Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Tarija

Zamieszcza historie od: 2 października 2011 - 12:48
Ostatnio: 30 marca 2018 - 20:14
O sobie:

https://www.youtube.com/watch?v=vCXsRoyFRQE&list=RDMMQ_F0Z8qn8SA&index=31

  • Historii na głównej: 69 z 115
  • Punktów za historie: 81391
  • Komentarzy: 677
  • Punktów za komentarze: 6821
 

#81636

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybrałam się na otwarcie restauracji, główną atrakcją było "Sushi całą noc, jesz ile chcesz".

Impreza była całkiem fajna, muzyka na żywo bardzo żywa, rzeźby z wasabi imponujące, kelnerzy przystojni, obowiązkowe drzewko bonsai z IKEA schło śmiercią męczeńską w najciemniejszym kącie, goście uśmiechnięci.

Nagle wkraczają ONI, cali na dżinsowo. Para mniej więcej trzydziesto - czterdziesto letnia, od góry do dołu w denimie, a z nimi, duża ilość małych dzieci. Powiedziałabym że najstarsze oscylowało w okolicach wczesnej podstawówki a najmłodsze w okolicach trzeciego trymestru. Nie jestem pewna czy wszystkie były dziećmi tej pary, wręcz wydaje mi się to mało możliwe, bo było ich przynajmniej 8 sztuk (nie doliczyłam się, bo się kręciły), wszystkie od góry do dołu w dżinsach. Troszkę się zdziwiłam, bo było grubo po dobranocce.

Para zagoniła dzieciaki na narożnik, obstawiła wszystkie przejścia wózkami, po czym rozpoczęli tłumaczenie starszym dzieciakom że mają pilnować młodszych. Następnie odmówili sobie jakąś modlitwę (nie żartuję) i ruszyli do stołu szwedzkiego.

O boże.

Dzieci łapią sushi w nie umyte łapy, odkładają na miejsce zgniecione, kłócą się o to kto będzie co jadł, rzucają w siebie krewetkami. Drą się, biegają, płaczą, wybierają całe garście imbiru (bo w kształcie kwiatka), nadgryzają kawałki sushi i plują na siebie "fuuuuuu!".

Jeden dzieciak ustawiał wieżę z sushi na ladzie, kiedy się wywaliła na ziemię, to pozbierał te rolki które się nie rozpadły z podłogi i rzucił z powrotem na stół.

Inny pomiot wsadzał do fontanny z czekoladą wszystko co jej się trafiło pod łapska. Owoce, łyżki, sushi (razem z całą ręką), serwetki, liść kwiatka doniczkowego. W którymś momencie zaczęła po prostu grzebać czymś w dolnej misie fontanny, wylewają czekoladę na stół i podłogę.

Niektóre dzieciaki próbowały sobie donieść jedzenie do stolików, docierała tak połowa jedzenia z talerza, reszta lądowała na ziemi, po czym była pracowicie rozdeptywana.

Młodsze dzieciaki urządzają zawody w pluciu colą przez nos.

Dwie starsze dziewczynki próbują ogarnąć młodsze rodzeństwo, które im w sumie dla zabawy robi na złość, chowa się pod stolikami, ucieka, piszczy. Rodzice od czasu do czasu krzyczą przez pół sali "Tymek nie ruszaj" ale na tym się ich udział kończy.

Inni goście bardzo szybko zaczęli się zbierać do domu, ja też postanowiłam się pospiesznie ewakuować. Jeszcze wychodząc widziałam jak Ojciec rodziny darł pysk na kelnera który usiłował ich wyprosić, nie wiem jaki był finał.

gastronomia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (214)

#81734

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jest sobie ulica, nazwijmy ją roboczo ulicą Piekielną.
Ulica jest ważnym łącznikiem pomiędzy kilkoma dzielnicami Dużego Miasta, w dodatku jest głównym dojazdem do kilku nowych osiedli. Była planowana jako dużo szersza, z jakichś przyczyn inwestycja tymczasowo była zawieszona, potem powstało rozwiązanie tymczasowe, dwupasmówka z chodnikiem po jednej stronie.

Jako że modernizacja i przebudowa miała prędzej czy później nastąpić, chyba nikt tej ulicy nie łatał, nie remontował. Wiecznie zakorkowana, dużo wypadków na skrzyżowaniu, wielkie, głębokie dziury i chodnik do kostek w wodzie.

Ze względu na to, że wszystkie plany zagospodarowania i inne dokumenty wyraźnie stanowiły, że droga będzie poszerzona, wszystkie budynki stoją odpowiednio daleko od drogi. W tym wybudowana kilka lat temu wspólnota mieszkaniowa Piekielna 2A.

Piekielna 2A ma za mało miejsc parkingowych dla swoich mieszkańców. Do tej pory mieszkańcy parkowali sobie na dziko na poboczu przed siatką, tworząc błotnistą nieckę wzdłuż swojego płotu, płotu sąsiedniego osiedla i na poboczach po przeciwnej stronie drogi.

I stało się to co stać się musiało, ruszyła przebudowa.
Przebudowa opóźniła się o prawie siedem miesięcy, bo mieszkańcy Piekielnej 2A blokowali inwestycje na wszystkie możliwe sposoby, włącznie z pikietami i blokowaniem ulicy Piekielnej.

Na chwilę obecną dziki parking stoi obłożony patyczakami informującymi przejeżdżających o dokonującym się rozboju w biały dzień, roboty drogowe powoli ale nieubłaganie zbliżają się do punktu, w którym będą musieli zająć pobocze mieszkańców Piekielnej 2A, którzy odgrażają się, że na to nie pozwolą.

Smaczku dodaje fakt, że blokująca ul. Piekielną demonstrantka wyjaśniła mi, że to wcale nie chodzi o żaden parking, tylko o to że "zabiera się dzieciom ostatni skrawek zielonego trawnika!". Osiedle 15 min piechotą od lasku.

Cieszę się, że już przy Piekielnej nie mieszkam.

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 161 (169)

#81569

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, pracowałam w xero.
Mieliśmy na zapleczu tak zwaną "gilotynę", taką wielką maszynę z obciążonym ostrzem, którym się przecinało całe ryzy papieru.
Gilotyna - grat z Jugosławii była nieco humorzasta, ale działała. Do czasu oczywiście, bo w końcu usterka przydarzyła się w złym momencie i jedna z pracownic straciła palce.

Właśnie w tamtym czasie odchodziłam z pracy, nie tylko z powodu gilotyny z czkawką, ale wiem, że właściciel obiecał kupić nową maszynę, jeżeli to będzie możliwe to taką, która nie śniła o złotych czasach terroru Jakobińskiego.

Tydzień temu po raz pierwszy od odejścia z pracy miałam okazję wstąpić na stare śmieci. Co się okazało? Lokal przeszedł gruntowny remont, jest tam teraz kawiarnia, kanapa dla klientów i maszyna wydająca numerki, są nowe blaty, oklejone cegiełkami z gipsu, cała rzesza nowych, uśmiechniętych pracowników - studentów, ekspozytor z kalendarzami (idealne na prezent!), same miłe piękne i nowe rzeczy.

Muszę przyznać że poczułam się obco, trochę niekomfortowo nawet, jakoś tak panicznie szukałam czy wśród pracowników nie mignie znana twarz, może jakiś stary kolega?
I nagle usłyszałam znajomy świergot i zaraz po nim huk.

Oczywiście.

Gilotyna z Jugosławii.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (173)

#79668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Duży sklep: Hej, zrobiliśmy zadaszone miejsce z dostępną wodą, gdzie możesz zostawić pieska, kiedy idziesz na zakupy!

Osobniki: Hej, zobaczcie, można przy samej trasie na Mazury kupić pasztet na drogę i porzucić psa!

Jeden wyjątkowy osobnik: A ja to zostawię kocięta w torbie foliowej! W końcu jest tylko 35 stopni. A potem pójdę na lody. A wracając z lodem jeszcze trącę siatę butem, czy się na pewno nie rusza.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (212)

#57600

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Idzie sobie Tarija do kosmetyczki coby brwi wyregulować. Ot, między jednym a drugim sprawunkiem szybka wizyta w pierwszym zauważonym salonie.

Wparowuję sobie, ot, jakiś maleńki biznesik, dwa fotele, kasa, pani kosmetyczka starsza i pani kosmetyczka młodsza.
Pani kosmetyczka starsza woskuje pachy jakiejś klientce rozłożonej na fotelu. Ok.
Wyłuszczam sprawę, pani kosmetyczka starsza grzecznie pyta czy mam coś przeciwko żeby wyskubała mnie praktykantka. Nie, oczywiście że nie mam.
Zasiadam sobie w wolnym fotelu, praktykantka zaczyna się przygotowywać do pracy. przeciera mi brwi wacikiem, ustawia sobie lampę i...

I ze stolika pomiędzy stanowiskami bierze pęsetkę, którą chwileczkę wcześniej pani starsza wydłubywała co oporniejsze włoski spod pachy rozłożonej obok mnie kobiety.
Nic nie czyści, nie przeciera, tylko spokojnie zabiera się do grzebania mi w twarzy.
Ja, naiwna, wierzę że praktykantka nie zauważyła że narzędzie było używane, więc zwracam jej uwagę.
Praktykantka się krzywi, ale posłusznie... wyciera pęsetę o rękaw.

No jakoś zrezygnowałam z usługi.

kosmetyczka

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 963 (1073)

#52641

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zasłyszane od recepcjonistki w przychodni.

Przychodzi sobie do przychodni Pani, dość już starsza. Pani - co istotne - ma kulę i z daleka widać że utyka.
Pani we łzach błaga o wejście do chirurga, bo boli, oj boli, oj tak boli... Chodzić nie można, tak boli!
Ale co poradzić jak w poczekalni pełno ludzi, a najbliższy termin na sierpień?
Pani płacze, szlocha, serce się kraje. W końcu recepcjonistka mówi - no, niech pani zajrzy, może chirurg panią jakoś przyjmie.
Pani podziękowała i poszła do poczekalni.

Zostawiając kulę opartą o recepcję.
CUD!

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 781 (863)

#50917

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak na fali rozmyślań o Matkach Przy Łożach Stróżujących - czyli takich z dzieckiem w szpitalu. Bez generalizowania, o jednej konkretnej. Działo się to ponad 15 lat temu, i raczej interpretuje tu dziś rzeczy które wtedy zapamiętałam.

Jako dziecko sporo leżałam w szpitalach. Podczas jednego z pobytów poznałam koleżankę starszą ode mnie o rok. Natalię.

Natalia miała prawie tak długą historię hospitalizacji jak ja. Co i raz w innym szpitalu. Mieszkała w zupełnie innym województwie i sądząc po ilości placówek o których opowiadała, zaliczyła każdą po drodze. Ze wstrętem porównywałyśmy co boleśniejsze procedury diagnostyczne, ale ktoś mądrzejszy niż ja pewnie by zwrócił uwagę, że na diagnostyce się kończyło, żadnych realnych działań lekarze nie podejmowali.
Natalia była pewna że umiera i opowiadała, że jej Mama jeździ z nią od szpitala do szpitala, bo lekarze je spławiają, a bez pomocy ona, Natalka, na pewno umrze.

Mamę Natalki pamiętam gorzej, bo wydawała mi się straszna. Poza tym, mimo że była w szpitalu prawie cały dzień, to mało siedziała z nami. Głównie biegała po budynku z miejsca na miejsce.
Zapamiętałam też że non stop warczała na Natalkę. Chodziło jej o to, że na pierwszym obchodzie Natalka była nazbyt żywotna, skutkiem czego "lekarz nie widział jaka jesteś chora". Mama Natalki sprowadzała do pokoju chyba każdą pielęgniarkę jaką widziała, po to tylko żeby zameldować o okropnym stanie córki, w nadziei że powtórzą to lekarzowi.
Na oddziale dawali nam do picia kompot, ale Natalka nie mogła pić kompotu, tylko herbatkę. Jeść też tylko mogła to co dała jej Mama, ponieważ miała bardzo dużo różnych alergii. Problem w tym, że zazwyczaj dostawała jeść później niż my, i zapijała apetyt kiedy patrzyła jak jemy. No i nie wolno jej było bez mamy wstawać z łóżka.

Skończyło się tak, że posiusiała się w łóżko, po czym jej mama załatwiła jej podłączenie do cewnika.
Matczyna nadgorliwość gorsza od faszyzmu.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 646 (766)

#46626

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pochorowało mi się.
Pogorączkowało mi się.
A jak już ta gorączka trwała 3 dni pod rząd, to ojciec zapakował mnie do auta i wywiózł na "nocną i świąteczną opiekę medyczną".

Siedzimy sobie w korytarzu, dwie panie w gabinecie rozmawiają - Proszę czekać, my teraz wietrzymy. Mi, co prawda siedzieć ciężko bo wszystkie kości i stawy mnie bolą, ale czekam.
Koniec końców skończyły wietrzyć, wycałowały się w drzwiach, jedna poszła. Druga (rejestratorka) zawezwała mnie do gabinetu. Wklepała sobie moje dane do systemu i sobie czyta.
- Ooooo... A pani była u psychiatry? Co, nie jemy? Cyrki robimy?
- Nie.
- A co?
No to mówię co mnie zaniosło do psychiatry. Przesłuchanie idzie dalej.
- A co pani jest? - pyta rejestratorka.
- Gorączka, ból stawów, mięśni, kości, ogólnie skóra mam taką drażliwą, ubrania mnie nawet drażnią...
- O to jak ubrania drażnią to trzeba do psychiatry znowu, hihihi. Gardło boli?
- No właśnie nie, tylko mi ciężko połykać.
- To jak pani je?
- No teraz to nie bardzo, bo mam na wszystko "zwrotkę"
- O, to mówiła, anorektyczka, mówiłam! To trzeba żreć, a nie doktorowi głowę zawracać.
Znowu do poczekalni, czekam na doktora.

Lekarz przyszedł, temperaturę sprawdził i przystąpił do osłuchiwania. Jak tylko zdążyłam się rozebrać, jaśnie pani rejestratorka znowu dopadła swojego konika - Panie doktorze, a to psychiatryczna jest!
- A z jakim problemem?
- A takim to a takim! Ale widać od razu! Żebra na wierchu! No jak to wygląda! Mi się wydaje, że ona to ma anoreksję.
- A mi się wydaję - rzekł zniecierpliwiony lekko doktor - że pani nie jest psychiatrą.

Rejestratorka przyjęła pozę sfochanej walkirii, i taka pozostała do końca wizyty. Nie żeby przestała rzucać komentarzami typu "po psychiatrach latają, wymyślają sobie problemy", ale trochę rezonu jej ubyło. Dzięki i za to.

Tylko trochę smutno, że z racji jednorazowej wizyty u psychiatry dokuczał mi nie kto inny, tylko pracownik służby zdrowia.

służba_zdrowia

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 785 (1031)

#44380

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Był sobie sklep z biżuterią i innymi świecuszkami.
A w sklepie, przy oknie, akwarium, bo sklep w nazwie miał podwodne żyjątko.
A w akwarium rybki, plastikowe.
Czemu plastikowe?
A bo z porażającą regularnością lądowały w nim chrupki, przeżute gumy, papierki po cukierkach, paragony, monety, frytki z okolicznego KFC, wyciućkane landrusy, kawałki batoników, itp.

Pomyślano, uradzono, zamontowano pokrywę, bo w końcu wiadomo że małego dzieciaka pewnie kusi żeby zwierzątka pokarmić, a jak dorośli nie widzą, to coś im tam podrzuca.
Siedzi sobie pracowniczka sklepu przy kasie, a tu podchodzi klientka z fochem:
- Proszę nam otworzyć rybki, bo wnusio specjalnie przyszedł nakarmić.
Wnusio w pulchnych łapkach dzierży żelki kwaśne.

Na takie dictum pokrywę zdjęto, rybki wymieniono na gumowe, karteczkę zawieszono z propozycją podarowania im grosika na szczęście. Od razu mniej wrzutek.

sklepy

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 759 (843)

#44208

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia usłyszana od mojej Mamy, dotycząca stałych bywalców sklepu.

Była sobie pani Wandzia. Pani Wandzia miała syna Michałka. Michałek pił.
Ostro pił.
Nie pracował.
Z resztą tak samo jak matka.
Ale ładny był, urody hiszpańskiej, gadane miał. Pani Wandzia, możliwe że przy jego współudziale postanowiła go wyswatać z majętną dziewczyną, coby im "piniondzów" dawała na życie.
Michałek oczywiście panienki wyrywał, ale jakoś nie mógł trafić na tę jedyną.
Aż pewnego dnia przyprowadził do sklepu... dziewczynkę. Lat ok 15. Dodać trzeba że sam Michałek powoli docierał do 30.
Dziewczątko zahukane, brzydkie, ale z dobrej rodziny. Matula moja sytuację materialną jej rodziców znała o tyle dobrze, że dziewczyna chodziła do jednej klasy z moim bratem.

Telefon do jej rodziców. Panika. Straszenie policją. Pani Wandzia zła, bo póki mleko się nie wylało to dziewczynka próbowała się wkupić w łaski teściowej, fundując jej wódeczkę ze swojego kieszonkowego. A teraz rodzice pilnują.

W końcu, po dłuższej ciszy w temacie, dziewczynka wróciła do sklepu pod rękę z Michałkiem. I z brzuchem.

I teraz proszę, jak pięknie się urządziło: Dziewczyna siedzi u pani Wandzi, pieluchy zmienia. Michałek "pracuje" u teścia, a jeszcze jak brakuje pod koniec miesiąca to można iść i drzeć japę, że dziecior nie ma na jedzenie. "Piniążki" są. Jak wnuk Wandzi przeszkadza, to synową z nim pogoni na weekend do jej rodziców, jeszcze dziewczyna wróci z ciuchami dla dziecka i siebie, zabawkami, kosmetykami, jedzeniem na zapas.

"I dobrze, że syna mundrego mam" chwali się zawsze pani Wandzia przy stanowisku monopolowym.

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 918 (1036)