Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Vixen_

Zamieszcza historie od: 29 listopada 2012 - 11:42
Ostatnio: 12 lipca 2018 - 3:13
  • Historii na głównej: 12 z 16
  • Punktów za historie: 9127
  • Komentarzy: 45
  • Punktów za komentarze: 460
 

#64832

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miesiąc temu miałyśmy z [M]amą problemy z Internetem, który raz był, raz go nie było, a czasami był jednak jego "zawrotna szybkość" uniemożliwiała skorzystanie z jakiejkolwiek strony internetowej. Cóż, dzwonimy do [P]iekielnej z Firmy XYZ.
Warto wspomnieć, że z Firmy XYZ mamy również kablówkę.

[M]: Dzień dobry, występuje taki i taki problem, od takiego i takiego czasu.
[P]: A kablówka jest?
[M]: No jest...
[P]: Skoro jest kablówka, to Internet też musi być. Ma pani zepsuty router. Do widzenia.

Okej, dwie kobiety i żadna nie zna się na komputerach i elektronice, więc poprosiłyśmy o konsultację sąsiada oblatanego w temacie. Stwierdził, że router jest sprawny. Sam komputer też działa bez zarzutu.

Następny dzień.

[M]: Dzień dobry, dzwoniłam w sprawie takiej i siakiej, to i tamto, bla-bla, router działa.
[P]: Niemożliwe, mnie się tu wyświetla, że ma pani Internet. Ale niech już pani będzie, pani poczeka, zresetuję tutaj w komputerze i pani zobaczy, czy jest.

Był. Do wieczora działał bez zarzutu. W godzinach późno wieczornych znowu szalał, w nocy nie działał w ogóle.

Następny dzień.

[M]: Dzień dobry, dzwoniłam w takiej sprawie, to, tamto i siamto, sytuacja jest taka i owaka.
[P]: To ja tutaj w komputerze zresetuję...
[M]: Resetowała pani wczoraj i nie zadziałało.
[P]: O! A nie odpięła pani kabla? Proszę zobaczyć.
[M]: Nie, nie ruszałam kabla, u nas kable idą za meblami, więc to niemożliwe.
[P]: To niech pani odepnie i wepnie z powrotem.

Przesunęłyśmy meble, zastosowałyśmy złotą radę i nawet zadziałało. Dwa dni. Akurat był weekend, mama upierała się, że się nie dodzwonimy, ale w międzyczasie nawet kablówka odmówiła posłuszeństwa, więc telefon w dłoń i tym razem dzwonię [J]a.

[J]: Dzień dobry, działo się tak, owak, dzwoniłyśmy z mamą, zrobiłyśmy to i siamto, stało się tak i tak.
[P]: Wie pani, ja sprawdzę w komputerze, zaraz do pani oddzwonię.

Pewnie się domyślacie, że nie oddzwoniła? Po kilku godzinach znów zadzwoniłam ja.

[J]: Dzień dobry, znowu tłumaczę, o co chodzi, bla-bla. Miała pani oddzwonić?
[P]: Em... yhym... ale w komputerze mi się wyświetla...
[J]: Proszę pani, ja wiem, co pani się wyświetla. Ale u mnie nie działa ani Internet ani telewizja.
[P]: Może ma pani uszkodzony sprzęt?
[J]: Przecież dekoder wypożyczamy od państwa.
[P]: A działa?
[J]: Przepraszam panią, ale skąd mam to wiedzieć?
[P]: To może trzeba naprawić?
[J]: No to może pani kogoś tu przyśle, żeby to zrobił?
[P]: Ale ja nie mam teraz technika...
[J]: Wydzwaniamy do pani już od tygodnia. Proszę pani, ja uczę się na kierunku wymagającym pracy z komputerem i Internetem. Może zechce pani wystawić mi zaświadczenie, że nie jestem w stanie realizować projektów przez państwa niekompetencję?
[P]: (z wielkim fochem): Przyślę technika we wtorek! Ale jeżeli problemem jest uszkodzony sprzęt, to będzie musiała pani zapłacić za szkodę, bo to pani wina i nieumiejętnego korzystania!

Opowiedziałam wszystko mamie, która w czasie mojej rozmowy z Piekielną była w pracy. Napisała do Firmy XYZ oficjalne pismo, że jeżeli usterka nie zostanie naprawiona w dniu dzisiejszym (tj. poniedziałek) to zerwie umowę, przy czym zaznacza, że nie zapłaci żadnej kary, bo to wina Firmy.

Godzinę później przyszedł technik. Naprawił. Oczywiście całkowicie za darmo.

Sytuacja miała miejsce w styczniu. Ostatnio przyszło pismo, że przepraszają nas za niedogodności, ale w tamtym czasie występował ogólny, niezależny od nich, problem z kablówką oraz Internetem (serio?). I w ramach rekompensaty przyznają nam upust w płaceniu rachunków za kolejne dwa miesiące. Upust w zawrotnej kwocie... 1 złoty.

uslugi

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 336 (424)

#63522

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wybrałam się dzisiaj do galerii handlowej w celu zakupienia ostatnich prezentów. Po udanym maratonie sklepowym przypomniałam sobie, że przydałyby mi się (dosłownie) dwie rzeczy „ze spożywki”. Poszłam więc, wzięłam co miałam wziąć i grzecznie ustawiłam się w najkrótszej kolejce jaką udało mi się wypatrzyć. Za mną stanął chłopak, również z jakimiś pojedynczymi produktami.

[K]asjerka: 22,70 zł.
Podaję banknot pięćdziesięciozłotowy, ale pani tylko pokręciła głową.
[K]: Nie będzie pani miała drobniej? Nie będę miała jak wydać.

Wiem, że zostały mi same setki, ale profilaktycznie zaglądam do portfela.

[J]a: Drobniej mam tylko to siedemdziesiąt groszy.
[K]: Ale ja nie mam wydać.

Pani patrzy na mnie wyczekująco, najwyraźniej licząc, że wyciągnę drobniejsze pieniądze ze skarpety.

[K]: No mówię przecież, że nie mam wydać! Może pan ma rozmienić?
[C]hłopak z kolejki: Niestety nie. Ja też mam pięćdziesiątkę.
[K]: O! To ja państwa skasuję razem, bo łatwiej będzie wydać. A państwo się potem rozliczą między sobą.

I myk – kasuje produkty chłopaka.

[J]: Co pani robi?! Przecież my się nie znamy! Jak według pani mamy się potem rozliczać?
[K]: No... rozmienić?
[C]: Co pani opowiada?! Ja się śpieszę na autobus i nie mam czasu biegać po całym sklepie z obcą dziewczyną! Zresztą, kto i gdzie nam teraz rozmieni pieniądze?! Proszę wycofać moje zakupy.
[K]: Nie mogę. Takie uprawnienia ma tylko kierownik.
[J]: To proszę go zawołać.
[K]: Przyszli państwo na zakupy w okresie przedświątecznym ,to powinni mieć czas! Ja nie mam wydać! A muszę obsługiwać kolejkę!

I nadal w tym tonie.

[J]: Cóż, zatem wesołych świąt.
Odeszłam od kasy zostawiając produkty i otwarty rachunek. Chłopak zrobił to samo.
[K]: Ale gdzie państwo idą?! MUSZĄ PAŃSTWO ZA TO ZAPŁACIĆ!
[J]: Przecież chciałam zapłacić...
[K]: ALE JA NIE MAM WYDAĆ!!!

sklep

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 878 (966)

#60810

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zostałam zaatakowana przez... gruz z nieba.

Pan Piekielny mieszka na trzecim piętrze i zamarzył mu się remont. Ja mam szczęście mieszkać pod Piekielnym lecz na parterze. Regularnie pod naszymi oknami panowie robotnicy organizują sobie parking i strefę wypoczynku, dlatego nawet okna nie można otworzyć. Tyle słowem wstępu.

Wychodzę sobie dzisiaj, zadowolona, bo akurat pod oknami czysto i nie muszę omijać robotników biegnąc po trawce tylko jak cywilizowany człowiek przejdę chodnikiem. Nie, nie przejdę. Nagle z okna Pana Piekielnego... wyleciał gruz. Potem drugi raz. I trzeci. Rąbnął na ziemię dosłownie w miejscu, w którym zaraz miałam się znajdować. Piekielny doszedł do wniosku, że co będzie biegać z trzeciego piętra i się męczyć jak może wywalić wszystko oknem?

Ja mogłam spojrzeć w górę, bo wiedziałam o remoncie. W życiu nie przyszłoby mi do głowy żeby cokolwiek oknem wywalać, tym bardziej, że mamy tam chodnik więc całkiem prawdopodobne, że ktoś będzie z niego korzystał. Ale mogłam spojrzeć. Tylko co w momencie gdyby przechodził ktoś nieświadomy poczynań sąsiada? Albo dziecko? Zabiłby go gruz lecący z trzeciego piętra.

Nie wiem, czy to brak wyobraźni, czy naprawdę wyższa forma lenistwa, żeby chociażby nie wyjrzeć zanim się ten gruz wywaliło.

gruz_z_nieba

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 542 (602)
zarchiwizowany

#60621

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na początku czerwca zostałyśmy z mamą zaproszone na ślub (nieco dalszej, ale lubianej) kuzynki. Nie widujemy się zbyt często ze względu na sporą odległość dlatego chętnie przystałyśmy na propozycję noclegu w domu kuzynki. Na miejscu okazało się, że jeszcze ONA wraz z rodziną będzie tu nocować. Mowa o (podobno, bo pierwszy raz kobietę na oczy widziałam) Ciotce z mężem i synem, lat 17.

[Ciotka]: A Daniel (syn) to same sukcesy w naszej WARSZAWIE odnosi. Nauczyciele go chwalą za angażowanie się w życie szkoły! A przecież on taki zajęty! Trenuje to, to i to. A od września zaczyna jeszcze tamto! Ostatnio był na zawodach z tamtego. ZA GRANICĄ! Pierwsze miejsce chłopak zajął! I jeszcze ma czas na rozwijanie swoich pasji. Bo wiecie, on artystą-fotografem jest... Ma własną stronę w Internecie! Hehehe... A ty, Vixen?

Zamiast mnie odpowiedziała moja mama, że może w WARSZAWIE nie mieszkamy, ale jestem dobrą uczennicą i przyznano mi stypendium. Że ostatnio pomagałam w organizacji festynu rodzinnego. A wcześniej również zaangażowano mnie do pomocy w organizacji tego i tamtego. Że rysuję, samouk ze mnie, ale wszyscy mnie chwalą za talent. Że zajęłam pierwsze miejsce w konkursie literackim, itp.

[Ciotka]: Ooo! Słyszysz, Mietek (mąż)? Śliczna dziewczyna, zwłaszcza te rude włoski, zgrabna… i do tego jeszcze nie głupia! Szkoda, że się, Vixuniu, w tym wygwizdowie marnujesz! Bo wiesz, u nas, w WARSZAWIE, to byś miała perspektywy. A teraz? To tylko w markecie na kasie możesz siedzieć, hehe. Wiesz co, Vixuniu? Tak sobie pomyślałam. Skoro ty taka dobra z tej literatury jesteś, to może byś Danielowi streściła książkę ABC? Bo on taki zajęty jest, słyszałaś, prawda? No i kartkówkę z tego ma niezaliczoną…

Haha, nope.

Czemu w ogóle o tym piszę? Bo dzisiaj odebrałam telefon od szanownej Cioci (z rozpędu, bo z reguły od nieznanych numerów nie odbieram).

[Ciotka]: Dzień dobry, Vixuniu! Tu ciocia, poznajesz? To świetnie! Bo słuchaj, ja sobie pomyślałam, że może chciałabyś przyjechać do WARSZAWY? Odpoczniesz sobie od tego waszego wygwizdowa, zobaczysz naszą piękną stolicę, pobawisz się, Daniel ci pokaże najlepsze kluby, ze znajomymi pozna. Za darmo u nas pomieszkasz i może sobie nawet dorobisz! Bo Pan Zdzichu to prowadzi firmę CDG i chętnie zatrudni hostessę. A ty taka śliczna jesteś, nadasz się i jeszcze zarobisz pieniążki! Tylko wiesz, Vixuniu kochana, pomogłabyś Danielowi? Bo on w sierpniu będzie poprawkę z polskiego pisał, a ty z tej literatury to byś mu pomogła, co? Tak godzinkę dziennie i reszta dnia twoja, co ty na to?

Propozycja nie do odrzucenia, ale wbrew wszystkiemu - odmawiam.

[Ciotka]: Ty niewdzięczna dziewucho! Słyszysz, Mietek?! Ona nie przyjedzie! Rude to jednak wredne, własnej rodzinie nie pomoże! A ja jej jeszcze zaproponowałam wakacje w WARSZAWIE i to ZA DARMO! Żeby się wyrwać mogła, coś osiągnąć w życiu... Każda inna to by na kolanach dziękowała. Wiesz co, Vixen?! Ja cię prosić nie będę! Zostań tam sobie, proszę bardzo! Ale jeszcze mnie poprosisz, żebym cię zabrała do WARSZAWY! Twoje niedoczekanie!

I sru słuchawką.

Puenty nie będzie.

rodzina_z_WARSZAWY

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 181 (373)
zarchiwizowany

#60023

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Cudowny Dzień Dziecka.

Wiadomo, jesteśmy przed wyborami, dlatego w każdym możliwym miejscu organizuje się rodzinne festyny. Świetnie byłoby zamknąć się w jakiejś konkretnej oraz niewysokiej kwocie. Cóż robimy? Organizujemy zabawę na terenie szkoły a zamiast najmować profesjonalną obsługę stawiamy uczniów tejże szkoły: Ci uzdolnieni malują dzieciakom twarze, jakaś dziewczyna upiekła czterysta babeczek, wjechały ciasta domowej roboty, ktoś inny rozlewa grochówkę w styropianowe miseczki… Ja miałam zaszczyt obsługiwać stoisko z napojami (choć to szumne określenie na kawę, herbatę i zwykłą wodę).

Wiadomo, jedni byli bardziej piekielni, inni mniej, ale w pamięć zapadły mi trzy konkretne sytuacje.

Numer jeden:
Podchodzi Pani rozmawiająca przez telefon, szarpie dziecko za rękę i między jednym a drugim ”aha” rzuconym do słuchawki pyta dzieciaka, czy chce mu się pić. Chce. No to jedną kawkę i herbatkę. Ok.

[Dziecko]: Mamo, mamo! Ja nie chcę ciepłego!
[Pani]: Czekaj! Mamusia rozmawia z ciocią Basią!
[Dziecko]: Ale mamo! Ja chcę zimne! Wody!
[Pani]: No dajże mu tej wody! Głucha jesteś?!

Zamotałam się trochę, nie wiem, czy tą herbatę też czy teraz już tylko wodę, ale nalewam i podaję.

[Pani]: Co Ty robisz?! Basiu, muszę się rozłączyć, papatki kochanie. Cmok, cmok. Chciałam herbatę! Rozchoruje mi się od tej zimnej wody! (dajmy na to) Karolek to bardzo chorowite dziecko!
[Ja]: Przepraszam, wydawało mi się, że chciała Pani też wodę. W takim razie proszę tu kawa i herbata.
[Pani]: A bo ja tak powiedziałam, żeby Karolek był cicho. MIAŁAŚ SIĘ DOMYŚLIĆ!

Przykro mi, nie jestem jasnowidzem. Pani oczywiście zdążyła już oddzwonić do Basi i głośno zdać jej relację o niekompetentnych gówniarach z tego festynu, co to ona właśnie przyszła ze swoim Karolem.

Numer dwa:
W pewnym momencie zabrakło plastikowych kubeczków. My już nie mamy, w szkole nie ma, ale Pan Dyrektor zaraz pojedzie dokupić. No spoko. Tłumaczymy wszystkim zainteresowanym, że niestety w tej chwili stoisko zawiesiło swoją działalność, bo nie mamy w czym tych napoi podawać, ale zaraz ruszymy, więc proszę chwilę zaczekać. Tłumaczymy to również Piekielnej Mamusi - bezskutecznie.

[PM]: Ale (dajmy na to) Szymonkowi chce się pić!
[Ja]: Oczywiście, rozumiem, jest gorąco, ale naprawdę nie mamy już kubeczków.
[PM]: Ale jemu chce się pić TERAZ!
[Ja]: Zrozumiałam, ale proszę mnie zrozumieć, nie mam w czym podać tej wody.
[PM]: Słyszeliście gówniarę?! Pewnie sama z koleżaneczkami wzięła wszystkie kubeczki i teraz dla dzieci nie starcza! A mojemu Szymonkowi chce się pić! Dziecko mi się odwodni, gówniaro jedna!
[Ja]: Co miałabym zrobić z tymi kubkami? Proszę się uspokoić i chwilę zaczekać.
[PM]: Jeszcze mi tu pyskuje! To ja wiem! Szymonek się napije z butelki!
[Ja]: Przepraszam, absolutnie nie ma takiej możliwości. Jak Pani to sobie wyobraża? Jak mam później podawać taką wodę innym gościom?
[PM]: Sugerujesz coś, gówniaro?! Ja zaraz do nauczyciela jakiegoś pójdę! Do dyrektora!

No to poszła, ale najwyraźniej bezskutecznie, bo na stoisku kwitłam do samego końca uroczystości.

Numer trzy:
W godzinach późno popołudniowych zrobiło się dosyć tłoczno przy stoisku (oczywiście wszystko za darmo): rodzice, dzieci, uczniowie szkoły odpowiedzialni za inne elementy zabawy... a my we dwie. Starałyśmy się utrzymywać jakieś tempo żeby goście nie czekali pół godziny na kubek wody, ale...

[Głos z tyłu kolejki 1]: Ku*wa! Plaszczą tam te grube dupy a ludzie stoją w kolejce po dziesięć minut!
[Głos z tyłu kolejki 2]: Racja, Pani Jadziu, racja! Żebym to ja sama stała, no ale ja z dzieckiem!
[Głos 1]: Pani Krysiu, one chyba jakieś upośledzone, że kawy w tempie zrobić nie potrafią.
[Głos 2]: A tam upośledzone! LENIWE! Pewnie pierdoły pociskają zamiast się wziąć za robotę, o!

Tak, oczywiście. To nic, że na terenie szkoły mamy jakieś 500 duszyczek a połowa stoi w kolejce.

Dzień Dziecka

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 235 (331)

#58599

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W mojej szkole jest klasa wojskowa, a przysięga tejże klasy została potraktowana jako święto całej szkoły. Wobec tego Pani Piekielna oświadczyła, że w ten dzień obowiązują stroje galowe. Pani Piekielna jest zastępcą Dyrektora, ale jak sama twierdzi - "tytuł wice jest obraźliwy", więc każe nazywać się "dyrekcją" i tak też traktować.

Dzień przysięgi.
W klasie mamy pewnego chłopaka z ciężką sytuacją rodzinną: ma pięcioro rodzeństwa, a każde z nich ma innego ojca, matka z niewiadomych przyczyn nie pracuje, w domu się nie przelewa... Przyszedł ubrany w codzienne ciuchy. Czyściutkie, w dobrym stanie, ale wbrew nakazowi Pani Piekielnej żaden z tego był garnitur. Piekielna napada na chłopaka na korytarzu i pyta, dlaczego do jasnej anielki jest tak ubrany? Pada szczera odpowiedź, że zwyczajnie nie miał ubrań jakie życzyła sobie "dyrekcja". Co robi Piekielna? Wyrzuca chłopaka ze szkoły "bo to jest święto, nikt nie będzie go niszczył niechlujnym wyglądem, ona prosi tylko o odrobinę kultury i jak widać wszyscy poza nim mogli się dostosować".

Rozumiem, że Piekielna nie kojarzy sytuacji rodzinnej każdego ucznia w szkole, ale żeby od razu wyrzucać kogoś do domu, bo jest źle ubrany i w niewłaściwym stroju będzie obserwować powtarzanie przez wojskowych przysięgi?

szkoła

Skomentuj (64) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 802 (936)

#58404

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W nocy z czwartku na piątek obudził mnie ogromny ból zęba. Uzbrojona w paletę najróżniejszych środków przeciwbólowych pojechałam na zajęcia jednak po kilku godzinach musiałam się zwolnić, pewnie domyślacie się, dlaczego. Niestety, mój Dentysta nie mógł mnie przyjąć, a ponieważ ból był nie z tego świata, w akcie desperacji postanowiłam wybrać się gdziekolwiek. I trafiłam do NIEGO.

Siadam na fotel, ON zagląda mi w zęby. I jak nie ryknie, że wstydu nie mam, że nigdy nie widział aż tak zaniedbanych zębów, że patrząc na ten syf to nie dziwi się, że coś mnie boli. Teraz mała dygresja: mam krzywy zgryz, pracuję nad tym, ale aparatu ortodontycznego nie zakłada się z dnia na dzień. I znów wracając do historii, ON zaczyna wykrzykiwać, że może zadbałabym o siebie, bo wyglądam jak Królik Bugs. Po czym uznał, że on tu nic nie widzi, nic nie będzie robić i wyprosił mnie z gabinetu.

W życiu nie było mi tak wstyd. Szczerze, popłakałam się. Pojechałam do mojego Dentysty, z postanowieniem, że będę siedzieć w poczekalni i może jednak uda mi się wejść (ktoś odwoła, nie przyjdzie). Koniec końców weszłam, opowiedziałam Panu o poprzedniej wizycie, na co ten postukał się w głowę – bo i owszem, jest mały ubytek, ale z higieną wszystko w najlepszym porządku.

Powiedzcie mi, kim trzeba być, żeby zwymyślać tak pacjenta? Już nie wspominając o bezczelnych uwagach na temat zgryzu.

dentysta

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 495 (625)

#57222

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo zastanawiałam się, czy opisać tę historię. Ale stwierdziłam, że chcę mówić, a nie udawać, że jest dobrze. Nie wiem, kto jest najbardziej piekielny, ocenicie sami.

Przed świętami szkoła zorganizowała zabranie, tylko i wyłącznie w celu podania rodzicom kart z ocenami na koniec semestru. Niestety - wiadomo, w okresie przedświątecznym ciężko sobie wolne zorganizować, dlatego ode mnie nikt nie przyszedł, więc oceny wysłano pocztą, ponoć listem poleconym. "Ponoć", ponieważ list do nas nie dotarł. Nie tak, jak powinien.

Wychowawczynię mam złotą kobietę, wyjaśniłam sprawę, że listu nie ma, nikt z domowników nie potwierdził odbioru, skrzynka sprawdzona, ale tam również pusto. Obiecała mi kobitka, że sprawdzi w sekretariacie, czy list aby nie wrócił, czy został poprawnie zaadresowany itp. Nie, wszystko jest w porządku, co więcej!, jest potwierdzony odbiór. Mam się stawić u dyrektora.

Słowem wyjaśnienia, Dyrektor również jest złotym człowiekiem; miły, sympatyczny, z uczniami pogada. Niestety, pełni jedynie funkcję "reprezentacyjną", szkołą bardzo rygorystycznie rządzi wicedyrektorka, przez uczniów ochrzczona jako "Eseswoman". Tyle wyjaśniania.

Wizyta pierwsza.
Pani oświadcza mi, że ona WIE!, że przechwyciłam ten list, bo bałam się reakcji rodziców na moje fatalne oceny. Że nie będę robić z niej idiotki, to godzi w jej dobre imię, ona pracuje już tyle lat i nie pozwoli, żeby jakaś gówniara niszczyła jej reputacje. Że mam natychmiast oddać list matce. Że ona tego tak nie zostawi, zgłosi na policję, bo jestem młodocianą przestępczynią i od poczty się zaczyna, a w następnej kolejności będę fałszować paszporty.

Wizyta druga, z rodzicami, którzy zostali wezwani.
Pani nadal w swoim tonie, a na protesty mojej matki, że rzeczonego listu nigdy u nas w domu nie było, stwierdziła, że każda matka broni swoich dzieci, nawet jeżeli te są kryminalistami. Że moje miejsce jest w zakładzie poprawczym, a nie normalnej szkole.

Po wyjściu stało się coś, co... sama nie wiem, chyba na zawsze zmieni moje życie. Przyznam, że długo zastanawiałam się, czy to opisać, ale zdecydowałam się mówić o problemie, nie chcę udawać, że nic się nie dzieje. Mianowicie, ojciec uwierzył Pani Eseswoman i chociaż wie, że problemów w szkole nie mam i ukrywanie ocen nie daje mi żadnej korzyści, zażądał oddania tego listu. A skąd ja mam go wziąć, skoro go nie mam? Uderzył mnie "za kłamstwo". Otwartą ręką w twarz, ale z taką siłą, że podbił mi oko. Sekundy, matka nie zdążyła zareagować...

I po co to wszystko?
Ano, wrócili sąsiedzi, którzy mieszkają w tym samym bloku co my, ale w pierwszej klatce. Na święta wyjechali do rodziny w Londynie, potem Sylwester, Nowy Rok... Jakoś zeszło. Tak, w ich skrzynce pocztowej leżał nasz, rzekomo polecony, list.

Reakcja Wice?
Zapytałam, może złośliwie, kto, wobec takiego rozwoju sprawy, podpisał odbiór? Spojrzała na mnie wzrokiem ciskającym gromy i z wielkim fochem stwierdziła, że "skąd ma wiedzieć?".

Ojciec?
Nie czuje się winny. Rany, mam sobie przyłożyć kurczaka z zamrażalnika i nie histeryzować, bo nic wielkiego się nie stało, opuchlizna zejdzie, a jak mi nie pasuje, to mam się pomalować. Jeszcze jest wielce obrażony, bo ani ja, ani matka się do niego nie odzywamy. Ciekawi mnie jego reakcja na papiery rozwodowe, które niedługo dostanie?

list_polecony

Skomentuj (88) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 690 (1164)

#57097

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czekając na mamę w miejscu jej pracy znalazłam teczkę ze skóry. Cofamy kamery na zapleczu, no jest Pan, który położył teczkę na podłodze i zajęty zakupami o niej zapomniał. Zdarza się. No cóż, to otwieramy, może jakiś adres, telefon, cokolwiek, żeby poinformować o zgubie. Szczerze, gdybym ja nosiła przy sobie teczkę z taką zawartością (drogi telefon, dokumenty, pokaźna sumka pieniążków), to prędzej zostawiłabym w sklepie własną głowę, niż ją, ale niech będzie, że Pan był roztargniony. Dzwonię pod numer podpisany "żona".

[Ja]: Dzień dobry, proszę pani, dzwonię...
[Pani]: Ty taka i owaka, zostaw mojego męża, ty *****!
[Ja]: Przepraszam, zaszła pomyłka, dzwonię...
[Pani]: Ty ******! Odczep się od mojej rodziny. Za cudzych mężów się nie zabieraj, ty taka i taka [...]!
"BIP", połączenie zakończone.

Cóż, no to piszemy sms: "Przepraszam, dzwonię, ponieważ Pani mąż zostawił skórzaną teczkę w sklepie ABC przy ulicy Takiej i Takiej. Czy ktoś mógłby po nią podjechać?"

Telefon. Odbieram.
Spodziewałam się jakiś przeprosin za te wyzwiska, albo chociaż spokojniejszego tonu. Co dostałam?
[Pani]: To nie mogłaś tak od razu mówić?! Mąż już jedzie.
"BIP".

skórzana_teczka

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 922 (998)

#56557

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Chodzę do technikum, w którym Dyrekcja zawzięcie zwalcza palenie. Albo inaczej - próbuje, bo efektów jak nie było, tak nie ma. Osobiście uważam, że to głupota, większość z tych ludzi ma już osiemnaście lat albo zaraz mieć będzie, są dorośli, więc czemu nie?

Początkowo wszyscy palacze wychodzili na dwór, poza teren szkoły, no bo skoro nie wolno na terenie... Było dobrze? Nie. Dyrektor zabronił wychodzenia z budynku szkoły, arrivederci.

Siłą rzeczy palacze przenieśli się ze swoim nałogiem to toalet. Nie ukrywam, zaczęło mi nieco przeszkadzać, że od dymu nie widać przeciwległej ściany, a w jednej, damskiej toalecie, pół szkoły (z chłopakami włącznie) okupuje wszystkie kabiny. Z drugiej strony, korzystam z tego przybytku tylko wtedy, kiedy naprawdę muszę, więc ostatecznie mogłam jakoś to przeżyć...

Co robi Dyrekcja? Najpierw zamyka toalety na piętrach, a na paterze stawia "stróżującego nauczyciela". Efektów nie było, nadal popalali w kabinach, więc co teraz? Dyrekcja zamyka wszystkie toalety. Jeżeli chce się skorzystać, trzeba poprosić nauczyciela dyżurującego żeby otworzył drzwi. Raz, że nauczycielom na dyżur się nie śpieszy, więc można kwitnąć do lata zanim ktoś w przypływie dobroci i miłosierdzia raczy zejść na parter. Dwa, wybaczcie, może mam jakieś zaburzenia psychiczne, ale żeby człowiek musiał prosić o możliwość pójścia do toalety? "Troszkę" uwłaczające, że muszę się przed kimś tłumaczyć, że, za przeproszeniem, chcę się wysikać... Wszystko jest jeszcze znośne do momentu, kiedy korzysta się z toalety raz, ale ze względu na okres musiałam dzisiaj odwiedzić ten przybytek więcej razy... No cóż.

Co jest "najzabawniejsze"? Że palacze nauczyli się wychodzić przez okna, czyli toalety są zamknięte "ot tak, w imię zasad".

szkoła

Skomentuj (68) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 641 (823)