Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SylaPopyla

Zamieszcza historie od: 20 lutego 2015 - 14:02
Ostatnio: 29 kwietnia 2019 - 13:35
  • Historii na głównej: 7 z 14
  • Punktów za historie: 2909
  • Komentarzy: 14
  • Punktów za komentarze: 34
 

#84497

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam piekielnego wujka. Będzie długo.

Wujek jest najmłodszy z rodzeństwa, ojca stracił młodo i jest rozpieszczony do granic. Zaraz po studiach w rodzinnej małej mieścinie otworzył sklep, który na początku całkiem nieźle prosperował. W sklepie zatrudnił moją mamę, która robiła za niego prawie wszystko - była sprzedawcą, ale też płaciła rachunki, podatki, wystawiała faktury, czasem nawet jeździła po towar. Wujek mieszkał w innym dużym mieście, 100 km dalej, dostarczał towar i inkasował zyski.

Zachęcony sukcesem, wziął kredyt i otworzył kolejne 2 sklepy, które niestety szybko upadły. Wujek popadł w długi - kredyt na otwarcie, rachunki, pensje, psujący się towar...

Na spłatę długów pożyczał pieniądze od prawie każdego członka rodziny. Moja mama pożyczyła mu najwięcej, bo akurat miała oszczędności, a jej młodszy braciszek płakał w słuchawkę, że komornicy go straszą więzieniem.

W życiu prywatnym też mu nie wyszło - ma dwójkę dzieci - jedno nieślubne, a z matką drugiego się rozwiódł. Alimentów nie płaci, bo twierdzi, że nie ma z czego.

Moja mama przez 2 lata pracowała w sklepie bez wypłaty, bo liczyła na to, że uda się podnieść z tego dołku. Płaciła rachunki i podatki w miarę możliwości, ale niedofinansowany sklep tracił klientów, bo towaru było mało. Ostatecznie Wujek sklep zamknął, pozostawiając niezapłacony ZUS, pensję mamy i pożyczkę na spłatę długów. Pozostałych członków rodziny poza moją mamą spłacił.

Wujek miał pracę na stanowisku kierowniczym w sklepie w dużym mieście. Kiedy komornicy dobrali mu się do pensji, rzucił pracę, bo nie będzie pracował, żeby mu zabierali. Pracuje teraz na czarno.

Adres zamieszkania ma zgłoszony u swojej mamy, która niedawno zmarła. Dom ma nieuregulowane sprawy sądowe, którymi zajmuje się moja mama, żeby była możliwość sprzedaży i podziału majątku.

Babcia za życia starała się spłacać długi syna, ale ze swojej marnej emerytury spłacała bardzo małe kwoty. Cały czas nachodzili ją komornicy i straszyli, że odbiorą jej dom. Śmiem twierdzić, że gdyby nie stres, może pożyłaby dłużej. Babcia całej rodzinie tłumaczyła, że po sprzedaży domu (za życia chciała go zamienić na kawalerkę w bloku) chce w pierwszej kolejności spłacić długi Wujka z jego części majątku.

Cała rodzina zna sytuację i do niedawna wszyscy zgodnie twierdzili, że plan jest taki - kończymy sprawy sądowe, sprzedajemy dom, dzielimy majątek, z części W spłacamy długi, a pozostali dostają swoją część pieniędzy. Długi W są tak duże, że nie ma mowy o spłacie ich w całości, ale chcieliśmy chociaż, żeby mama odzyskała swoje pieniądze i żeby zapłacić zaległe alimenty na dzieci, a resztą niech się martwią wierzyciele.

Nie byłoby tej historii, gdyby było tak pięknie. Ostatnio Wujek przyjechał, naopowiadał bzdur rodzinie i teraz wszyscy twierdzą, że mamy się nie wtrącać w Wujka sprawy, on sam zajmie się swoimi długami. Mało tego - Wujek stwierdził, że żadnych zobowiązań wobec mojej mamy nie ma, przecież sobie sama odbierała swoje wypłaty z kasy, do której miała pełny dostęp. Rodzina skłócona, nie wierzą mojej mamie, mimo że nigdy nie zawiodła ich zaufania.

Aliementów on spłacać nie będzie, bo twierdzi, że cały czas daje jakieś pieniądze dziecku (była żona twierdzi, że raz kupił dziecku buty i kilka razy w ciągu kilku lat dał po 50 zł kieszonkowego).

Wujek przed rodziną zgrywa biednego, oszukanego przez wszystkich człowieka, a sam od wielu lat jeździ sobie z panienkami na wczasy, chodzi po drogich restauracjach, uprawia sporty ekstremalne itd., co relacjonuje na Facebooku.

W tym samym czasie moja mama została bez pracy i środków do życia (jest rozwódką), wszystkie oszczędności oddała swojemu bratu i był czas, że naprawdę miała 0 zł na koncie. A on przyjeżdżał i opowiadał, jak wczoraj był z dziewczyną w restauracji Magdy Gessler w zupełnie innym mieście. Zapytany przez moją mamę, czy skoro stać go na takie wyjazdy, to mógłby jej spłacać chociaż po 100 zł miesięcznie długi, bo ona nie ma nawet na chleb, odwrócił się i zmienił temat.

Wymyślił sobie teraz, że wystąpi o upadłość konsumencką. Cała rodzina mu przyklasnęła, bo to takie wspaniałe rozwiązanie. Nikt chyba nie rozumie, że żeby uzyskać upadłość konsumencką, trzeba mieć ważny powód. Wujek sam zrezygnował z pracy, a jego Facebook (profil w żaden sposób nie utajniony, podpisany imieniem i nazwiskiem) trzeszczy od zdjęć z wyjazdów. Gdyby jakimś cudem zasądzono upadłość, moja mama i jego dzieci pozbawione byłyby jakiejkolwiek możliwości odzyskania pieniędzy.

Ręce mi opadają, nie mam pojęcia, czy da się to jakoś rozwiązać. Mama nie poda własnego brata do sądu, z resztą po co, skoro ma taką listę długów, że musiałby w totka wygrać, żeby to spłacić. Dowodów żadnych nie ma, wszystko odbywało się gotówkowo, bo to przecież rodzina, przez kilka lat współpraca układała się dobrze, dopiero potem się popsuło.

Nie mogę tylko uwierzyć jak to się stało, że moja mama, która całe życie dla wszystkich jest pomocna i kochana, została uznana za kłamcę i wichrzyciela, a znany ze swoich ekscesów Wujek przekonał rodzinę, że jest niewinny i pokrzywdzony przez wszystkich bliskich i wszystkie instytucje, z którymi miał styczność.

rodzina

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (143)
zarchiwizowany

#82477

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Chciałabym opisać jeden z piekielnych efektów 500+
Nie wiem czy był już poruszany, bo nie czytam 100% tekstów, ale ciągle chodzi mi po głowie i muszę się uzewnętrznić.

Mam dzieci. Dzieci, jak to dzieci, szybko wyrastają z ciuchów, zmieniają zainteresowania i zabawki, którymi sie bawią, więc mam całe sterty rzeczy już nie potrzebnych, których na różne sposoby próbuję się pozbyć. W rodzinie nie mam dzieci młodszych od moich, więc rzeczy w dobrym stanie próbuję sprzedać, a te w nieco gorszym oddać potrzebującym.
No właśnie - próbuję, bo to wcale nie jest łatwe.
Sama kupuję większość rzeczy z drugiej ręki, a sprzedaję jeszcze taniej np. kupuję koszulkę dla syna za 6zł (nowa kosztuje 10-30zł) potem sprzedaję za 3zł. Sprzedaję rzeczy sezonowo - letnie ciuchy pod koniec wiosny itd.
Ja na każdy rozmiar na 1 dziecko wydaję ok 400-500zł, więc nowa wyprawka na pewno kosztuje grubo ponad 1000zł, a dzieciaki zmieniają rozmiary nawet 2-3 razy w roku. Zabawki i inne akcesoria to kwoty jeszcze większe.
Na urodziny czy święta od lat tłumaczę dziadkom i chrzestnym, że nie mam nic przeciwko temu, żeby kupowali zabawki używane. Nie dociera. Tylko z 1 kuzynką mam układ, że oni nam dają prezenty używane, my im też. Dzięki temu ostatnio w budżecie 100zł chrześniak dostał 4kg oryginalnych klocków lego zamiast pudełeczka, z ktorego ledwie da się coś zbudować.

Jeszcze 2 lata temu praktycznie wszystko, co wystawiałam sprzedawało się prawie od razu. Teraz mam problem, żeby sprzedać cokolwiek. Czasem stopniowo obniżam cenę kilka razy i po wielu miesiącach cośtam się udaje.
Zaczęłam wstawiać rzeczy do komisów, ale pracownik jednego z nich poinformował mnie, że w ostatnim roku sprzedaż spadła im o 90%, więc nic nie obiecuje. Komisy i ciuchlandy upadają jeden o drugim. Aktualnie w miarę dobrze funkcjonuje w okolicy tylko jeden, w którym przyjmują tylko i wyłącznie markowe ciuchy bez najmniejszych śladów użytkowania i drogie zabawki i akcesoria.

Ta sytuacja dotyczy też rzeczy, ktore chcę oddać za darmo! Wystawiam ogłoszenie na kilku portalach i nie ma chętnych na dresy ze śladami prania lub małą plamką. Nikt nie chce zimowej kurtki, w ktorej brakuje kaptura ani skórzanych butów, które mają zdarty czubek. Nie przyjmują tego osoby prywatne, domy dziecka, domy samotnej matki ani fundacje. Mogę co najwyżej wyrzucić do kontenera, z którego trafi to od razu do przerobienia na czyściwo przemysłowe. A przecież to są ciuchy, w których moje dzieci chodziły do samego końca, aż wyrosły. Po domu, do piaskownicy... Ale ja mieszkam w domu prywatnym, trochę na odludziu i mam spoko sąsiadów.
Oddać udało mi się ostatnio 2 paczki ciuchów, które na własny koszt wysłałam na jakieś malutkie wioski. I sama znalazłam chętnych, nie oni mnie. Osoby naprawdę potrzebujące często nie mają internetu.

Rozmawiałam ostatnio z kumpelą, która sama ma 3 dzieci, w tym nowonarodzone bliźniaki. Pożyczyłam jej cały bagażnik ciuchów po moich dzieciach, których od dawna nie mogę sprzedać. Powiedziała mi, że ona wie dlaczego tak jest. Sama nie odważy się nałożyć swoim dzieciom do piaskownicy pod blokiem ubrania z najmniejszą plamką czy butów ze zdartym czubkiem, bo sąsiadki natychmiast lecą na skargę do MOPSu i opieki społecznej, że dzieci zaniedbane, a ona na pewno przepija 500+.

Tak więc zamiast inwestować w edukację lub wakacje albo oszczędzać na dobry start w dorosłość, rodzice kupują dzieciakom sterty nowych ciuchów, rowerków i zabawek. Nie da się później odzyskać nawet części wtopionych pieniędzy, małe lokalne biznesy upadają i produkujemy sterty rzeczy, których szkoda wyrzucić, a chętnych na używane brak. Brawo!

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (39)

#80196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odwiedziłam niedawno moją babcię.

W odwiedziny poszłam ze swoją mamą i 2 małych dzieci. Jedno z tych moich dzieci zafajdało pieluchę, więc ją zmieniłam. Wiem, że ludzie bezdzietni często nie życzą sobie takich zapachów w domu i wcale się nie dziwię. Zawiązałam pakunek dodatkowo w reklamówkę jednorazową i, coby nie smrodzić babci w domu, spytałam, czy mogę wyrzucić pieluchę do kosza na podwórku - wiecie, tego, z którego śmieci zabiera firma. Bardzo się zdziwiłam po otrzymaniu odpowiedzi.

Babcia: NIE! Pieluch nie wyrzuca się do śmieci.
Ja: <karpik> Ok, zabiorę ze sobą.
Mama: Wszyscy ludzie wyrzucają pieluchy do śmietników.
Babcia: Nie. Nikt tego nie robi. Jak tak można? Przecież to śmierdzi!
Mama: Inne śmieci też śmierdzą. Przecież coś trzeba z tymi pieluchami robić.
Babcia: Nikt nie wyrzuca śmierdzących rzeczy do śmieci. Przecież to wstyd, jak sąsiad będzie przechodził obok śmietnika. Śmieci zabierają tylko raz na dwa tygodnie.
Ja: No to co ludzie robią z pieluchami?
Babcia: Ja nie wiem, co oni z nimi robią, ale na pewno nikt nie wyrzuca do śmieci.

Może ktoś mnie oświeci - co się robi ze zużytymi pieluchami? :)

babcia

Skomentuj (48) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (144)

#78597

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z zawodu jestem księgową. Niedawno postanowiłam porzucić pracę na etacie i otworzyć własne biuro. I zaczęło się... Na szczęście pojedyncze jednostki stosują się do poniższych zasad. Gdyby wszyscy się tak zachowywali, zamknęłabym biuro natychmiast, bo szkoda zdrowia psychicznego :)

Poradnik - jak wkurzyć księgową:

1) Mimo, że prowadzisz firmę od kilku lat, co miesiąc bądź niezmiernie zdziwiony, że do 15go masz zapłacić ZUS, do 20go podatek dochodowy, a do 25go VAT. Podatki? Jakie podatki? Dlaczego dopiero dziś mi pani o tym mówi?!

2) Zadawaj w kółko te same pytania. Może za 10tym razem uzyskasz inną odpowiedź?

3) Nigdy nie dostarczaj dokumentów na czas. Dawaj księgowej dokumenty dzień przed terminem zapłaty podatku, a potem wściekaj się, że nie wiedziałeś wcześniej jaki podatek będziesz musiał zapłacić. Ewentualnie wyślij zupełnie nieczytelne zdjęcia zrobione przestarzałym telefonem po ciemku.

4) Nie odpisuj księgowej na żadne e-maile ani SMSy, nie odbieraj też telefonów. Jeśli pisze po raz 3 w tej samej sprawie, odpisz, że załatwisz "na dniach" i poczekaj jeszcze ze 3 tygodnie (albo miesiące). Potem sam zadzwoń w piątek o 21:00 , a jak księgowa nie odbierze, w sobotę wyślij pełnego jadu maila jak to ciężko się z nią skontaktować.

5) Nie opisuj faktur mimo notorycznych próśb. W końcu księgowa i urzędnicy powinni sami wiedzieć po co ci telewizor, lalka Barbie i buty z CCC w firmie.

6) Nie bierz faktur na zakupy do firmy, bo:
a) na firmę dostaniesz krótszą gwarancję
b) kolejka do punktu wystawiania faktur jest za długa
c) zapomniałeś swojego NIP
d) weźmiesz innym razem, na przykład za 3 miesiące
e) przecież paragon wystarczy
Potem awanturuj się, że podatek wyszedł za duży i księgowa ma ci to wrzucić w koszty na podstawie zeznań świadków.

7) Nie płać za rozliczone PITy roczne żony, babci, teściowej i 3 kolegów. Jak to? To tego nie obejmuje umowa na księgowość twojej firmy?

8) Dzwoń milion razy pod rząd, bo księgowa teraz natychmiast ma ci wystawić rachunek dla pracownika. Przecież nie wiesz ile masz zapłacić, a pracownik przed chwilą dał ci zestawienie godzin pracy i chce dostać wypłatę do ręki. Co miesiąc płacisz tyle samo? To nie ma znaczenia, może składki ZUS się nagle niezapowiedzianie zmieniły? A poza tym nie chce ci się przecież szukać ile to ten pracownik zarabia. On wie? Nie, na pewno kłamie...

9) Traktuj księgową jak swoją sekretarkę, archiwistkę, doradcę kredytowego, ubezpieczeniowego i prawnego w 1. W końcu jesteś klientem - płacisz (mało i nieterminowo, ale jednak) i wymagasz!

10) Księgowa ma zaplanowany i zapowiedziany zabieg w szpitalu i wyznaczyła na całe 3 dni zastępstwo? Nie ufaj nikomu nowemu. Zadzwoń do szpitala i domagaj się odpowiedzi na wszystkie mało istotne pytania z pierwszej ręki. To nie może czekać, przecież do terminu załatwienia sprawy zostało już tylko 22 dni!

11) Podważaj wszystko, co ci doradza księgowa. Przecież sąsiada bratanek też prowadzi firmę i zrobił coś, co mu się opłaciło, to i tobie się opłaci. Co z tego, że firma działa w innej branży, rozlicza się na innych zasadach i nie jest VATowcem w przeciwieństwie do ciebie? Przyślij księgowej na potwierdzenie swojej tezy artykuł z plotkarskiego portalu internetowego z 2003r, ewentualnie print screen z forum dla Sebixów.

12) Co miesiąc wyszukuj co najmniej 3 sposoby na oszukanie Urzędu Skarbowego i oczekuj od księgowej dogłębnej analizy tej pseudooptymalizacji podatkowej. Nie opłaca się? Nie da się tego zrobić zgodnie z prawem? A niezgodnie z prawem księgowa nie chce? Patrz pkt 13.

13) Księgowa zwróciła ci uwagę, że nie tak miała wyglądać współpraca? Zmień księgową. Wygarnij jej, że:
- nie ma prawa od ciebie wymagać respektowania zapisów umowy, bo to ty jesteś klientem i wymagasz
- ma małe dzieci i to ich wina, bo spędza z nimi za dużo czasu zamiast ślęczeć nad twoimi 15ma fakturami cały miesiąc
- za tak NISKĄ cenę to w sumie mogłeś się tego spodziewać
- a tak w ogóle to jest beznadziejna tak samo jak 2 poprzednie.

Tadam :) Historia prawdziwa.
Na szczęście inni klienci stosują się do 1, max 2 punktów na raz. Tylko jeden kombos mi się na razie trafił. Pożegnaliśmy się w niezgodzie.

uslugi

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 226 (236)

#75122

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mamy sezon na wynajmowanie mieszkań, więc dodam parę historii z drugiej strony.

Mam kawalerkę w Warszawie. Kupiona na kredyt jeszcze za czasów studenckich, bo miałam dość castingów, piekielnych współlokatorów i wynajmujących, a poza tym okazało się, że rata wychodzi mi dużo taniej niż wynajem. Po wyjściu za mąż i przeprowadzce do innego mieszkania, kawalerka poszła na wynajem.

Biorę za nią tylko tyle, żeby spłacić ratę kredytu, opłacić czynsz i podatek od wynajmu + 100zł na niespodziewane wydatki i remonty, które co chwilę się zdarzają. Razem wychodzi cena kilkaset zł niższa niż mieszkania w okolicy, tym bardziej za ten standard (meble co prawda kilkunastoletnie, ale za to sprzęty agd wszystkie nowe, a łazienka wyremontowana).

Lokatorzy zmieniają się rzadko, bo cena niska, a lokalizacja niezła. Ale jak już się zmieniają, to za każdym razem przeżywam traumę. Zawsze, ale to zawsze, dostaję telefony lub/i e-maile z pretensjami, że dlaczego tak drogo?! Osoby, które w najmniejszym stopniu nie są zainteresowane wynajmem muszą prawić mi litanie, że wszyscy wynajmujący to złe, kapitalistyczne świnie, które tylko wyzyskują biednych studentów/bezrobotnych/matki z dziećmi zamiast jako bogaci wspierać tych biednych. Że biorą kredyty i potem każą ją spłacać nieszczęsnym lokatorom!

Kiedy próbuję argumentować takim osobom dlaczego nie mogę wynajmować taniej (bo musiałabym dopłacać do tego interesu, a nie o to chodzi...), słuchawka zostaje rzucona, a konwersacja mailowa zakończona. Tylko po co to? Serio ktoś myśli, że jak na mnie nakrzyczy przez telefon albo naubliża w mailu, to mu obniżę cenę za mieszkanie? Może bym obniżyła, gdyby zainteresowanie było mniejsze albo gdyby ktoś opowiedział mi historię swojej niedoli ściskającą za serce, ale tak?

Historia nieco inna, z ostatniej takiej zmiany lokatorów:
Dzwoni chłopak pracujący, bardzo zależy mu na mieszkaniu bo jest zaledwie 5min piechotą od jego pracy. Proponuje, że zapłaci mi za pół roku z góry, ale w zamian ja obniżę mu cenę 100zł za miesiąc. Nie zgadzam się i tłumaczę mu, że nie potrzebuję akurat szybkiej gotówki, za to potrzebuję regularnych wpłat na rachunek bankowy używany tylko do celu spłaty kredytu za mieszkanie, bo inaczej bank podwyższy mi oprocentowanie kredytu. Poza tym cena jest skalkulowana na styk żeby pokryć koszty, które ponoszę i nie mogę z niej zejść, a chętnych za wyższą cenę nie brakuje.

Chłopak nie rezygnuje i ponawia ofertę jeszcze ze 3 razy, nie zmieniając argumentów. Na koniec strzela focha i rzuca słuchawką. No cóż, jeśli stać go na zapłatę za pół roku z góry i jeszcze na początku rozmowy ujawnia, że bardzo mu się podoba lokalizacja, to naprawdę nie wiem na jakiej podstawie oczekuje negocjacji cenowych. Może powinnam od razu zawyżyć cenę w ogłoszeniu i potem ją spuścić, żeby potencjalny lokator był usatysfakcjonowany?

Warszawa_wynajem

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 239 (277)

#75123

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wynajmuję mieszkanie. W mieszkaniu założona jest nowa (wtedy niespełna 2-letnia) instalacja gazowa i czujnik gazu dla bezpieczeństwa (taki włączany do prądu wtyczką, nie sufitowy). Raz w roku odbywa się obowiązkowa kontrola instalacji przez fachowca.

Po ostatniej kontroli pisze do mnie lokator, rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
L: Fachowiec stwierdził nieszczelność instalacji gazowej przy kuchence gazowej. Kazał zakręcić gaz i to naprawić w ciągu 2 dni albo zaraportuje do wspólnoty. Naprawa 200zł, może przyjść jutro.
J: Trochę nie chce mi się w to wierzyć, bo instalacja jest nowa, a poza tym gdyby gaz się ulatniał, to czujka by dała znać.
L: Jaka czujka?
J: Wisi obok lodówki, taka okrągła, biała.
L: A nie, ona jest wyłączona, leży gdzieś w szafie.
J: ??? DLACZEGO?
L: Poprzedni lokatorzy ją wyłączyli bo ponoć ciągle wyła... Nawet nam powiedzieli, że nie byli pewni czy faktycznie gaz się nie ulatnia, więc na wszelki wypadek po każdym użyciu zakręcali gaz przy kuchence i nam też tak kazali.

Opadło mi wszystko, co opaść mogło. Od razu dopisałam w umówię bezwzględny zakaz wyłączania czujki z prądu i obowiązek zgłaszania wszelkich alarmów do mnie. Myślałam, że to oczywiste. Jak widać jednak nie.

Wyprzedzając pytania wyjaśnię dlaczego nie sprawdziłam tego przy zdawaniu mieszkania nowym lokatorom. Aktualnie mieszkam w innym mieście i takimi sprawami jak przekazanie kluczy, sprawdzenie czystości mieszkania i kompletności wyposażenia zajmuje się szwagier, który jest na miejscu. Czujki nie było na liście wyposażenia. Teraz już jest.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 296 (310)

#65092

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na studiach miałam strasznego pecha do współlokatorów. Albo może po prostu jestem zbyt wymagająca i nietolerancyjna =) Oceńcie sami.

Mieszkanie 1: 2 pokoje 2-osobowe, same dziewczyny.

1) Często zdarzały się zużyte podpaski pozostawione na podłodze w łazience (nie, nawet nie zwinięte w rulon).

2) Nagminne podkradanie jedzenia. Każda z nas miała swoją własną szafkę i półkę w lodówce, więc nie ma mowy o pomyłce. Dla upewnienia się przed dłuższymi wyjazdami robiłam markerem kreski na oleju, mące itp. - ZAWSZE po powrocie stan był kilka centymetrów niżej.

3) Ktoś spał w moim łóżku! - przed wyjazdem na ferie zmieniłam pościel na czyściutką. Po powrocie zastałam ją tak brudną i śmierdzącą, jakby spało tam stado meneli. Dziewczyny twierdziły, że nikogo tam nie było.

4) Impreza w moim pokoju w środku sesji, bez uprzedzenia - po powrocie z uczelni zastaję w swoim pokoju 17 (!!!) chłopaków i swoje 3 współlokatorki. Stado ludzi siedzi na moim łóżku zaścielonym tylko cienkim kocem i wylewa wódkę do mojej pościeli. Muzyka leci z mojego komputera, mimo, że każda współlokatorka ma swój. A następnego dnia rano o 8:00 egzamin...

5) Na szafie koło łóżka przyklejałam sobie na kartkach wzory matematyczne, żeby szybciej je zapamiętać. Pewnego dnia odkryłam, że minusy są zamienione na plusy (innym kolorem markera).

6) Raz zastałam wszystkie swoje mrożonki wystawione z zamrażarki na stół. Kiedy spytałam o co chodzi, 1 z dziewczyn stwierdziła, że właśnie wróciła z rodzinnego domu i ma bardzo dużo domowego jedzenia, a ja kupiłam swoje rzeczy w sklepie, więc są mniej warte i nie powinny zajmować miejsca w zamrażarce.

I taki smaczek - kiedy wypomniałam współlokatorkom podkradanie jedzenia, stwierdziły, że jestem bogatsza, więc mogę im sponsorować. Wywnioskowały to z faktu, że ja nie mam stypendium socjalnego, a one tak. Tylko, że ich stypendium socjalne było większe od kwoty, którą dawali mi rodzice...

Mieszkanie 2: tylko ja i 1 studentka.

1) Współlokatorka nie posprzątała ani 1 razu przez cały okres naszego wspólnego mieszkania. W kuchni za każdym razem, kiedy robiła sobie coś do jedzenia, było wszystko zachlapane, nakruszone i można się było przykleić.

2) Kupiłam sobie frytkownicę. Przyniosłam ją do domu i wyszłam, a kiedy wróciłam rączka była odłamana, a w środku był jeszcze ciepły olej pachnący na całą kuchnię rybą. Współlokatorka zapierała się rękami i nogami, że frytkownicy nie ruszała, mimo, że właśnie zajadała sobie z chłopakiem smażoną rybkę.

Mieszkanie 3: ja i dziewczyna z chłopakiem w 2. pokoju.

Wspólne mieszkanie przebiegałoby bezproblemowo, gdyby nie nałogi dziewczyny. Codziennie paliła papierosy w kuchni, mimo wcześniejszych ustaleń, że nie będą palić w domu. Ja mam astmę i jest to dla mnie bardzo szkodliwe. A w pokoju mieli balkon...
Dziewczyna codziennie przynosiła do domu przynajmniej 1 butelkę wina i namawiała mnie i swojego chłopaka do picia razem z nią. W razie odmowy awanturowała się, a następnego dnia historia od początku się powtarzała.

współlokatorzy

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (441)

#65028

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Na 2. roku studiów zaczęłam mieć problemy ginekologiczne. Zaczęło się od nawracających infekcji pęcherza. Tak mi się przynajmniej wydawało... Chodziłam do lekarzy rodzinnych, ale badania nie wykazywały zakażenia, więc lekarze spoglądali na mnie podejrzliwie i zarzucali mi, że chcę wyłudzić zwolnienie na uczelnię lub do pracy (w czasie wakacji). Ciągnęło się to miesiącami, brałam antybiotyki, piłam żurawinę i nic nie pomagało.

Na samym początku tych perypetii dostałam skierowanie na USG. Lekarz, który robił to badanie stwierdził, że 1 z jajników jest za duży i kazał zgłosić się do ginekologa. I tu zaczęły się schody. Byłam u 5 ginekologów (w tym państwowo, prywatnie i u "przyjaciela rodziny") - każdy z nich twierdził, że na USG nie ma nic niepokojącego, przepisywał mi tabletki antykoncepcyjne i koniec. Raz trafiłam też do urologa, który oczywiście nic nie wykrył.

Pewnej niedzieli zaczęłam krwawić z dróg moczowych. Natychmiast pojechałam na pogotowie, gdzie zostałam wyśmiana. Nikt mnie nawet nie zbadał. Lekarz (pielęgniarz?) spytał tylko czy przypadkiem nie dostałam miesiączki i kazał wziąć sobie NoSpę.

Następnego dnia zupełnie załamana poszłam do najbliższej przychodni i niemal z płaczem poprosiłam recepcjonistkę, żeby mi poleciła dobrego ginekologa, bo mam poważny problem i nikt mi nie wierzy. Szeptem (czy to zakazane?) podała mi nazwisko i jeszcze w tym samym tygodniu przyjął mnie przemiły pan, który zlecił mi sporo nowych badań, w tym m.in. groźnie brzmiące markery nowotworowe.

Okazało się, że miałam ogromną cystę na jajniku, która wynika prawdopodobnie z endometriozy (nie da się potwierdzić na 100% bez laparoskopii). Cysta uciskała mi pęcherz, co powodowało objawy jak przy zapaleniu pęcherza, a na koniec sobie pękła, czego wynikiem był mój niedzielny krwotok.
Lekarz przepisał mi odpowiednie medykamenty, żeby cysta się nie odnowiła i nie mógł uwierzyć w ignorancję swoich kolegów i koleżanek po fachu, która mogła doprowadzić mnie do utraty jajnika lub nawet całkowitej bezpłodności.

Kiedy się to działo byłam jeszcze młoda i niedoświadczona. Gdyby coś takiego przytrafiło mi się teraz, skarga poszłaby przynajmniej na pracownika pogotowia.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 411 (503)
zarchiwizowany

#65094

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pisałam pracę magisterską z ekonometrii.
Nie mieszkałam w mieście, w którym studiowałam, więc z promotorką utrzymywałam kontakt mailowy i telefoniczny.

Obliczenia do pracy chciałam wykonywać w Excelu, ale promotorka wymusiła na mnie korzystanie z pewnego darmowego programu, z którego nigdy wcześniej nie korzystałam. Nie był trudny w obsłudze, więc wszystko szło ok, aż do momentu, kiedy nie potrafiłam wykonać jednej z funkcji w tym programie. Próbowałam na milion sposobów, ale zawsze kończyło się to błędem.
Promotorka od momentu zgłoszenia tego problemu przestała odpowiadać na moje maile i odbierać moje telefony.
Doszłam do wniosku, że promotorka po prostu nie zna odpowiedzi na moje pytanie. Znalazłam więc osobę, która w swojej pracy zawodowej wykorzystuje ten program i dowiedziałam się, że niestety, ale w programie jest błąd i nie da się poprawnie wykorzystać funkcji, która była mi potrzebna. Można tylko obejść funkcję, wykonując część obliczeń w Excelu i wrzucając wstępnie obrobione dane do programu.
Tak też zrobiłam.
Dzień po wysłaniu pracy do promotorki, dostałam odpowiedź, że praca jest ok, uwag brak i można złożyć w dziekanacie.

I tutaj nasuwa się pytanie: za co płacą promotorom, jeśli nie za pomoc merytoryczną przy pisaniu pracy?
I po co promotorzy zmuszają studentów do wykorzystywania narzędzi, których nie da się w praktyce wykorzystać i których sami do końca nie znają?

promotorzy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (212)
zarchiwizowany

#65090

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wynajmujemy z mężem 2 mieszkania. Prawie zawsze, kiedy lokatorzy się wyprowadzają stwierdzamy braki w wyposażeniu i sporo pozostawionych rzeczy, głównie śmieci.

Z mieszkań zniknęły m.in.:
- 2 z 6 zasłonek z kompletu, starych jak świat i szytych specjalnie na bardzo niewymiarowe okna (gwarantuję, że nikomu się nie przydadzą)
- 1 z 2 rolet
- deska do prasowania
- kubki gratisowe z McDonalda, Pepsi itp. (za każdym razem max po 1-2)
- 3 przedłużacze (za każdym razem po 1)
- 3 obrusy (jednorazowo)

Najciekawsze rzeczy, które zostały:
- 2 olbrzymie wachlarze ścienne
- starodawny żyrandol
- kostium krokodyla dla dorosłej osoby
- bardzo długa płyta meblowa z wmontowanymi światełkami (chyba "góra" z dużej szafy)
- gramofon
- 2 obrazy
- i dla równowagi różnorakie kubki i miseczki

Wszystkie te rzeczy przechowujemy w razie, gdyby właściciele się po nie zgłosili, ale to się jeszcze nigdy nie zdarzyło, więc chyba w końcu trafią na Allegro lub OLX.

Pewnie od razu padnie pytanie dlaczego na to pozwalamy. Otóż mimo, że pobieramy kaucję, nie zawsze lokatorzy chcą się z niej rozliczać, bo np. niezapłacone rachunki przekraczają jej kwotę i lokatorzy "znikają" zostawiając klucze na stole w kuchni...
Częściej jednak klucze odbiera mój mąż, który nie zwraca uwagi na takie szczegóły jeśli nie ma większych zniszczeń lub braków.

Tak, bardzo dokładna lista przedmiotów jest dołączona do umowy i w razie gdyby zaginęło coś droższego, możemy się upominać, jednak do dyspozycji lokatorów pozostawiamy zazwyczaj rzeczy z naszych studenckich czasów i takie, których sami już nie potrzebujemy, bo np. kupiliśmy sobie nowsze. Nie chce mi się za to nikogo ścigać za przedłużacz wart 15zł.

lokatorzy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (42)