Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

SzynSzylka

Zamieszcza historie od: 12 kwietnia 2012 - 22:00
Ostatnio: 14 stycznia 2024 - 21:19
O sobie:

dom bez zwierzęcia to tylko puste miejsce

  • Historii na głównej: 15 z 27
  • Punktów za historie: 10335
  • Komentarzy: 216
  • Punktów za komentarze: 1416
 

#85671

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widział ktoś bezwłosą odmianę świnki morskiej?

Jakiś czas temu sklep, w którym pracuję sprowadził parkę takich (bez)futrzaków jako pierwszy zoologiczny w mieście. Maluchy chrupią marchewkę w klatce, a klienci podziwiają nietypowe stworzonko. Nagle dziewczyna, na oko licealistka, przekrzykuje gwar w sklepie: "A co to za dziwadła?!”.

Kolega, niewiele myśląc, wypala - "Hipcie karłowate!"... Świadkowie nie wiedzieli, czy śmiać się z żartu kolegi, czy z faktu, że dziewczyna przyjrzała się dokładniej, po czym wyjęła telefon i można było usłyszeć: „Tyyyy, nie uwierzysz, co mają w tym sklepie! Karłowate hipcie!”.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (186)

#85564

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka sytuacja - mam nadzieję, że uda mi się zrozumiale opisać.

Proste skrzyżowanie (najprostsze – po jednym pasie ruchu w każdą stronę), z jednej strony przystanek autobusowy, a przed nim namalowana zebra.

Jadę prosto przez skrzyżowanie, mijam je i zatrzymuję się przed pasami (z daleka widziałam, że ludzie wysiedli z autobusu i podchodzą do przejścia dla pieszych). Pan w średnim wieku w ostatniej chwili odskoczył do tyłu, a rozłożonymi ramionami odepchnął dzieciaki idące obok niego, ponieważ kierowca audicy jadącej za mną bez najmniejszej próby hamowania wyminął mój samochód z prawej strony, o mało co nie rozjeżdżając ludzi na chodniku...

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (158)

#62924

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tematyka, z jaką jeszcze nie spotkałam się na Piekielnych, ale zawsze musi być ten pierwszy raz.

Szefostwo jakiś czas temu postanowiło niedaleko sklepu otworzyć gabinet weterynaryjny dla małych zwierząt z psim fryzjerem. Co do opcji nr 2 trafiło na mnie i koleżankę – kursy, praktyki, certyfikat i strzyże sobie SzynSzylka psiaki wg wzoru lub indywidualnych życzeń właściciela psa (a czasem kota). Klienci różni, ale z reguły właściciele wychodzą z uśmiechem i zadowoleni z efektów – ale dziś, chyba z racji dyżuru w 13-tego trafiła się Pani Piekielna.

Krótkie wyjaśnienie realiów:
- pies musi być uwiązany, by zapobiec wyrywaniu się i ewentualnemu skaleczeniu psa,
- pies ZAWSZE zachowuje się inaczej w obecności właściciela, co NIE ułatwia pracy z psem, więc nie bez powodu strzyżenie odbywa się w osobnym gabinecie a nie w poczekalni przy pańci,
- psi fryzjer może zwykłego kundelka obciąć tak, by wyglądał jak pies z wystawy i na odwrót, możliwe są również najwymyślniejsze fryzury, ale TYLKO pod warunkiem, że pozwala na to stan okrywy włosowej.

A teraz właściwa historia.
Nie każdy chce, by jego psa strzyc wg wzoru, więc jak zwykle przed zabraniem się do pracy wypytuję się o szczegóły i powtarzam 2 razy, by mieć pewność, jak psiaka obciąć. Jedno z pytań:
Ja - Czy zostawiamy falbankę?
PP- Nie, brzuszek na łyso.

Klientka wyszła do poczekalni, a ja wzięłam się do pracy. Po paru minutach klientka wraca do gabinetu, a pies na widok pańci zaczyna się wyrywać.

PP – Falbankę pani obcięła?
Ja – Przecież powiedziała pani, że brzuszek na łyso.
PP – No ale falbanka miała zostać!
Ja – Przepraszam, widocznie się nie zrozumiałyśmy.
PP – No trudno, stało się.

No nic, strzygę dalej. Z czystej uprzejmości nie wyganiam babki, która co chwilę zagląda do gabinetu, co wywołuje ataki szału u psa, który myśli, że zaraz go zabierze. Co jest do przewidzenia - szarpanina wywołuje efekt psa ciągnącego na smyczy, czyli po prostu zaczyna charczeć. Podczas dalszej pracy okazało się też, że psiak ma kilka miejsc na łapach, na których włos jest przerzedzony, co miejscami dało efekt nadmiernego wycięcia sierści. Sprawdzałam dokładnie, czy to ja czegoś nie zepsułam, ale przerzedzenia pojawiły się w miejscach do których jeszcze nie doszłam, więc raczej nie mogłam zepsuć. Zostało mi jedynie przycinanie i układanie w taki sposób, by jak najwięcej tych przerzedzeń ukryć, jednocześnie nie skracając włosa, którego i tak było niewiele - najdłuższe włosy na psie miały max 3 cm, więc i tak niewielkie pole do popisu.

PP – (znowu weszła ku wariacjom psa) No brzuch ok., ale na nogach czemu pani falbanki nie zostawiła?
Ja – Przecież zostawiłam i (uprzedzając jej kolejne pytanie) nie skracałam nic, tylko wyrównałam te i tak krótkie włoski.

Nie zdążyłam skończyć strzyc, kiedy kobieta zaczęła zdejmować pętlę z szyi psa. Stwierdziła, że wystarczy stresu zwierzaka.

Wkrótce zadzwoniła do koleżanki z recepcji z żalem, przez co dowiedziałam się, że jestem niekompetentna, bo:
- nie umiem obsługiwać sprzętu bo walczyłam z maszynką – nie mogłam założyć ostrza, bo okazało się, że technik dzień wcześniej używał mojej maszynki do ostrzyżenia kotki przed operacją i jakoś zablokował mi uchwyt na ostrze – to było pierwsze strzyżenie od tamtej operacji więc wcześniej nie wiedziałam, że coś popsuł - co wyjaśniłam kobiecie podczas jej naprawiania (ale chyba do niej nie dotarło).
- nie radzę sobie ze zwierzakiem – obchodzę się ze zwierzakami delikatnie, choć tylko głupi myśli, że każdy pies stoi spokojnie, pozwala manewrować przy każdej części ciała różnymi narzędziami i nie wierci się. A czy jakbym użył siły albo szarpnęła psa zabierającego łapę to z kolei powiedziałaby, że nie mam podejścia albo się znęcam?
- pies dusi się na pętli – dopóki nie wchodziła to stał spokojnie i się nie szarpał to się nie dusił.
- pies był obcięty nierówno – żeby nie się nie powtarzać, patrz akapit o plackach rzadkiej sierści.

Dla porównania właściciel drugiego strzyżonego dziś psiaka jasno umiał określić swoje wymagania – nie dopowiadał niektórych szczegółów wyłącznie w myślach licząc, że jestem jasnowidzem, ani nie wymagał by z 3 cm włosów wyczarować falbanę do podłogi. Można? Można! I dodam, że psiak był jednym z najgrzeczniejszych na moim stole.

psi fryzjer

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 358 (464)

#62449

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedawno nasza stara pralka uznała, że przyszedł na nią czas. A wiadomo - jak odejść, to z hukiem. Tak więc po zalaniu mieszkania, korytarza (i trochę też sąsiadów niżej) wyzionęła ducha.

Przyszła pora na kupno nowej pralki. W końcu mama upatrzyła sobie jeden model (ładna, więcej programów i obrotów, cicha, do tego wymiary w sam raz). Jednak [P]ani z AGD upierała się, że [M]ama będzie bardziej zadowolona z modelu, który ona poleca, bo energooszczędny, bo ekologiczny, bo sierść z ubrań zbiera, bo cud miód orzeszki i cena 2x wyższa.

[M] - No dobra, a wyjaśni mi pani, na czym polega ta energooszczędność, bo mnie to zawsze zastanawiało.
[P] - No bo ona ma tak programator ustawiony, że pierze oszczędniej na dodatek i powtarza płukanie by było dokładniej...
[M] - A jak ona usuwa kłaki? Bo mamy psa i 2 koty, więc kłaków jest mnóstwo - może by mi pani powiedziała na jakiej zasadzie to usuwanie się odbywa.
[P] - Żeby pozbyć się futra to ona przy płukaniu wodę podgrzewa, i podczas prania grzeje o 20 stopni wyżej niż ustawione.
[M] - Zaraz, zaraz, ale ja czegoś tu nie rozumiem - skoro musi płukać 2 razy, to 2 razy więcej ścieków wyprodukuje, więc jak to się ma do ekologii? A poza tym, gdzie tu energooszczędność, skoro pralka sama sobie wodę dogrzewa o 20 stopni? A jeśli są w niej rzeczy, których nie można prać w wyższej temperaturze?
[P] - No bo ona tak kłaki usuwa...
[M] - Wie pani co, ja jednak za gadżety podziękuję i poproszę tamtą pralkę, a co do tej powiem tylko tyle, że rolka do ubrań jest tańsza, a tak samo skuteczna.

sklep AGD

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 520 (634)

#61418

przez (PW) ·
| Do ulubionych
K - Pani coś dla brojlerów bo mi zdychajom!
J - A powie mi pan coś więcej? Może jakieś objawy?
K - A skąd ja mam to wiedzieć? (a ja skąd mam wiedzieć?) No zdychajom po prostu, som, siedzom, jedzom i zdychajom - już z 10 mnie zdechło!
J - Ale czy zaobserwował pan jakieś niepokojące objawy? Niestety nie jestem lekarzem i mogę podać tylko lek pod kątem objawów, ewentualnie mogę zapisać pana w terminarzu by szef przyjechał i je obejrzał.
K - Ja nie wiem... (myśli aż para z uszu bije) ...może one biegunkę majo?
J - Pan się mnie pyta?
K - No bo ja nie wiem a one zdychajom.
J - Tym bardziej skąd ja mam wiedzieć, skoro ich nie widziałam?
K - No nie wiem a kiedy doktor bedzie?
J - Doktor jest w terenie - mogę albo pana umówić albo dać numer i umówi się pan osobiście.
K - To ja zadzwonie. (wyszedł bez numeru - myślę spoko, sporo rolników ma wizytówki albo numer szefa w telefonie).

Po tej rozmowie facet pojawia się regularnie co kilka dni i kolejne rozmowy wyglądają zawsze tak samo:
K - Szef jest?
J - Niestety jest w terenie.
K - To kiedy bedzie?
J - Nie wiem.
K - Bo mi dalej zdychajom!
J - Dzwonił pan się umówić?
K - No nie.

I tak w kółko - umawiać się nie chce, nie umie podać mi objawów, więc nawet nie mogę sama zapytać szefa co i jak i żeby przy następnej wizycie coś zaproponować, a na "zdychanie" samo w sobie niestety leku nie mam.

Rolnicy

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 475 (551)

#61400

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio w jednej z historii autor nawiązał do skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju. Po wczorajszej rozmowie telefonicznej mojego szefa, przypomniał mi się inny skecz: "BĘDZIE PAN ZADOWOLONY!"

Koło południa dzwoni telefon - odbiera [S]zef, przełącza na głośnik i rozmawia z [P]anią tele-naciągaczką.
[P] - Dzień dobry, tu firma Tele-Naciąganie w sprawie cudownej miodownej oferty przygotowanej specjalnie dla Pana odnośnie telewizji satelitarnej, czy mogę zająć chwilkę?
[S] - Chyba wiem, o co chodzi ale słucham.
[P] - Przygotowaliśmy specjalnie dla Pana cudowną miodowną ofertę odnośnie pakietu kanałów w telewizji satelitarnej, mianowicie proponuję Panu wspaniały super hiper ekstra luksusowy pakiet kanałów telewizyjnych, wszystkie kanały kodowane (chyba chodziło że miałby je odkodowane, ale brzmiało, jakby mieli mu wszystko zakodować), kanały filmowe, sportowe, przyrodnicze, seriale... no cud miód i pełna burżua i BĘDZIE PAN ZADOWOLONY!
[S] - Raczej nie jestem zainteresowany, nie mam czasu oglądać nawet tego co mam - jedyne co by mnie interesowało to obniżenie abonamentu.
[P] - Ale ja Panu proponuję wspaniały super hiper ekstra luksusowy pakiet kanałów telewizyjnych, ze wszystkimi najlepszymi kanałami, kosztuje tylko 300! (trzysta) złotych i jestem pewna, że BĘDZIE PAN ZADOWOLONY!
[S] - A ja pani tłumaczę, że nie mam czasu oglądać telewizji. Za to co mam płacę 180 zł, wstaję o 5 rano, wracam czasem nawet po północy i powie mi Pani kiedy ja mam to oglądać?
[P] - No bo Pan ma mniejszy pakiet od tego wspaniałego super hiper ekstra luksusowego pakietu kanałów telewizyjnych za jedyne 300 złotych - przy takiej ofercie gwarantuję panu, że BĘDZIE PAN ZADOWOLONY!
[S] - A ja Pani tłumaczę, że skoro nie mam czasu oglądać tego za co płacę 180 zł to tym bardziej nie będę miał czasu oglądać za 300 zł. Jeżeli poda mi Pani ofertę jakiegoś najmniejszego pakietu za mniejsze pieniądze to możemy podyskutować.
[P] - Ale ja nie mam takich w ofercie, dla Pana w ofercie mam super hiper ekstra luksusowy pakiet za jedyne 300 złotych i na pewno BĘDZIE PAN ZADOWOLONY!
(W czasie, kiedy ja zaczęłam zastanawiać się, czy to dzwoni automat, czy pani się po prostu płyta zacięła, szef wszedł na stronę internetową platformy której dotyczyła oferta i kontynuował)
[S] - (ogląda na stronie ofertę za 50 zł) Co mi Pani powie o pakiecie Comfort plus?
[P] - Niestety nie mam takiego w ofercie, dla Pana mogę jedynie zaproponować super hiper ekstra luksusowy pakiet za jedyne 300 złotych i wiem, że BĘDZIE PAN ZADOWOLONY!
[S] - Ale na stronie jest taka oferta i chciałbym, żeby mi Pani coś o niej powiedziała.
[P] - Niestety nie mam takich w ofercie, dla Pana mogę jedynie zaproponować super hiper ekstra luksusowy pakiet za jedyne 300 złotych i ponieważ oferta jest przygotowana specjalnie dla Pana to na 100% BĘDZIE PAN ZADOWOLONY!
[S] - Będę zadowolony jak zadzwoni Pani z ofertą pakietu za który nie będę musiał płacić astronomicznej sumy w czasie, kiedy nawet nie mam czasu oglądać telewizji. Do widzenia.

[S] - Kurna, uwierzysz SzynSzyla, że te osły już 4 raz do mnie dziś dzwonią z tą samą ofertą i żadne z nich nie widziało problemu w tym, że proponują mi ponad stówę podwyżki, mimo, że nie oglądam nawet tego, za co aktualnie płacę 180?

Tele-Naciągacze

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 432 (510)
zarchiwizowany

#61383

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po przeczytaniu o podkradaniu owoców w Zapomnianej Dolince postanowiłam, że napiszę, jak to jest budować dom w podobnym miejscu.

Kilka lat temu trafiła nam się okazja - działeczka 3000 metrów w dobrej cenie w rodzinnej wsi mojej mamy. No to wio - kredyt, kupno, papiery do zabudowy, budowa, wykańczanie... ogólnie dom stoi w połowie wykończony i jesteśmy w trakcie zagospodarowywania. Nowa nieruchomość stała się atrakcją, którą przez ostatnie lata żyła cała wieś:

1. Wyklęci jeszcze przed wprowadzką.
Pierwszy na scenę wchodzi proboszcz, który postanowił wykląć "nowych parafian" podczas mszy za to, że nie wpuścili go na kolędę mimo usilnego napierniczania w drzwi (wg sąsiada z naprzeciwka). Gdyby proboszcz zerknął przez okno tuż obok drzwi zauważyłby, że nie tylko nas nie było, ale i że dom wygląda jak gotowy, ale tylko z zewnątrz (w środku nawet ścian nie było).

2. Wycieczki turystyczno-krajoznawcze.
Muszę przyznać, przez całą budowę nie zginęło nic z materiałów (chyba, że ktoś przytulił coś na tyle niepotrzebnego, że nawet nie zauważyliśmy straty). Jednak, kiedy domek był w końcowym etapie budowy (przed montażem drzwi i okien) rodziców spotkała niespodzianka. Jak co kilka dni wybrali się po pracy na działkę, by obejrzeć postępy w budowie. Okazało się, że w domu ktoś już jest - koleś schodził właśnie z piętra. Na pytanie "co tu do jasnej ciasnej wyprawia" odpowiedział: "a bo wie pani bo tu się tacy jedni budują i to dom podobno cały z drewna i sobie przyszedłem popatrzeć". Pominę pełną wymianę zdań - podsumowując, koleś był oburzony faktem, że właściciele mogą nie życzyć sobie wycieczek po ich domu.

3. Procesja.
Jako że nie uczestniczymy w życiu kościoła, to wszelkie święta, tak jak inne wolne dni, przeznaczaliśmy na pracę w wykańczaniu domu. Tak się zdarzyło, że koło naszego domu przeszła procesja. Widok z okna wydał mi się dość zabawny - na przedzie szedł ksiądz i cedził swoje wywody a wszyscy za nim, zamiast pokornie słuchać, zapuszczali żurawia na nasz dom - niektórzy nawet wychodzili z grupy żeby lepiej się przyjrzeć budowli. Raczej nie było to spowodowane hałasem (akurat malowanie nie jest zbyt głośne) a samochód zdradzający naszą obecność stał za domem. W procesji uczestniczyła ciocia, która później powiedziała nam, że inne domy nie wzbudzały takiego zainteresowania. Co ciekawszego od wywodów proboszcza jest w zwykłym piętrowym domu? Zaczęłam zastawiać nad sprzedażą biletów i oprowadzania wycieczek.

4. Parking.
Dziękuję wszystkim, którzy w większe kościelne święta (zwłaszcza święto zmarłych) robili sobie parking na naszej działce. Czasami przestrzeń przed domem była zastawiana do tego stopnia, że nie mogliśmy dostać się do własnego domu. Ludzie po prostu uznali, że skoro nie ma jeszcze płotu, to fakt, że na działce stoi dom wcale nie świadczy o tym, że to prywatny teren. Rozwieszenie taśmy też nie dało wiele – część samochodów zastawiała wjazd a resztę postawiono tak, że taśma była napięta do granic wytrzymałości. Na prośbę przestawienia samochodu: „noszzzz kur… z jakiej racji?”. A z takiej, że nie prowadzimy strzeżonego parkingu i mamy prawo wjechać na własną działkę. Dziwne, że jak działka była przez lata pusta, to nikt nie pomyślał by tam parkować.

5. Rolnictwo.
Również z czasów przed postawieniem porządnego płotu. Pewien rolnik z jakiegoś powodu postanowił zawrócić pod naszym domem. Pół biedy, gdyby traktorem , ale pan szanowny zawracał wielkim kombajnem (tzw. bizon). Nie przejmował się nami stojącymi obok i dającymi upust nerwom, ani tym, że o mało co nie zerwał nam dachu. A mógłby zawrócić jadąc zgodnie z pierwszeństwem do okoła doliny – nadrobiłby najwyżej kilometr a zajęło by mu to mniej czasu niż manewry rozjeżdżające nam podjazd.
Zabawnych i piekielnych historii było więcej a jeszcze się nie wprowadziliśmy… Strach pomyśleć co dalej…

Wsi spokojna wsi wspaniała

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (337)

#61115

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Klient sprzed godziny. Aż musiałam zajrzeć do słownika.

Obecnie nie siedzę w sklepie, tylko w lecznicy u szefa, gdzie z towarów, oprócz leków, mam tylko kilka rodzajów psich i kocich karm dla okolicznych rolników i mieszkańców wsi (lecznica dużych zwierząt za miastem). Nie znam ludzi z nazwisk, kilku kojarzę z twarzy - gościa z dziś pierwszy raz na oczy widziałam.

K - Poproszę karmę dla psa.
Ja - Jaką?
K - Bo wie pani, sąsiadka kupuje, a mój pies jej wyjadł i muszę odkupić.
Ja - A jaką karmę sąsiadka kupuje?
K - A skąd mam wiedzieć?
Ja - To chociaż podpowie mi pan coś konkretniej, choćby jaki pies, bo obawiam się, że nie znam pana sąsiadki i nie wiem co dla niego kupuje.
K - Ale jak to pani nie wie?
Ja - Pracuję tu od niedawna (w sensie że w lecznicy), mieszkam daleko i mam prawo nie znać ludzi i nie wiedzieć co kupują, poza kilkoma klientami którzy często robią zakupy.
K - Pani jest niemiła!
Ja - Nie jestem niemiła, tylko spokojnie tłumaczę. A moją sąsiadkę pan zna? Tą co ma ogródek pod moim oknem?
K - A skąd skoro pani nie znam.
Ja - A pana widzę pierwszy raz, i mam wiedzieć kto jest pana sąsiadem i co kupuje?
K - To tej mi pani sprzeda.
Ja - Ile zważyć?
K - No to pani mi powinna doradzić.
Ja - Ale musi mi pan powiedzieć ile mam zważyć, skąd mam wiedzieć ile pan chce kupić albo ile pan chce pieniędzy przeznaczyć na zakup?
K - Pani jest niekompetentna.
Ja - Czyli mam zgadywać? Skąd mam wiedzieć czy klient chce 0,5kg, 2 kilo czy cały worek?
K - Do tego jest pani ordynarna. Jak tak można, pani taka młoda i dopiero zaczyna, a tu już taki minus? Jak pani się w pracy chce utrzymać? Co na to pani szef?
Ja - Nie sądzę by szef wiedział co kupuje pana sąsiadka. Ja pracuję w tej same firmie od 8 lat, a skoro pracuję dalej to szefostwo nie miało powodów do niezadowolenia. I osobiście nie mam problemów z dogadywaniem się z klientami, którzy wiedzą, czego chcą i nie wymagają od sprzedawcy czytania w myślach.

Serio, nie raz zdarzało się, że wymagano ode mnie bycia duchem świętym, ale koleś przegiął. Na prawdę byłam (wg słownika) wulgarna, prostacka, pospolita i w złym guście?

lecznica

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 372 (538)
zarchiwizowany

#61261

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako, że poprzedni pies łapał chyba każdą chorobę, jaką podają podręczniki (albo i nie podają), a i poprzednia kotka na przestrzeni lat zaliczyła kilka wizyt u weterynarza, obecna sunia i dwa kocurki są wychuchane i każdą niepokojącą sprawę natychmiast konsultuję z weterynarzem (czytaj - nie daję się tekstom, że samo przejdzie i nie mam panikować). A weterynarzy znam cały zastęp. Słucham u nich różnych opinii na różne sprawy, ale wszelkie rutynowe operacje (np. szczepienia, sterylizacje) a także poważniejsze sprawy natychmiast powierzam najbardziej zaufanemu, który nie raz pokazał, że ma podejście i serce do zwierzaków.

Ostatnio przyszła pora na pozbawienie męskości młodszego kocurka, a akurat z kasą krucho, więc poszukiwania, czy nie dałoby się taniej (w końcu operacja tak prosta, że sama potrafię ją zrobić, ale niestety nie mam uprawnień).

Szef - zrobiłby za darmo, ale nie chcę pakować się w długi wdzięczności wobec pracodawcy.

Znajomy lekarz - spoko, policzy taniej, ale pod warunkiem, że wcześniej kocurek pokryje jego kotkę. - Jaaasne, ale po 1 - kot ma w papierach i umowie kupna obowiązkową kastrację i zakaz krycia, czego zamierzałam dotrzymać, po 2 - kotka owszem, rasowa, tylko rasa się nie zgadza, po 3 - nigdy nie zgodziłabym się pokryć kotki ważącej niecałe 3 kg (a i to po porządnym posiłku i przed wypróżnieniem) kocurem, może i młodym i jeszcze nie wyrośniętym, ale mającym w genach ponad 10 kg.

Po dłuższych poszukiwaniach pozostała decyzja - robimy zrzutę i płacimy normalnie za operację, za to fachową i bez głupich warunków - u zaufanego doktora.

Kotek ma się dobrze, wszystko ok., dopóki kolejny znajomy lekarz nie dowiedział się przypadkiem, że poszłam do konkurencji. Awantura na sto fajerek, że jestem taka, siaka, że idąc do kogoś innego podważam JEGO kompetencje. Wytłumaczyłam, że jego nie brałam nawet pod uwagę, ponieważ nie podoba mi się jego podejście do leczenia i jego dość specyficzne poczucie humoru. Dlaczego? Otóż doktor pytany kilka razy o opinię, zanim zastanowił się nad konkretną odpowiedzią, z kamienną twarzą stwierdzał "UŚPIĆ". Ok, przywykłam, zwykle drążyłam temat póki nie skończył "żartować". Ale odkąd taka odpowiedź padła w sytuacji, gdy pytanie dotyczyło chorującej na serce kotki, nie drążyłam i przestałam prosić szanownego o konsultacje.

Tłumaczenie - przecież to tylko dowcipy, czego się czepiam. Moja odpowiedź (a w zasadzie pytanie) czy nie pomyślał, że czasem takie dowcipy mogą sprawiać przykrość? Czego się dowiedziałam? Że nie mam poczucia humoru i nie znam się na żartach.

Weterynarze

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (44)

#61142

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Żeby nie było, że tylko w sieciowych zoologicznych dzieje się zło.

Dla wyjaśnienia - lubię odwiedzać inne sklepy ze zwierzakami. Nie dlatego, by ogarnąć konkurencje pod kątem towarów czy usług, nie robię wywiadów - po prostu lubię zwierzaki i lubię je oglądać (zostało mi jeszcze z dzieciństwa, że muszę zajrzeć do każdego sklepu jaki mijam). A nuż inni mają zwierzaka, jakiego nie sprowadzamy albo takiego, jakiego w ogóle jeszcze nie widziałam na żywo.

Do rzeczy...

Szefostwo otworzyło kiedyś drugą filię naszego sklepu w markecie o realnej nazwie - niewielki jednoosobowy boks na uboczu galerii. Jakiś czas później na drugim końcu galerii jakiś inny prywaciarz otworzył podobny sklepik, może o trochę większej powierzchni - odwiedziłam go raz, ale po tym co zobaczyłam, nigdy więcej tam nie wróciłam:

- żółw stepowy o średnicy ok. 20 cm (pominę rozwarstwiającą się skorupę) siedział na trocinach w akwarium o boku ok. 25/40 cm (nie miałam miarki, więc podane wartości mogły odbiegać od rzeczywistości, ale proporcje się zgadzają - ogólnie zwierzak mógł tylko stać w miejscu bez możliwości odwrócenia się),
- króliki i świnki morskie miały tak przerośnięte pazurki, że można by było z nich zaplatać warkocze,
- do rażącego przeludnienia (przerybienia?) w akwariach, dochodzi krzywica u połowy ryb, braki w łuskach, zwłoki w każdym zbiorniku,
- po co sprzątać martwe zwierzaki? niech myszki pobawią się swoim martwym kolegą,
- na 5 koszatniczek 4 nie miały ogonów (odpadają im, kiedy się je ciągnie lub podnosi za ogon),
- większość gryzoni miała rany od walki ze sobą,
- ogólnie zwierząt było ok 3x więcej niż pozwalały na to warunki i wielkość klatek.

Nasz sklep zyskał na tyle popularność, że przy pierwszej okazji przenieśliśmy się do większego boksu na środku galerii - po krótkim czasie konkurencje nie wytrzymała takiego ciosu i postanowili zamknąć biznes. A może to nie przez nas tracili klientów tylko przez niekompetencję i nieuprzejmość, na którą skarżyli nam się klienci?

Przychodzi do nas właściciel z zapytaniem, czy nie przygarniemy kilku zwierzaków, bo on zamyka interes i nie ma co z nimi zrobić. Ok, jak za darmo daje, to nawet tak zapuszczone biedactwa możemy przyjąć. Przyniósł nam w kartonie wyrośniętego króliczka z pazurami niemal dookoła łapek i podstarzałą koszatkę (oczywiście bez połowy ogonka), ale nic - po doprowadzeniu do porządku nawet gratis do klatki można wydać, byle tylko miały lepiej (w takich przypadkach informujemy klienta, że możemy sprzedać zwierzaka albo gratis dać takiego po przejściach).

Mało piekielne?

No to wisienka na torcie:

Zamknęli sklep. Boks pusty kilka miesięcy, dopóki mały wędkarski sklepik nie postanowił powiększyć metrażu. Czego dowiedzieliśmy się, kiedy wędkarski się przenosił? Otóż, tego, że nie wszystkie zwierzaki gość oddał do nas - po ponownym otwarciu boksu cały market uderzył smród z akwariów i klatek. Tak - panu szanownemu nie chciało się nie tylko przynieść do nas wszystkich zwierzaków, ale i w ogóle wydać ich gdziekolwiek, posprzątać, zlać wodę z akwarium. Po prostu wysprzedał ile się dało do dnia zamknięcia, zabrał kilka wartościowszych rzeczy, a resztę zostawił jak stało - w tym również pełne akwaria z rybami i klatki z gryzoniami, które z braku pokarmu zaczęły zjadać się nawzajem.

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 918 (966)