Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Zniewolona

Zamieszcza historie od: 29 maja 2013 - 16:36
Ostatnio: 29 czerwca 2016 - 22:01
  • Historii na głównej: 6 z 13
  • Punktów za historie: 2754
  • Komentarzy: 99
  • Punktów za komentarze: 855
 

#66606

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nic nie mam do rowerzystów, ale jak za jakimś jadę lub widzę, że zbliża się w moim kierunku automatycznie wzmaga się u mnie czujność. Zwłaszcza gdy widzę starszą osobę na zdewastowanym składaczku, typ 'niedzielnego rowerzysty'.

Historia miała miejsce nie tak dawno, jakoś miesiąc temu, w mniejszej powiatowej miejscowości liczącej około 20 tysięcy mieszkańców. Jadąc sobie przepisowo zbliżam się do skrzyżowania. Ja na podporządkowanej, prostopadła do drogi z pierwszeństwem. Ot, typowe skrzyżowanie. Przede mną widzę panią w wieku 60-70 lat. Czujność rośnie, mimowolnie więcej uwagi zwracam na panią niż resztę otoczenia (też niedobrze, ale w tym przypadku się sprawdziło).

Dojeżdżamy do skrzyżowania i... i brew mi ucieka do góry, na twarzy maluje się kursywą "WTF?", a pani tuż przed samym skrzyżowaniem na środku drogi zsiada z roweru i zaczyna go prowadzić. Ja nie wiem co ona chce zrobić, ona sama wygląda jakby nie wiedziała. I bądź tu człowieku mądry. Ręka nie drga w żadną stronę, ale ustawia się jak do skrętu w prawo. Może na pasy chce iść? Ale gdzie tam, dalej dziarsko stoi na jezdni i obserwuje z obu stron ruch. Gdy się zwolnił pani truchcikiem podreptała przez skrzyżowanie, ale że nóżki nie tej młodości, to truchcik chwilę potrwał, wymuszając zatrzymanie aut na głównej. I tylko cieszyłam się, że nie próbowałam jednak przejechać widząc niezdecydowanie pani, która jednak nie jechała w prawo, tylko prosto, jakąś dziwną trasą przecinając skrzyżowanie.

Bez kamerki teraz ani rusz... Choćby po to, by nagrać na pamiątkę takie drogowe rarytasy.

skrzyżowanie

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (263)

#73668

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Z serii 'szukanie mieszkania do wynajęcia'.

Jakoś 2 tygodnie temu znalazłam interesujące mnie mieszkanie. Na pierwszy rzut oka było idealnie dopasowane do tego, czego szukam, koszty też na moją kieszeń. Dzwonię, aby się umówić.

Akt pierwszy:
Umawiamy się przez telefon, że jeszcze tego samego dnia przyjdę obejrzeć mieszkanie. Ale wieczorem, po 18 do mnie zadzwoni żeby się dokładniej umówić, bo ona (i tu wstaw historię całego jej dnia, łącznie z tym gdzie, kogo odwiedza i po co). Wybija godzina 18, nic. Godzina 19 - dzwoni.

[K]obieta (raczej starsza niż młodsza): Bo ja tutaj już od godziny czekam, bo się umawiałyśmy na oglądanie, i czy nadal jestem zainteresowana.
Ja: Yyyy no miała pani zadzwonić po 18, nawet mi adresu nie podała...
K: Ach no tak no tak! Bla bla bla...

W końcu na oglądanie dotarłam, mieszkanie jak mi się podobało tak na żywo zaczęło jeszcze bardziej. Zdecydowana na 100%.
To ona w przyszłym tygodniu (była niedziela) zadzwoni i się umówimy na podpisanie umowy.

Akt drugi:
Kończy się tydzień, to się przypominam.

K: Ach no tak, no tak, ale ja jeszcze muszę coś załatwić, a wie pani, czasu brak (i tu znowu historia życia jej, jej bliskich, psa, kota, rybek).
No ok, to przyszły tydzień. Nie spieszy mi się, po prostu chcę mieć pewność, móc wszystko załatwiać, meble kupić.
Ale NA PEWNO jest dla mnie zaklepane, nic się nie zmienia, jest cacy.

Akt trzeci, finał:
Kończy się kolejny tydzień. Nie lubię być upierdliwa, więc dzwonię dopiero dzisiaj. I się we mnie zagotowało.

Ja: Dzień dobry, w zeszłym tygodniu miała pani do mnie zadzwonić w sprawie podpisania umowy najmu. Dzwonię, aby się przypomnieć :)
K: Ale to już nieaktualne (zupełna zmiana tonu na 'zgniatanie robaka')
Ja: Yyyy, ale jak to nieaktualne, co się stało?
K: Po prostu, zrezygnowałam, sama się tam wprowadzam.
Ja: Mogła pani chociaż się ze mną skontaktować i powiadomić.
K: Wnuczek bawił się moją komórką i pokasował mi wszystkie konwersacje, a numeru sobie nie zapisałam. Nieaktualne.

No to nici z przeprowadzki. Straciłam tylko czas, człowiek się nastawił, planował, skoro NA PEWNO sfinalizujemy sprawę.

Ludzie są niepoważni. Serio.

wynajem

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 328 (350)

#71355

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z wczoraj, w roli głównej: ja, kierowca autobusu (nie, nie klaskał) i błoto...

Z powodu wczorajszych opadów deszczu ze śniegiem okolica wyglądała co najmniej... mokro. I brudno. Na chodnikach i ulicach kałuży pełno, jedne, większe, drugie mniejsze.

Jadąc samochodem miałam to nieszczęście trafić na tę większą. A raczej nie ja, a autobus, który mnie radośnie wyprzedzał lewym pasem. Ja, starając się nie pozalewać przechodniów raczej nie szarżuję w takich warunkach i zwalniam widząc mokrą plamę. Autobusy chyba jednak mają to gdzieś. Nie mam pojęcia z jaką siłą i prędkością kierowca musiał wjechać w tę nieszczęsną kałużę na środku drogi, skoro udało mu się zalać całą moją maskę, dwie szyby, a nawet pół dachu! Zanim zaskoczona zareagowałam włączając wycieraczki na (krótką, ale jednak) chwilę zostałam całkowicie pozbawiona widoczności. Przednia oraz po stronie kierowcy szyba były totalnie zalane błotnistą, zasłaniające całkowicie widok mazią. Musiałam przerwać podróż żeby pozbyć się tej brei...

Serdecznie nie pozdrawiam kierowców, którzy mają gdzieś czy kogoś ochlapią. W moim przypadku zagrażając nawet bezpieczeństwu.

autobus kałuża

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 192 (258)
zarchiwizowany

#71301

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może nie tyle piekielne, co irytujące.

Z racji mojego hobby używam co jakiś czas w ilościach multi-tubkowych kleju Super Glue. Próbowałam różnych i ten akurat najbardziej mi odpowiada zarówno cenowo jak i swoimi właściwościami klejącymi oraz gabarytem. Tak się trafia, że jak już idę kupić to po przynajmniej 5 tubek. Akurat w mojej okolicy jest on tylko w 2 sklepach. Zazwyczaj idę do jednego, bo znacznie bliżej (3 minuty szybkiego chodu zamiast 10) i taniej. Ale z każdą wizytą mam ochotę sprzedawcę udusić...

Pierwsza wizyta, oczywiście poproszę, tak z 6 tubek. Sprzedawca z tekstem "oooo wojna jakaś idzie, że tyle potrzeba?". No dobrze, chciał zagadać, pewnie niezbyt często ludzie idą do sklepu po kilka tubek naraz. Nawet równie humorystycznie odpowiedziałam.
Kolejna wizyta. Ten sam tekst...
Wizyta 3,5,10... Już nawet nie wysilałam się na odpowiedź inną niż "nie".

Raz może i zabawne, ale ile można? Człowiek chce tylko coś kupić i wrócić do przerwanej pracy. Poza tym nie czuję potrzeby zwierzania się obcemu człowiekowi z tego, do czego coś mi jest potrzebne...

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (52)
zarchiwizowany

#69999

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótko, o "dżentelmenie".

Małe dyskontowe zakupy. Ot parę dupereli i zgrzewka wody. Wypakowuję wszystko z wózka na zewnątrz sklepu. Duperele w jedną rękę, zgrzewka w drugą, powoli kieruję się do samochodu (jak na złość daleko od wejścia). Pech chciał, że foliowa otulina zgrzewki zdecydowała, że sobie pęknie, a sześć 1,5 litrowych butelek wesoło porozjeżdża się na boki.

Od razu nad głową usłyszałam rechot męskiego osobnika 50+ "Hue hue, nie ma to jak zgrabność". Miałam ochotę odburknąć, że zamiast się gapić i naśmiewać mógłby pomóc pozbierać mi te butelki (chwycenie w ramiona, razem z torebką i reklamówką dupereli 6 butelek przez niezbyt rosłą kobietę do łatwych nie należy...), jednak pan oddalił się na swoim składaczku hen w dal.

Cóż, pozostaje tylko zebrać się do kupy nucąc pod nosem "gdzie ci mężczyźni...".

PS: żeby nie było, nie uważam, że miał obowiązek mi pomóc. Jednak smutno się robi widząc jak gatunek dżentelmena i mężczyzny z klasą to rzadki biały kruk. A przynajmniej mógł odpuścić sobie ten jakże śmieszny docinek.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (306)

#64613

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kochany InPost.

Jak co dzień, rutynowo zaglądam do skrzynki. Wśród sterty ulotek dwa listy. Hmmm, ale raczej nie do mnie ani żadnej znanej mi osoby. Adres na kopercie zupełnie inny, jakaś hen daleko odległa ulica, inny numer mieszkania. Nie mam pojęcia co brał listonosz, że aż tak się pomylił.

Smaczku historii dodaje fakt, że były to listy... z banku. Zza prześwitującej koperty widać było jakieś liczby, więc mogły to być czyjeś prywatne wyciągi, dane osobowe, kredytowe, coś co nie powinno być do wglądu osób obcych. Ja list zaniosłam z powrotem do pobliskiego punktu InPostu (co wiązało się z dłuższym spacerkiem, bo skrzynek zwrotów nie ma), ale mogło trafić na bardziej wścibską osobę.

Słowa pracownika punktu? "Ojej, musiało się panu pomylić".
Coraz bardziej doceniam naszą listonoszkę z PP - złota kobieta. Obym nigdy nie czekała na przesyłkę obsługiwaną przez IP...

InPost

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 271 (371)
zarchiwizowany

#53849

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja sprzed chwili.

Mieszkam w bloku, który ma wejście do klatki po obu stronach bloku: jedno od okien z domofonem, drugie od takich podłużnych otwartych balkonów, z których się wchodzi do mieszkań, tam domofonu brak. Siedziałam u siebie w pokoju, więc sytuacja raczej mało mnie dotyczyła, głównym świadkiem była moja matka.

Słyszę, że wychodzi, wydziera się na kogoś. Jej relacja spowodowała lekkiego karpika u mnie.

Otóż jakaś młodzież roznosząca ulotki była na tyle leniwa, że nie chciało im się obejść bloku naokoło i zadzwonić domofonem od frontu, by im ktoś wejście otworzył. Za to wpadli na genialny pomysł... rzucania kamieniami w drzwi ludzi mieszkających na parterze. Ot takie pukanie z daleka. Takie kamienie trafiły również w nasze drzwi. Matka dzieciaki pogoniła. Szkód na szczęście nie zanotowano.

Gdzie jest wyobraźnia u dzieciaków? Ja doceniam, że sobie dorabiają w wakacje, ale trochę myślenia! Oni zarobią sobie parę groszy, a ktoś inny będzie wymieniał drzwi (nawet mały żwirek potrafi zrobić mikro szkody), albo okna? (zaraz obok drzwi są okna do kuchni, wystarczy się źle zamachnąć). Albo ktoś w tej chwili otworzy drzwi aby wyjść...

ulotki

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (157)

#51340

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak niektórzy zamiast mózgu mają... kamienie.

Jadę pociągiem na trasie Wrocław - Kłodzko. W szczerym polu nagle z półsnu wyrywa mnie głośny łomot, kobieta za mną krzyczy "O matko, kamieniami rzucają!". Pociąg hamuje, a ja widzę trzy łebki uciekające przez zboże. Coś jeszcze zdołali obraźliwego odkrzyknąć w stronę pociągu. Załoga przeszła przez pociąg sprawdzając, czy nic nikomu nie jest. Pasażerom nic się nie stało, niestety jedna z konduktorek oberwała w głowę sporej wielkości kamieniem...

Bilans:

- kobieta ma rozwaloną głowę, szczęście, że nie oberwała śmiertelnie, nie wiem czy została wezwana karetka
- dziurawa szyba do wymiany, koszta dla PKP
- opóźnienie pociągu, konieczność przesadzenia podróżnych do innego, szczęściem niedługo jeden podjechał, opóźniony poprzedni (o ironio, w tym przypadku się to przydało)
- koszty za zawrócenie składu ponownie do Wrocławia
- masa nerwów

Tego samego dnia ta sama grupka obrzuciła wcześniej inny pociąg na tej trasie, jadący w kierunku Wrocławia, na szczęście bez uszkodzeń. I niech mi ktoś powie, skąd się biorą takie ewenementy?

Trzech łebków w wieku gimnazjum / wczesne liceum zabawiło się na cudzy koszt (fizyczny i materialny). I nic takim się nie zrobi, bo zanim przyjedzie policja, to ich już dawno nie będzie. Chyba, że ktoś wyskoczy z pociągu i za nimi pobiegnie, a w to wątpię.

pkp

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 694 (752)

#50957

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna z kościelnych wspominek.

Jeszcze gdy byłam w podstawówce swój talent wokalny realizowałam w zespole kościelnym. Przez kilka lat ubarwialiśmy msze w naszej osiedlowej parafii, jeździliśmy na festiwale, wygrywaliśmy konkursy, robiliśmy wycieczki z gitarą na ramieniu. Nabór do zespołu był raz w roku i na prawdę trzeba było się wykazać talentem, aby kogokolwiek przyjęli. Nawet została nagrana kaseta, którą mogli nabyć wierni naszej parafii. Były próby, odśpiewywałyśmy psalmy, czytałyśmy czytania. Doczekałyśmy się własnych zespołowych tog. Było naprawdę świetnie.

Niestety pewnego dnia zespół został rozwiązany przez proboszcza parafii. Zastąpił nas 4 latkami, które ledwo potrafiły cokolwiek wydukać, a słychać było tylko śpiewającą kobietę, która była ich opiekunem.

Powód? Śpiewamy zbyt wesołe piosenki.

kościół schola chór

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 466 (692)
zarchiwizowany

#51176

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym, jak prawdomówni są sprzedający auta.

Jakoś 2 miesiące temu kupiłam swoje pierwsze własne autko. Skoda Fabia I z 2003. Prze szczęśliwa byłam, chyba każdy czuł tę nieopisaną radość w chwili otrzymania swojego pierwszego samochodu. Sprzedawał młody chłopak, drugi właściciel auta, ot chciał kupić sobie coś większego, bardziej męskiego niż turkusowe mini miejskie autko ;) Skoda co prawda kiedyś tam miała kolizję, ale ładnie wyklepane, za tą cenę mi to nijak nie przeszkadzało. Przegląd w warsztacie przeszedł pozytywnie, było parę rzeczy do zrobienia, ale to nic, zrobi się. Detale.

Tak... niestety podczas owych 2 miesięcy użytkowania wyszły wady niemożliwe do sprawdzenia podczas takiego ogólnego przeglądu. Lista wad, do których pan sprzedający (PS) się nie przyznał.

- Nie do końca szczelne drzwi od strony kierowcy. Wyszło to podczas mycia auta na myjni, gdzie przywitało mnie mokre z boku siedzenie. Tak samo przez to nie mogę korzystać z alarmu, ultradźwięki wariują podczas deszczu i zbyt silnego wiatru. Wymiana na sam centralny.

- Ktoś grzebał przy skrzyni biegów i nie bardzo mu to wyszło. Oczywiście wg PS przed sprzedażą nic nie było robione. Cóż, nie było jak sprawdzić, trzeba by rozkręcać skrzynię, a kto normalny rozkręca skrzynię przed zakupem? Efekt - po tyci tyci, ale jednak wyciekał olej ze skrzyni. Zauważone dopiero po ok. 2 miesiącach jeżdżenia. Otwarcie skrzyni pokazało spawanie w środku, niespiłowane, przez co uszczelka odstawała i stąd był wyciek. Naprawione.

I perełka. Silnik. Po ok miesiącu jazdy, sporadycznej zapaliła się kontrolka. No to heja i sprawdzamy. Okazało się, że w silniku nie ma prawie nic oleju! A przecież przy sprzedaży był sprawdzany, oczywiście odpowiednia ilość, wg sprzedającego wymieniany w październiku. Cóż, chyba jednak niedawno, a nawet pokuszę się, że tuż przed sprzedażą, aby niczego nie zauważyć. Próby dolewania, dwukrotne, bardziej gęstego oleju może uszczelni, ale gdzie tam, pali jak smok. Diagnoza? Zajechany silnik, do rozebrania, głowica do renowacji, wymiana jakiś innych części - kosztorys sprawił, że zrobiło mi się słabo.

I teraz powiedzcie mi, jak tu wierzyć sprzedawcom? Są pewne usterki, których nie zobaczymy przy oględzinach, nawet po tygodniu jazdy nie wyjdą. Czasem wychodzą później, a my mamy niespodziankę i radź sobie człowieku...

samochody

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (37)