Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Shirea

Zamieszcza historie od: 4 kwietnia 2014 - 21:03
Ostatnio: 31 sierpnia 2022 - 19:58
O sobie:

Studentka filologii angielskiej
Wokalistka i "poetka" ^^

  • Historii na głównej: 10 z 16
  • Punktów za historie: 2542
  • Komentarzy: 25
  • Punktów za komentarze: 96
 

#89617

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytałam właśnie historie o współpracowniku i pomyślałam, że opiszę swojego.

Dla przypomnienia - jestem kierownikiem placówki, która zajmuje się ubezpieczeniami natomiast rekrutacją zajmuje się mój przełożony. Pod koniec kwietnia wypowiedzenie złożyła moja koleżanka, znalazła lepszą pracę.

Informowała nas od jakiegoś czasu, że jak coś znajdzie to odchodzi - była fer. Przełożony zaczął szukać kogoś na jej miejsce. Po jakimś czasie dostałam telefon, że znalazł młodego energicznego chłopaka który już pracował w komisach samochodowych, więc zna się na autach. Na potrzeby historii nazwijmy go Daniel. Zadzwoniłam do Daniela, żeby go zaprosić, przywitać się i trochę już poznać. Przez telefon był bardzo sympatyczny i gadatliwy. Zapaliła mi się lampka - my w biurze praktycznie nie mamy czasu na gadanie z klientami. Zobaczymy jak będzie.

A było tak:
Siedział rozwalony na krześle jak w barze. Do klienta rzucał tekstem "co bedzie".

Udawał, że wie wszystko po 3 dniach pracy. Nie sprawdzał żadnych informacji i klientom mówił bzdury.

Na największe upały zakładał golf i włączał klime na maksa, mimo że jego biurko stoi najdalej od klimatyzatora, a ja (mając najbliżej) dostaje zimnym po plecach.

Ostatnio założył do biura zwykłą koszulkę z krótkim rękawem. Nie odesłałam go do domu tylko dlatego, że miał egzaminy.

Zasada jest taka, że przy kliencie nie jemy przy biurkach, a ten przyniósł sobie kanapki i przegryzał pomidorem. Mniejsza nawet o kanapki, ale jak zaczął siorbać z talerza sok z pomidora to myślałam, że go rozszarpie.

Na 8-9h pracy robi sobie 3h przerwy - tutaj śniadanie 45 minut, tu obiad tyle samo, tu wyjście na papierosa, tu do sklepu. Jak zwróciłam mu uwagę to się wypierał.

Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że przez to, że nic nie wie i nie pyta popełnia błędy, które trzeba za niego odkręcać, bo klienci nie chcą już z nim rozmawiać. Nie dziwię im się.

Jak się zorientowałyśmy z koleżanką jak wygląda sytuacja to zaczęłyśmy go słuchać jednym uchem za każdym razem jak przychodził do niego klient. Uniknęłyśmy paru błędów, ale ile nam umknęło? A obsługiwanie swoich klientów i słuchanie czy przypadkiem Daniel nie odwala to koszmar.

Mój przełożony też został poinformowany o sytuacji, ale że względu na sezon urlopowy wolałby przytrzymać go dłużej.

Piszemy teraz grafik na przyszły miesiąc. Daniel dostał informacje, że do wieczora następnego dnia grafik ma być skończony. Mamy na prawdę sporo możliwości godzinowych, ale jemu cały czas coś nie pasuje. Powiedział nam, że potrzebuje konkretny dzień wolny, bo ma jakieś spotkanie. Ok, wrzucone do grafiku, ale jak się okazało, że może w tym terminie jechać na szkolenie, to nagle spotkanie już nie jest ważne. Ogólnie na takich kłamstwach złapaliśmy go parę razy. Mówi że coś zrobił, ale nie zrobił. Trzeba mu przypominać o prostych rzeczach. Po 4 miesiącach pracy pyta o podstawy.

Z rozmowy na temat grafiku wynika tyle, że on chciałby pracować 4h, a zarabiać tyle co teraz. A mnie i koleżankę najbardziej irytuje fakt, że przez to, że chłopak ma 22 lata, zarabia tyle co my, mimo że się obija.

Biuro traci klientów, bo młody odwala. Jesteśmy z koleżanką zmęczone psychicznie, a on nawet nie stara się poprawić. Mamy tylko nadzieje, że ta tortura się niedługo skończy i będę mogła osobiście wręczyć mu wypowiedzenie.

Ubezpieczenia biuro współpracownik

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (158)

#87873

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Siedzę sobie w pracy i przypomniała mi się jeszcze jedna tendencja moich klientów. Część z was może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale składki za ubezpieczenie auta zależą od wielu czynników, m.in kod pocztowy na jaki auto jest zarejestrowane. Towarzystwa nie obchodzi gdzie będzie użytkowane.

Sytuacja hipotetyczna, pochodzę z Małej Miejscowości jakieś 30km od Dużego Miasta, w którym teraz pracuję i mieszkam. Auto nadal mam zarejestrowane na tą Małą Miejscowość. Jeśli zrobię szkodę w Dużym Mieście to szkoda widnieje w statystykach szkodowości Małej Miejscowości. Nie wpływa w żaden sposób na składki osób mieszkających w Dużym Mieście.

Ile razy juz mi się trafili klienci, którzy obwiniali przyjezdnych za wysokie składki bo "przyjeżdżają, robią szkody i nadal płacą mało, to oni powinni płacić więcej". No właśnie nie. Mieszkańcy Dużego Miasta sami sobie robią szkody. Jak próbuję wyjaśnić, że to wcale nie wygląda tak jak myślą to spotykam sie z oburzeniem bo oni przecież wiedzą lepiej. W sumie najśmieszniej się tego słucha z ust gościa, u którego widzę 2 szkody w ostatnich 2 latach.

Kolejną tendencją jest obwinianie innych o swoje szkody. Wszystko widzę w systemie. Mówię klientowi, że była szkoda w ostatnich 2 latach, a ten mi mówi, że to nie z jego winy. No niestety drogi kliencie, ale skoro nie z twojej winy to czemu było wypłacone poszkodowanemu z Pana polisy oc?
"A bo to jechał syn." No ok, ale drogi kliencie auto jest na Ciebie, ubezpieczone na Twoje nazwisko więc szkoda też idzie na Ciebie. W tym momencie zaczyna sie kompletny bulwers, że czemu tak jest, ubezpieczenie powinno byc na osobę na nie na samochód. System nie jest idealny, ale nikt nie wymyślił lepszego.

Kłamstwa na temat tego czy będzie jeździł młodociany kierowca. Mnie serio nie interesuje kto bedzie nim jeździł, ale towarzystwa robią zwyżkę z tego tytułu albo wprowadzają udział własny przy ac. Ja chcę tylko dobrze doradzić. Większość klientów niestety tego nie rozumie i jak pytam czy ktoś młody będzie jeździł to odpowiadają że nie, mimo, że dowód rejestracyjny podał mi 19-letni syn klienta...

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (144)

#87722

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od jakiegoś czasu pracuję w multiagencji ubezpieczeniowej i zauważyłam parę smutnych tendencji u klientów lub niedoszłych klientów:

-Przychodzi facet po pakiet z ac. Auto za 50tys, historia ubezpieczenia czysta i składki mi wychodzą powiedzmy koło 1500zł za porządny pakiet. Facet mi mówi, że drogo bo on z (wstaw nazwę towarzystwa) dostał za 1100zł. No to go pytam na jakich warunkach. On oczywiście nie wie. Nie ubezpiecza u mnie, a po paru miesiącach wraca z pytaniem, co on może uzyskać bo było gradobicie/stłuczka/wandalizm. Okazuje się, że polisę "taniej" dostał w kosztorysie z udziałem własnym 2tys i potrącaną amortyzacją. I płacz bo zamiast 15tys dostanie na naprawę 10tys (przykładowo) i pretensje, że towarzystwa to zawsze tylko biorą, a jak przychodzi do wypłaty to już gorzej. A no gorzej jak się bierze byle co.

- Zawsze jak przychodzi do mnie klient to staram się, żeby nawet jeśli nie wyjdzie z polisą, to żeby wyszedł bogatszy o wiedzę. Przychodzą do mnie ludzie z polisami mieszkaniowymi z Powszechnie Znanego Ubezpieczyciela. Najczęściej są przynoszone przez agenta do domu "bo tak wygodnie" i co widzę? W razie pożaru dostanie 10tys na remont mieszkania i 5tys za meble, które się spaliły, a za polisę płaci prawie 200zł rocznie. Tłumaczę, że na tej polisie praktycznie nic nie ma. Na co klient- "ale to Powszechnie Znany Ubezpieczyciel, to dobra firma". Chyba potrzebuję klauzuli sumienia na takie polisy, bo czegoś takiego nie mogłabym wystawić.

- "Ile bym płacił za ubezpieczenie takiego i takiego auta taki i taki rocznik, taka pojemność, mam pełne zniżki"
Wchodzi taki i od progu rzuca takim tekstem. Czasem nawet nie wchodzą do biura tylko otwierają drzwi i pytają. Tłumaczę, że te czasy już dawno minęły i teraz to systemy wszystko wyliczają i pobierają zniżki.

W efekcie mamy dwa typy- taki który usiądzie i na spokojnie przeliczy, da mi dowód rejestracyjny, pogadamy chwilę.

I taki który zacznie marudzić. "no powie mi pani tak mniej więcej." - no to mówię "od 500 do 1500zł" wtedy przeważnie się ogarniają.

Jest też typ "bulwersa". Dla tych którzy nie są w temacie ubezpieczeń- zniżki towarzystwa sprawdzają po imieniu, nazwisku i PESELU. Niestety to ostatnie przysparza nam trochę problemów. Zaczynają się teksty "ja nie będę wam peselu podawał!" "dowodu nie dam bo RODO". No to nie przeliczę. Nie przeskoczę tego nijak, bo nasz kalkulator nie przeliczy składek, jeśli nie podam tych danych, a nie mogę wpisać historii ubezpieczenia "z ręki". Wtedy pan Bulwers zaczyna się pieklić i wychodzi w akompaniamencie ciekawych wiązanek.

- Jeśli kupujecie auto z polisą i sprzedający mówi, że jest opłacona, czy tak czy siak skontaktujcie się z zaprzyjaźnionym agentem. Jakiś czas temu przyszedł do mnie młody chłopak z przerażeniem w oczach, że dostał 3tys zł do zapłacenia. Po sprawdzeniu o co chodzi okazało się, że polisa była opłacona, ale akurat to towarzystwo robi rekalkulację- przelicza jak składka wygląda na obecnego właściciela, odejmuje od tego to co zapłacił poprzedni właściciel i wysyła do klienta informację o nowej składce.

Niestety jeśli na tej polisie jeździmy już pół roku to trzeba zapłacić. W takiej sytuacji był ten chłopak który przyszedł, z tym że to 3 tyś to była 1 rata. Łącznie towarzystwo zażyczyło sobie 6tys za polisę, którą w teorii młody kupił razem z autem. Te 3 tysiące musiał opłacić a z polisy zrezygnował, jak tylko się dowiedział, że to nie koniec dodatkowych opłat. Polisę na niego na rok znaleźliśmy za tysiaka.


Przez ten czas trochę się nagromadziło historii więc jeśli chcecie więcej to dajcie znać. Postaram się wrzucać jak coś fajnego mi się przypomni.

ubezpieczenia klient

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (165)

#83101

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Udzielam korepetycji z języka angielskiego.
W zeszłym roku przychodziła do mnie dziewczynka Z 5 klasy, inteligentna i zawzięta, chciała mieć na koniec roku 5. Uczyła ją moja koleżanka i nie miała nic przeciwko, że młoda przychodzi do mnie się podszkolić, wręcz podziwiała jej postępy. Pracowałyśmy ciężko przez cały rok, młoda dostawała praktycznie tylko 4 i 5, jeśli zdarzyła się słabsza ocena, to natychmiast ją poprawiała. Byłam i jestem z niej strasznie dumna, bo zrobiła ogromne postępy.

Nadszedł koniec roku, przychodzi do mnie na ostatnie zajęcia razem z mamą, czekam na werdykt, jaką ocenę dostała na koniec i słyszę - 3. Najgorszy jest argument jakiego użyła koleżanka - bo ty chodzisz na korepetycje i nie mogę cię oceniać tak jak inne dzieci.

Ocena końcowa nie wynikała z ocen cząstkowych, tylko z widzimisię nauczycielki. Młodej było strasznie przykro, prawie mi płakała na zajęciach, a mama walczy o sprawiedliwość. Wychowawczyni liczyła średnią 5 razy i młoda nie powinna dostać oceny niższej niż 4. Chyba się przejdę do koleżanki i z nią porozmawiam na temat jej urażonej dumy.

Korepetycje szkola oceny

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (229)

#78607

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tym jak się zorientowałam, ze mój serwis komputerowy zrobił mnie w jajo.

Jakiś rok temu ekran w moim laptopie zaczął migać. Działał tylko pod określonym kątem i to rzadko. Po jakimś czasie kompletnie zgasł i nie pokazywał kompletnie nic. Nastąpiło szybkie przeliczenie oszczędności i biegiem do serwisu, w którym po znajomości miał się nim zająć były uczeń mojego taty. Biorąc pod uwagę objawy podejrzewałam, że taśma nie styka, nie bardzo się na tym znam, ale powiedziałam panu serwisantowi o moich podejrzeniach. Niestety, następnego dnia usłyszałam wyrok - matryca do wymiany. No nic, jak trzeba to trzeba. 300zł za matryce poszło i laptop znowu zaczął śmigać. Pominę fakt, ze w oryginale miałam matową matryce, a wymienili na błyszczącą jak psu j**a, to jeszcze dopatrzyłam się martwego piksela. Dałam spokój, bo laptop był mi bardzo potrzebny na studia.

No ale przejdźmy do tego jak się dowiedziałam, że mnie oszukano. Jakiś czas temu ekran znowu zaczął migać. Mój brat w międzyczasie poszedł do liceum o profilu informatycznym i czegoś tam się nauczył, kasy brak więc postanowiłam zaufać bratu. Rozbebeszyliśmy skurczybyka i jak się okazało, taśma od ekranu była źle zabezpieczona i przy ruchach klapką była po prostu zgniatana, brat zabezpieczył, ułożył tam gdzie powinna być i był spokój.

Gdzie piekielnosc? Zorientowałam się ze najprawdopodobniej serwis zgarnął sobie w pełni działającą matrycę i policzył sobie kompletnie bezpodstawnie za jej wymianę. Od teraz z problemami z lapkiem chodzę do brata. Jak do tej pory spisuje się świetnie.

Serwis komputer brat laptop

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 119 (133)

#78493

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu była komunia mojej chrześniaczki. Uwielbiam to dziecko, jest urocza, bardzo mądra i grzeczna. Od paru lat uczy się grać na pianinie i gra przepięknie.

Pod koniec imprezy wszyscy zaczęli ją namawiać, by coś zagrała. Żeby zrobić przyjemność babciom, mała się zgodziła. Usiadła przy pianinie i zagrała jeden utwór, po czym zaczęło się wychwalanie i zachęcanie do zagrania następnego utworu.

Tu muszę zwrócić uwagę na jedną kwestię - do małej mam z moją rodziną daleko, więc widujemy się głównie w święta, a mała uwielbia się z nami bawić (wiem, dorosły ludź ze mnie, ale czego się nie robi dla słodkiego szkraba). Poza tym, jak już wspomniałam, była końcówka imprezy, mała była zmęczona tą ważną uroczystością i chciała te ostatnie chwile spędzić z nami (ze mną i moim młodszym rodzeństwem).

Mała stwierdziła więc, że już zagrała i chciałaby się pobawić, na co jej matka się oburzyła i kazała zagrać jeszcze coś. Młoda po prostu powiedziała „nie” i wstała od pianina.

No i się zaczęło… „Co to za fochy!”, „Masz zagrać coś jeszcze dla babć!”.

Ogólnie awantura urządzona biednemu dzieciakowi, który chciał dobrze. Mała się rozpłakała (płakała, bo było jej przykro, nie żeby wymusić coś albo przez awanturę), ale usiadła do pianina i zaczęła grać, pociągając co chwilę nosem. Nie przestała płakać.

W tym momencie jedna z babć rzuciła tekstem, za który miałam ochotę jej przywalić. Z uśmiechem na ustach powiedziała:
- Ojejku, bidulka płacze! - i wykonała gest spadającej łzy po policzku.

Noż kurna, jasne, że płacze, bo kazaliście jej robić coś, na co nie ma najmniejszej ochoty! Wyszłam, bo nie mogłam patrzeć, jak te stare baby siedzą wielce zadowolone z siebie i słuchają płaczącego dziecka.

Potem z rodzeństwem zabraliśmy ją na plac zabaw i kompletnie zapomniała o całej sprawie, ale i tak mną trzęsie, jak sobie przypomnę.

Kocham to dziecko jak własne i nie mogę patrzeć, jak dzieje jej się krzywda.

rodzina komunia babcia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 319 (361)

#77617

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Muszę się z wami podzielić tym, czego się ostatnio dowiedziałam. Od jakiegoś czasu przychodzi do mnie dziewczynka z 3 klasy podstawówki na korepetycje z angielskiego.

Jak wiadomo, na pierwszych zajęciach musiałam określić na czym stoję, bo dziecko podobno ma angielski od 3 lat. No to dawaj zwierzątka, kolory itp. Mala znała może dwie, trzy rzeczy. Zaczęłam uczyć od podstaw. Na każdych zajęciach dopytywałam co ostatnio robili w szkole na angielskim i czy ma jakąś pracę domową. Zawsze okazywało się, że pan albo gdzieś wyjechał, albo chory, albo nie chciało mu się prowadzić lekcji i kazał im się pobawić - i tu cytuje dziewczynkę - facet podobno dosłownie powiedział, że mu się nie chce.

Postanowiłam porozmawiać z rodzicami młodej, bo może młoda mnie w coś wkręca, żeby nie robić pracy domowej. Od jej mamy dowiedziałam się, że praktycznie cała klasa chodzi na korepetycje, bo nic nie umieją. Ręce mi opadły. Doradziłam, że może lepiej porozmawiać z wychowawcą na ten temat, bo na tym polega praca nauczyciela, żeby uczyć, a nie siedzieć na tyłku i oczekiwać, że dzieci się same nauczą. Młoda robiła bardzo duże postępy. Wystarczyło z nią usiąść i na spokojnie wytłumaczyć.

Czemu teraz o tym piszę? Ostatnio sama z siebie opowiedziała mi, że ostatnio na angielskim grali w kalambury. Iskierka nadziei się zaświeciła, może facet wziął się do roboty? Otóż nie. Na zajęciach były kalambury, ale w języku polskim...
Cóż. Pozostaje mi młodą uczyć na własną rękę.

szkola nauczyciel korepetycje

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 250 (258)

#76394

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Właśnie przypomniała mi się historia o wspaniałym studium, które na szczęście już ukończyłam. Ostrzegam - będzie długo.

Tytułem wstępu - studiuję filologię angielską, ale stwierdziłam, że w dzisiejszych czasach to może być mało i postanowiłam poszukać jeszcze czegoś zaocznie. Padło na studium menadżerskie. Szkoła ma dobre oceny, ludzie niby zadowoleni, no to składam papiery. Dostałam się i zaczęła się zabawa.

Pierwszy zjazd, czekamy w sali. Minęło chyba pół godziny i do sali wchodzi pani dyrektor z informacją, że pani prowadząca zajęcia miała wypadek po drodze i nasze zajęcia są odwołane. Zostaną nadrobione w późniejszym terminie. OK, sytuacja losowa, jestem w stanie zrozumieć (pani nie stało się nic poważnego).

Na maila dostaliśmy plan na następny tydzień, planu na semestr brak. Ludzie nie wiedzą jak sobie w pracy brać wolne, bo nie wiemy kiedy mamy zjazdy. Plan dostawaliśmy czasem parę dni przed zjazdem, więc w sumie do czwartku nie mieliśmy pojęcia, że w sobotę mamy zajęcia.

Po paru tygodniach rezygnuje z pracy pani, która prowadziła większość naszych zajęć. Wysłanych materiałów brak, kontaktu z panią żadnego, na szczęście mamy dobre notatki, ale brak nauczyciela zastępczego - zajęcia odwołane.

W międzyczasie moja koleżanka dostała w sekretariacie informację, że niby nie zapłaciła którejś raty. Gdyby nie fakt, że miała wszystkie potwierdzenia wpłaty pewnie miałaby problemy.

Pojawia się nowy nauczyciel. Flegmatyk, który nie pamięta co z nami robił na poprzednich zajęciach. Dobra, przeżyjemy.

Zajęcia z finansowości. Prowadzi starsza pani księgowa. Robimy ćwiczenia, które jak się okazało później ona sama źle policzyła, a my mimo że robiliśmy to pierwszy raz policzyliśmy to prawidłowo.

Zajęcia nadrabiane mamy mieć tuż przed świętami Bożego Narodzenia... Bo nie mamy lepszych rzeczy do roboty w weekend przed świętami, tylko siedzieć na zajęciach. Poszliśmy do pani dyrektor. Ona rozumie, ale musi się skontaktować z nauczycielem prowadzącym te zajęcia, żeby ustalić inny termin. OK, czekamy. Przypominam, że plan nadal dostajemy parę dni przed zjazdem.

Pomijam sprawy sprzętu w pracowniach - rzutniki świeciły na niebiesko lub pomarańczowo (zależy jak się ustawi kabel), niektóre sale wręcz klaustrofobiczne, ale kwiatkiem była sala, w której prowadzone były zajęcia dwóch grup! W jednym końcu jedna, w drugim druga. Zbuntowaliśmy się, nasz nauczyciel zrozumiał i te zajęcia mieliśmy na kawałku zieleni przed szkołą.

Plan całościowy wywalczyliśmy w połowie drugiego semestru. Ale nie był on dla nas, tylko dla naszego nauczyciela, który nam go po prostu udostępnił.

I wisienka na torcie. Jako że mam dwa imiona w dowodzie, to wypadałoby, żeby były dwa imiona na świadectwie i na dyplomie. Powiedzmy, że nazywam się Katarzyna Magdalena Piekielna. Na dyplomie i świadectwie widzę - Magdalena Katarzyna Piekielna...
Dokumenty do poprawki.

Nie muszę chyba mówić, że osoby, których wcale nie widziałam na zajęciach też dostały dyplom? Ważne, że płaciły.

Szkoła

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (163)

#75936

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno nie pisałam, ale niżej opisana sytuacja tak mnie zirytowała, że postanowiłam się z wami podzielić.

Mieszkam w małej miejscowości i prowadzę scholę kościelną. Gram na gitarze a dzieciaczki z pobliskiej szkoły śpiewają. Rodzice są zachwyceni bo dzieciaki mają jakieś hobby, coś robią, są proszone o występy itp. Ludzie w kościele też zadowoleni bo wiadomo - zawsze milej posłuchać małej Arki Noego, niż organisty, który (może tylko u nas) strasznie rozwleka każdy utwór.

Do tej pory mieliśmy próby u nich w szkole, ale w związku z nowym rokiem akademickim zmienił mi się plan i nie mam już kiedy jeździć do szkoły po ich zajęciach. Doszłam więc do wniosku, że skoro nie dam rady w szkole, to żeby rodzicom dzieciaczków było łatwiej, to próby zrobię od razu po mszy w niedzielę. Pozostało tylko zorganizować miejsce, bo w samym kościele jest stanowczo za zimno żeby siedzieć tam kolejną godzinę. I tu zaczął się problem.

Pomyślałam, że skoro śpiewamy w kościele, to może ksiądz jakoś pomoże. W związku z całą tą sytuacją postanowiłam zwołać zebranie rodziców dzieciaczków w zakrystii, żeby wszystko załatwić za jednym zamachem. Rodzice stwierdzili, że żadnego problemu nie ma, próby mogą być w niedziele po mszy, a co na to ksiądz?
- Nie ma takiej możliwości. - Tyle. Nawet się chwilę nie zastanowił, nie stwierdził że popyta i pokombinuje. Wszystko na mojej głowie.

Niestety na moje nieszczęście w zakrystii była też kobieta, która organizuje wyjazd na grób naszego poprzedniego księdza, który zmarł parę lat temu. Otóż zostałam POINFORMOWANA, że schola jedzie wtedy a wtedy, o tej i o tej godzinie. Pomijam fakt, że po prostu bezczelnie mi przerwała rozmowę z rodzicami, to nie zapytała czy możemy. To było stwierdzenie. Ja byłam już zirytowana faktem, że nie mam gdzie ćwiczyć, więc zapytałam czy możemy na ten temat porozmawiać później, bo chcę dokończyć jedną sprawę, na co ona odparła do rodziców:
- Schola jedzie w niedzielę za dwa tygodnie do Piekielnic, o godzinie 12 wyjeżdżamy. Pani Shirea zrobi listę osób które jadą.

Rodzice zbici z tropu, bo nic wcześniej na ten temat nie wiedzieli i zdawali sobie sprawę z tego, że ja też nie i zaczęły się pytania do mnie (mimo że o sytuacji dowiedziałam się w tym samym momencie co oni):
- A długo to będzie?
- A można jechać z dziećmi?
- A ile trzeba zapłacić?

Ogólnie moja rozmowa na temat miejsca została zrzucona na drugi plan. A skąd moje zdenerwowanie? Nikt mnie nie zapytał czy mam czas jechać w tamtym terminie, a beze mnie dziewczyny nie zaśpiewają, nikt z osób, które wymagają od nas obecności na mszy, nie zainteresował się tym, że nie mamy gdzie robić prób. Ja nie biorę pieniędzy za prowadzenie scholi, robię to co lubię, ale śpiewamy w kościele dla innych i sądzę, że gdyby nie rodzice i ich zaangażowanie do tej pory zastanawiałabym się gdzie robić próby z tymi dzieciakami.

Pewnie zaczną się teraz stwierdzenia, że skoro się podjęłam czegoś takiego, to powinnam sama to organizować, tylko czemu mam robić cokolwiek dla ludzi, którzy w momencie kiedy potrzebuję czegokolwiek, udają że mnie nie słyszą?

ksieza

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 255 (279)

#62066

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dawno tu nie zaglądałam ale to co mi się przydarzyło w nowej pracy idealnie się tu nadaje.

Pracuję jako kelnerka w sporej restauracji przy głównej trasie (co istotne jest tam także grill umieszczony na środku sali a restauracja słynie z potraw grillowych które gość może sam sobie wybrać, która kiełbaska, karczek itp.). Parę dni temu, tłok niesamowity (nie mieliśmy już miejsc dla nowych gości) wchodzi pani Piekielna. Podeszła do baru żeby złożyć zamówienie i stanęła w kolejce. Przed nią stało jeszcze około 10 gości. Po pięciu minutach usłyszałam jak mówi do męża:

- Kto tu pracuje?? Nie potrafią normalnie obsłużyć klienta? - już z niemałym oburzeniem.

Jako, że akurat przechodziłam, postanowiłam wytłumaczyć Pani w czym jest problem. Powiedziałam ,że akurat mamy tłok i panie za barem robią co mogą żeby jak najszybciej przyjąć od wszystkich zamówienia, na co usłyszałam:

- Ty się nie odzywaj smarkulo, nie do Ciebie mówię.

Przyznam szczerze, że mnie trochę wmurowało, bo nie spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale jak na grzeczną dziewczynkę przystało po prostu wróciłam do wykonywanych obowiązków.
Jakby tego było mało okazało się że musimy jakoś zorganizować miejsca dla grupy 10 osób, więc gdy większy stolik się zwalniał, natychmiast lądowała tam tabliczka z rezerwacją. Niektórych widocznie takie rzeczy nie interesują ,ponieważ Pani Piekielna po złożeniu zamówienia postanowiła wybrać sobie właśnie zarezerwowany stolik. Na szczęście zajęła się nią moja koleżanka, bo ja akurat szłam z tacą pełną zup.

Tłumaczenie Pani dało się jednak słyszeć z daleka - Przecież jakiś stolik zaraz się zwolni i będzie miejsce. Nie interesowało ją to że stoliki mamy 8-osobowe i ten jeden stolik był akurat potrzebny do pełnej dziesiątki (2-osobowy) po jakimś czasie zwolnił się jednak inny, nieco większy, więc udało się ją namówić żeby się przesiadła. Traf chciał, że akurat przechodziłam obok (znowu z tacą pełną zup, co jest istotne dla sprawy)

- Ej, Ty, tu jest brudno, ja tu nie usiądę, posprzątaj to. - usłyszałam. Jako, że trudno mnie wytrącić z równowagi, odpowiedziałam jej, że jak tylko rozniosę zupy to się tym zajmę.
- Postaw to na stoliku i wycieraj, myślisz że ja tu będę tak stać i czekać? - Pani Piekielna zaczęła już lekko podnosić głos.
- Wygląda na to że nie ma pani wyboru. Zaraz wracam.- odpowiedziałam jej tylko. Gotowało się we mnie i chciałam jak najszybciej od niej uciec. Rozniosłam te zupy najszybciej jak się dało (mimo że szukanie numerków na stolikach gdy jest taki tłum jest czasochłonne) i wróciłam za bar po ściereczkę żeby przetrzeć ławkę. Poszłam, przetarłam i myślałam że już po sprawie, gdy PP wyskoczyła do mnie z pretensjami o to, że jej z grilla dymi. Grill jak to grill musi się żarzyć. Znowu tłumaczę, że to tylko przez chwilę bo był przeciąg, ale zaraz nie będzie dymić. Na co babka po prostu zaczęła się na mnie drzeć, że specjalnie ją tu posadziliśmy i nie dziwi się, że ludzie którzy siedzieli tu wcześniej tak szybko uciekli.
Z opresji uratowała mnie szefowa, która wkroczyła do akcji. Zapytała o co chodzi i cała agresja PP przeszła na nią. Oto co usłyszałam:

- Co to w ogóle za restauracja?! Kompletnie nie troszczycie się o klienta! Musiałam stać w kolejce godzinę, a potem pół godziny czekać aż ta smarkula tu posprząta i jeszcze nie dostałam jedzenia.

Szefowa powiedziała to samo co ja na początku - że jest tłok, kelnerzy robią co mogą żeby było dobrze itd. Nie poskutkowało. Wróciła do dymiącego grilla i stwierdziła, że mamy go zgasić bo inaczej ona wychodzi. Znowu tłumaczenie że nie możemy go zgasić, bo mamy zamówienia na potrawy z grilla ale do niej już nic nie docierało. Po prostu zabrała torebeczkę, męża, który przez cały czas nie odezwał się nawet słowem i wyszła.

Co mnie rozbawiło w tej całej sytuacji? Szefowa pokazała mi jej zamówienie - 2 kiełbaski, 2 szaszłyki i 2 kawy, ale grilla gasimy :)

gastronomia

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 407 (491)

1