Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Spaniel25

Zamieszcza historie od: 8 maja 2011 - 4:05
Ostatnio: 9 lipca 2019 - 22:41
  • Historii na głównej: 7 z 23
  • Punktów za historie: 2785
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 64
 
zarchiwizowany

#75981

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Buractwo moim mieście, cz. 3578.

A więc tak, jak wiadomo jestem chora. I to nie jakaś grypa, tylko naprawdę poważne zapalenie oskrzeli. Akurat jechałam od lekarza autobusem, bo inaczej nie ma jak, w końcu tylko 3 przystanki.
Nie umieram, ale obłożona ubraniami a la Eskimos, obładowana toną chusteczek, porozpychane w kieszeniach, jakbym miała je zaraz wyciągać w ramach sztuczek, i w zasadzie nie odzywającą się, bo głosu od 2 dni nie mam. A jak już to głosem Frankenstein'a.

Wchodzę do tego jeb**ego 52 w kierunku na Poznańską i tu dziunia. Na samym środku, jakieś New balance czy inne takie, torba z bazaru a la Nike i coś tam gada. Generalnie gimbaza pełną klasą.

Pytam uprzejmie niewiastę – Przepraszam, czy mogła by się Pani na sekundkę przesunąć?

Spojrzenie bazyliszka to na mnie, to na resztę autobusu i odpowiedź w miarę głośno, jak i nie brakujące sarkazmu – A mało miejsca masz? Dupsko za grube? Bo ja to siłowania, dziś… I ku*wa historia swojego życia.

Nie chciałabym się z tym imbecylem wdawać we wszelakie dyskusje, więc odpowiedziałam tylko na tyle głosem, na ile potrafiłam – Nie, zasłania Pani kasownik.

Dziewczę, jakoś momentalnie czmychnęło na drugi koniec autobusu, i jakby jej tam nie było. Jedyne, co zauważyłam, to bekę dwóch kolesi, siedzących i przyglądających się całej sytuacji. Chyba nie ma u nich szans:)

Ps. Nie, kierowca autobus i inni nie bili brawa, a kierowca nie zatrzymał się i nie wywalił owej lali.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -8 (28)
zarchiwizowany

#75841

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kilka słów o Iksińskim SORze i aptekach i buractwu i niedouczeniu, jakie tam pracuje.

Otóż. Parę dni temu, mój pies uznał, że fajnie by było zakosztować ludzkiego białka, a najlepszą do tego okazją było moje udo. No cóż, trudno, ugryzł, okej.

Paranoja numer jeden. Reakcja mojej matki – skoro pies był szczepiony, to na pewno nic się nie stanie. No psu, na pewno nie, w końcu ja się na niego nie rzucałam. W moim przypadku wdało się ostre zakażenie i potrzebny jest cały czas drenaż rany. To tak gwoli wstępu.

Paranoja numer dwa. Medicover. Zawsze byłam zadowolona z ich usług, wszystko fajnie, czerwony dywan, fanfary, jak przyjeżdżałam i całowanie po rączkach. Aż do wczoraj. Byłam w sobotę u chirurga na izbie przyjęć i mówię, że jest tak i tak i chirurg kazał mi się dziś zgłosić, na wymianę drenu. No to do internisty po skierowanie. Okej, godzina czekania, ale skierowanie dostałam… Do drugiego internisty w drugiej części szpitala. No fajnie. 1,5 h później weszłam, pokazałam ranę, a babka do mnie: „No pani od razu mogła wejść, to ja bym po chirurga zadzwoniła, bo ja nic tu nie zrobię”….
No serio? Powtarzałam o tym od 2,5 h, że mam się zgłosić do chirurga, ale okej… Da się przeboleć, bo jeszcze udało się to wszystko załatwić.

Paranoja numer trzy. Sytuacja w aptece w X. Kupić maść odkażającą z jodyną. Niby nic wielkiego, mówisz, i masz. No, chyba że nie ma tego na stanie. Wtedy Pani „wykształcona farmaceutka” mówi, że w sumie roztwór spirytusowy jodyny da ten sam efekt. Mówię, że rana jest otwarta, jest dren, czy to okej. Tak, tak, tak, zapewniała. No dobra, ja idiotka, uwierzyłam Pani, która pewnie skończyła to jedno z iksińskich szkół policealnych jako technik farmaceuta, gdzie nie wymagają nawet zdanej matury. No dobra, to jedziemy.

Paranoja numer cztery. Trafiłam na SOR w X. Przedstawiłam sytuację, jak wygląda, i fakt, że czarna skóra wokół rany ze srebrną poświatą, raczej nie świadczy dobrze o stanie skóry dookoła, a już nie mówiąc, co się może dziać w środku. No to Pani w rejestracji skierowała mnie do lekarza, aby tą ranę obejrzał i zdecydował, czy mnie przyjmie (wtf?).
No okej, wchodzę, mówię, jaka sytuacja, no ale przepraszamy, nie ma pani wypisu z recepcji no to aloha, i won z powrotem po kartę pacjenta, bo bez tego, ani rusz. Wróciłam do rejestracji, mówię o co kaman, po raz dziesiąty już, a babki, no proszę do doktora, bo możliwe, że pani nic nie jest (zapewne dren w udzie i otwarta rana polana spirytusem z jodyną, która, jak wiadomo powoduje poparzenia, to nic), to okej, poczekam, jeszcze chwilę. I czekam tą chwilę upierdliwie, na glorię chwały, jak lekarz odklei opatrunek, rzuci okiem i powie, że trzeba się zarejestrować i czekać w kolejce tyle, ile się czekało za komuny na kilogram pomarańczy na święta.
I fajnie, zaczekałabym.
Ale jak weszłam, i pytam, czy pan doktor ma dla mnie dosłownie 30 sekund, aby to zobaczyć, usłyszałam tylko „CHWILĘ!”. No to jedna chwila.
Wchodzi babka z dzieckiem, przejęte, że dziecko sobie nogę roztrzaskało, bo spadło z jednego stopnia schodów. Cóż, 15 minut czekałam, żeby zobaczyć, jak wychodzi z zabandażowaną kostką i doktorem mówiącym, no tydzień i będzie w porządku. No to się uprzejmie pytam, czy już mogę wejść. „CHWILA!”.
No dobra, wchodzi chłopaczek, w sumie nie wiem, co mu było, bo jak wszedł, tak i wyszedł po 15 minutach. Więc pytam znów, czy mogę, czy naprawdę mogę wejść. „CHWILA!”. No k*rwa, tutaj w X, pojęcie „chwila”, jak widać, nabiera zupełnie innego znaczenia.
Okej, weszła babka, która się skarżyła na ostre bóle w klatce piersiowej i, że to na pewno zawał (ale, jak zdążyłam zauważyć, w oczekiwaniu, 2 puszki coli zdążyła wyżłopać).

I w tym momencie moja cierpliwość się skończyła. Czekać prawie godzinę, żeby doktor łaskawie obejrzał ranę i zdecydował, że mogę pójść do rejestracji, zarejestrować się i spokojnie czekać aż do świąt Wielkiej Nocy, że może mnie przyjmie po raz drugi już tak "jak na normalnej wizycie".

Więc, powiedziałam wszystkim bardzo kulturalnie „P**rdolcie się buraki” i wyszłam.

Także takie jedno podsumowanie. Mam wrażenie, że im mniej Ci coś dolega, tym bardziej ludzie są Ci skłonni pomóc. Jak coś naprawdę złego jest z Tobą nie tak, to sobie poczekaj, może akurat padniesz, a może coś innego złego Ci się przytrafi i nie będziemy musieli się martwić. W Warszawie, mimo, że czekasz, to jednak pomoc zawsze uzyskasz. Tutaj, to najlepiej powiedzieć: „won wszyscy do domów”, p**rdolnąć wszystko i pojechać w Bieszczady.

Redit: Dziś byłam u chirurga na normalnej wizycie. Stwierdził poparzenia niezbyt groźne, ale jednak na tyle, aby opatrzyć je w specjalny sposób. Na moje pytanie, dlaczego, wczoraj nie byłam z tym w szpitalu, na skróconą wersję owej historii, stwierdził, że wcale się nie dziwi. W X było już tyle pozwów o błędy lekarskie, że teraz nawet boją się pacjenta dotknąć.

No to moje pytanie - po kiego tacy ludzie tam jeszcze pracują?!

X ale jak wszyscy wiedzą Konin

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 31 (151)

#75456

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę o NFZet kochanym, naszym polskim, a i moim najgorszym koszmarem.

Gwoli wprowadzenia - ugryzł mnie pies. Mój własny, podczas zabawy, nieszczęśliwie zahaczył swoim kłem o moje udo. Wiadomo pies szczepiony, krew się polała, ale temat na 3 dni olałam, no bo co się może stać...?

A owszem stało się, wdało się zakażenie, od 2 tygodni lekarze chirurdzy wymieniali mi sączki w rani, aby powstały ropień odsączyć. Tony antybiotyków, etc. Po prostu tragedia. Wreszcie trafiłam na jakiegoś ogarniętego lekarza, który najpierw zapytał, czy był robiony posiew na bakterie?
Ja na niego oczy, jak 5 złotych, w ogóle o czym on mówi, ale dobra, zrobimy usg w takim razie, żeby zobaczyć co się dzieje.

Przyjechałam do wojewódzkiego szpitala zespolonego w Koninie, święcie przekonana, że jadę na owe USG. Powitała mnie babka, gdzieś pod 60tkę, a co się stało?
Fakt widzi mnie pierwszy raz u niej, więc tłumaczę sytuację, i że powinnam mieć KONIECZNIE USG zrobione.
Ona do mnie: A czy ja pani wyglądam na radiologa? Nie będę nic robić, sama ocenię.
Pierwsze światełko. Coś jest nie halo, skoro, nic nie przyswaja do siebie, ale okej, proszę się położyć i pokazać ranę.
I tak zrobiłam.

Pani bez pytania, bez niczego, szybkie spojrzenie i wyrok: ja tą ranę muszę powiększyć i z drugiej strony zrobić kontr-nacięcie,jakieś 5 cm. Ja na nią oczy, już poważnie wystraszona, ale, że co, że kroimy, bez pytania o wywiad, o badania, o cokolwiek? Pani doktor Mengele, bo tak ją zaczęłam nazywać, mówi do mnie:
- No przecież widzę, co się dzieje. Pani P., proszę mi dać znieczulenie!
I tu następuję kulminacyjny moment:
Pani G. odciąga panią Mengele na bok, (ja tego nie słyszałam, na szczęście mój ojciec tak): - Pani doktor, znieczulenia nie mamy, mam iść na operacyjny, po trochę?
P.M.: -A po co? Damy radę z solą. (roztwór soli fizjologicznej - placebo).

Pani doktor Mengele powiedziała mi, więc, że mogę poczuć się niekomfortowo, ale podaje znieczulenie, i będzie dobrze. I zaczęła: Darłam się niesamowicie, wbiegła mój ojciec, że co one w ogóle wyprawiają?! Pani zawołała, tylko ochronę, żeby go wyprowadzili, ona ma tu pilny zabieg i proszę się nie wtrącać.
Ja półprzytomna z bólu, po nacięciach, myślałam, że to koniec, ale to był dopiero początek. Całej historii, nie zrelacjonuje, bo co chwilę mdlałam z bólu i za każdym ocknięciem, słyszałam, coraz ciekawsze urywki Pani Doktor Mengele: Pani G., pani oszalała?
P.M. - Proszę Mi podać narzędzia!
P.G. - Nie mamy, wszystkie są w sterylizacji...
Mengele: - Pani ma mniejsze palce..
Mengele - ...niech pani palcem tam upycha...
I tym podobne...

Ostatnie, co pamiętam, to moje błaganie o śmierć, i zapytanie Pani doktor Mengele, czy po takim zabiegu mogę dostać coś przeciwbólowego. Pani doktor odpowiedziała, że proszę wrócić do domu i zaparzyć sobie melisy...

Po czym, po całym swoim zabiegu, ranę zakleiła ranę plastrem i wysłała do domu. Niestety, Pani doktor nie zrobiła podstawowego wywiadu, i jak się okazało, leki, które biorę powodują problemy z krzepnięciem krwi. Tak więc w ciągu 20-minutowego powrotu do domu, mało nie wykrwawiłam się w samochodzie. Trafiłam na SOR, oddział obserwacyjny i inne wymyślne rzeczy. Opowiedziałam całą historię.
Od tamtej pory Pani doktor Mengele, odpoczywa podobno na wakacjach, a do mnie nie zbliża się nawet w poradni, w której niestety nadal praktykuje.

Wszystko to, na oddziale chirurgii urazowej i ogólnej w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Koninie.

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 244 (348)
zarchiwizowany

#69531

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W ramach dodania nowej historii o pewnych 2 latach, stwierdziłam, że, a co tam, raz się żyję. Niestety internetowe trolle, które z językiem polskim mają tyle wspólnego, co z hawańską tartą bananową, postanowiłam zareagować.

Dostałam komentarz pod swoją historią, mianowicie sensu stricte:" W pierwszym zdaniu masz sześć błędów językowych. Litości!"

Od komentatorki: didja

Otóż tłumaczę, bo nawet, jeżeli zdawałam tą swoją maturę z języka polskiego rozszerzonego, to nadal jednak wszystko sprawdzam i utwierdzam się w pewnym przekonaniu.

Przepraszam, wg. Pana Bańki to będzie dzwudziestoparoletni. Pomimo, że google tłumacz twierdzi, co innego, ale Pan Bańka jest git. Lecimy dalej. "dokładnie nie wiem, który koncelebrował każdy poranek w to innym supermarkecie odstawiając wózki. " Nie chcę się z tego tłumaczyć, ani z pozostałych, ale wiem, że pewne zasady pisowni zostały zachowane i osoba, która o języku polskim wie tyle, ile o Floatsam, to dziękuję za wskazówki...

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -28 (34)
zarchiwizowany

#69530

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o pewnym Panie, lat dwadzieścia-parę, dokładnie nie wiem, który koncelebrował każdy poranek w to innym supermarkecie odstawiając wózki. Wiadomo, złotówka tam i tu, i tak codziennie coś się uzbiera.

Jednakże, po kilku takich tygodniach, moi rodziciele postanowili, że co ma się człowiek męczyć, mają możliwość, to bardz miło wręczyli mu wizytówki firm, do których może się zgłosić, oni szukają chętnych bez doświadczenia, to na pewno niech się owy Pan powoła na Pana/Panią "Anielską" w firmie "xyz" lub "yzx", to na pewno Pana przyjmą. Oczywiście Pan podziękował, ucałował rączki, powiedział, że się odezwie i oczywiście dozgonna wdzięczność.

Parę dni temu moi rodzice znów przyuważyli owego Pana, na parkingu pod supermarketem, gdzie jak zwykle kolekcjonował wózki do odprowadzenia. Na ich pytanie, dlaczego nie zdecydował się na pracę, odpowiedział pewnie, ale też, jakże dumnie: "Bo u Państwa trzeba naprawdę pracować"....

Faktycznie, bo pracować to taka uwłaczająca rzecz...

Konin

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (237)
zarchiwizowany

#44814

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wizyta w supermarkecie, okres "przedświąteczny". Stoisko przy wędlinach i innego tego typu.
Pani Kryśka (tak ją nazwijmy), oto rzecze:
[PK]: Możesz mi Kochanie, tej szyneczki ukroić?
Pani bierze i kroi.
[PK]: (łapska w torebkę i próbuje) No może jednak nie, bo jakaś taka nijaka.. (torebeczkę z wędliną oddaje owej Pani). Kochanie, weź sobie, na stole w Wigilię będziesz miała co położyć.. A mi może jednak tej wędlinki obok Kochanie ukroisz? O tak, tej, ze 20 deko. A chwileczkę, Kochanie plasterek mi ukrój i spróbuję...
Pani cierpliwie ukroiła, podała, ja obserwuję.
[PK]: No nie, za twarda.. A może tej o! Właśnie tej polędwicy! Wiesz Kochanie, na Święta, to trzeba, rodzina się zjeżdża.. Może coś "porządniejszego" byś Kochanie też poleciła? O tej, za XX.XX. A możesz Kochanie ukroić kawałek do degustacji? Bo ja bym w ciemno wolała nie kupować, jak to ma być potem "nie-do-zjedzenia".
Się Pani troszkę wkurzyła, co by tutaj się ot tak smakowało rarytasów w promocji za całe "XX.XX za kg.", i w dodatku nazywało "Kochanie" co drugie słowo, troszkę "żyłka pierdząca pękła". Więc rzecze:
"Proszę Pani, gdybyśmy mieli degustację to i owszem, nic by nie stało na przeszkodzie, cały kilogram bym Pani dała. Ale zaraz będą Święta, klientów, do których tak jak do Pani, zjeżdża się cała rodzina, mam dziesiątki codziennie, i gdybym tak chciała dawać każdemu do degustacji wszystko, co mi się podoba, to sklep dawno poszedłby z torbami. Tak samo, nie jestem dla Pani żadnym Kochaniem, Misiem i inną przytulanką. Haruję tutaj, mam za to godziwą płacę, i nie narzekam, nie wybrzydzam, tylko wiem, czego chcę. A więc Wesołych Świąt i Szczęśliwego Bożego Narodzenia! Oby w przyszłym roku nie miała Pani takich zmartwień.
To mam tą szyneczkę zapakować?".
Mina [PK] bezcenna. "Szyneczka" momentalnie przestała smakować, a owa Pani potruchtała za to wybrzydzać do stoiska z serami i wznosiła przy tym głośne lamenty "jak tu wszystko jest drogo, jak z człowieka zdzierają ostatnie pieniądze na Święta, jak to ludzie tutaj pracujący nie mają serca, okraszając owe zdania paroma "ku*wami")"...

supermarket

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 123 (159)
zarchiwizowany

#38283

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z serii: Kurtuazja (piekielność) pracownicy call center jednej z sieci najtańszych warszawskich taksówek.

Paręnaście minut po północy, dzwonię po taksówkę, bo strach samemu wracać. Jako, że jestem studentką, ważne, aby było tanio. Niestety, na postoju same po 2,40, 2,80 zł e.t.c., a do mieszkania daleko.
Rozmowa:

- Dobry wieczór, chciałabym zamówić taksówkę. Początek Jana Pawła, od wyjścia z Dworca Centralnego w stronę Żoliborza, przy Złotych Tarasach, na przystanek Centrum, przed postojem taksówek, zaraz zobaczę, jaki to numer przystanku...
- Może mi Pani nie mówić po przystankach, bo nie wiem gdzie to jest! Jaka to jest ulica i numer?
- Jana Pawła, nie wiem jaki numer...
- A nie może Pani podejść POD GITARĘ?! Będzie mi prościej.
- Pod co?
- POD GITARĘ! P-O-D G-I-T-A-R-Ę!
- Proszę Pani, nie wiem co to znaczy POD GITARĘ. Nie może mi tu Pani po prostu wysłać taksówki? Wytłumaczy....
- Nie! - (rzucenie słuchawką).

Wiem, że praca w call center jest dosyć niewdzięczna, ale takie zachowanie, jak dla mnie, jest trochę niedopuszczalne, nawet, jak już puszczają nerwy po całym dniu pracy.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (161)
zarchiwizowany

#34857

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia:http://piekielni.pl/33033 przypomniała mi moją z czasów licealnych.

Otóż, pojechaliśmy na wycieczkę objazdową, trasa Gdańsk-Gdynia-Sopot, z noclegiem właśnie w Gdyni. Oczywiście, 2 klasa liceum, połowa pełnoletnich, połowa jeszcze nie. Ale nie o tym mowa. Jechały z nami 3 pewne panie nauczycielki, w tym 2, które mnie aktualnie wtedy uczyły (pierwsza od łaciny[Piekielna], druga od WOS-u). Tyle gwoli wstępu.

Wszystko przebiegało sprawnie, dotarliśmy w końcu do hostelu w Gdyni. I się zaczęło. Tzn. zaczął się lać alkohol. Niby nic, ci bardziej pijani, od razu polegli, ale jedna koleżanka w ogóle nie piła, natomiast zwijała się z bólu na łóżku. Staraliśmy się jej jakoś pomóc, ale jedyne, co mieliśmy to Aviomarin i Apap, niestety nic nie pomagało. Pukaliśmy również do pokoju "wychowawczyń", ale przez pół godziny nikt nam nie otwierał. Jako, że w Gdyni bywałam już wcześniej i jako tako ogarniałam to miasto, to zostałam oddelegowana do najbliższej apteki (oddalonej o jakieś 1,5 km od hostelu, droga przez lasek, etc.). Wzięłam ze sobą kolegę, bo wiadomo, obce miasto, a że droga taka, to nie dość, że raźniej, to i mniejszy strach. Więc uzbieraliśmy kasę i poszliśmy. W aptece zakupiliśmy potrzebne środki, nawet udało nam się namówić babkę, aby sprzedała nam pewien lek bez recepty (od razu mówię, że upewniliśmy się, że nie jest na niego uczulona), więc wio, do hostelu, najszybciej jak się da.

Wróciliśmy ok. godziny 23, a przed wejściem stoi Piekielna z pianą na gębie mieszaną z papieroskiem i wrzeszczy, gdzie my byliśmy. Odpowiedzieliśmy, że była taka i taka sytuacja, więc poszliśmy do apteki po medykamenty, żeby pomóc, ponieważ Panie nie otwierały drzwi do swojego pokoju. Jak na nas warknęła - aż jej papieros wypadł z ust - że co my sobie myślimy, że jesteśmy pełnoletni od 2 tygodni to samowolka i w ogóle (woń alkoholu od owej Piekielnej, jaka się wtedy uniosła - niczym ambrozja).
A na koniec zwyzywała nas, zagroziła nam, że wylecimy ze szkoły, bo na pewno po wódkę poszliśmy, jesteśmy pijani, ledwo stoimy na nogach, a może nawet i po narkotyki.

Jak się historia skończyła - koleżance faktycznie po środkach przeciwbólowych przeszło i w końcu usnęła. Na szczęście się obyło bez żadnego pogotowia, lekarza, choć jak się później okazało przeszła parę dni później operację.
Mi i mojemu koledze zakazano wyjazdu na wycieczkę do Londynu, na którą odkładaliśmy parę dobrych miesięcy, ze względu na "niesubordynację" do określonego regulaminu wycieczki, a także dostaliśmy pomimo dobrych ocen, na koniec po 2 od Piekielnej, i to tylko ze względu, że nie powiedzieliśmy, iż paliła przy uczniach, a co więcej - jak się później okazało - była tak pijana, że częstowała papierosami swoich uczniów, a potem ochrona musiała odprowadzać ją do łóżka.

P.S. Najśmieszniejsze jest to, że tak się złożyło, że następnego dnia siedzieliśmy z kolegą zaraz za nauczycielkami w autokarze, cobyśmy nie pili/palili/nie-wiadomo-co. Akurat kumpel usnął, więc wyłączyłam mp3, choć słuchawki nadal mieliśmy w uszach. I taką rozmowę oto zasłyszałam:
[P1]: Ile my tej wódki wczoraj wypiłyśmy?
[P2]: No nie wiem.
[P1]: Ale dobrze, że wypiłyśmy to piwo z rana, nie?
[Piekielna]: Piwo z rana jak śmietana!

I takie osoby, może i ewenementy, ale jednak, pracują w polskich szkołach.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (133)
zarchiwizowany

#27990

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio z pkp. Zazwyczaj z mojej miejscowości pod Poznaniem podróżuję pociągami tlk-a, bo jest "taniej", ale nie zawsze wygodniej. Ale przejdźmy do meritum.

Akurat, tak się zdarzyło, że musiałam z mojej miejscowości przedostać się do Warszawy pociągiem po 7 rano. Jako, że nie za dobrze spałam ostatnio, to stwierdziłam, że prześpię się w pociągu. Spytałam współpasażerów wielmożnych, czy mogą mnie obudzić w Sochaczewie? Zapewnieniom, "ależ oczywiście" nie było końca, więc okej, to idziemy spać.
Jakaś babka obudziła mnie na chwilkę, pytam, czy to już Sochaczew, trochę rotacji wśród współpasażerów też już było, więc wiadomo, jakiś kawałek przejechaliśmy. Oczywiście, że "nie, nie, to Kutno dopiero, ale ona do Warszawy jedzie i jakichś 2 panów obok, to na pewno mnie obudzą, tylko o godzinę chciała zapytać". No dobra, podałam, a teraz to przymykamy oko i dalej spać.
Po jakimś czasie budzi mnie jedna z pasażerek (nowa), informując, że dojechaliśmy. Zdziwiona, że co tak długo, ale okej, może coś tam się stało (osobiście raz stałam przez ponad 2 h na tej trasie w Kutnie, ponieważ wagon się zapalił, więc zdziwienia ani zaskoczenia nie było, w końcu to pkp). Dziękuję za obudzenie (i tu pierwsze wrażenie - nie ma ludzi, nie wchodzą jak zazwyczaj, ale przymykam na to oko, mocno zaspana) i wychodzę sobie na peron. I coś mi w nim nie pasuje. Patrzę na prawo, na lewo, cholera, to nie Wschodnia, Centralna, ani Zachodnia. Tylko wielki napis Lublin. Przecieram oczy, ale nie, wielki napis Lublin nadal tam stoi, jak wół. Panika w oczach, jak wiadomo, ale trochę trzeba by było się ogarnąć, co w tej patowej sytuacji zrobić. No to do informacji. Niestety miła pani, powiedziała, że tylko "nic, jak kupić bilet powrotny". Dobra, szukamy dalej, w już pełnej desperacji, podchodzę do konduktora pociągu powrotnego i tłumaczę, że zaspałam, pokazuję bilet, etc. "Czy na tym bilecie mogłabym wrócić?". "Niestety nie", to tyle, co usłyszałam. Więc udałam się ze swoimi tobołami do kasy, bo co innego można było zrobić, poza kłóceniem się (a nawet nie miałam na to siły)?

Jako zakończenie - Z tego miejsca, pozdrawiam współpasażerów, którzy gorąco zapewniali, że mnie obudzą, a potem, no tak jakby zapomnieli o mojej prośbie. I za to, że musiałam zapłacić kolejne pieniądze za kolejny bilet, a także za to, że nie wyrobiłam się na uczelnię na zaliczenie 1. części semestru (takie tam coś u nas).
Jakoby taniej nie było, ale zwiedziłam przynajmniej dworzec w Lublinie, dzięki piekielnym;)

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -12 (24)
zarchiwizowany

#25676

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia sprzed 3-4 dni, jak najbardziej autentyczna (choć osobiście naprawdę nie mogę uwierzyć, że w ogóle się wydarzyła). Zupełnie przypadkowo główną gwiazdą piekielnych została pewna pani w wieku ok. 60-70 lat, ale to dzięki własnej wypowiedzi.
Do rzeczy.

W pewny dzień odwiedziła mnie znajoma z Poznania. Wiadomo, zwiedzanie miasta stołecznego Warszawy i takie tam. No, ale wiadomo, następnego dnia trzeba wracać, a że znajoma nie ogarnia Warszawy, to postanowiłam z nią pojechać aż do Centrum, aby się nie zgubiła, ani nic się jej nie stało (ponieważ miała tam jeszcze coś do załatwienia).

Okej, z mojego mieszkania do metra są 2 przystanki, więc została podjęta decyzja, że jedziemy autobusem, a że były to godziny poranne, to wiadomo, straszny ścisk i tłok.
W końcu dojeżdżamy na przystanek i rozpoczęło się wysiadanie. I akurat trafiła się kolejność: ja, piekielna babcia, jakaś kobieta i moja koleżanka.
Nagle jak nie rozlegnie się krzyk rzeczonej babci na cały głos (cytuję): "Gdzie się k*rwa pchasz, ty j*ebana kobieto?!".

Szok na twarzy mojej znajomej i ze 40 innych osób w autobusie - nie do opisania.

Osobiście, od zawsze wiedziałam, że chamstwo w Warszawie jest, ale nigdy nie spodziewałabym się, że obca osoba może się tak wyrażać w stosunku do innej obcej osoby. A tym bardziej w tym wieku.

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -5 (49)