Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vege

Zamieszcza historie od: 18 stycznia 2014 - 11:53
Ostatnio: 4 lutego 2018 - 15:39
  • Historii na głównej: 68 z 76
  • Punktów za historie: 39832
  • Komentarzy: 360
  • Punktów za komentarze: 2408
 

#62278

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Widzę, że historie o ludziach przebywających na innych poziomach abstrakcji zrobiły się popularne, więc dorzucę jeszcze jedną od siebie.

Dzisiaj przeglądałem dokumenty i w ręce mi wpadła już lekko pożółkła umowa kupna-sprzedaży z początków obecnego millenium, z którym wiąże się poniższa historia.

W 2002 roku zmieniłem samochód. Stary został wystawiony na sprzedaż, a na nowego szczęśliwego właściciela czekał w garażu u znajomego. Jakoś po 2-3 tygodniach odezwał się do mnie facet w sprawie auta, konkretnie dopytał się przez telefon o szczegóły i umówił się na obejrzenie samochodu (było to jakoś tuż przed długim weekendem majowym).

Na oglądanie gość przyjechał z córką, która miała być użytkownikiem tego samochodu. Facet okazał się bardzo sympatyczny i konkretny - nie szukał dziury w całym, pytał konkretnie, nie oczekiwał, że 11-letni samochód będzie jak nówka z salonu.
W czasie kiedy facet wziął samochód na jazdę próbną, porozmawiałem chwilę z jego córką - dziewuszka sprawiła na mnie wrażenie rozpieszczonej księżniczki z bardzo rozbuchanym ego - przeciwieństwo ojca.
Gość po przejażdżce nie zgłaszał większych zastrzeżeń, uzgodniliśmy cenę, podpisaliśmy umowę i samochód pojechał z nowymi właścicielami - jak zobaczyłem jak dziewuszka rusza, nie wróżyłem długiej i owocnej pracy zarówno sprzęgłu, jak i przegubom.

Jakby w tym miejscu sprawa się zakończyła nie byłoby o czym pisać, a jednak jest.

Jakoś po pięciu miesiącach (na pewno w drugiej połowie września) odebrałem telefon, którego w życiu bym się nie spodziewał i który mnie w tamtym momencie rozwalił.
Zadzwoniła do mnie Pani, która się okazała matką "księżniczki" z informacją, że domaga się zwrotu kosztów poniesionych na naprawę i, że sprzedałem im samochód jak to ujęła "na wykończeniu".
Nie jestem w stanie dosłownie oddać przebiegu konwersacji, ale sens i poziom w miarę zachowany.
[P]iekielna [M]atka [K]siężniczki, [J]a

PKM po początkowej tyradzie na temat mojej uczciwości:
- Mam nadzieję, że ma Pan na tyle przyzwoitości, żeby zwrócić nam poniesione koszty.
J - Możemy najpierw coś ustalać.
PKM - Tu nie ma co ustalać, Pan nam jest poważne pieniądze dłużny (wszystko wypowiadane z nadęciem i wyższością w głosie).
J - Jak najbardziej jest co ustalać, proszę mi powiedzieć co się zepsuło i kiedy.
PKM - W tym tygodniu, sprzęgło trzeba było nowe założyć i hamulce też są do naprawy (jak usłyszałem o tym sprzęgle to śmiać mi się chciało).
J - A co z tymi hamulcami?
PKM - No nowe trzeba było założyć.
J - Ale co nowe? Klocki?
PKM - No tak, jakoś tak, ja się nie znam ja nie jestem mechanikiem (znowu z wyższością).
J - Dobrze proszę Pani, a ile samochód ma obecnie przejechane?
PKM - A co to ma do rzeczy?
J - Wbrew pozorom sporo, może mi Pani powiedzieć ile ma te auto teraz przejechane?
PKM - Tu pada liczba z tego co pamiętam o dobre 7000 km. większa niż ta z jaką samochód sprzedawałem i to po sporym kręceniu i staraniu aby się wymigać od odpowiedzi.
J - Wie Pani co - byłbym skłonny zrozumieć Pani telefon, po dwóch tygodniach od zakupu i po przejechaniu 500 km, ale nie po prawie pół roku i 7 tys. km, tym bardziej że Pani maż samochód sprawdzał i nie miał zastrzeżeń, a na klocki to Pani nawet w nowym samochodzie nikt gwarancji nie da, na sprzęgło nota-bene też.
PKM - Czyli mam rozumieć, że nie mam Pan zamiaru uregulować tego zobowiązania?
J - Nie za bardzo ma Pani jakiekolwiek podstawy do takich żądań.
PKM - Ja wiedziałam, że z takim prostakiem to inaczej niż przez prawnika rozmawiać nie można.
J - Żegnam.
Przynajmniej wyjaśniło się skąd to się wzięło u córci.

Następnego dnia dzwonił do mnie facet i przepraszał za żonę - szczerze mu współczułem.

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 568 (596)

#62393

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W sobotę spotkałem się na z długo niewidzianym kumplem jeszcze z czasów studiów - piwko, wspominki, śmichy-chichy - miłe odreagowanie po tygodniu.

Kolega w międzyczasie zdążył się doktoryzować i w ramach dorabiania, wykłada w co drugi weekend dla studentów zaocznych na jakiejś tam prywatnej uczelni.
Na tę uczelnie wpłynęła oferta bezpłatnego stażu dla studentów zaocznych albo ostatniego roku - firma szukała chętnych do rejestracji danych, no i w wymaganiach angielski na poziomie co najmniej B2, bdb. znajomość office'a, i umiejętność bezwzrokowego pisania na klawiaturze (nie mniej niż ileś tam znaków na minutę).

Tak żeśmy się z kolegą zastanawiali co osoba, która dysponuje takimi umiejętnościami może z takiej pracy wyciągnąć poza poznaniem tamtejszego oprogramowania (które nota-bene w każdej firmie jest inne, albo przynajmniej się sporo różni), o jakim doświadczeniu może być mowa - jakaś "kultura korporacyjna", poznanie procedur (też nota-bene w każdej firmie się różnią) - co taka osoba ma wynieść po takim 3-miesięcznym stażu, bo wymagania jak dla osób które ubiegają się o normalne stanowisko rejestratora, nie na staż czy przyuczenie.

Przypomniała nam się prawie identyczna sytuacja, którą my mieliśmy za naszych studenckich czasów, gdzie na wydział wpłynęła oferta pracy dla 2-3 studentów ostatniego roku, albo absolwentów. Oferta z bardzo szeroką listą wymagań - od języka na bardzo wysokim poziomie, poprzez znajomość automatyki, programowania sterowników, programów CAD/CAM, zagadnień wytrzymałości konstrukcji, technologii produkcji itd.

Uzbrojeni w portfolio projektów w których braliśmy udział, certyfikatów itp. rzeczy udaliśmy się pod wskazany adres. Na miejscu dowiedzieliśmy, że chodzi o samodzielnie wykonywany projekt dla zagranicznego klienta, w praktyce od A do Z włącznie z przygotowaniem dokumentacji technicznej w języku angielskim itd - wszystko miodzio do momentu pytania gdzie w umowie jest mowa o wynagrodzeniu (kary umowne za zerwanie i opóźnienia były) - no nie panowie, ta praca to w ramach bezpłatnego stażu, ale niech panowie pomyślą o doświadczeniu, które przy takim projekcie mogą zdobyć.

No nie skorzystaliśmy.

Jak widać przez ładnych parę lat nic się zmieniło ani w mentalności firm, ani wśród ludzi, bo jakby chętnych na takie darmowe fuchy nie było to i nikt by na pomysł takich ogłoszeń nie wpadał.

Praca - staże

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 600 (644)
zarchiwizowany

#62389

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Chomiczki (mam nadzieję, że dobrze odmieniłem) -http://piekielni.pl/62339 przypomniała mi pewną historię z przed ponad dekady. Początkowo miało być w formie komentarza, ale wyszło by za długo.

O ile Chomiczka pisała o paniach które uważały, że z tytułu posiadania potomstwa należą im się jakieś dodatkowe względy, o tyle ja napiszę o panach którzy w swoim mniemaniu posiadali inny handicap który uważali za podstawę do dodatkowych wymagań - mianowicie ich zdaniem to, że pochodzili z miejscowości odległych od miejsca pracy.

Powyższy fakt w ich mniemaniu upoważniał ich do posiadania dodatkowych praw odnośnie grafiku, czasu pracy, punktualności itp.

Firma pracowała w trybie 24/7/365, a nasza praca była 2 zmianowa po 12h (6-18 i 18-6), jak nietrudno się domyśleć prowadzony był grafik dyżurów. Zespół liczył 6 osób plus kierownik który pracował w trybie normalnym (pon-pt po 8h). „Góry” nie interesowało jak to będzie zrobione obsadzenie miało być ciągłe do tego stopnia, że wyjście do toalety, albo po kawę było traktowane jako wielka niedogodność, a ustawowa 20 minutowa przerwa jako fanaberia ustawodawcy zagrażająca ciągłości funkcjonowania.

Połowę zespołu stanowiła „ludność napływowa”, która miała wielkie problemy z przychodzeniem do pracy w weekendy czy święta, długie weekendy to temat na osobną historię, bo oczywiście kierownik ma zrobić tak żeby 4-5 dni wolnego wynikało z grafiku, bez naruszania urlopów.
W całej tej „komedii” najbardziej piekielni byli kierownicy (przez trochę ponad 1,5 roku pracy, przeżyłem dwóch), i ile pierwszy po prostu dał się zastraszyć i wejść sobie na głowę (bo opowieści typu „jak mi nie dasz wolnego, to ja sobie załatwię L4 na 2 tygodnie i sam będziesz zasuwał na nockach” trafiały chyba mu do wyobraźni), o tyle drugi był po prostu kanalią do tego również „słoiczkiem” który wykazywał się pełnym zrozumieniem dla „towarzyszy niedoli”, albo chciał po prostu miejscowym pokazać kto tu rządzi (ja po 3 miesiącach jego „kierownikowania” rzuciłem papierem)

Kilka przykładów

1)„Wojny grafikowe” Sytuacja która jak sinusoida co 2π do zera, wracała pod koniec każdego miesiąca.
„Jak to ja mam przyjść do pracy w weekend, ja chciałem do domu jechać. A co Vege nie może przyjść na te dwie zmiany on z Warszawki jest …”
„Co mnie to interesuje, że Paweł ma zjazd na studiach w ten weekend, ja się już u siebie umówiłem, to innych co na miejscu są tu nie pracują, dlaczego ja mam przychodzić”
„No i co z tego, że praca jest w takim trybie, to nie ma tu osób z Warszawy którzy weekend mogę przyjść”
„Dlaczego ja mam nocną zmianę w piątek? Ja chciałem na weekend do domu pojechać, ja 200 km mam do przejechania”
„Co mnie obchodzi okres urlopowy, ja potrzebuje 5 dni wolnego z rzędu bo muszę rodzicom przy wykopkach pomóc”

2)Spóźnienia - sytuacje permanentne w każdy poniedziałek rano, albo w każdą niedzielę wieczorem – i nie był to „kwadrans akademicki”
Telefon od „kolegi” z pracy o 5:30 – „Vege spóźnię się – za ile będę- nie wiem dopiero do Radomia dojechałem – oj nie przesadzaj w wawce mieszkasz masz blisko, zdążysz się wyspać”
Ta sama osoba - „Vege ale jakie 10 minut się spóźnisz, ja do domu jadę dzisiaj – nic mnie nie obchodzi, że korki”

3)Luźne traktowanie godzin pracy – w wyznaczonych godzinach to muszą pracować miejscowi, mnie to nie dotyczy.
Koleś który dojeżdżał ze Skierniewic
„Ja bym chciał żeby jak ktoś mnie zmienia rano to żeby przyjeżdżał na 5:30 bo ja wtedy na wcześniejszy pociąg zdążę”
Pytanie od „kolegi” jak schodziłem z nocki czy mogę go dzisiaj o 15 zmienić bo on do domu jedzie i zdziwienie ”no przecież w wawce mieszkasz kawałek masz do domu tą zdążysz się wyspać”

4)Dyżury telefoniczne – pomysł nowego kierownika po telefonie w ciągu godziny miałeś być w pracy – dyżury telefoniczne dotyczyły tylko 3 „miejscowych”
„mnie nie interesuje, że masz wesele siostry masz dyżur telefoniczny” – akcja z kolegą.
„No i co z tego, że masz urlop zgodnie z planem ja Ci go nie podpiszę, w sylwestra i nowy rok masz dyżur telefoniczny” – po tym jak zadzwonił 31.12 o 16:30 jak ja byłem w drodze na imprezę i go poinformowałem, że w takim razie biorę urlop na żądanie, bardzo szybko pożegnałem się z firmą.

Praca

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 212 (298)

#62270

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czasami zastanawia mnie czy brak procesów myślowych u niektórych przedstawicieli homo sapiens jest nabyty czy wrodzony.

Kolega ze swojego hobby uczynił sposób na zarobek - chłopak jest przedstawicielem gatunku złotych rączek - samouków, coś jest do zrobienia to tu poczyta, tam dopyta, gdzieś podpatrzy i już wie jak to trzeba zrobić, na co uważać, co potrzebne itd.
Na tym swoim "dłubalnictwie" kolega zaczął zarabiać, otworzył firemkę, dostał dofinansowanie za które kupił sprzęt i narzędzia i prowadzi taki mniej więcej interes - wyszukuje zużyte czy uszkodzone sprzęty (od mebli poprzez elektronikę różnej maści, elektronarzędzia na samochodach, skuterach czy motocyklach skończywszy) jak najtaniej (często gęsto za symboliczną „flaszkę” "byłeś Pan mi to z garażu/piwnicy/domu zabrał”), naprawia/remontuje/ przeprowadza renowacje i sprzedaje z zyskiem.

Nad wyraz często trafiają mu się piekielni, którzy znajdują „swój” towar jaki mu sprzedali, a który po jego zabiegach wygląda już znacząco inaczej i nagle pragną go odzyskać. Oczywiście za darmo, albo oddając mu tyle ile za niego zapłacili.
Jeszcze pół biedy jak ktoś „pali głupa” i na rozmowie telefonicznej się kończy, ale zdarzają się i bardziej namolni i pomysłowi.

Jakiś czas temu kolega za parę stówek kupił używany samochód – obraz nędzy i rozpaczy, który już dłuższy czas pełnił rolę „elementu krajobrazu” na czyimś podwórku. Facet, który go sprzedał, był zadowolony bo jak twierdził więcej by złomowanie kosztowało. Okazało się, że samochód wymaga trochę pracy nad estetyką, polerki lakieru, wymiany opon i akumulatora, niedrogiej naprawy elektryki, wymiany kilku równie tanich części i bez problemu przeszedł przegląd.
Dwa dni po tym jak samochód pojawił się w ogłoszeniu przyjechał poprzedni właściciel i na siłę chce odzyskać samochód, wciskając koledze kwotę, którą od niego otrzymał. W momencie jak się facet zorientował, że nic nie ugra zaczęło się straszenie Policją, prawnikiem, rzucanie mięsem.

Innym razem kolega kupił wieżę audio, u poprzednich właścicieli stała na strychu nieużywana, bo coś się popsuło. Kumpel naprawił, wyczyścił, położył nową okleinę na głośnikach i wystawił na sprzedaż – po jakimś czasie zjawił się klient, który pooglądał, posłuchał, ale nie kupił. Następnego dnia ten klient wraca z poprzednim właścicielem i powtórka z rozrywki:

- Ma oddać bo on go naciągnął.
- Na handel to by za tyle tego nie oddał.
- Wezwie Policję.
- Zawiadomi US.

Mistrzostwem świata było starsze małżeństwo, które koledze sprzedało zdezelowane meble – jak to kolega określił sporo czasu i kasy kosztowała renowacja (tapicer, naprawa, lakierowanie). Przyjechali je odzyskać wynajętym dostawczakiem wraz z 3 synami. Ci nawet nie mieli zamiaru oddać koledze kwoty, którą za meble otrzymali – miał oddać i już. Tym razem to kumpel wzywał Policję, bo synowie tych państwa byli chętni do „zabrania własności rodziców” bez zgody kolegi.
Po interwencji Policji starsi państwo domagali się zwrotu kosztów wynajęcia samochodu dostawczego, bo na marne przyjechali.

Nie wiem na co tacy ludzie liczą i co nimi powoduje.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1184 (1208)

#62090

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zapewne większość słyszała o akcji z komornikiem, gdzie ten zajął własność Jana Piekielnego. Tylko nie tego Jana Piekielnego, który był dłużnikiem, tylko jakiegoś Bogu ducha winnego człowieka, który miał nieszczęście posiadać takie samo imię i nazwisko jak dłużnik.

Sytuacja opowiedziana przez człowieka, który zajmuje się obsługą techniczną nieruchomości (elektryka, hydraulika, drobne i większe naprawy) w budynku gdzie znajduje się mój zakład pracy. Facet oprócz naszego budynku ma jeszcze kilka pod pieczą i historia miała miejsce właśnie w jednym z budynków jakim zajmuje się gość, od którego poniższą historię usłyszałem.

Akcja miała miejsce w hali magazynowej, którą właściciel podzielił i wynajmował powierzchnie magazynowe różnym firmom. Pomiędzy tymi powierzchniami są ściany działowe, a w nich przejścia ewakuacyjne. I na takim magazynie wynajmowanym przez jedną firmę miała miejsce egzekucja - niby nic niezwykłego, tyle, że komornik nie mając nic do zajęcia u właściwego dłużnika, przeszedł sobie w/w przejściem ewakuacyjnym i zaczął egzekucję na mieniu zupełnie innej firmy, protesty właściciela i tłumaczenia, że on nie ma nic wspólnego z tamtą firmą skończyły się interwencją policji (utrudnianie czynności), oraz beztroskim oświadczeniem komornika, że on ma wskazaną przez wierzyciela egzekucję pod tym adresem - ciekaw jestem czy byłby taki beztroski jakby odpowiadał majątkowo za tego typu "pomyłki".
Wniosek do komornika o umorzenie postępowania pozostał "głosem wołającego na puszczy", poszkodowanemu właścicielowi pozostaje tylko skarga na czynności komornicze.

Mój Kraj taki piękny.

Polska

Skomentuj (31) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 585 (637)

#62052

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Uwielbiam ludzi którzy z niewiadomych przyczyn nie chcą brać odpowiedzialności za swoją pracę.

W samochodzie mojej lubej wyskoczył problem w postaci konieczności wymiany tylnych klocków hamulcowych.
Ze względów "logistyczno-czasowych" nie mogłem tego zrobić we własnym zakresie, zostaliśmy zmuszeni oddać samochód do "specjalisty". Wybór padł na warsztat o przysłowiowy "rzut beretem" od miejsca pracy żony.

Zadzwoniłem do gościa ustaliliśmy co i jak i za ile, i umówiliśmy się, że żona podrzuci samochód do niego, a jak ten będzie gotowy, to on ma zadzwonić do ślubnej. Wtedy ona wyskoczy na chwilę z pracy i go odbierze.

Żona oddała samochód na warsztat i w połowie dnia do mnie dzwoni, że dzwonili do niej od mechanika. Coś tam jeszcze wyszło przy tych hamulcach, żebym do nich zadzwonił, bo boi się, że chcą ją naciągnąć.
Dobra - dzwonię do faceta i dowiaduje się, że jeden zacisk jest uszkodzony, krzywo pchał klocek, w związku z czym tarcza jest krzywo zebrana. Trzeba zacisk regenerować i tarczę wymieniać. OK - mus to mus, znowu ustaliłem z gościem co i jak ustaliłem cenę i tym razem prosiłem o telefon do mnie jak samochód będzie gotowy to podjadę razem z żoną.

Facet zadzwonił, że samochód gotowy do odbioru, podjechaliśmy i tu zonk - kwota którą gość mi krzyknął jest o prawie 500 wyższa niż to co ustalaliśmy wcześniej. Pytam się gościa skąd ta kwota i tu się zaczyna opowieść, że regeneracja nic nie dała i trzeba było nowy zacisk zakładać. Przerywam gościowi i pytam co było z tym zaciskiem, aż tak źle, że kompletna regeneracja (bo na taką się umawialiśmy) nie usunęła problemu.

Odpowiedź, którą usłyszałem spowodowała, że ręce opadły mi do kostek - okazało się po rozebraniu, że zacisk w środku wygląda tak, że szansa na skuteczną naprawę była jak 1:10, mimo to panowie beztrosko i bezrozumnie wsadzili w niego nowe części i założyli na samochód.
Po tej odpowiedzi musiałem się trochę pozbierać i zadałem facetowi pytania: po co regenerowali zacisk, który się do regeneracji nie nadawał to raz, dwa - czemu w takiej sytuacji nie zadzwonili do mnie w celu ustalenia dalszego postępowania i poinformowania o kosztach - na obydwa pytania szanowany właściciel nie potrafił odpowiedzieć.

Dalej jest już tylko "ciekawiej" - pytam się faceta co to za cudo założył, skoro kosztowało ponad 600 (markowy tylny zacisk do samochodu mojej żony kosztuje w sklepie 250-300 złotych), a odpowiedzi które słyszę podniosły mi ciśnienie tak, że jeszcze chwila, a facet stał by się ofiarą mordu w afekcie i zbezczeszczania zwłok.
No więc tak:

a) facet założył najtańszy zacisk (firma, która zajmuje się regeneracją takich rzeczy jak właśnie zaciski czy przekładnie kierownicze, następnie pakuje je w swoje kartony i sprzedaje) - w życiu bym go nie założył do swojego samochodu.
b) gość policzył nam za regenerację zacisku (części i robociznę) - mimo że naprawa była nieskuteczna i nie powinna mieć miejsca stąd ponad 600 - nie wpadłbym na genialny pomysł, że można kogoś obciążyć za spartoloną robotę.
c) Na moje pytanie skąd cena zacisku (470 PLN) jak taki zacisk nie kosztuje więcej niż 230 w detalu usłyszałem, że cena jaką on ma z dostawcą to niech mnie nie interesuje, mnie obowiązuje cena z nim i to on ją ustala - tylko jakimś cudem jej nie ustalał.

W tym miejscu zaczęła się długa i nieprzyjemna pyskówka - facet nie chciał iść na żaden kompromis - ja nie miałem zamiaru płacić za jego czy jego pracowników niekompetencje (nieskuteczna i bezsensowna naprawa zacisku), dwa nie uzgadniał ze mną ani konieczności wymiany na nowy, ani tym bardziej ceny - bo nie zgodziłbym się na pewno na taką jakość, ani na taką cenę.
Dopiero perspektywa przyjazdu Policji (facet odmawiał wydania samochodu, a na pisemnym zleceniu naprawy widniała tylko wymiana klocków) ukróciła nieco cwaniactwo szanownego. Ustaliliśmy że dopłacę tylko różnicę pomiędzy ceną za regenerację, a kosztem zacisku (całe 50 złotych).

Facet na swoim cwaniakowaniu może stracić więcej niż mu się wydaje - firma gdzie żona pracuje u niego opony 2 razy w roku zmienia (mówimy o prawie setce samochodów), a ślubna pójdzie do faceta, który u nich opiekuje się flotą i porozmawia na temat "kompetencji" tego warsztatu.

Warsztat samochodowy

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 557 (605)
zarchiwizowany

#62198

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Metalowej (http://piekielni.pl/62185) przypomniała mi moje jazdy z teściami, a dokładniej z teściową - chyba bardziej śmieszne, niż piekielne - sami oceńcie.

1) Pies
Teściowa jest przeciwnikiem jakichkolwiek zwierząt w domu (no może poza rybkami), a już pies, tym bardziej nie mały to fanaberia.
Jakoś po przeprowadzce do wreszcie swojego, a nie wynajmowanego lokum, z małżonką zdecydowaliśmy się psa - dziwne pomysły urzędnicze skutecznie zniechęciły nas do psa ze schroniska. Zdecydowaliśmy się na psa z hodowli, a że chodziło żeby pies wymuszał na nas aktywne spędzanie z nim czasu wybór padł na owczarka niemieckiego.
Jak go (ją - bo kupiliśmy suczkę) teściowa zobaczyła to się zaczęło marudzenie - że taki pies to brudzi, ile mu czasu trzeba poświęcać, że oboje pracujemy, że pies się męczy w mieszkaniu itd. Na nic się zdało tłumaczenie, że w praktycznie mniejszym mieszkaniu przez 18 lat miałem ON który cieszył się dobrym zdrowiem, że to naszym obowiązkiem jest trzymanie porządku i biorąc psa mieliśmy pełną świadomość tego, że utrzymanie tego porządku przy psie będzie wymagało więcej czasu i energii, że przy naszym trybie pracy jest mała szansa żeby pies był regularnie sam dłużej w domu niż 6h. Konkrety typu, że żona co rano idzie na 30-40 minut pobiegać i będzie brała psa ze sobą, że zakładamy, żeby co wieczór iść na co najmniej godziny spacer z psem i to też będzie z korzyścią dla zdrowia nie docierały - Pies i to taki to "zło", a nam odbiło.
Przy jakiejś tam wizycie teściów nieopatrzenie zostawiliśmy fakturę na stole za "psie artykuły" i teściowa miała kolejny powód do marudzenia na psa - tym razem kwestie finansową - ile my na psa wydajemy.
Kolejną okazją do marudzenia teściowa znalazła jak któregoś razu nie mogliśmy przyjechać do nich rano bo zapisaliśmy się z psem na szkolenie - nie ominęła nas kolejna porcja narzekań.
Do momentu do którego teściowa tylko psioczyła, nie było problemu, więcej był to temat do żartów pomiędzy teściem, małżonką i mną, ale w momencie jak za naszymi plecami teściowa zaczęła szukać nowego domu dla naszej psicy u jakiegoś wujka czy kuzyna i ten do nas zadzwonił z pytaniem kiedy ją przywieziemy to przestało być zabawne i żona odbyła długą i nieprzyjemną rozmowę ze swoją mamą.

2) Rowery
Znajomi - pasjonaci rowerów jakiegoś pięknego weekendu wyciągnęli nas na rowery, przy okazji przejechałem się rowerem kolegi - różnica pomiędzy jego 2 kołkami, a moim "weteranem" była mniej więcej taka, jak różnica pomiędzy sportowym mercedesem, a zaporożcem do momentu do którego nie dowiedziałem się cenę tego cuda byłem mocno podekscytowany - jest to ich pasja, oboje biorą udział w zawodach amatorskiej ligi, jeżdżą cały rok - potrzebują takiego sprzętu. Żona też się przejechała na rowerze koleżanki - "zapłodnili" nas pomysłem zmiany naszych 2 kółek na coś "fajniejszego".
W domu przemyśleliśmy z żoną sprawę zastanowiliśmy się co by trzeba było jeszcze kupić i na co nas stać, i poprzez kontakty kolegi staliśmy się dumnymi posiadaczami dwóch nowych "górali" średniej klasy kupionych w niezłej cenie (kolega popytał, popisał i ktoś tam miał w sklepie jeszcze klika rowerów z kolekcji z poprzedniego roku na które przy zakupie 2 sztuk był chętny dać bardzo zacny rabat).
Średnio rozsądnym byłoby trzymanie tych nowych rowerów w rowerowni, albo w komórce lokatorskiej, stąd też nowy zakup znalazł miejsce na specjalnie zakupionych do tego celu wieszakach rowerowych w mieszkaniu co nie umknęło uwadze teściowej w trakcie jakiejś tam jej wizyty. Jak nie trudno zgadnąć nie mogła przyjąć do wiadomości potrzeby trzymania rowerów w mieszkaniu, a już popis strzeliła jak dowiedziała się ceny:
a) kto normalny kupuje rowery za takie pieniądze - cóż widocznie jesteśmy nienormalni, ale dobrze nam z tym
b) Czy wy jesteście zawodowcami żebyście takie rowery potrzebowali, na tańszych to się inaczej pedałuje - nie jesteśmy, ale też nie kupowaliśmy rowerów dla zawodowców, a że tyle kosztowały - za jakość się płaci.
c) jak ktoś będzie wiedział ile te rowery kosztują to wam je ukradną - dlatego przechowujemy je w domu.
d) zobaczycie, że was napadną i zabiorą wam te rowery - i co mama będzie wtedy miała satysfakcje?
e) Oboje jesteście siebie warci, żeście się dobrali - no to, to chyba akurat dobrze?
W końcu teść miał już dosyć i rzucając oczywisty argument zakończył wywody teściowej - zarabiają i ich sprawa na co zarobione pieniądze wydają.

3) Fotografia
Pasja żony - kiedyś wygrała w jakimś konkursie kurs fotografii cyfrowej i złapała bakcyla. Jak wiadomo fotografia nie jest hobby tanim - o ile amatorskie body nie kosztuje krocie, o tyle jak się człowiek chce rozwijać to zakup szkieł, w dalszej perspektywie zmiana body, porządna lampa kosztuje już dużo, a i pierdoły typu torba/plecak, porządniejszy statyw itp. tanie nie są.
Na urodziny kupiłem ślubnej właśnie porządny plecak fotograficzny, a żeby nie znalazła go wcześniej zamówiłem go na adres teściów, no i znowu się nasłuchałem (tym razem telefonicznie) na temat bezsensownego wydawania pieniędzy - argumenty teściowej analogiczne jak w przypadku rowerów:
- Kto normalny za tyle plecak kupuje
- Czy wy macie jakieś pieniądze z tego, że taki sprzęt kupujecie
- przecież to strach taki drogi sprzęt z domu wynosić
itd.
4) Samochód
Swój samochód traktuje jak hobby i nie szczędzę nań ani czasu ani środków ;). Doprowadzam tym do szału teściową która jest wyznawcą zasad:
- Z samochodem ślubu się nie brało
- Dopóki jeździ dopóty pieniędzy nie trzeba wkładać.
a) Nowe felgi

Jako że stare, oryginalne felgi straciły już sporo ze swojego pierwotnego wyglądu (poza tym nic tak nie łechce ego właściciela jak coś nowego założonego na jego samochód) zacząłem odkładać kasę na upatrzony już model felg.
Na forum użytkowników marki znalazłem ogłoszenie, że ktoś sprzedaje właśnie takie felgi jak sobie upatrzyłem tyle, że o rozmiar większe - nigdy nie używane, z nowymi oponami - ktoś zamówił, zdążył odebrać, ale już nie zdążył założyć bo rozbił samochód - cena okazyjna bo w cenie samych felg felgi z oponami - długo się nie zastanawiałem.
W trakcie wizyty u teściów nowy zakup nie umknął uwadze o mało co szwagra - przy teściowej zrobił szybkie werbalne podsumowanie mojego zakupu (felgi to tyle mniej więcej kosztują, opony tyle, w sumie ...) - teściowa spojrzała się tylko na mój głupi uśmieszek i zaczęła tyradę:
- Ciebie Vegę już powaliło, naprawdę nie masz na co pieniędzy wydawać.
- Ja nie wiem, że ta Twoja żona to toleruje - na samochód wydajesz tyle, jak byś kochankę miał.
- Stare jakieś złe były jeździć się nie dało
itd.
Moje podsumowanie argumentów teściowej doprowadziło teścia do płaczu ze śmiechu - "w sumie mamusia ma rację, ale musi mama przyznać ze zaje..... na tych czarnych 18 wygląda".

b) Kosmetyki samochodowe
Jakiegoś pięknego dnia postanowiłem zrobić dzień dobroci dla samochodu - wyczyścić w środku, wymyć, wywoskować w celu zakupu odpowiednich środków udałem się do specjalistycznego sklepu - jak pisałem wcześniej samochód traktuje w dosyć specyficzny sposób to chemię też kupiłem z wyższej półki.
Samochód wyczyściłem, wymyłem, nawoskowałem, wypolerowałem - cały dzień mi zeszło, ale byłem zadowolony z efektów pracy :).
Następnego dnia udaliśmy się do teściów. Wjeżdżamy na posesję teściowa podsumowała efekty mojej pracy stwierdzeniem, że się błyszczy jak psu jajca na wiosnę, a tego dnia żona miała włączony jakiś tryb podpuszczania swojej rodzicielki - zaczęła od stwierdzenia:
"cały dzień ten samochód pieścił, jak pojechał po te woski to xxxxx wydał, więcej niż baba na kosmetyki" i patrzy się na mnie z uśmiechem.
Teściowej włączył się tryb wydziwiania i zaczęła
- ty go do psychiatry wyślesz, czy ja mam mu wizytę załatwiać?
- to nie jest normalne, jak ty to tolerujesz?
W tym miejscu moja małżonka zakończyła wszelkie dalsze dysputy - "mamo "baba bez bolca dostaje pie...ca", a chłop bez hobby, co ja mu mam zabraniać, nie przepija, w karty nie przegrywa, ostatnich pieniędzy z domu nie wynosi"

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (410)

#61965

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczoraj, ale do dzisiaj mną trzęsie.

Wracamy wczoraj ca. o 18 z żoną ze spaceru z psem - odcinek chodnikiem koło średnio uczęszczanej drogi jesteśmy jakąś "minutkę drogi" od skrzyżowania, na którym rozgrywa mało przyjemna scenka. Przed chwilą minęła nas kobieta na rowerze z zakupami (żadna starowinka na zdezelowanej "Ukrainie" - młoda dziewczyna na porządnie oświetlonym rowerze miejskim z koszykiem) i przejeżdżała przez w/w skrzyżowanie z przeciwka jedzie Skoda, która skręca w lewo. Skoda zamiast się zatrzymać/zwolnić żeby przepuścić rowerzystkę z pierwszeństwem wjeżdża w nią trąbiąc i hamując awaryjnie.
Dziewczyna odruchowo podparła się nogą o maskę wjeżdżającego w nią samochodu. Mimo wszystko siła była na tyle duża, że nie utrzymała równowagi i położyła się jak długa na środku skrzyżowania, zakupy z koszyka rowerowego rozsypały się po jezdni.

Przekazałem żonie psa, i podbiegam w stronę skrzyżowania - dziewczyna na szczęście o własnych siłach wstaje z jezdni, ale co robi gość ze Skody - stara się pomóc kobiecie? Przeprosić? Nie - patrzy się na ślad po bucie na masce i z "dżentelmeńskim" "Ty ku..o" na ustach, zaczyna szarpać rowerzystkę. Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, dziewczę bardzo zręcznie zrzuciło ręce napastnika z siebie i zgodnie z techniką hudo;) wyprowadziła gościowi szybkie kopnięcie w klejnoty, aż koleś się złożył na ziemi - ze swojej strony mogłem tylko dodać "reszty nie trzeba".

Ktoś chyba zadzwonił po Policję, bo patrol zjawił się w miarę szybko i w pierwszym momencie Policjanci myśleli, że to zwijający się koleś na jezdni jest poszkodowanym w wypadku rowerzystą.

Jak Policjanci wszczęli czynności, facet coś tam jeszcze dyskutował, ale jak usłyszał, że to co mówi będzie prosto zweryfikować, bo skrzyżowanie jest objęte monitoringiem miejskim, kompletnie mowę mu odjęło.
Do tej pory mną trzęsie na myśl, że po świecie chodzą takie ścierwa jak ten koleś z tej Skody.

"Bezpieczne" ulice

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 876 (954)

#61848

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z racji zachęcającej pogody w ostatni sierpniowy weekend wybraliśmy się grupką znajomych do jednego (a dokładniej do jednej pary) na działkę - grill, "pifo", może coś bardziej procentowego, przydomowa „wędzarka” - ostatni weekend urlopu.

W sobotę siedzimy (no dobra pozycja była mniej wertykalna niż przy siedzeniu), popijamy browarki gadamy o pierdołach, "dziołchy" coś tam plotkują, oglądają fotki z urlopów przy winie czy innym drineczku, dzieciaki kolegi zapewniły sobie rozrywkę z moim psem biegając po działce, chabanina, szaszłyki tudzież inny drób wesoło skwierczy na grillu, wędzarnia działa na pełnych obrotach, leń do tego stopnia, że lodówka samochodowa podpięta na przedłużaczu do zasilacza chłodziła nam browarki na miejscu, coby nie trzeba była za daleko do domku biegać - idylla.

W pewnym momencie sielankę przerywa dźwięk dzwonka telefonu - kolega, delikatnie rzecz ujmując lekko wkurzony, odbiera telefon i odchodzi kawałek. Po 5 minutach wraca już nie lekko wkurzony (delikatnie rzecz ujmując) i zaczyna kląć na swojego szefa (i to tak parę pokoleń wstecz). Po paru łykach piwa od inwektyw przechodzi do konkretów.

Szefunio od jednego z pracowników dostał telefon, że mu się samochód "rozkraczył" 70km od celu i teraz Pan szanowny szuka chętnego, który by go zaholował - bo w ramach oszczędności firma zrezygnowała z assistance i teraz jest problem.

Na oświadczenie mojego kumpla, że jest weekend, on jest po paru browarach i nigdzie jechać nie może, szef dostał "piano-toku", że jak to nie może, za co on mu płaci, socjalizm się skończył w 89, teraz się pracuje, kiedy i ile jest potrzeba, a nie 8h od poniedziałku do piątku i niech on mu nie mówi, że nie może jechać, tylko niech kogoś na cito załatwia tylko tak żeby to kosztów nie generowało.

Na stwierdzenie kolegi, że nie ma, kogo "załatwić" w sobotę, w ostatni weekend wakacji o 3 po południu, szef mu powiedział, że to są jego problemy i nie widzi żadnych przyczyn dla których on jego o nich informuje i czeka na telefon z informacją, że sprawa została załatwiona.

O ile kumpla znam to nie zdzierżył by takiego traktowania (a ma podstawy do tego żeby być wybrednym), co więcej jeszcze kilka miesięcy wcześniej o warunkach i atmosferze w pracy wyrażał się nad wyraz pozytywnie.
Podobno palemka szefowi odbiła jakoś w połowie czerwca (jak to kolego określił uruchomił mu się tryb feudalno-sanacyjny) i zrobił się nie do zniesienia, w trakcie urlopu potrafił wydzwaniać po 4-5 razy dziennie z pierdołami, straszy po firmie zwolnieniami, obcinaniem pensji (co poniektórym poleciał po dodatkach), kumpel tuż przed wolnym wrócił z jakiejś delegacji o 6 rano, to o 9 miał telefon czemu go w pracy nie ma (na stwierdzenie, że całą noc spędził w pociągu i oka nie zmrużył usłyszał, że niech nie będzie taki francuski piesek, bo na jego miejsce znajdą się tacy co im to nie będzie w pracy przeszkadzać) i jeszcze kilka mniej, i bardziej mało sympatycznych akcji, których kolega ma już serdecznie dość.

Po około dwóch godzinach kolega odebrał drugi telefon z pytaniem, co załatwił - na odpowiedź, że tak jak szefa informował nic nie można załatwić, a tak ogólnie to on do poniedziałku jest jeszcze na urlopie, kolega usłyszał, że w takim razie w poniedziałek czeka go poważna rozmowa na temat jego podejścia do pracy i przyszłości w firmie.
Udało nam się poprawić nieco nastrój kolegi na resztę weekendu - nawet się trochę z szefostwa kolegi po brechtaliśmy.

Wczoraj kumpel do mnie dzwoni, z informacją, że z samego rana został wezwany na dywanik gdzie czekał na niego "motywujący" aneks do umowy, którego kolega nie podpisał - innymi słowy kumpel rozstał się z firmą z winy szefa, za to bez odrobiny żalu ze swojej strony (jak pisałem wcześniej facet ma wiedzę, doświadczenie i na tyle wyrobioną markę w swojej dziedzinie, że może pomarudzić i powybrzydzać przy szukaniu pracy).

weekendowe/urlopowe telefony z pracy

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 650 (740)

#61358

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kumpel z pracy szuka bez rezultatu samochodu dla żony - budżet ograniczony, to pozostaje im tylko kupno używki. To co mi opowiedział utwierdza mnie w przekonaniu, że dla handlarzy powinna być przywrócona instytucja banicji, a nawet infamii.

Akt 1) "bo słabo na zdjęciach wychodził"
Kolega znalazł ogłoszenie, zdjęcia zachęcające, zadzwonił do komisu - oferta aktualna, Pan handlarz zachwala, on wszystkie samochody przed przyjęciem miernikiem lakieru sprawdza, igiełka, lalunia, bez wkładu ...
Kolega pojechał, sprzedawca pokazuje mu to "cudo", kumpel mówi do faceta: ([k]umpel, [h]andlarz)
k- To nie ten.
h- Jak to nie ten?
W tym miejscu kumpel wyjmuje lapka i pokazuje ogłoszenie, w sprawie którego dzwonił.
h- To ten panie, tylko zdjęcia słabo wyszły to syn je w Photoshop'e trochę podrasował,
Te "trochę" to było tak, że nawet kolor się nie zgadzał nie wspominając, że drzwi z jednej strony miały skrajnie różny odcień od reszty karoserii.

Akt 2) "bo pies z kulawą nogą się nie interesował"
Kolejne ogłoszenie, tym razem osoba prywatna - telefon, aktualne - jadą z żoną.
Na miejscu samochód ca. zgodny z opisem, na szybkim przeglądzie w warsztacie też bez niespodzianek. Można kupować - trzeba ugadać cenę.
([k]umpel, [s]przedawca)
k- W ogłoszeniu pan wystawił go za 21 tys.
s- Tak napisałem, ale chcę za niego 26.
k- Panie w ogłoszeniu pan piszesz 21 do negocjacji, a teraz pan mówisz 26?
s- Bo jak wystawiałem za 26, to przez 2 tygodnie nikt nie dzwonił, a tak to jak ktoś z daleka przyjedzie to może nie będzie chciał jechać na próżno. To ile pan proponuje?
k- Panie wie pan, że na takie wprowadzanie klienta w błąd jest paragraf?
s- Ale w ogłoszeniu jest, że nie jest to oferta w rozumieniu prawa.
Dobrze, że za przegląd tylko 60 złotych zapłacił.

Akt 3) "naiwnego szukam pilnie"
Kolejne ogłoszenie prywatne.
Samochód nawet OK, cena też atrakcyjna (w ogłoszeniu było pilnie sprzedam).
Kolega ogląda papiery - osoba sprzedająca to kobieta, w papierach jak byk stoi, że właściciel to facet.
([k]umpel, [p]ani sprzedająca)

k- Pani nie jest właścicielem.
p- No nie, to samochód brata.
k- No to ja muszę umowę z bratem podpisać, albo jakieś pełnomocnictwo poproszę.
p- Brat zmarł kilka miesięcy temu.
k- Współczuję, ale jakieś papiery o podziale spadku pani ma?
p- No nie, bo spadkobiercą jest jeszcze siostra, ale ona w Kanadzie mieszka, problemy robi, ja sprzedaje ten samochód, bo potrzebuję pieniędzy na adwokata.

Akt 4) Psychologiczne podejście do klienta - "dobry handlarz, zły handlarz"

Tym razem handlarz (a nawet handlarze w ilości dwóch sztuk).
Samochód obejrzany, kumpel prosi o jazdę próbną - trochę się zdziwił jak za kierownicę wsiadł jeden z handlarzy, w trakcie jazdy taki mniej więcej dialog się wywiązuje
([k]umpel, [h1]andlarz 1, [h2]andlarz 2)

h1(za kierownicą)- Panie zobacz pan, nie ma co wymyślać - lalunia normalnie, autko z salonu tak nie jeździ.

Co ciekawe, na świeżo wyremontowanej 2 pasmowej jezdni gdzie było ograniczenie do 60 gość 50 nie przekraczał, wszystkie studzienki omijał szerokim łukiem, hamował km wcześniej ledwo dotykając pedału.

h2- Człowieku tu się k...a nie ma co zastanawiać, takie okazje długo nie stoją, to co wracamy podpisać papiery?
k- Wierzę, że lalunia, ale mimo wszystko sam chciałbym się przejechać i zobaczyć.
h1- Panie co pan chcesz jeszcze sprawdzać i oglądać, jak pan żonę kochasz to lepszego autka dla niej nie znajdziesz.
h2- Jak kupisz to będziesz jeździł! To co, podpisujemy umowę!

O pojechaniu na warsztat też mowy nie było - nie podpisał.

Akt 5) "frajera na minę wsadzę"

Kolejny handlarz, kumpel samochód obejrzał, zrobił jazdę próbną coś mu nie pasowało - samochód źle się prowadził.
Tak więc zagaduje handlarza
([k]umpel, [h]andlarz)

k- W ogłoszeniu pan napisał, że wyraża pan zgodę na sprawdzenie samochodu w warsztacie.
h- No tak.
k- To możemy pojechać.
h- Panie to nie Bentley za miliony, ja nie będę z samochodem za 20 tys. po warsztatach jeździł!
k- Dobra, to na poważnie co z nim jest nie tak, bo nie prowadzi się jak powinien.
h- Panie co pan wybrzydzasz, z samochodem wszystko ok, ja trupów na plac nie ściągam.
k- To wpisze mi pan w umowę, że z samochodem wszystko ok i nie wymaga żadnych napraw?
h- Oszalał pan - w umowie jest napisane, że kupujący zna stan samochodu i nie zgłasza do niego zastrzeżeń.
k- Ale do warsztatu zweryfikować stan samochodu pan nie pojedzie?
h- Już mówiłem, że nie.

Handlarze samochodami

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 704 (738)