Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zanate

Zamieszcza historie od: 18 czerwca 2012 - 23:26
Ostatnio: 10 kwietnia 2022 - 23:24
  • Historii na głównej: 8 z 22
  • Punktów za historie: 6026
  • Komentarzy: 51
  • Punktów za komentarze: 366
 

#79292

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od niedawna pracuję w sklepie zoologicznym. Tuż obok jest poczta, na której czasem są ogromne kolejki. Znudzone dzieci zaglądają wtedy do mnie.

Większość jest mało piekielna, raczej pooglądają zabawki i wychodzą, czasem przyprowadzą rodzica, żeby mu koniecznie coś pokazać... Te bardziej gadatliwe mnie zagadują.

No i dziś z samego rana wpadł taki gadatliwy [C]hłopczyk.

[C]: A pani ma jakieś zwierzątka?
[J]: Mam dwa koty i chomika.
[C]: O, też miałem chomika, ale zdechł.
[J]: No niestety, takie malutkie zwierzątka żyją dość krótko. Mój to też już staruszek...
[C]: Nie, on nie był stary. Nadepnąłem go, bo był wredny i mnie ugryzł, hehe.

Aż mi dreszcz przeszedł po plecach...

sklepy zoologiczny

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (201)

#80261

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia ze sklepu zoologicznego.

Z pozoru nieszkodliwy [P]an uprzejmie się wita i rozgląda po sklepie. Przywitałam się, zapytałam w czym mogę pomóc, wywiązuje się taki dialog:

[P]: Poproszę krople na pchły dla psa.
[J]: Ile waży pies?
[P]: Tak z 35 kilo, ale może pani dać więcej, bo to jeszcze na dwa koty.
[J]: Pudełko zawiera jedną dawkę, a dla kotów mamy inny preparat.
[P]: Eee tam, przecież to jedno i to samo jest.
[J]: Nie proszę pana, preparatem dla psów można kota otruć.
[P]: A to nie szkodzi, bo to i tak nie moje, tylko sąsiada.
I w śmiech.

Miałam nadzieję, że żartuje. Nie żartował.

zoologiczny

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (140)

#76917

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zachorował mi chomik.
Niektórzy pewnie powiedzą, że po co leczyć zwierzę za parę złotych? Dla mnie jest sens i nie chcę o tym dyskutować. Uparłam się, że go wyleczę.

Nie znałam żadnego weterynarza w mieście, w którym studiuję, więc poszłam do takiego, którego poleciła mi znajoma. Facet chomika obejrzał, dał mu zastrzyk, skasował 25zł, powiedział, żeby zgłosić się za dwa dni. Dobra.

Za dwa dni zapłaciłam kolejne 25zł. Facet postawił diagnozę - problemy neurologiczne, trzeba go będzie leczyć do końca jego życia, nieleczone się pogorszy i umrze w cierpieniach.

Panika. Nie jestem w stanie wydawać kilkaset złotych na leczenie chomika co miesiąc. Kolejne dwie wizyty, każda 25zł - stówa poszła. 80zł za samo pojawienie się i 20zł za leki.

No i nadeszły święta, wróciłam do domu. Chomikowi się nie poprawiało, więc poszłam z nim do swojej pani weterynarz. Powiedziałam co i jak, co zdiagnozował poprzedni lekarz, jakie podawał mu leki.
I co mi powiedziała?

Facet mnie oszukał i naciągnął. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy weterynarz pomoże tak małemu zwierzęciu - ale chomik cierpiał wiecie na co? Na grzybicę. Miał łysy brzuszek i było to widać gołym okiem, gdy się go obróciło do góry nogami. Za trzy wizyty zapłaciłam 12zł, chomik ma się świetnie, a element wystroju klatki, który nieprzyjemną dolegliwość spowodował, został wymieniony (dostał domek z plastikowym denkiem, do którego sikał i w tym spał, podrażnił sobie głupol skórę. Z domkiem się pożegnaliśmy!).

Uważajcie. Warto skonsultować decyzję z innym lekarzem, czy to weterynarz, czy ktoś bardziej "ludzki".

uslugi weterynarz chomik

Skomentuj (60) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 267 (287)

#70332

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Odzyskałam dzisiaj wiarę w ludzi! Na krótko.

Idąc ulicą, przyuważyłam Panią z pieskiem. Piesek załatwiał swoje potrzeby w miejscu, które jest zazwyczaj mocno zanieczyszczone przez inne pieski, również załatwiające swoje potrzeby. Już zaczęłam mruczeć pod nosem, że znów bałagan zostawią, że nie da się tym chodnikiem przejść, żeby w niespodziankę nie wdepnąć... A tu Pani się schyla i bombę podnosi i w woreczek pakuje!
Jak mi się dobrze zrobiło, tak miło, że istnieją jeszcze porządni ludzie!

A potem Pani minęła pojemnik na psie niespodzianki, który miała tuż obok siebie, i wrzuciła torebeczkę do pojemnika na szkło, jakieś 10 metrów dalej.

Ręce opadają.

sprzątanie po psie

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 188 (230)

#68678

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia opisana przez użytkownika darekw przypomniała mi o moich niedawnych przebojach na allegro i pierwszym (w sumie jedynym) negatywnym komentarzu, jaki udało mi się zgarnąć.

Znajomy poprosił mnie o kupienie mu dostępu do pewnej strony hostingowej pokroju zamkniętego już RapidShare. Nie był to pierwszy raz, kiedy płaciłam mu za takie usługi - zawsze sam wynajdował sobie odpowiednią aukcję na allegro, ja przekazywałam mu tylko odpowiedni kod/dane logowania.

Tym razem znalazł aukcję, mówiącą o koncie czynnym 24 godziny, bez limitu transferu. Dostawa danych logowania w pięć minut.
Spoko! Kupuję. Kosztowało mnie to 1,49zł.

Minęło pięć minut, dziesięć, dwadzieścia, minęła godzina. Kumpel z niecierpliwości łazi po ścianach, ja się zaczynam wkurzać, bo kasa kasą, więcej na ulicy można znaleźć, ale skoro gwarantują dostawę w pięć minut, to czekam na maila pięć minut. Doczekałam się w efekcie końcowym po czterech godzinach. Odetchnęłam z ulgą. Za wcześnie.

Po kolejnej godzinie kumpel pożalił się, że właśnie wykorzystał swój limit transferu - 30GB. Po pierwsze - zdążył ściągnąć raptem 2GB, po drugie - konto miało być bez limitu, więc jak to wykorzystał limit?
Zaczęłam uważniej przyglądać się aukcji, jednak nigdzie nie znalazłam informacji o tym, że konta mają jakiś limit transferu. Drobnym druczkiem jednak napisali informację, że jeśli konto przestało działać, należy je wymienić na stronie sklepu.
Okej!

Wchodzimy na stronę sklepu, odnajdujemy odpowiedni formularz, podajemy dane. I... niespodzianka, kont akurat tego serwisu nie można wymieniać!
Stwierdziliśmy, że olać to, kupi się drugie. Szkoda nerwów za 1,50zł. I kupiliśmy, bezpośrednio przez stronę sklepu. Zaskakujące okazało się to, że...
Kumpel dostał dokładnie te same dane logowania, które dostałam ja, kupując konto przez allegro. Transfer oczywiście wykorzystany, konta wymienić się nie da. Konta więc gość sprzedaje współdzielone, wykorzystywane przez kilka osób naraz. Facet kupuje jedno, a później sprzedaje je kilku osobom, zarabiając na nim kilkakrotnie.

Nieco się zagotowałam, więc nasmarowałam maila z wyjaśnieniem sytuacji do sprzedającego - dla pewności dwa razy, raz jako maila przez allegro, raz jako wiadomość przez formularz kontaktowy na stronie internetowej sklepu. Zero odpowiedzi przez cztery dni.

Chcąc, nie chcąc, wystawiłam facetowi negatywny komentarz - informując o tym, że nie ma z nim kontaktu, sprzedaje współdzielone konta, kłamie o braku limitu transferu, nie wspominając już o dostawie w pięć minut.

Odpowiedzi na swoje maile nie zobaczyłam. Zobaczyłam za to odpowiedź do mojego komentarza:
"Niestety, po przejściach z tym panem musieliśmy zakończyć współpracę".
No i komentarz u mnie:
"UWAŻAJCIE! NIE POLECAMY!".

I tak się zastanawiam, na co osoba, która to czyta, ma uważać? Na to, że płacę od razu przy zakupie, czy może na to, że jeśli jest oszustem, to uda mi się to odkryć?
P.S. Jeszcze spór założyłam i wyszarpnęłam swoje złoty pięćdziesiąt, a co. Dla zasady.

sklepy_internetowe

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 425 (457)

#68621

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Myślałam, że tego tematu nigdy tu nie poruszę, dzisiaj jednak przelała się czara goryczy.

Mój dziadek jest mocno zaangażowany w działalność młodzieżowych kół filatelistycznych. Spotyka się z dziećmi, pomaga im organizować ich zbiory i eksponaty i dba o to, żeby dzieciakom się nie znudziło.
Reszta opiekunów kół się wypięła, więc dziadek sam obskakuje cztery kółka. Spoko.
Oprócz tego nasz lokalny prezes związku ma jeszcze dwójkę chłopaków - z własnego koła. Jego własne koło składa się z owych chłopców, będących dziećmi jego konkubiny. Spoko.

Na wystawie został zorganizowany plebiscyt na najładniejszy eksponat wystawy - w dwóch kategoriach wiekowych. O ile z dorosłymi nie było problemu, o tyle przy dzieciach zaczęły dziać się dziwne rzeczy...
Plebiscyt polegał na tym, że każdy zwiedzający mógł wziąć sobie kupon ze specjalnym miejscem na numer eksponatu, który był jego faworytem. Później kupony wrzucaliśmy do urny, odwiedzający dostawał numerek kuponu, a przy zamknięciu wystawy następowało losowanie jakichś drobiazgów. Wszystko cacy, ale...

Plebiscyt rozłożony był na kilka dni. W międzyczasie pojawiały się wycieczki ze szkół, w których urzędował dziadek, więc nikogo nie dziwiło, że nagle jednemu uczestnikowi przybywało po 15 głosów (wiadomo jak to wygląda, "ej, głosuj na 5! 5 jest moje!". Nie przeskoczy się tego w życiu, a i nikt nie spodziewał się, że dwudziestka dzieci będzie oglądała uważnie każdy jeden eksponat, żeby zagłosować zgodnie ze swoim sumieniem, zamiast po prostu pomóc koleżance/koledze).

W przedostatni dzień Prezes wziął pliczek kuponów do domu, żeby "rozdać je na poczcie". Nikt nie protestował, w końcu kto Prezesowi zabroni? A i jak na poczcie rozda, to może zwiedzających przybędzie?
Dzisiaj zliczam głosy.

Dwadzieścia parę kuponów, z kolejnymi numerami, wypełnionymi takim samym charakterem pisma, tym samym długopisem, zostało oddane z głosem na dziecko od Prezesa. Przez wcześniejsze dni dzieciak głosów dostał 2. Słownie: dwa. Gdzie inni mieli ich po kilkanaście.

Wnioski wyciągnijcie sami.

Pojawia się tylko pytanie: Naprawdę, warto oszukiwać trzydziestkę dzieci po to, żeby własny dzieciak dostał coś wartego stówę? Ja wiem, że zawsze to trochę radochy, że coś się wygrało, i w ogóle... Ale na litość boską, bądźmy uczciwi, zwłaszcza w stosunku do dzieci.

W przyszłym roku nie przyłożę do tego palca, jeśli kupony nie będą zawierały imienia, nazwiska i daty urodzenia. Niech sami się bawią w ten cyrk.
P.S. Nie, nie wygrał. Paru dodatkowych kuponów zabrakło. :)

wystawa i konkurs

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 406 (444)
zarchiwizowany

#68591

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Pisałam wcześniej o problemach z babcią w związku z jej mieszkaniem.
Czas chyba jednak bardziej przybliżyć charakter babci osobom, które moje wypociny czytają.

1. Babcia kupiła mi dziesięć długopisów, będąc z mamą na zakupach. Przyniosła mi je mama, z babcią się wcześniej nie widziałam. Gest miły, więc dzwonię, żeby podziękować.
[B]: Halo?
[J]: Cześć babciu!
[B]: Wiesz co! Ja ci kupuję długopisy, a ty nawet nie podziękujesz!
[J]: Ale ja ci za nie właśnie chcę podziękować...
[B]: Teraz, jak ja się muszę upominać, to co to za podziękowania!
[J]: Ale...
[B]: Cześć!
I w tym momencie następuje rzut słuchawką. I foch na parę dni, bo jestem niewdzięczna, a ona musi się dopominać o "dziękuję".

2. Rozmowa z mamą, podczas maminej pracy.
[M]: Halo?
[B]: No cześć! Słuchaj, widziałaś reklamkę z Kauflandu?
[M]: Mamo, przepraszam cię, nie mogę teraz rozmawiać, mam pacjentkę.
[B]: Ale ja tylko chwilę! Widziałaś? Łopatka tańsza będzie, muszę kupić. Masz miejsce w zamrażalniku, nie?
[M]: Nie mam. Mamo, nie mam czasu, później oddzwonię.
[B]: Ale ja tylko chwilę! To ja ci podrzucę z sześć kilo, to mi zmielisz i przechowasz.
[M]: MAMO, NIE MOGĘ ROZMAWIAĆ.
[B]: Ale przecież nie zajmuję ci dużo czasu! A kubeczków po śmietanie ile dla mnie masz?
[M]: W tej chwili ci one potrzebne? Później zadzwonię, cześć.
[B]: No oczywiście! Cześć!
I rzucenie słuchawką ze strony babci.

Słowem wyjaśnienia:
a) Mama nie mówi, że nie ma czasu, żeby jej zrobić na złość. Taką ma pracę, jak nie ma czasu, to nie ma czasu.
b) Babcia notorycznie zagraca nam piwnicę i zamrażalnik swoimi manelami, traktując i jedno i drugie jak swoją przechowalnię. Często zdarza się, że nie mamy gdzie czegoś włożyć, bo miejsce zajmują rzeczy babci.
c) Babcia zbiera wszelkiego rodzaju pojemniczki. Cholera wie po co, ale próbuje w to zaangażować całą rodzinę. A później kubeczki, pudełka po lodach, pudełka po maśle i wiadereczka po serkach walają się po całym jej domu.
d) Myślałam, że mama wybuchnie ze złości, jak opowiadała mi, czemu babcia znów się obraziła. :)

3. Babcia znalazła mi na kwiatka osłonkę. Telefon.
[J]: Halo?
[B]: Znalazłam ci tą osłonkę na kwiatka! Ładna jest, kolorowa, tylko zakurzona.
[J]: Super, dziękuję!
[B]: No, masz szczęście. Przychodzisz po nią?
[J]: Teraz nie mogę, jadę do lekarza. Ale jak wrócę i będę dziadkowi oddawać klucze, to ją przy okazji wezmę.
[B]: Ale jak to teraz nie możesz?
[J]: Schodzę na parking, jak będą korki to i tak się już spóźnię.
[B]: Niemiła księdzu ofiara, chodź cielę do domu! Cześć!
I kolejny raz rzut słuchawką.
Później wprawdzie osłonkę dostałam, ale z wielkim fochem i przekazaną przez mamę. Jak chciałam zadzwonić i podziękować, odrzucała połączenie.

Co my, kurczę, robimy źle?

babcia

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 81 (269)
zarchiwizowany

#68550

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeboje z babcią podczas sprzątania mieszkania...

Słowem wstępu: Babcia po swojej mamie odziedziczyła mieszkanie w mieście, w którym jest mój uniwersytet. Ponieważ za mieszkanie i tak płaci, a nikt w nim nie mieszka, zaproponowała mi, żebym się tam wprowadziła na czas studiów. Wszystko pięknie, ale...

1. Z mieszkania nie wolno mi niczego wyrzucić.
Byłoby to zrozumiałe, gdyby nie fakt, że prababcia zbierała wszystko jak popadło. Przy przeglądaniu szuflad w kuchni znalazłam 14 desek do krojenia, 12 otwieraczy do butelek, 17 otwieraczy do konserw, kilka identycznych tarek do warzyw, kilkanaście obieraczek, w szufladzie ze sztućcami upchnięte kilka pełnych kompletów... Wszystko oczywiście pamiętające najmarniej lata czterdzieste.
Szuflady trzeba było przejrzeć, bo wyłamywały prowadnice i zapadały się pod swoim własnym ciężarem.
Myślicie, że coś wyrzuciłam?
A skąd. Tłumaczenia, że takie rzeczy trzyma się po jednym, góra dwie sztuki, nie przyniosły skutku. Tłumaczenia, że deski są stare, wysłużone, pożółkłe ze starości i w większości popękane, a do tego przywiozłam dwie nowiutkie, też zbyt wiele nie dały. Zostałam wyzwana od niewdzięczników i burżujów, a "wszystko się tu przyda". To samo tyczy się kilkudziesięcioletnich, popękanych, pożółkłych misek, sztuk na oko 30, zajmujących połowę szafek w kuchni.

W efekcie końcowym ze wszystkich podanych wyżej maneli wyrzuciłyśmy jedną deskę, "bo ty mi nie będziesz nic z MOJEGO mieszkania wyrzucać!". Reszty nie pozwoliła nawet przełożyć do szafek, żeby nie wyłamywać dalej szuflad, "bo to ma tu leżeć, bo tak mówię".

2. W mieszkaniu nie wolno mi też niczego przełożyć ani przestawić.
Babcia na wstępie zapowiedziała mi, że mam niczego nie przekładać. Wszystko ma być gdzie jest, a "jak wpadniesz na to, gdzie coś przełożyć, to zapisz sobie na kartce i jak przyjadę to porozmawiamy".
Ławę postawiła na środku pokoju, mocno uszczuplając przejście między wersalką a drzwiami. Prosiłam o przestawienie mebla trzy dni. Po trzech dniach łaskawie zgodziła się - po tym, jak kilka razy rąbnęła się tak, że wyhodowała sobie pięknego, ciemnofioletowego siniaka...
Wspomnianych misek nie wolno dotykać. Bo to ich miejsce i koniec.
Najczęściej używane talerze stoją w najciężej dostępnym miejscu. Zapytałam, czy mogę je zamienić z miskami (które dla odmiany są w ogóle nie dotykane, a stoją w miejscu najłatwiej dostępnym). NIE! Bo ona jest tak przyzwyczajona i tak jej wygodnie.
Prababcia miała skłonności do zbieractwa - stąd w mieszkaniu kilka wielkich toreb z materiałami i wełną (wszystko oczywiście w odpowiednim wieku i stopniu zjedzenia przez mole). Wyrzucić nie pozwoliła, przestawić też nie. Materiały zawalają pół podłogi w jednym pokoju i połowę półek w drugim. Przełożyć nie wolno, a jak zapytałam, gdzie mam włożyć swoje ubrania, usłyszałam, że "przecież jedna półka jest wolna, a jak się nie zmieścisz, to poskładasz w kostkę i trzymaj sobie na stole". Wiecie co? Nie zmieszczę się.

3. Do mieszkania nie wolno mi też niczego dokupić ani przywieźć.
Babcia nie lubi dużych noży. Ja uwielbiam ostre i duże noże, więc jeden nóż (szefa kuchni, naprawdę spory) kupiłam i wrzuciłam do szuflady. Babcia kazała "zabierać to cholerstwo, bo nie chce tego widzieć w swoim mieszkaniu". Na argument, że ja tego używam, bo mi tak wygodnie, ona nie musi, odparła, że gówno ją to obchodzi, JEJ to nie jest potrzebne.
Zaproponowałam kupno firanek. Jeden ze sklepów w tym czasie miał świetną promocję, za 15-20zł można było dorwać naprawdę ładną firankę i chciałam jakoś się przyłożyć do odnawiania mieszkania.
"Nie, bo firanki tu są". Owszem, są. Pożółkłe od dymu papierosowego i dwa razy starsze ode mnie.
Chciałam kupić cienki koc do przykrycia (również wiekowej) wersalki. Również znalazłam odpowiednią promocję, koce polarowe, również oscylujące koło 15-20zł. Koc, który teraz leży na wersalce, pamięta pewnie czasy wczesnego PRLu.
"NIE, bo koce tu są i niczego masz nie dokupować".
Dokładnie to samo było z zasłonkami i podmianą jednego z rozwalonych kredensów na nowy regał.

Innymi słowy: Mieszkaj w moim mieszkaniu, ale żyj po mojemu. Do woli możesz używać tylko powietrza.

P.S. Myślałam, że ze skóry wyskoczy, gdy przyniosłam ze sklepu miniaturkę chryzantemy i ustawiłam ją na nieużywanym miejscu parapetu. "Bo zajmuje miejsce i mi się tu nie podoba!".
Borze zielony i szumiący, w co ja się wpakowałam...

PPS - nie, babcia nie będzie tam mieszkała. Ale i tak niczego nie wolno tknąć!

babcia remont

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (247)
zarchiwizowany

#68535

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tak się złożyło, że po wszystkich ekscesach, pracy na kasie i łapaniu zleceń jako freelancer, strzeliło mi do głowy, żeby wybrać się jednak na studia. Z racji tego, że babcia odziedziczyła po swojej mamie mieszkanie w mieście, w którym jest uniwersytet z interesującym mnie kierunkiem, wybrałam się właśnie tam - zachęcona darmowym mieszkaniem (które i tak trzeba opłacać, i które od X lat stoi puste). Niestety nie przewidziałam tego, że babcia będzie na każdym kroku podkreślała, że jest to JEJ mieszkanie... Tyle słowem wstępu.

Wybrałam się do owego miasta na tydzień w ramach dokończenia remontu w jednym z pokoi. Przez ten czas nazbierało mi się materiału na połowę Piekielnych...

1. W pokoju trzeba było położyć tapety. Pod starą tapetą była goła ściana, więc przed położeniem nowej trzeba było ją zagruntować (poprzednia była położona jakieś milion lat temu, sądząc po jej wyglądzie). Wywiązała się taka rozmowa:
B: Czym się gruntuje ściany?
J: Unigruntem na przykład.
B: A tam pieprzysz.
... Słów mi zabrakło, ale nie to nie. Nie będę się kłóciła. Później odwiedził nas wujek...
B: Czym się gruntuje ściany?
W: Unigruntem.
J: Widzisz, mówiłam, że unigruntem.
B: A ja cię tam będę słuchać, jak ty się na tym gówno znasz!

Oczywiście. Wytapetowałam całe swoje mieszkanie, ale się nie znam :) Później się na mnie obraziła. Bo miałam rację.

2. Ciąg dalszy tapetowania. Do położenia został kawałek (ok. 40cm) przy drzwiach i część nad drzwiami (dokładnie 106cm, a mieliśmy paski o szerokości 53cm...). Teoretycznie robota na góra pół godziny, prawda? Nie z babcią.
J: Babciu, przyklej ten pasek tak jak jest, nożykiem przejedziesz przy framudze i tyle, nie ma co nad tym medytować i się cackać.
B: Tak się nie da!
J: Jak się nie da, jak u nas tak zrobiłyśmy i się dało?
B: Ale tu się nie da, bo ściana jest krzywa!
J: Ale co to ma do rzeczy? Przyklejony pasek docinasz do framugi i będzie prosto.
B: A skończ już pieprzyć, bo mnie tylko z równowagi wyprowadzasz!

Zostawiła klejenie tej części na następny dzień. Po kilku mniejszych spięciach o ten kawałek, przykleiła brakującą tapetę w czterech częściach, co w sumie zajęło jej 17 godzin (od 8 rano się modliła nad tym fragmentem, skończyła po 1 w nocy). Przy tym obraziła się, że śmiem mieć rozwiązanie inne, niż ona sobie uwidziała. Nie odzywała się do mnie i pokazywała, jak bardzo jest obrażona, m.in. robiąc herbatę wszystkim, tylko nie mi :)

3. Tapetowanie większej części.
Pokoik, który tapetowaliśmy, jest mały i zagracony (babcia przez 5 lat nie pozbyła się naprawdę starych rzeczy po poprzednich lokatorach - nie, żebym była zwolennikiem wyrzucania wszystkiego na hurra, ale jest tam naprawdę masa rzeczy, których nikt do niczego już nigdy nie użyje). W związku z tym po odsunięciu mebli, których nie pozwoliła wynieść ("bo nie!"), zostało bardzo niedużo miejsca. Ciężko było w miarę wygodny sposób przytrzymać tapetę prosto, wciskając ręce między ścianę i drabinę. Nie do końca wiem, jak to opisać, ale musicie mi wierzyć na słowo - nie dało się ruszyć.

Jako, że babcia się na mnie na śmierć obraziła, a gdy pytałam o to, czy jej pomóc, kazała mi wyjść bo jej przeszkadzam, poszłam do sklepu przynieść parę rzeczy. Kiedy wróciłam, przywitał mnie dziadek wściekły jak stado os. Okazało się, że chciał babci pomóc i przytrzymać rolkę tapety nie w taki sposób, w jaki sobie uwidziała. Kazała mu "wynosić się i zejść jej z oczu", więc się pokłócili, a za każdym razem, gdy próbował jej pomóc, ochrzaniała go jak burą sukę. Więc odpuścił. Zajrzałam do niej jeszcze raz.
J: Może jednak Ci pomożemy, co?
B: A w dupie mam Waszą pomoc!
J: Ale nie radzisz sobie przecież.
B: Wyjdź mi stąd! Doskonale sobie radzę bez waszej łaski! Ty się obraziłaś to się wynoś, a ten dziad niczego zrobić nie umie!

... Odpuściłam. Bo przecież JA SIĘ OBRAZIŁAM.
Muszę dodawać, że mimo tego, że tapeta jest na flizelinie (czyli układa się ją łatwo i przyjemnie, można ją poprawiać do woli, zrywać i naklejać bez żadnego strachu) położona jest tak, że oczy krwawią od samego patrzenia...?

remont babcia

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 50 (238)
zarchiwizowany

#44517

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Znacie taki dowcip?
Jak zrobić czerwony barszcz?
Wrzucić granat do BMW.

Suchy, propagujący stereotyp dowcip, kołacze się w kółko po mojej głowie po dzisiejszym dniu.

Jako, że samochodu nie posiadam (choć prawo jazdy mam), a lubię poruszać się nieco szybciej, niż przeciętny spacerowicz, zazwyczaj dosiadam swojej granatowej bestii w postaci dwudziestoletniego roweru górskiego. Poruszam się zawsze po ścieżce rowerowej, którą mam praktycznie od swojego miejsca zamieszkania aż do samej pracy. Wiadomo, że ścieżka rowerowa jest również doskonałym chodnikiem, a także trawnikiem dla piesków, ale to, co spotkało mnie dzisiaj, przeszło moje ludzkie pojęcie.
Jadę sobie spokojnie, zbliżając się do przejścia dla pieszych i przejazdu dla rowerów. Na pasach stanął jakiś, za przeproszeniem, pieprzony muł, który bał się podjechać te dwa metry do przodu, by stanąć przed linią wyznaczającą miejsce zatrzymania się. Ale, że pasy szerokie, to i ja się jeszcze zmieszczę, i zmieści się również pan jadący sobie koło mnie. A raczej, zmieścilibyśmy się.
Z parkingu (przejście przechodziło przez wyjazd z parkingu połączony ze zjazdem na stację benzynową) wyjeżdża sobie ślimaczym tempem BMW. Błyszczące, czarniutkie, aż miło popatrzeć. Zatrzymuje się przed pasami, więc razem z Panem dzielnie pedałujemy, aby przejechać na drugą stronę.
A co robi Burak z BMW?
Kiedy już dojechaliśmy do krawężnika, byliśmy na samym brzeżku ścieżki, gość nagle ruszył i dojechał do samochodu stojącego przed nim, kompletnie blokując przejście. Za mało miejsca, żeby przecisnąć się na pieszo, więc dwa rowery tym bardziej się nie zmieszczą. Na wyminięcie czasu już nie ma, więc co robić - dajemy po hamulcach.
Pan wyhamował.
Ja też. Z tym, że mój rower miał o wiele lepsze hamulce (staruszek, ale dbam o niego jak mogę, więc działa jak nówka). Efekt?
Wyrżnęłam jak długa, lecąc przez kierownicę i na bok. Nie jestem w stanie tego opisać - po pierwsze, mam zbyt ubogie słownictwo, by jednocześnie opisać cały komizm sytuacji, a nie uszczuplić nic z emocji, które mną wtedy targały, a po drugie - to działo się tak szybko, że pamiętam tylko "HAMUJ! O, ziemia." W każdym razie musiałam nie dość, że wyfrunąć przez kierownicę, to jeszcze wylądować na boku, a potem zbierać się na kolanach, jak karaluch.
Pan okazał się być bardzo miły, pozbierał mnie z ziemi, trochę otrzepał i upewnił się, że jestem tylko wściekła i upieprzona.

Facet z BMW gapił się na nas z rozdziawioną gębą. Wyglądał, jakby miał się za chwilę uślinić. Nie wysiadł, nie przeprosił, tylko stał. Ominęliśmy go, a on nadal stał i się gapił, jak niedorozwinięty.

Następnym razem, uju, nie będę hamowała. Pewnie zarysowanie Ci idealnie lśniącego lakieru bardziej przemówi Ci do rozsądku.

P.S. Wiem, że marka samochodu nie ma tu nic do rzeczy. Jak kierowca jest idiotą, to będzie nim i w Maluchu.
P.S.2. Tak, w takich przypadkach popieram wydawanie prawka na czas określony.

ulica

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 55 (151)