczni, z poczuciem humoru i ogólnie cudowni. Niestety pozostaje ten mały odsetek ludzi, którzy nie przychodzą zjeść, tylko zrobić awanturę. Obojętnie z jakiej przyczyny, ma być głośno i dużo inwektyw. Pewnego dnia:

Goście, z pozoru sympatyczni zamawiają bardzo dużo różnych potraw. Chcą wszystkiego spróbować, toteż każdy z nich dostaje pusty talerz, a na środek stołu stawiane są dania. Zjedli przystawki, rozpływają się w zachwytach.
Zjedli zupy, to samo.
Dostają talerze na dania główne.
Nagle przywołują mnie do stolika, wyraźnie niezadowoleni.

-Proszę pani, te talerze są brudne i śmierdzą. - Ja karpik, patrzę na śnieżnobiałe talerze, patrzę na ludzi...
-Jak to?
-Proszę powąchać i obejrzeć. - Facet podaje mi talerz, oglądam wnikliwie, on namawia do wąchania, no to wącham. Nic nie czuję, a węch mam mocno wyostrzony.
-Najmocniej państwa przepraszam, one są czyste i niczym nie śmierdzą...
-Ależ śmierdzą! Straciłem apetyt! Co za syf!... - I tak dalej drze się w najlepsze, inni ludzie już zdążyli się zainteresować.

Podchodzi gość z innego stolika, ja jestem przerażona. Bierze mi z rąk talerz, ogląda, wącha.
-Pan ma jakiś problem ze sobą? - pyta awanturnika.
-One są brudne...- Tamten mówi już z mniejszą pewnością. Gość odchodzi do swojego stolika.
-Czyli rozumiem, że mam państwu nie podawać dań drugich? - pytam w zasadzie retorycznie. Widzę już, że tamci mają ewidentnie nastrój na awanturę.
-Ależ proszę podać. - Facet nagle ugrzeczniony, już mu talerze nie śmierdzą.
-To wymienię talerze.
-Nie potrzeba już. - Nie wiem o co chodzi, jestem skołowana. Podaję dania drugie, jedzą, zachwyty, talerze wylizane do czysta.
Podaję rachunek.
-Zaraz, a dlaczego my mamy płacić?
-Bo zjedli państwo przystawki, zupy, drugie dania, wypili napoje... Za to się na ogół płaci w restauracjach.
-ALE MY DOSTALIŚMY BRUDNE TALERZE!!!! - Agresor mi się włączył. Już wiem o co im chodziło - chcieli wyłudzić darmowy posiłek...
-Przepraszam, ale będę zmuszona wezwać ochronę.

Zapłacili, sarkając, że więcej już nie wrócą, że syf, malaria, itp.

Zgadnijcie, kto nas wczoraj odwiedził?

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1236 (1268)