Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sygin

Zamieszcza historie od: 31 marca 2014 - 9:57
Ostatnio: 30 marca 2016 - 15:25
  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 770
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 34
 

#61569

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia może nie piekielna, ale mnie ubawiła.

Do salonu przychodzi klient odebrać reklamację, chłopak na oko w wieku licealnym. Sprawdzam po nazwisku w systemie, reklamacja uznana, więc proszę klienta o protokół reklamacyjny. Wywiązała się taka mniej więcej rozmowa ([J]- ja, [K]-klient):
[K]: Ale ja tę kartkę zgubiłem.
[J]: W takim razie proszę o jakiś dowód tożsamości, żebym mogła sprawdzić czy dane się zgadzają.
[K]: A legitymacja szkolna może być?
[J]: Ostatecznie może być.

Grzebie chłopak chwilę w portfelu, niestety bez skutku.

[K]: Wie pani co, musiałem zostawić legitymację w domu. Może ja pani mój profil na fejsie pokażę, żeby pani wiedziała, że ja to ja?

Niestety jego profilowe na "fejsie" mi nie wystarczyło i chłopak musiał wracać po odbiór reklamacji następnego dnia.

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 485 (639)
zarchiwizowany

#60041

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielni klienci

Dorabiam sobie weekendowo w odzieżowym sklepie sieciowym, z wielkim H w nazwie i irytująco głośną muzyką. Co jakiś czas sklep przeżywa oblężenie z powodu szumnie ogłaszanych promocji na jednym z portali społecznościowych. Podobnie było w ten weekend.

Piekielnych sytuacji bez liku, ale jedna starsza klientka umiliła mi dzień. Kolejka, jak na salon w niezbyt popularnej galerii spora, aż 4 (!) osoby. Owa klientka [K2] druga w kolejności, klientka przed nią[K1] kupowała kilka rzeczy, dodatkowo coś zwracała, więc musiałam pobrać podpis, paragon - papierkowa sprawa, wydłużająca czas oczekiwania o (o zgrozo!) około 2,5 minuty. W międzyczasie podszedł do kasy kolega z przymierzalni, z pytaniem czy nie odciążyć mnie z rzeczy pozostawionych za ladą kasową (wiadomo, czasem się ktoś rozmyśli i przy kasie zostawi). Przydługi wstęp, teraz do sedna.

[K2]: Przepraszam, a czy MNIE ktoś może obsłużyć?

Podnoszę na nią oczy, bo wcześniej nie zwróciłam nawet na nią za bardzo uwagi, mea culpa.

Ja [J]: oczywiście, proszę poczekać, już kończę obsługiwać tą panią, przepraszam, że to tyle trwa, ale muszę dokonać zwrotu.

[K2]: No ale proszę mnie skasować!

[J]: Mamy tylko jedną kasę.

[K2]: No, ale państwa jest dwoje!

Wszystko tonem pełnym pretensji do całego świata, oczywiście.

[J]:Drugie stanowisko nie jest przeznaczone do kasowania, musi pani poczekać, aż obsłużę tą panią.

[K2]: Tak się traci klientów! To wilki błąd! Ja nie lubię być ignorowana! Co to ma znaczyć!

W tym momencie włączyła się faktycznie ignorowana klientka nr 1.

[K1]: W jaki sposób pani jest niby ignorowana? Stoi pani przecież tylko w kolejce.

Pani nr 2 spurpurowiała, rzuciła trzymanymi spodenkami na ladę, stwierdzając, że ona w takim razie nie będzie kupować. Ok, nie to nie, co poradzić. Skasowałam klientkę nr 1. Wyszła moja piekielność mała, bo kolejnych klientów przywitałam z uśmiechem mówiąc:

[J]: Dzień dobry, mam nadzieję, że nie czują się państwo ignorowani z powodu stania w kolejce.

Po 15 minutach, gdy ruch trochę zelżał, pani piekielna wróciła. Co dziwne, z uśmiechem na ustach, że te spodenki z takiego materiału fajnego, że klapki sobie dobrała, do spódnicy jej będą pasować, cała w skowronkach. Choroba dwubiegunowa czy o co chodzi?

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (273)
zarchiwizowany

#58960

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytam od pewnego czasu historie tu zawarte, czas abym podzieliła się czymś od siebie. Będzie o sąsiadach. Słowem wstępu, jestem pracującą studentką (jeszcze kilka miesięcy), do rodziców mieszkających na wsi ze dwa razy w miesiącu zaglądam na weekend. Podczas ostatniego pobytu przypomniała mi się jedna z wielu (!) historii związana z moim piekielnym sąsiadem, nazwijmy go pan Marian.
Pan Marian jest starym kawalerem, zbliżającym się na oko już do 70tki. Czepia się o wszystko, wyzywa dzieci przechodzące chodnikiem pod jego domem, jest złośliwy, ogólnie typowy stary kawaler. Ma stajnię z jakimś małym inwentarzem, kawałek pola no i sobie tak żyje pan Marian z dnia na dzień.
W moim rodzinnym domu od zawsze kochało się zwierzęta. Zwłaszcza moja mama dokarmiała bezpańskie (a czasami i pańskie) koty, pozwalała im spać w kotłowni w zimie, itp. W domu zawsze był psiak (albo chwilami 4-5) ogólnie bez zwierzaka w domu jak bez ręki.
Przydługi wstęp był, teraz do sedna. Kilka lat temu, gdy byłam tuż po maturalnej klasie, jadąc z mamą samochodem zobaczyłyśmy leżącego w polu psa. Pies biały jak śnieg, więc się na świeżo zaoranym polu rzucał w oczy. Leży sobie psina smutno i skomli (z samochodu oczywiście nie słychać że skomli, o tym się przekonałam gdy do psiny podeszłam). Nie byle jaki był to piesek, bo prawdziwy owczarek podhalański. Patrząc z perspektywy czasu nie wiem czemu wyskoczyłam z mamą z auta jak z procy, wielkie psisko mogło nam w końcu niezłą krzywdę zrobić. Ale piesek grzeczny, patrzy tylko na nas smutno. Oczywiście telefon do taty, żeby się z busem do nas zawinął i jakąś smyczą. Psa do tego busa (jak zobaczył coś do jedzenia oczy mu się zaświeciły i wskoczył niemal od razu). W domu dokonujemy oględzin nowego domownika, choć pozwolił do siebie podejść blisko tylko mi i mamie, na tatę warczy, boi się widać. Zwierzę wychudzone, bite wyraźnie, brudne i zabiedzone. Telefon do okolicznego weterynarza, będzie jutro bo dziś już nie da rady. Następnego dnia lekarz psa obejrzał (choć trzeba było mu kaganiec założyć po poprzednim staruszku, psina bała się strasznie facetów). Zagłodzony rzeczywiście, raczej nie uciekł nikomu tylko go ktoś bezceremonialnie wywalił z domu, bijąc i znęcając się wcześniej. Pomacał, postukał, w sierść zajrzał, zaszczepił, dał coś na robaki i pchły. Cmokał tylko pod nosem, jak można być takim debilem i takiego pięknego psa wywalić. Sam by chętnie przygarnął, jeśli go nie chcemy. Ja już niestety w psie zakochana, nie dam i już. No trudno, pieska odrobaczyć, dokarmić, jakby się coś działo to dzwonić.
Teraz pora na sąsiada. Akcję przywożenia psa do domu widział przez płot, co słyszał to nie wiem. Otóż następnego dnia wizytę składają nam dwaj panowie policjanci. Nabuzowani od razu, z krzykiem niemal, że mają zgłoszenie, że psa głodzimy, bijemy, znęcamy się itp. Psa pokazać. W tym momencie wyskakuje na nich mój jamnik, który złodzieja nawet zalizałby na śmierć. Panowie trochę przystopowali, psa pogłaskali "eee.. to chyba nie ten?". A no nie. Mówię im, że psa znaleźliśmy dwa dni temu, weterynarz był, zaszczepił, psa pokazuję. Rzeczywiście chudy strasznie, na widok panów policjantów wcisnął się w kąt garażu w którym tymczasowo spał, powarkuje tylko cicho. Panowie dzwonią do weterynarza, no rzeczywiście prawdę mówię, inicjatywa piękna, my się dobrze psem zaopiekujemy, bo już nie raz u nas był i wie że psa nie skrzywdzimy. Panowie policjanci całkiem już rezon stracili, pochwalili że psa przygarnęliśmy, ładne psisko rzeczywiście. Jednemu głupio było, ze taki niemiły na początku, no ale zgłoszenie dostali, że pies od dłuższego czasu katowany i głodzony, a oni widzieli już wcześniej jak ludzie psy traktują czasami to i teraz się spodziewali najgorszego. Psiak jest u rodziców do tej pory, wyczesany, dokarmiony i szczęśliwy, choć już trochę przygłuchy (ma swoje lata jednak), zawsze na mój widok się cieszy, a i taty się już nie boi, sielanka.
Piekielność? Jak można być takim ch*jem i psa katować, widać, że był czyjąś zachcianką i się znudził (zakup psa takiej rasy nie jest tani przecież). Pewnie wył i szczekał, bo taka bestia przestrzeni potrzebuje, to po co z psem wyjść na spacer, lepiej mu za*ebać. Do sąsiada: panie Marianie, jeszcze raz zobaczę w zimie, że pana pies w budzie nawet słomy nie ma, to nie będę pana miesiąc upominać, tylko od razu na policję dzwonię...

sąsiedzi

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (34)

1