Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39830
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#68692

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka z pracy dostała nowe przezwisko - Head hunter

Na początek słów kilka celem wyjaśnienia i wstępu - zdarza się, że klient wymaga od nas usługi od A do Z, od wyboru rozwiązań poprzez testy, wdrożenie na szkoleniach skończywszy, czasami dochodzi do tego przeprowadzenie w imieniu klienta rekrutacji / pozyskanie pracownika - i z takim przypadkiem mieliśmy do czynienia.

Wdrażane rozwiązanie dotyczyło w lwiej części zespołu który pracował w trybie 24/7/365 w 3 ośmiogodzinnych zamianach. Właśnie dla tego zespołu koleżanka miała znaleźć 2 osoby we współpracy z facetem piastującym stanowisko dyrektora i szefa w/w zespołu. Na jej nieszczęście facet być może nieświadomie był miłośnikiem prawa Green'a (Wszystko jest możliwe pod warunkiem, że nie wiesz o czym mówisz), oraz zasady Wayler'a (Nie ma rzeczy niemożliwych dla kogoś, kto nie musi ich zrobić sam), co niestety szło w parze z dużą dawką odrealnienia i nieświadomości.
Na początek facet poszedł w niezłe techno w wymaganiach co do przyszłego pracownika.

Magister (w ostateczności inżynier) informatyki (albo pokrewnych) po studiach dziennych na renomowanej uczelni publicznej (bo na tych prywatnych i to jeszcze zaocznie to się za pieniądze nie za wiedzę oceny wystawia) z przynajmniej 3 letnim doświadczeniem na podobnym stanowisku w pokrewnej branży, z własnym samochodem (bo takiego łatwiej awaryjnie do firmy ściągnąć), najlepiej bezdzietny kawaler (bo taki nie ma problemów z pracą w święta) i parę jeszcze innych kwiatków - brakowało tylko jeszcze wymagań co do stanu uzębienia i konieczności aryjskich rysów - na szczęście udało się koleżance trochę te wymogi utemperować, a przynajmniej cześć wymagań przeszła do "mile widziane".
Po przeprowadzeniu wstępnego odsiewu przyszedł czas na rozmowę z udziałem przyszłego przełożonego (co istotne do tej pory nie wiemy jakim szanowny Pan Dyrektor dysponuje budżetem na wynagrodzenie) i tu się zaczęły cyrki w postaci brutalnego spotkania oczekiwań z rzeczywistością. Przy pytaniach kandydatów okazało się, że firma nie ma nic do zaoferowania:

- w momencie jak facet słyszał oczekiwania finansowe zmieniał kolor na czerwono-fioletowy
- pytanie o pakiety socjalne - brak
- pytanie o dodatki za pracę w święta - brak
- pytanie o dodatki za pracę w nocy - ustawowe minimum
- pytanie o system premiowy - brak

Kilka osób wyszło w trakcie rozmowy robiąc zarzuty zmarnowania ich czasu, przy kilku kandydatach Pan dyrektor przerywał stwierdzając np., że kandydat ze swoimi wymaganiami jest niepoważny bo w Polsce 2500 brutto jest bardzo dobrą pensją (facet oczekiwał ponad 3 razy tyle - i przy swoim doświadczeniu wcale nie przesadzał).
Na koleżankę poszła skarga, że przysyła swoich znajomych i specjalnie nie przedstawia kandydatów z realnymi oczekiwaniami.

Po konsultacjach do klienta poszła propozycja, żeby "trochę" ograniczyć te wymagania - odpowiedź - próbujemy zatuszować brak kompetencji, a on nie będzie ani niedouczonych głupków, ani roszczeniowych bananowych chłopców zatrudniał.

Na chwilę obecną negocjację przejął "miłościwie nam panujący" (Dyrektor departamentu) i czekamy na wyniki. Etap pozyskiwania pracownika trwa w chwili obecnej już dłużej niż cała reszta razem wzięta.

P.S
Szkolenia też raczej kiepsko idą bo obecni pracownicy klienta nie są chętni do podpisania lojalki.

Praca

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 297 (317)

#68350

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak kiedyś pisałem odnośnie II zasady termodynamiki,
"Parafrazując zasadę Nernsta można stwierdzić, że w skończonej liczbie kroków nie można osiągnąć takiego stopnia ignorancji tudzież głupoty, której ktoś nie będzie w stanie pobić. Uproszczając - bezwzględny szczyt głupoty nie może zostać osiągnięty."

Kolejny przykład.
Mój pracodawca ma zlecenie od dużego i poważnego klienta (firma zatrudnia w Polsce kilkaset osób, przedstawicielstwa w kliku krajach EU, rekomendacje kliku rozpoznawalnych światowych marek). Od samego początku klient jest "problemogenny" - spotkania odwoływane w ostatniej chwili, problemy z ustaleniem terminów (telefon o 17 w piątek, że oni mogą testy zrobić TYLKO dzisiaj o 19, ale mają okno 2h i mamy przyjechać - sorry ale w 1h nie zbiorę ekipy), na spotkanie nie przychodzili kluczowi ludzie, nie robienie testów, na maile odpowiadali po tygodniu albo wcale etc.

My jesteśmy gotowi od około 2 tygodni w końcu po przepychankach jest termin - mamy okno na pracę od 2-5 nad ranem z zastrzeżeniem, że ta 5 to absolutny, nieprzekraczalny deadline. Przyjeżdżamy całą ekipą ze sprzętem na 0:45 (uzgodnione, że będziemy godzinę wcześniej coby się przygotować i o 2 zacząć już konkretną pracę). U klienta nie ma nikogo, ochrona też nic nie wie.

Po 30 minutach zadzwoniłem do menadżera projektu ze strony klienta - facet wk...ny na cały świat, że ktoś go budzi - wyłuszczam sprawę. Gość coś się dowie, coś załatwi i w przeciągu kwadransa da znać, ale jest martwa cisza, za to parę minut przed 1 przyjeżdża człowiek od klienta (podobnie nabuzowany jak menadżer) i wpuszcza nas na włości. Okazuje się, że gość jest administratorem biura, dostał telefon, że ma przyjechać i wpuścić, dalej on nic nie wie i właściwie go to nie interesuje. Na moje pytania o osoby z IT, które zgodnie z wytycznymi miały być, wzrusza ramionami, do nikogo dzwonić nie będzie, menadżer z którym rozmawiałem wcześniej ma wyłączony telefon.

Dzwonię do opiekuna biznesowego projektu ze swojej strony - w krótkich żołnierskich słowach wyjaśniam mu na czym stoimy z robotą (raczej leżymy), przez telefon słyszę jak gość robi coraz większego karpika wraz z tym jak docierają do niego przekazywane informacje, po chwili ciszy jest decyzja - kończymy tę farsę, pisz Vege notatkę i będziemy to wyjaśniać.

Wróciłem do biura, napisałem notatkę do w/w opiekuna oraz do wiadomości wszystkich świętych wróciłem do domu i do spania.

O 12 mam telefon - muszę jechać do firmy bo się armagedon rozpętał, klient tnie głupa, mamy pilne spotkanie na najwyższym szczeblu z klientem na 14.
Pojechaliśmy na to spotkanie - takiego prania brudów przy obcych to jak już ładnych kilka lat w branży pracuje nie widziałem. Okazało się, że jest konflikt u klienta na poziomie departamentów - wdrożenie które robiliśmy było na zlecenie departamentu finansowego i z jego budżetu. O ile nasza praca była uzgodniona to departament finansowy z IT się nie ugadali - z czyjego budżetu ma być płacony przyjazd informatyków, taksówki dla nich. DF nie zgodził się na budżet, który IT im przedstawił do zaakceptowania, w związku z tym wdrożeniem (akcje typu nie mamy wolnych zasobów sprzętowych musimy kupić, ale na koszt waszego departamentu) w związku z czym dyrektor IT umył od wszystkiego ręce.
Generalnie wszystkie osoby od nas siedziały tam z szeroko otwartymi ustami oglądając ten teatrzyk, nawet wiceprezes nie był w stanie uspokoić pyskówek pomiędzy swoimi dyrektorami.

Teraz mamy przepychankę, który departament klienta ma zapłacić za nasz przyjazd, a i kolejny termin wdrożenia nie jest uzgodniony.

Praca

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 329 (375)

#68298

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Muszę przyznać, że nie byłem świadomy jak ludzie potrafią być odrealnieni/bezczelni/wredni (nie ma tu "niepotrzebne skreślić").

W ramach wolnych weekendów pomagam koledze, który prowadzi warsztat samochodowy w jego nowym odłamie działalności - tuning i restaurowanie samochodów.
To co ludzie odstawiają, to jest jakaś abstrakcja.

- Zróbcie mi coś za darmo, jestem moderatorem fora fanów modelu/marki, to was tam zareklamuje
- Sorry, ale nie jesteśmy zainteresowani.
- Tak was obsmaruję, że pies z kulawą nogą do was nie przyjedzie.

Klient się dopytuje o koszt renowacji.
- Zrobienie tego będzie kosztowało x PLN
- No trochę drogo, ale jak trzeba to robimy.
Przychodzi do odbioru:
- Fajnie Panowie to wyszło, ale ja wam mogę tylko 0,5x zapłacić, resztę w przyszłym miesiącu oddam, OK?
- No OK, samochód w takim razie w też w przyszłym miesiącu wydamy, do X trzeba będzie doliczyć jeszcze koszt garażowania.

Przyjeżdża koleś zdezelowanym trupem i chciałby go do sportu zrobić (koszt doprowadzenia samochodu do stanu, w którym uczciwie by przeszedł przegląd w SKP to ca. 60-75% wartości tego egzemplarza). Kasy nie ma, ale zgodzi się żebyśmy byli jego sponsorem i on nas będzie reklamował na imprezach, a w czym startujesz, na razie to w KJS - sorry, ale podziękujemy za taką ofertę.

Facet prowadzi sklep motoryzacyjny, chce żeby mu zrobić do kilku modeli (popularnych) lusterka z włókna węglowego, zamówi partię po 5 kompletów z każdego modelu po x PLN za komplet, z opcją zamówienia kolejnych. Zrobiliśmy pierwszą serię, facet przyjechał, wziął towar, przy okazji chciał też zabrać formy i jeszcze "zdziwiony", że form mu nie oddamy (czytaj oburzony bo on myślał, ze formy też są jego.

W ramach wyjaśnienia forma to najdroższy i najbardziej pracochłonny element, projekt robiła nam dziewczyna zajmująca się grafiką, na jego podstawie trzeba zrobić model, z modelu ściągnąć formę i opracować podziały (podzielić całą formę na części tak żeby a) wydobycie elementu było proste i nie narażało go na uszkodzenie przy tym zabiegu b) forma była zrobiona zgodnie z "zasadami sztuki" c) po wyjęciu z formy gotowy element miał jak najmniej widocznych nieestetycznych śladów w miejscach, w którym części formy się łączą).

Kolejny mądry - on ma pomysł na kompozytową osłonę pod silnik (zamiast plastikowej, dodatkową moglibyśmy nad aerodynamiką takiej osłony popracować) - my byśmy mu ją wykonali, a on przetestuje - jak będzie działała tak jak myśli, to on ją od nas kupi (wtedy też by formę kupił) - poprosiliśmy gościa o ofertę na piśmie, bo nie wierzymy w to co przed chwilą usłyszeliśmy.

W ramach wyjaśnienia co to KJS - Konkursowa Jazda Samochodem, amatorska impreza (nie są tam dopuszczeni kierowcy z licencją poza klasą dla gości), a samochody nie muszą mieć specjalnego przygotowania.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 254 (306)

#67214

przez (PW) ·
| Do ulubionych
No i znowu zostałem wrednym s....em - jakoś to przeżyje, tym bardziej, że usłyszeć taką opinię o sobie z ust tego człowieka to komplement.

Wczoraj dość późnym wieczorem (niektórzy mają potężne problemy ze zrozumieniem faktu, że niektórzy to do pracy chodzą) odebrałem telefon od kuzyna swojej małżonki - facet chyba całe życie uczciwie nie przepracował jednego dnia, cały czas jakieś kombinatoryjki, złote interesy i tym podobne pomysły - bo "pracować to muszą woły".
Gość wpadł na genialny pomysł, że ja albo żona mamy (nie "czy możecie pomóc" tylko "macie") załatwić jego córce (lat 18) pracę na wakacje - najlepiej łatwą prostą i przyjemną, a co najważniejsze dobrze płatną - w Wawce. Pracujecie, oboje specjaliści, co to dla was.

Dziewczyna to taki sam niebieski ptak jak tatuś, do tego chodzące roszczenie i kombinowanie, więc w kilku dosadnych słowach wytłumaczyłem, że raczej nie będziemy w stanie znaleźć nic co by szanowną córcię satysfakcjonowało (trudno o dobrze płatną pracę dla specjalistki od śledzenia facebook'a i niczego więcej) i raczej nie znajdzie takiej pracy na wakacje, żeby była w stanie samodzielnie się w Warszawie utrzymać.
Odpowiedź którą usłyszałem, skłoniła mnie do zadania pytania czy jest trzeźwy, otóż:

Szanowny kuzyn tak sobie wymyślił, że nie dość że córeczce mamy załatwić lekką i dobrze płatną pracę, to ona ma jeszcze się do nas wprowadzić do września (o tym, że ktoś może urlop i wyjazd planować geniusz nie pomyślał).

Rodzina

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 565 (615)

#67005

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia przytargana przez moją ślubną z pracy - dla mnie rozwalenie systemu.

Małżonka ma w pracy nową koleżankę - po tygodniu przyległ do niej pseudonim "księżniczka" - dziewczę z dobrego domu (Tato "z zawodu Dyrektor", mama lekarz, dziadek z koneksjami na wysokim szczeblu), zatrudniona na zasadzie utworzenia specjalnie dla niej etatu(do pokoju przyprowadziła ją Pani Prezes - co jest rzeczą rzadko spotykaną w przypadku szeregowych pracowników).
Przez tydzień pracy dziewczyna jasno dała do zrozumienia, że nie ma zamiaru się "przepracowywać" (dwa razy musiała się urwać wcześniej - raz do kosmetyczki, raz do fryzjera, pół godzinne przerwy na kawę, godzinne ploteczki przez telefon czy telefony do chłopaka co 20 minut), do tego jasno dała do zrozumienia kierowniczce, że ona jest od Pani prezes i nie za bardzo ma się zamiar przejmować jej zdaniem (zdaniem kierowniczki - tak dla jasności).

Dziewczyna lubi ploteczki (generalnie dużo gada) i opowiedziała historie ze swojej poprzedniej pracy - firma już od jakiegoś czasu miała problemy finansowe, a właściciel uważał, że najtańszą i najlepszą metodą kredytowania działalności jest niewypłacanie pensji pracownikom (przelewy na konta pracowników to była ostatnia rzecz, którą robił i to tylko w przypadku jak już sytuacja była podbramkowa, bo zawsze były pilniejsze wydatki).

Problem braku wynagrodzeń nie dotyczył naszej bohaterki, bo w jej przypadku pan właściciel przynosił jej pieniążki do domu - w końcu byli sąsiadami z tej samej ulicy - żeby było śmieszniej dziewczyna nie widziała (nadal nie widzi) nic niestosownego w tym, że informowała swoje koleżanki i kolegów, że ona wypłatę dostała (i na jakiej zasadzie) i nie rozumiała skąd ich oburzenie - jak to określiła "głupi zazdrośnicy, przecież to normalne, ze jak się ma znajomości to się z nich korzysta i wcale nie miałam zamiaru się z tym kryć".

Praca

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 441 (521)

#62833

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak w kilku krokach się narobić, a nic nie zarobić (z perspektywą sporych strat) przez własną głupotę, inkompetencję, zacietrzewienie.

1) Posiadać firmę z branży budowlanej (działającą już kilka lat na rynku).

2) Przyjąć zlecenie od inwestora na wykonanie usługi zgodnie z projektem przy użyciu materiałów powierzonych przez inwestora.

3) Przeliczyć ilość i podpisać odbiór przekazanych materiałów (ilość zgodna z projektem + kilka % zapasu).

4) W trakcie realizacji zlecenia zgłosić inwestorowi, że zabrakło materiałów.

5) Iść w zaparte, że całość materiałów została położona.

Zgodnie z zapisem umowy w takiej sytuacji zostaje powołany rzeczoznawca, który ma określić czy ilość materiału położonego jest równa temu, który został odebrany (generalnie w sprawach spornych na linii inwestor-wykonawca miał być powoływany rzeczoznawca, by wydawać opinię po której stronie jest racja).

Rzeczoznawcy w liczbie dwóch określają jasno, że:
a) Ilość materiałów położonych wynosi 70% odebranych przez zleceniobiorcę.
b) To co jest wykonane nie jest zgodne z projektem.
c) Praca została wykonana niezgodnie ze sztuką i bardzo niechlujnie.

6) Wobec powyższej dictum acerbum dalej iść w zaparte, podważać kompetencje rzeczoznawców i ich obrażać (on ma gdzieś taką opinię, on już w "budowlance" robił jak te dwa małe ch**ki jeszcze w pieluchy s**ły), zarzucić im łapownictwo.
(Sprawa najprawdopodobniej skończy się pozwem, gdzie inwestor będzie świadkiem).

7) Kategorycznie odmówić zwrotu kosztu powołania rzeczoznawcy (zapis w podpisanej umowie), równie kategorycznie odmówić dokupienia brakującego materiału i dokończenia zlecenia.

8) Przyjść do inwestora po pieniądze za usługę, twierdząc, że to inwestor zerwał umowę i brak dokończenia wynika z jego winy - braku materiału (oczywiście w dalszym ciągu opinią rzeczoznawców to inwestor może się podetrzeć i jest cwaniakiem, złodziejem oraz lewakiem, który jego kosztem chce sobie dom postawić).

9) Po usłyszeniu odmowy grozić:
a) Sądem.
b) Pobiciem.
c) Spaleniem
d) Kontaktami z półświatkiem.

Sprawa zgłoszona na policję - małżonka inwestora przezornie jak pan zaczął się drzeć, zaczęła całe zajście nagrywać telefonem komórkowym.

Inwestor (osoba z bliskiej rodziny), odkąd zaczął budowę domu (czyli w ciągu jakiegoś roku) poważnie osiwiał, i zdążył już zapoznać znaczną część personelu miejscowego komisariatu.

Budowa domu jednorodzinnego

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 489 (543)

#62726

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trzecia zasada Termodynamiki mówi, że nie da się w skończonej liczbie kroków osiągnąć zera bezwzględnego.
Parafrazując zasadę Nernsta można stwierdzić, że w skończonej liczbie kroków nie można osiągnąć takiego stopnia ignorancji tudzież głupoty, której ktoś nie będzie w stanie pobić. Uproszczając - bezwzględny szczyt głupoty nie może zostać osiągnięty.

Przykład na potwierdzenie powyższego twierdzenia.

Pewna firma w krótkim okresie zaczęła masowo tracić najbardziej doświadczonych pracowników. Przyczyną powyższego był zmasowany atak firm headhunterskich, oraz "krecia robota" pracowników, którzy już odeszli do nowo powstałej fili zagranicznego koncernu.
Zarządzający pewną firmą podjęli próbę "przeciwdziałania" wyżej występującemu zjawisku (przeciwdziałania w cudzysłowie gdyż ich działania można opisać jako gaszenie płonącego budynku benzyną).
Dyrektorzy wraz z pracownikami działu kadr biegali po wszystkich pracownikach z aneksami do umów. I niech ktoś nie pomyśli, że były to aneksy z podwyżkami czy warunkami poprawiającymi komfort pracy - nie, nie takie postępowanie było by logiczne i przeczyło postawionej na wstępie tezie, a przykład miał ją potwierdzać.

Otóż problem odchodzących pracowników miał rozwiązać zakaz konkurencji - lojalka i to jaka.
Zgodnie z jej zapisami handlowcy nie mogli by np. w nowej pracy prowadzić służbowego samochodu, informatycy nie powinni przez rok nawet patrzeć w stronę komputera, panie z księgowości nie mogły by pracować w sklepie bo tam się liczy pieniądze - przykładów można by mnożyć prawie w nieskończoność.

Kolejnym genialnym pomysłem był zakres odpowiedzialności który zastrzegł sobie pracodawca. Zgodnie z zapisami "lojalki" zakaz konkurencji miał obowiązywać przez rok po wygaśnięciu umowy o pracę, a kara za zerwanie wynosiła równowartość rocznego wynagrodzenia brutto pracownika. Natomiast firma zastrzegła sobie, że odszkodowanie wynoszące 25% podstawy wynagrodzenia (trochę niezgodne z prawem) będzie wypłacała tylko w przypadku jak rozwiązanie umowy nastąpiło z winy pracodawcy.

Czeresienką na torcie jest fakt, że takie papiery dostawały osoby, które już były na okresie wypowiedzenia, co poniektóre naraziło to na uszczerbek na zdrowiu - bóle mięśni brzucha spowodowane trudnym do opanowania śmiechem.
Jak nietrudno się domyśleć, powyższy zabieg miał skutek odwrotny do zamierzonego, spora liczba osób potraktowała dostarczony papier jako umowę wypowiadającą.

PS.
Historia opowiedziana przez kolegę (bardziej znajomego) który poszedł pracować do tej zagranicznej firmy jako jeden z pierwszych i któremu powyższe opowiedział jeden z kolejnych "spadochroniarzy".
W nowej firmie nie dość, że zarobki dostał o dobre 40% wyższe, to jeszcze zacny pakiet socjalny i realną do ogarnięcia ilość pracy (w starej firmie w jego dziale były 3 osoby i obstrukcja jak ktoś szedł na urlop czy się rozchorował, w nowej tym samym zagadnieniem zajmuje się 7 osób plus kierownik).
Zasmuciło mnie podsumowanie jego opowieści - jak ktoś znowu będzie jazgotał, że zachodnie koncerny zabijają Polską przedsiębiorczość to go śmiechem zabiję, Polska przedsiębiorczość sama się zabija swoim podejściem.

Gdzieś w Polsce

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 629 (687)
zarchiwizowany

#62691

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W dniu wczorajszym zostałem przez lepszą połowę obarczony zadaniem "kurierskim" - dostałem dwie siaty pierdół, szmatek, bibelotów i HGW czego jeszcze z zadaniem dostarczenia ich po pracy do Gośki.
Gośka to żona mojego kolegi (kolegi przez wielkie K - z chłopakiem znamy się od "piaskownicy" - i nie raz, nie dwa pomagaliśmy sobie czy "pilnowaliśmy" co by któryś na minę nie wlazł) Piotrka. Nasze małżonki też sobie do gustu przypadły i gdyby nie fakt, że mieszkamy spory kawałek od siebie to pewnie nasze kontakty osobiste nie ograniczały by się do 2 czy 3 w miesiącu, tudzież wspólnych wakacji.
Piotrek prowadzi warsztat samochodowy - nic super wielkiego - 3 stanowiska razem z nim 5 pracowników, ale markę ma wyrobioną to i na wizytę u niego niekiedy trzeba i 2 tygodnie czekać.
Pojechałem z "przesyłką" do domu Piotrka, przywitałem się z gospodynią przekazałem torby do rąk własnych, zamieniałem kilka słów i pojechałem pogadać z kolegą do jego warsztatu z obietnicą, że razem z gospodarzem jeszcze wrócę.

Po dotarciu na miejsce i przywitaniu się z kolegą zostałem zaproszony na kawę i po krótkiej konwersacji namówiony na szybki przegląd samochodu.
[P]iotrek, [J]a

P - z furą wszystko OK.
J - jak najbardziej
P - ja się muszę papierkologią zająć, kawy się napijemy, stanowisko mam wolne - to może przejrzę Ci auto jak już jesteś
J - ja tu do kolegi na kawę wpadam, a ten mnie na wydatki naciąga
P - a kto tu o pieniądzach rozmawia
J - jak tak będziesz dla znajomych za darmo robił to długo nie pociągniesz
P - takich znajomych co się na gratisowy przegląd przy okazji kawy załapują to za dużo nie mam - nie zbiednieje.
Ja trafiłem do biura, samochód na podnośnik, pijemy kawę rozmawiamy i nagle kolega stwierdza

P - k***a niepotrzebnie kawę piłem
J - co się stało
P - zaraz mi piekielna przyjedzie po samochód, to mi ciśnienie podniesie
J - a co jest
P - daj spokój baba nawiedzona jak pułk moherów po 24 godzinnym maratonie "rozmów niedokończonych", jak zobaczy fakturę to mi tu Sajgon zrobi.
J - w dalszym ciągu nie łapie - to nie widziała co ile będzie kosztowało?
P - widzisz te Q7? to jej, baba ma samochód za grubą kasę i myśli, że serwisowanie będzie kosztowało tyle co Matiza, zawsze jej mówię ile co będzie kosztowało, dzwonię, tłumaczę, sms'y wysyłam - zawsze jest OK. - robić. Problemy się zaczynają jak do płacenia przychodzi.
J - No chyba, aż tak głupia nie jest skoro z góry wie jakie będą koszty?
P - Vege dopóki jej nie poznałem nawet nie przypuszczałem, że ludzie mogą być tacy.
J - to znaczy?
P - chodząca hipokryzja i cwaniactwo - ona ostatnia sprawiedliwa, a wszyscy inni chcą ją oszukać i okraść, najlepiej jak by wszyscy dla niej wszystko za "Bóg zapłać" robili.
P - a dzisiaj to chyba zawału dostanie jak fakturę zobaczy

Dopiliśmy kawę, Piotrek wyszedł przed budynek zapalić i w między czasie przyjeżdża piekielna taksówką.
Na sobie ze 3 średnie krajowe, grymas na twarzy, podchodzi do nas i zaczyna psioczyć na taksówkarza.

[Pi]ekielna, [P]iotrek

Pi - to taksówkarze to wszystko jakaś mafia, nie wiem skąd mu tyle wybiło, to jakieś oszustwo.
P - zapraszam do biura, samochód gotowy, faktura też już czeka, Vege poczekaj na mnie chwilę
Poszli do biura, ja podszedłem do swojego samochodu, ale drzwi otwarte to wszystko było słychać.

Pi - to ile panie Piotrusiu tam wyszło.
P - tyle co Pani pisałem - wszytko jest na fakturze
Pi - ile tu jest k***a, pan chyba żartuje, ja tyle nie zapłacę
P - wszystkie naprawy zgodnie ze zleceniem, o kosztach panią informowałem i wszystkie pani zatwierdziła
Pi - ja na pewno nie potwierdziłam takich kosztów pan chyba oszalał, pan chce mnie oszukać .
P - proszę Pani - mam od pani sms'a, rozmawialiśmy przez telefon nagrywany.
Pi - ja myślałam, że pan Żartuje, to niemożliwe żeby tyle to wszystko kosztowało.
P - niestety źle pani myślała, a wszystko jest na fakturze, jakby pani chciała to stare części też mogę pokazać.
Pi - ale ja nawet nie mam tyle przy sobie, zresztą przy takiej kwocie to jakiś rabat może pan dać.
P - już dałem, zresztą kwota i procent rabatu też ma pani wpisany
Pi - to ma być rabat? niech pan jeszcze raz przeliczy
P - proszę pani temat do dyskusji został wyczerpany, jak pani nie ma tyle gotówki, to nie ma problemu może pani zapłacić przelewem, albo kartą tylko wtedy już bez rabatu.
Pi - ale, jak to ..., to nic taniej się nie da, przy takiej cenie części to robocizna gratis powinna być.
P - teraz to pani raczy żartować
Pi - panie Piotrusiu, to jutro panu ten przelew zrobię, albo pracownika z pieniędzmi przyślę
P - ostatnio to "jutro" to się do tygodnia przeciągnęło
Pi - z głowy mi wypadło, przecież nic się nie stało
P - być może, ale ja nie mogę sobie na takie rzeczy pozwolić
Pi - to ja kartą zapłacę

Po jakiś 2 minutach piekielna wyszła z kluczykami i fakturą coś mamrocząc pod nosem, Piotrek wyszedł chwilkę po niej, i stwierdził, że i tak lekko poszło.

Ja jeszcze rozumiem, żeby kobieta nie była informowana o kosztach, ale wie wszystko, akceptuje, a później głupka rżenie. Ludzie ciągle potrafią zaskakiwać, szkoda, że w większości negatywnie.

Warsztat samochodowy

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (391)

#62611

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niechcący „wynegocjowałem” swojemu pracodawcy lepsze stawki, ale po kolei :).

Dzisiaj miałem spotkanie z jednym z podwykonawców, podjechałem do niego do biura z „papierkologią”, chwila rozmowy i nagle pada „Panie Vege dał by się pan namówić na lunch, ja stawiam …” – chwila zastanowienia – no dobra z kierownikiem zrobiliśmy deal, że z papierami pojadę, ale do firmy już nie wracam, to i tak z czasem jestem do przodu, w sumie trochę głodny jestem - „ Nie ma problemu Panie Sławku, ale każdy płaci za siebie …”
W sumie zaciekawiło mnie skąd u pana Sławka nagle taki „biznesowy bon-ton”

Poszliśmy do pobliskiej knajpki, każdy zamówił na co ma ochotę. Pan Sławek „z pewną taką nieśmiałością” zaczyna się dopytywać, czy w najbliższym czasie jakiś zleceń nie będzie, żeby o nim pamiętać przy zapytaniach ofertowych, on nam da preferencyjne stawki, z nami mu się zawsze świetnie współpracowało …

Pytam się faceta co się nagle odmieniło, bo ostatnio dał nam odpowiedź, że jest zaangażowany w duże zlecenie, a nie chce się podejmować czegoś gdzie nie ma 100% pewności, że będzie w stanie się wywiązać, że uczciwe nas uprzedzał, że będzie średnio dostępny …, a tu taki zwrot o 180 stopni.

W tym miejscu pan Sławek „jednym przyłożeniem” dopił ½ piwa które miał w szklance i odpowiedział.

„Panie Vege z tym zleceniem co Państwu pisałem to ja myślałem, że Pana Boga za nogi chwyciłem, jak by to mi wypaliło to po tym projekcie ja bym mógł na spokojną emeryturę iść, ale z takimi sku……mi się nie da współpracować”.

Powiem szczerze, że w tym momencie trochę mi szczęka opadła bo od faceta w życiu gorszego wulgaryzmu niż „do diabła” czy „do cholery” nie słyszałem, a gość z branży „około budowlanej”.

Pan Sławek kontynuuje – „Panie Vege, ja myślałem, że to poważna firma z renomą mi to zleca, a to się okazało, że to jakaś firma córka, powołana do konkretnego projektu, na miejscu sami podwykonawcy nikt nic nie i każdy struga głupka.
Realizacja 200 km od Warszawy, ja ich informuje, że ja w takim razie coś muszę pracownikom wynająć, jakieś miejsce gdzie by mogli sprzęt cały trzymać. Oni mi na to, że nie oni mi wszystko zapewnią pracownicy będą mieli miejsce w hotelu pracowniczym wszystko miało być załatwione po Bożemu – ja to wszystko w umowie mam.
I co wysłałem 2 pracowników na pomiary - cały bus sprzętu. Dojechali na miejsce pytają się gdzie mogą sprzęt rozładować i kierownik im pokazuje jakąś szopę na klepisku gdzie ciągle ktoś wchodzi i wychodzi i oni tam mają sprzęt za kilkaset tysięcy trzymać?
Zadzwonili do mnie ja tego całego dyrektorka co z nim umowę podpisywałem, ten głupka rżnie - coś ma załatwiać, coś wyjaśnić i brak odzewu.
Jeden stał pilnował samochodu drugi się przeszedł po obiekcie – tam prawie nic nie gotowe i jeszcze długo gotowe nie będzie. Ja w umowie mam wpisany nieprzekraczalny termin i kary za opóźnienia, znowu do mnie dzwonią ja im mówię żeby przenocowali, zrobili rozpoznanie – nic na gębę wszystko na piśmie, na noc niech załatwią jakiś parking strzeżony i jutro niech wracają”.

Robi się coraz śmiesznej, w tym miejscu usłyszałem clou – Pan Sławek kontynuuje
„Z tym noclegiem dla pracowników to dopiero jazda – chłopaki się pytają gdzie ten hotel pracowniczy?, a ten kierownik robi wielkie oczy, bo nie ma gdzie swoich chłopaków położyć spać, żadnego hotelu nie ma tylko kwatery z piętrowymi łóżkami i moim zaproponował nocowanie w przyczepie kempingowej bez prądu i wody, jeszcze z informacją żeby po nocy nie wychodzili bo psy są spuszczane … .
Chłopaki dzwonią do mnie z pytaniem czy mają wynajmować gdzieś pokój na noc czy wracać do Warszawy. Kazałem im szukać hotelu ze strzeżonym parkingiem, znowu dzwonię do tego całego dyrektora wyłuszczam mu że to jest niepoważne i co słyszę w odpowiedzi – jak żeś Se pan królewiczów pozatrudniał to zapewniaj im pan królewskie warunki pracy we własnym zakresie.
Panie Vege całą noc nie spałem, punkt 6 następnego dnia dzwonię do chłopaków, żeby sprawdzili czy ze sprzętem wszystko OK.
Chłopaki pół segregatora uchybień w stosunku do tego co w umowie miało być zrobione wypisali, także umowę wypowiedziałem bez żadnych konsekwencji, ale nie tylko wam powiedziałem, że nie mam mocy przerobowych i teraz szukam na cito zleceń.

Napiszę szczerze, że długo mi po tej opowieści szczęka wracała na normalną pozycję, a tekst o „królewiczach …” rozwalił mnie na atomy – ot „kapitalysty” pełną gębą.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 668 (726)

#62568

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W dniu wczorajszym oblewaliśmy na departamentowym piwie zakończenie projektu.
Jak to w takich sytuacjach śmichy-chichy, wspominki z realizacji, "przemówienie" Dyrektora - taka forma dodatkowego podziękowania ze strony firmy za pracę i wkład.
Po raz pierwszy w takim "evencie" brał udział nasz nowy kolega - facet dał się poznać z jak najlepszej strony, naprawdę takich ludzi to w obecnych czasach ze świecą można szukać - zaangażowany, chętny do pomocy, do uczenia się, bezproblemowy - razem ze swoim kierownikiem zastanawialiśmy co za głąb dał mu odejść z poprzedniej firmy.
Po paru piwach facetowi rozplątał się trochę język i po tym co nam opowiedział doszliśmy do wniosku, że debili naprawdę nie brakuje.

W swoim poprzednim miejscu pracy facet pracował od ponad 7 lat, z tego od ponad pięciu na tym samym stanowisku za te same pieniądze - każda próba przejścia czy awansu miała od razu ucinany łeb, bo jak się okazało dyrekcja uważała chłopaka za super-hiper specjalistę w swojej dziedzinie który kręci robotę za 2 inne osoby i którego nie ma kim zastąpić.

To może jak jestem taki super to jakaś podwyżka - no nie - na tym stanowisku to i tak masz świetną pensje, ale jak byś jakieś dodatkowe obowiązki wziął to może ... .
No chłopak wziął - sam pociągnął spory projekt, w domu zdalnie robił testy, pół roku minęło projekt oddany to i jego kierownik napisał wniosek o podwyżkę.
Kierownik wniosek uzasadnił i złożył do dyrektora - przez 9 miesięcy zawsze było coś, a to budżet, a to rezerwy, a to coś, a to sroś ..., ale zadziała Zasada Wingera - jeżeli zająłeś się czymś raz, zostałeś ekspertem w tej dziedzinie, oraz prawo Pinta - rób komuś uprzejmość a stanie się to twoim obowiązkiem.

Tak więc nasz nowy kolego był ciągle obarczany czymś dodatkowo co do jego zakresu obowiązków nie należało, a wniosek o podwyżkę wisiał w próżni.
Po w/w 9 miesiącach udał się do dyrektora z pytaniem jaka jest decyzja w sprawie jego wniosku bo on też musi widzieć na czym stoi. Dyrektor wił się jak piskorz, kombinował w końcu zdeklarował się, że do końca miesiąca chłopak dostanie odpowiedź.

W międzyczasie, na czymś naszemu bohaterowi się noga powinęła - kogoś w mailu nie dodał do informacji, kogoś trzeba było doinformować później (generalnie pierdółka). Dyrektor rozpętał o to III WŚ i wlepił chłopakowi naganę.
Po koniec miesiąca co chłopak usłyszał - jak podwyżka, człowieku naganę w aktach masz i podwyżkę chcesz.

Po tej pokerowej zagrywce dyrektora chłopak złożył do nas papiery i szybko zaproponowaliśmy mu pracę, naprawdę ciężko mi określić jak trzeba być ograniczonym żeby przez coś takiego stracić wartościowego pracownika.

Praca

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 844 (888)