Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Solll

Zamieszcza historie od: 9 marca 2015 - 13:05
Ostatnio: 10 maja 2016 - 14:09
  • Historii na głównej: 5 z 6
  • Punktów za historie: 2963
  • Komentarzy: 11
  • Punktów za komentarze: 92
 

#71258

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakoś tak mi się przypomniała dosyć dla mnie piekielna historia z dawnego lokum. Dużo osób pisze o piekielnych lokatorach czy obecnej sytuacji z imigrantami, ja dodam (mimo że pewnie większość z Was już to nudzi) do puli coś o jednym i drugim.

Historia sprzed jakichś dwóch lat, mało kto już pewnie pamięta sytuację na Ukrainie. Tak to niestety media kreują, że teraz słychać niemal tylko o imigrantach z krajów arabskich czy jaki nasz rząd jest be. No cóż. Do piekielnych i uprzedzonych osób nie należę, ale przeżycia lekko uprzedziły mnie do naszych sąsiadów z Ukrainy. Do rzeczy.

Trochę ponad dwa lata temu z moim Lubym postanowiliśmy wynająć sami kawalerkę, ponieważ znudziło nam się już pomieszkiwanie u siebie nawzajem i wieczne pakowanie na dzień kolejny. Jak to zwykle bywa, przeszukiwanie internetu i nagle JEST! Cudowna kawalerka w dobrym stanie, cena przyzwoita ze wszystkimi opłatami, więc umawiamy się na oglądanie. Na miejscu okazuje się, że jest to ładny blok (trochę na tzw. zadupiu dużego miasta) z parkingiem i ogrodem dla lokatorów. Zachwyt niesamowity, ponieważ okres przedwakacyjny, a my widzimy pięknie wyznaczone miejsca do grillowania. Tylko nam się oczy zaświeciły na myśl o przesiadywaniu na świeżym powietrzu. Dowiadujemy się, że blok w całości należy do pana P, który wybudował podobne 3 i z tego żyje. W bloku mieści się około 60 (!) kawalerek, które wynajmuje studentom, parom, a niektóre służą jako kwatery pracownicze. Wygląd każdej niemal taki sam, maleńka kuchnia, przedpokój, łazienka i pokój. Jedyne co nas zmartwiło to brak pralki i nawet miejsca na jej postawienie, no ale jest pralnia, a nawet dwie i cudowny pan A (coś jak dozorca), który zawsze dopilnuje, żebyśmy klucze do pralni, kiedy najdzie potrzeba, dostali.

No dobra, podpisujemy umowę, a tam "okres wypowiedzenia 3 miesiące" no ale cóż, zakochaliśmy się w tym miejscu.
Okres wakacji - bajka, niemal pusty blok, grill, opalanie, ale od września zaczęli napływać "studenci", a raczej dziesiątki obywateli Ukrainy nazywanych dalej U. Nie wnikam, większość pewnie chodziła na studia, ale raczej nie wszyscy.

W jednej kawalerce, około 28m2, mieszkało po 8 osób. Dzikie imprezy, prośby o wyciszenie muzyki, po którymś razie nawet wezwanie policji i odpowiedź "a my zgłoszenie na ulicę Piekielną X mamy dziś już po raz piąty, ale dobrze, przyjedziemy". Dobijanie się do drzwi w środku nocy, po jakimś czasie istny chlew na korytarzach, butelki, pety, połamane drzwi do klatki itp. Właściciel jakoś nic sobie z tego nie robił. Po interwencji u pana P, kolejnego dnia na parkingu czekały nas poprzecinane opony w samochodzie, no cóż, przynajmniej wiemy, że z nimi porozmawiał.

Powoli nasi rodacy się wyprowadzali, a ich miejsca zajmowała coraz większa liczba U. Nadeszły święta. No to hyc do mamusi na pierogi, ale umówiliśmy się z Lubym, że w drugi dzień wracamy, coby się pobyczyć razem chociaż chwilę, zjadając resztki z wigilijnego stołu spakowane przez rodzicielkę. Przeoczyliśmy tylko fakt, że U na "nasze" święta w rodzinne strony nie jadą, więc od progu wita nas dobrze znane umc, umc.

No ale cóż, wylegujemy się przed tv, aż koło 23 słyszymy krzyki, ktoś biega po korytarzu i wali w każde drzwi. Normalnie pewnie byśmy się nie przejęli, ponieważ zdarzało się to nie raz, ale teraz coś nas tchnęło. Otwieramy drzwi z zamiarem połamania im choinki na łbie, a tam siwo, dym. Pożar. Szybka ewakuacja, kot pod pachą, w kapciach i piżamie w grudniu stoimy na zewnątrz i czekamy na straż.

Tutaj uznanie dla panów strażaków za szybki przyjazd w 2 dzień świąt o 23 w nocy. Kryzys zażegnany i co się okazało? Ano popili sobie (też nowość), połowa posnęła, reszcie zachciało się jeść, więc wstawili frytki do frytkownicy, ale alkohol się skończył, więc trzeba po niego skoczyć, zapominając o frytkach, a gdzie w drugi dzień świąt znajdzie się otwarty sklep? Chodźmy na stację paliw! Oddaloną o jakieś 3 km. Pod nieobecność olej we włączonej frytkownicy się zapalił, ci U co posnęli nawet się nie obudzili. Ci co wrócili próbowali go gasić. Czym? A jakże, wodą! (selekcja naturalna, mówię Wam) No i zajęła się kuchnia, a potem pokój ponieważ w każdej kawalerce położona była wykładzina dywanowa.

Straty dosyć duże - dwa mieszkania spalone, swąd w bloku i brak prądu oraz ogrzewania przez dwa dni.

Tego było już za wiele. Szantaż właściciela i wyprowadzka, bez zawartych w umowie 3 miesięcy wypowiedzenia.

Dużo by pisać o panu P i jego przekrętach, o panu A, o warunkach i naszych cudownych U. Jeżeli chcecie usłyszeć więcej, to sporo się jeszcze znajdzie, najlepsze zostawiam na kolejną historię, o ile zechcecie :)

uchodźcy mieszkanie

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 310 (344)

#66812

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Życie tak się układa, że kiedy ja przyszłam na świat moja siostra była już dorosłą osobą, niedługo później zmarł nasz tato i mama została sama z małym dzieckiem i dorosłą córką, która nie dała jej w tych ciężkich momentach nawet chwili spokoju. Nazwijmy ją Anna. Całe życie spokojna i poukładana dziewczyna pilnowana przez ojca i mamę teraz rozwinęła skrzydła. Zaczęło się imprezowanie, zaniedbywanie nauki, aż w końcu wpadka, szybki ślub i tak mając 4 lata zostałam ciocią Krzysia.

Ale Anna nie takie miała plany na życie, przecież jej najlepsze lata trwają, więc nie będzie bawiła się w mamusię. Mama za oszczędności, oraz to co zostało po tacie, kupiła Annie i jej mężowi mieszkanie na drugim końcu miasta. Krzyś mieszkał z nami, żeby moja siostra mogła prowadzić "normalne żywot młodej kobiety". Nadal prowadziła imprezowe życie, razem ze swoim mężem, próbowała studiować, ale trzy razy zmieniała kierunki, ponieważ prawie przy każdej sesji stwierdzała, że to nie dla niej. Oczywiście studiowała zaocznie, ale pracą się nie specjalnie hańbiła, bo po co, skoro mąż na bieżące opłaty da pieniążki, mama wykarmi, pieniędzy dołoży i dziecko wychowa.

Żyłam z Krzysiem jak rodzeństwo. Mieliśmy swój pokój, zabawki, przedstawiając się tez niemal zawsze mówiłam, że to mój braciszek. Kiedy Anna skończyła studia, Krzyś miał 7 lat i postanowiła wziąć syna do siebie do domu. Przeprowadzili się do większego mieszkania, mały dostał w końcu swój pokój i pojawiła się nowa informacja. Anna znów jest w ciąży. Wówczas w mojej siostrze odezwał się instynkt macierzyński. Urodziła się moja siostrzenica Maja. Wszystko ładnie i pięknie, charakter siostry trochę się zmienił, znalazła nie najgorszą pracę i wzięła się za wychowywanie dzieci. Krzysiek oczywiście niespecjalnie ją interesował, był dużym chłopcem w jej mniemaniu, więc sam sobie musiał dawać radę. Nie miał mamy, która posiedzi z nim nad lekcjami, niemal zawsze robiłam to trochę starsza JA, przychodząc do niego kilka razy w tygodniu żeby mu pomóc.

Obiady w stołówce, i codziennie pieniądze do ręki miały załatwić sprawę, bo przecież dzieckiem nie trzeba się interesować. Młody i tak uważał że ma dobrze, czego sobie nie zażyczył od razu dostawał, łatwiej było kupić nowy rower, komputer czy gitarę. Prezenty jednak nie zastąpią rodziców. Oczywiście z córką Anna również się przeliczyła. Kiedy nadszedł czas przedszkola, Maja stała się problemem. No bo dziecko trzeba wyszykować, nakarmić, zaprowadzić i odebrać. Mała od poniedziałku do piątku mieszkała u nas. Moja mama ją szykowała, ja prowadziłam do przedszkola i odbierałam po szkole. U mnie zaczął się okres buntu. Miałam wtedy już około 14 lat zaczęłam zauważać pewne nieprawidłowości, buntować się, bo całe życie bawiłam się w nianię. Nie miałam swoich spraw, czasu dla znajomych, pomagałam starszej mamie w domu, w pracy, bo przecież ona też musiała się z czegoś utrzymywać.

Mijały lata, Anna odnosiła sukcesy zawodowe, dzieci mieszkały już z nią. Ja kończyłam liceum. Chciałam wyjechać do innego miasta na studia dzienne, ale od siostry usłyszałam tylko "po co Ci te studia? zostań tutaj znajdź jakąkolwiek pracę, przecież ktoś musi się zająć mamą, jest już starsza", albo "Idź zaocznie i dojeżdżaj, tutaj od ręki dostaniesz jakąś pracę, np w tej biedronce co ją ostatnio wybudowali, bo szukają ludzi"

No nie dałam się. Wyjechałam! Musiałam się uwolnić. Oczywiście wiedziałam, że na pomoc starszej mamy liczyć już nie mogę. Studiowałam dziennie, pracowałam wieczorami i w weekendy, utrzymywałam się sama, skończyłam licencjat, na studia magisterskie poszłam już zaocznie, bo dostałam dobrze płatną pracę w zawodzie. Tego siostra już mi nie wybaczyła. Według niej miałam życie, którego ona nie mogła posmakować. Niemal ze mną nie rozmawia, mówiąc, ze jestem rozpuszczona i niewdzięczna, ze zostawiłam mamę i sama wyjechałam się uczyć i życie układać. Nie wiem czego mi zazdrości. Tego że nie urodziłam dziecka w wieku 20 lat? Że nie wyszłam za mąż za mężczyznę, z którym mi się nie układa? Tego że moja mama nie karmi mnie codziennie, nie daje mi pieniędzy? Czy tego, że nie dostałam i z powodu sytuacji finansowej mojej mamy nigdy od niej nie dostanę w prezencie mieszkania jak ona wcześniej?

Najgorsze jest to, że mając teraz 24 lata, czuję się w domu jak obca i zdrajca. Gdy próbuję czasem zabrać głos w jakieś sprawie, słyszę zawsze od mojej siostry "Gówniarze się nie odzywają". Moja mama nigdy mnie nie broni. Anna jest dla niej ogromnym autorytetem i co powie jest najważniejsze, słucha każdych jej rad. Od mojej mamy od początku studiów dostałam może łącznie 500 zł, bo czasami mama dorzucała mi coś np na buty kiedy widziała, że stare już się rozlatują. Moja siostra twierdzi, że skoro chciałam takiego życia to mam sobie radzić sama. No cóż miałam takie dzieciństwo, że doskonale to rozumiem i wiem jak to robić.

Szkoda mi tylko jej dzieci. Są już duże. Nie mogę uczestniczyć w ich życiu. Strasznie się rozpuściły. Maja ma kilkanaście lat i problemy w szkole, Krzysiek nie zdał matury i ma problemy z prawem. Najłatwiej jest mącić innym, a swojego pod nosem nie widzieć. Ale o tym może już innym razem jeżeli zechcecie.

Ps. Też nie jest tak że zupełnie zaniedbałam mamę, jeżdżę do niej zawsze gdy mogę, ona odwiedza mnie na weekendy. Jesteśmy w stałym kontakcie, codzienne smsy i rozmowy telefoniczne kilka razy w tygodniu.

rodzina

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 565 (647)

#66502

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem, kto tu był piekielny, bo może i ja trochę sobie na to określenie zasłużyłam. Jednak do tej pory gdy o tym pomyślę chce mi się śmiać z komizmu sytuacji.

Dzień wczorajszy. Siedząc w pracy wylałam na spodnie podczas drugiego śniadania kefir. Cała klejąca, walczyłam z nimi wodą, gąbką, płynami, lekko przeschły, no ale cóż, wielka plama została. Z racji wykonywanego zawodu nie mogłam sobie pozwolić na taki wygląd. Szybka decyzja --> skoro nie mam spodni na zmianę, biegnę na chwilę do sklepu jakiegokolwiek i coś kupię. Zawijam się w płaszcz ciesząc się, że zasłania niekorzystne miejsca i pędzę, gdzie najbliżej. Łapię w biegu dwie pary spodni (te same, ale w innym rozmiarze) i szukam przebieralni.

Sklep duży, ciąg około 10 przebieralni, wszystkie zajęte, przechadzam się wzdłuż, ale widzę, że na końcu jedna zasłona odsunięta, masa rzeczy wala się po podłodze, haczyki na ściance uginają się pod nieodłożonymi rzeczami. Ehh, ludzie mają po wyjściu z przebieralni takie wieszaki, na które odkładają rzeczy które ich nie interesują/pasują (niepotrzebne skreślić). Jednak nie każdy ma taką kulturę, żeby chociaż w taki sposób ułatwić pracę i obsłudze, i korzystanie innym klientom. Nie musimy przecież każdej rzeczy odkładać na miejsce. Cóż, nie mam czasu, więc wchodzę. Ściągam torebkę, odwijam się z płaszcza, zrzucam buty, spodnie. Jestem już w połowie wciskania się w nową parę, kiedy nagle zasłona się rozsuwa na oścież z moim tyłkiem na wierzchu świecącym na pół sklepu. W rolach głównych [J]a i [P]iekielna baba koło 50:

P: Nie widzisz, że zajęte?
J: Nie, nikogo nie było w przebieralni od dłuższego czasu, zdążyłam się rozebrać (ciągnąc za zasłonę, żeby uchronić wszystkich od widoku moich pośladków)
P: Rzeczy tu zostawiłam, to chyba jasne że zajęte.
J: Proszę Pani, nie ma tu Pani prywatnych rzeczy, są tylko ze sklepu. A że u wielu klientów kultura osobista siada, to wywnioskowałam, że ktoś je tu zostawił z czystego lenistwa. Nikt nie mówił, że ta przebieralnia ma na Panią czekać.
P: Ale ona jest MOJA! Ja ją sobie tak zostawiłam i poszłam po inne rozmiary, to chyba oczywiste, że ona jest MOJA, wynoś się!
J: Proszę Pani, proszę stąd wyjść, nie będę tak stała, poza tym wyraźnie pisze, ze do przebieralni wnosimy 5 rzeczy, a nie połowę sklepu.

Wyszarpałam zasłonę, wciągam spodnie dalej i przeglądam się w lustrze.

P (stojąca za kotarą): Długo tam jeszcze będziesz? Masz mi ją zaraz zwolnić.
J: Wyjdę jak skończę wybierać.
Zasłona znowu się rozsunęła, a ja znów w połowie drogi ściągania spodni.
P: To ja biorę swoje rzeczy do mierzenia!
I ściąga z wieszaków wszystko co tam jest, łącznie z moją drugą para spodni w innym rozmiarze.
J: Hallo, to moje! Wzięłam je do przymierzenia.
P: I co z tego? Mi się one też podobają i CHCĘ JE! Też szukałam TEGO rozmiaru!

Kobieta jak szafa trzydrzwiowa, rozmiar spodni S i ciągniemy, ja z jednej, ona z drugiej. No cóż poddałam się, spodnie puściłam, babsztyl z niemałą siłą ciągnął, więc zachwiał się, zakręcił i bęc na podłogę. Stoję tak nadal z nie do końca ściągniętymi spodniami i patrzę na nią. Zerwała się i zaczyna zbierać na czworaka niemal porozrzucane przez siebie w przebieralni rzeczy na podłodze, razem z moimi starymi spodniami.

J: To są moje rzeczy.
P: A jak mi to gówniaro udowodnisz?
J: Nie mają metki...
P: Złodziejka! ZŁODZIEJKA! Metki urywa i chce spodnie ukraść! - drze się na pół sklepu.
J: Proszę panią, to są moje prywatne rzeczy, noszą normalne ślady użytkowania, nawet są poplamione...
P: Złodziejka i brudaska! ZŁODZIEJKA I BRUDASKA - kontynuuje.
J: ZAMKNIJ SIĘ GŁUPIA BABO! - wzięłam resztę "jej" rzeczy z przebieralni, wcisnęłam jej w ręce, zasłoniłam kotarę, przebrałam się już o dziwo na spokojnie. Wychodzę - a za kotarą na podłodze elegancka sterta ubrań, które najwyraźniej rzuciła jak stała. Podchodzę już na spokojnie do kasy i chcę zapłacić.

J: Przepraszam, nie widziała Pani co się działo w przebieralni? Słychać było na pół sklepu, dlaczego nikt nie zareagował?
Ekspedientka: Oj sama Pani rozumie, wolałyśmy się nie wtrącać.
J: Nie wtrącać? No to teraz ma pani zniszczone i brudne rzeczy na podłodze, już nie mówiąc o tym, że cała ochrona, personel i połowa klientów oglądała mój tyłek.

Co za ludzie! Ani pracownicy, ani klienci, nikt nie zareagował. Cóż, dobre przedstawienie :)

sklepy

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 598 (692)
zarchiwizowany

#66308

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przypomniała mi się historia sprzed paru miesięcy. Czy piekielna, oceńcie sami.
Pierwszy września zeszłego roku. Czekam na pętli tramwajowej na mój środek lokomocji, obok mnie na naszym miejskim wygwizdowie stoi dwóch młodych mężczyzn [M1] i [M2] z gatunku "mam telefon który potrafi puszczać muzykę, więc będzie ją słychać na całą okolicę, bo nie wiem do czego służą słuchawki". Ubrana jestem według standardów panujących w mojej pracy, czarne spodnie, biała koszula i z racji ciepłej jeszcze pogody jedynie ciemna marynarka. Stoję tak sobie i ja z tym, że mimo iż mój telefon również ma funkcję odtwarzacza korzystam ze słuchawek. Widzę, że Panowie zawzięcie o czymś dyskutują. Wiem, wiem, może nie ładnie z mojej strony, ale dyskretnie ściszam muzykę i przysłuchuję się rozmowie. Postaram się zachować poziom konwersacji Panów:
M1- Ty patrz na nią. Stoi sobie taka, na galowo czy cuś ubrana. Pewnie se do szkoły idzie na pierwszy dzień
M2 - No cycki ma, tyłek ma, fajna laska w ogóle
M1 - No i se skumaj idziesz na balety, wyrywasz taką, stawiasz drineczki, spijasz i jak se pobzykasz to potem się dowiadujesz, że ma te swoje 14 lat i do gimnazjum chodzi. Jak to zgłosi to lądujesz w kryminale normalnie
M2 - No z nimi to teraz nigdy nic nie wiadomo, dlatego jak już sobie ulżysz to zwyczajnie w nogi zanim młoda się skapnie, że dziewictwo straciła, he he
Rozglądam się jeszcze raz po przystanku, ale nie, nikogo prócz mnie i szanownych Bzykaczy na nim nie ma.
Ja mam 24 lata, cóż może to komplement, że Panowie mogli mi odjąć trochę wiosen, ale na czym ten świat stoi? Ja do pubów/barów nie chodzę i nigdy wielką wielbicielką tych miejsc nie byłam. Coraz więcej jest jednak takich mężczyzn którzy idą do klubu, upijają dziewczyny, bądź korzystają nawet z tzw pigułki gwałtu i wykorzystują je. Wiem, że jest tu dużo kwestii spornych, bo nie raz dziewczyny również zachowują się wyzywająco i nawet nie ukrywają, że cel wizyty mają podobny. Mnóstwo młodych nawet niepełnoletnich dziewczyn jakimś cudem dostaje się do środka i cieszą się gdy jakiś mężczyzna kupuje im alkohol którego przecież same zamówić nie mogą. Rzadko kiedy bramkarze przy wejściu do klubu sprawdzają dowody, o zakupie za barem już nie wspominając. Wiem, że obecnie niektóre 16 latki wyglądają nieraz dojrzalej ode mnie, ale to chyba nie jest powód by aż tak się wzajemnie nie szanować?

komunikacja_miejska

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (62)

#65325

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pisklęciem będąc jakoś nigdy nie przepadałam za potrawami mięsnymi. Odrzucało mnie na widok, ścięgien, kostek, zaróżowionej skórki upieczonego kurczaka. Byłam dzieciakiem wrażliwym i takim co każdego rannego gołąbka do domu przyniesie, bezpańskie koty po komórkach upycha i oddaje im swoje kanapki, wychodząc rano do szkoły. Nie znane mi było pojęcie weganina, wegetarianina i innych tego typu osób. Ale jeść mięsa nie chciałam z przekonania, że np kurczaczek też był zwierzątkiem i mamusię i tatusia posiadał. Moja mama miała ze mną gehennę, bo wszelkiego typu powiedzenia "zostaw ziemniaki i zjedz kotleta" skutku nie odnosiły. Ja wolałam siedzieć z marchewką.

Inaczej jednak sytuacja się miała gdy pojechało się w "gości". Wiadomo, co na talerzu położą trzeba zjeść, żeby gospodyni przykro nie było. I tak też mając lat może 10, pojechałam na weekend do koleżanki do domu na wieś. Gospodarstwo pełną gębą, kury, kaczki, krówki się pasą. Koty i psy biegające po podwórku. Dla mnie raj. Mama koleżanki widząc moje wielkie oczy i ucieszoną mordkę zaprowadziła mnie do królików. Wielkie, piękne i puszyste, siedzą sobie w klatkach leniwie przeżuwając koniczynę.

Mama koleżanki - I co Solll? Który podoba Ci się najbardziej? Którego wybierzesz będziesz mogła zabrać do domu.

Niewiele się zastanawiając pokazałam największego, najbardziej puszystego i według mojego mniemania najfajniejszego królika. Zastanawiałam się co mama na to powie, ale już w duchu planowałam zakup klatki, zrywanie mu trawy i zrobienie wybiegu z mojego pokoju.

Następny dzień minął na zabawie z wesołym zwierzyńcem i nim się zorientowałam nadeszła pora obiadu. Grzebię sobie w talerzu, mieszając dziwny gulasz, który został mi podany z ziemniakami. No cóż grzeczną trzeba być bo inaczej mnie nie zaproszą. Próbuję, ale oczywiście ledwo przez gardło przechodzą mi kolejne kęsy.

Obserwująca mnie Mama koleżanki - Co się dzieje Solll? Obiad ci nie smakuje? Przecież wczoraj sama sobie królika do uboju wybrałaś, a teraz jeść go nie chcesz?

Nie muszę chyba mówić co było dalej? Płacz i trauma to mało powiedziane. Wiem, że może ktoś powie, że to normalne, że zwierzęta się je, że na wsi tak to wygląda. Mama mojej koleżanki doskonale wiedziała jakie mam podejście do całego tego "zwierzęcego" tematu. Każdy może decydować o tym jakie ma przekonania. Ja od tamtej pory "pokłóciłam" się z mięsem. Do tej pory słyszę, że przez to jestem mała i niewyrośnięta :) Jak się okazało parę lat później szanowna Pani kucharka zachowała się tak specjalnie, aby mi wyrzucić z głowy całe te "głupie uprzedzenie do mięsa" i udowodnić, że nawet ukochany króliczek jak nie będę wiedziała co to, zacznie mi smakować. Cóż, NIE smakował.

Ps. "będziesz go mogła zabrać do domu" polegało na wpakowaniu resztek gulaszu do pojemnika i przekazaniu mi go na pożegnanie, abym mogła poczęstować rodzinę w domu.

wieś

Skomentuj (61) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 381 (649)

#65300

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I stało się! Przełamałam się aby również dodać swoją historię.
Mieszkam niemal na obrzeżach dużego miasta, jednak o dziwo mam tam aż 1 dojeżdżający tramwaj. Wsiadam na samej pętli i tymże tramwajem codziennie w dniach roboczych pokonuję nudną trasę dom-praca-dom. Nazbierałoby się wiele ciekawych historii, jednak ja podzielę się jedną, bo sama nie wiem kto tutaj otrzymał miano PIEKIELNEGO i może mi pomożecie.

Piękny, słoneczny, poniedziałkowy, poranek. Wsiadam do tramwaju ciesząc się, że to jednak zatoczka i jestem jedynym pasażerem, zajmuję miejsce, wyciągam słuchawki, wzrok w okno i jedziemy. Na każdym przystanku wsiadają coraz to nowe osoby, zaczyna się robić tłoczno. I w końcu podjeżdżamy. Sąsiedztwo szkoły gimnazjalnej, na przystanku już widzę grupkę rozwrzeszczanych dzieciaków (sam początek gimnazjum, obstawiam że I klasa, bo niewyrośnięci za bardzo). W duchu modlę się, aby wybrali pierwszy wagon, ale niestety nie, mam współtowarzyszy-będzie ciekawie.

No cóż ignoruję wtłaczające się stadko i nadal patrzę się w okno, ale nagle bęc! Oberwałam czymś w twarz, dotykam, obśliniona kulka papieru. rozglądam się po wagonie i widzę zgraję młodocianej płci męskiej trzymającej w rękach rurki do picia, oraz kartki z zeszytu. Żujące buzie uświadamiają mi czym właśnie oberwałam. Posyłam piorunujące spojrzenie, myśląc że tyle wystarczy, ale nagle obrywam kilka na raz. Rozglądam się za wychowawczynią, siedzi na fotelu klikając coś w telefonie, ok, można i tak.

Ja: Jak mi się zaraz nie uspokoicie, to przysięgam, że Wam te rurki do gardła wepchnę.

Ok, poskutkowało, ja mam spokój, ale siedzący przede mną jegomość (40+) obrywa ze zdwojoną siłą. Pan zrywa się się i podlatuje do dzieciaków. Wyrywa dwójce rurki miażdży w ręce i jednego, oraz drugiego zdziela w głowę z siłą która mała nie była. Trzeci dzieciak w śmiech i pluje mężczyźnie prosto w twarz. To co się działo w tym momencie było piorunująco szybkie. Tramwaj zatrzymuje się na przystanku, mężczyzna łapie dzieciaka nr3 za plecak i jak worek ziemniaków wywala z tramwaju, drzwi się zamykają, dzieciak zostaje na chodniku, tramwaj odjeżdża, klasa w krzyk, nauczycielka konsternacja "co się dzieje", wychyla się znad smartphone'a, poruszenie, nauczycielka krzyczy, że dzieciaka zgubiła i jak facet tak mógł. Mężczyzna jak gdyby nigdy nic wraca na swoje miejsce - do kolejnego przystanku spory kawałek, niestety na nim wysiadam, a szkoda, bo ciekawa jestem co było dalej.

Kochani kto tu był piekielny? Mężczyzna, bo siłą załatwił sprawę, a nie wypada? Dzieciaki, bo wredne i niewychowane? Rodzice, bo tak swoje pociechy szacunku do ludzi wyuczyły? Nauczycielka, bo w nosie miała całą tą swoją wycieczkę?

komunikacja_miejska

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 818 (862)

1