Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

adam

Zamieszcza historie od: 21 czerwca 2014 - 22:19
Ostatnio: 29 lipca 2018 - 17:57
  • Historii na głównej: 5 z 8
  • Punktów za historie: 3083
  • Komentarzy: 0
  • Punktów za komentarze: 0
 
zarchiwizowany

#80504

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
I klasa gimnazjum, początek XXI wieku, miałem wtedy 13 lat.

Wracam autobusem ze szkoły do domu. Wsiadając do autobusu pod szkołą wsiadałem 1 lub 2 przystanki po pętli autobusowej, dopiero na kolejnych przystankach autobus zapełniał się ludźmi. Wiązało się to z tym, że siadałem na wybranym przez siebie miejscu i spokojnie dojeżdżałem do miejsca docelowego. Zazwyczaj o tej porze autobus był konkretnie załadowany młodzieżą szkolną i ludźmi wracającymi z pracy. Oni się tłoczyli jeden na drugim, a ja spokojnie siedziałem 15 minut na tyłku podziwiając przestrzeń za oknem ;)

Tak było i tym razem. Ale zauważyłem, że przygląda mi się jakiś gość. Mógł mieć coś koło 50 lat, ubrany był najnormalniej w świecie.

Przyglądał mi się coraz intensywniej, zacząłem czuć się trochę nieswojo, ale w końcu autobus zaczął zbliżać się do mojego przystanku. Wysiadłem i myślałem już pewnie o obiedzie, który czekał na mnie w domu.

Ale nie tak szybko. Zostałem zaczepiony przez tego samego faceta, który przyglądał mi się w autobusie. Koleś poprosił mnie o imię i nazwisko oraz o adres szkoły do której uczęszczam. WTF? Zapytałem - po co to panu? Odpowiedział, że zgłosi do dyrekcji to, że nie ustąpiłem miejsca starszej pani. Ani się nie przedstawiłem, ani nie podałem adresu szkoły, tylko zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że żadnej starszej pani koło mojego siedzenia nie widziałem i chciałem odejść. On nie dawał za wygraną i kiedy zaczynałem się oddalać to zaczął się na mnie drzeć, że mam stać i nigdzie się nie ruszać.

Wokół żywej duszy. Nie pamiętam już czy z autobusu wysiedliśmy jako jedyni, czy po prostu nikt nie zwrócił uwagi na to że mnie zaczepił. Mimo że mieszkałem wtedy na zwykłym prlowskim osiedlu z wielkiej płyty, to przystanek znajdował się w odległości około 200 metrów od pierwszych bloków, a zarówno z jednej jak i drugiej strony ulicy był gęsto zalesiony park.

W końcu zaczęło zbierać mi się na płacz i powiedziałem mu czego chciał. I koleś sobie poszedł zaznaczając, że będzie mnie obserwował (to zapamiętałem akurat bardzo dokładnie). Nie mam pojęcia czy coś go spłoszyło, czy po prostu faktycznie chciał usłyszeć moje dane. Trochę się wystraszyłem i po przyjściu do domu opowiedziałem mamie, co się stało. Jej reakcją był opieprz, że na pewno musiałem zrobić coś więcej bo żaden dorosły nie zachowałby się tak tylko dlatego, że nie ustąpiłem staruszce miejsca w autobusie i mam się przyznać, co tam na prawdę się stało (mamusia zawsze zakładała, że jestem winny i to ja prowokuję całe zło w moim otoczeniu, mimo że nigdy nie dałem jej do tego podstaw ;) ). Rozryczałem się z bezsilności już wtedy na dobre.

Dopóki tata nie wrócił z pracy i nie powiedział mi, że jak tylko tego faceta spotkam jeszcze raz, to mam natychmiast mu o tym powiedzieć. Niestety (albo stety) nigdy więcej już go nie spotkałem. Rodzice też nie zgłosili tego nigdzie dalej. Ja dopiero po jakimś czasie zdałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które mi mogło grozić.

I teraz pytanie - czy był to tylko jakiś nawiedzony Janusz, który chciał zrobić obywatelskie zatrzymanie? Nawet jeśli chciał narobić mi wstydu, to mógł podejść do mnie w autobusie pełnym ludzi i wtedy zwrócić uwagę, na pewno bym to zapamiętał lepiej. Normalny dorosły raczej by w taki sposób się nie zachował. Zaznaczam natomiast po raz kolejny, że żadnej starszej pani w autobusie nie widziałem.

Czy może był to jakiś zboczeniec, pedofil, któremu coś albo ktoś pokrzyżował szyki przed zrobieniem mi krzywdy?

Poza tym moi rodzice... Gdyby coś takiemu przytrafiło się mojemu dziecku, to zgłosiłbym to na policję, a potem samemu zaczął szukać delikwenta po osiedlu. Zgłoszenie tego do lokalnej prasy też by nie zaszkodziło.

Całe szczęście że skończyło się to tylko w takli sposób. Swoich dzieci nie mam, ale nauczony doświadczeniem uczulam siostrzenice, jak w takiej sytuacji mają się zachowywać.

Uprzedzając pytania - żadnej traumy nie miałem, nie chodziłem do psychologa, nie moczyłem łóżka ani nie mam żadnych zaburzeń seksualnych. Następnego dnia oczywiście tak samo pojechałem sam do szkoły i sam z niej wróciłem. Już bez większych przygód ;)

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 17 (81)

#74118

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia nie tyle piekielna, co absurdalna.

Do końca wakacji mieszkam z kumplem w akademiku. Kiedy wprowadzaliśmy się do pokoju zauważyliśmy, że jedno z okien się nie domyka. Zgłosiliśmy to do administracji ale nikt nie zareagował. Kilka dni później zgłosiliśmy to znowu i tego samego dnia, kiedy wieczorem wróciłem z pracy, okno było zamknięte. Sukces? No nie koniecznie, bo kiedy je otworzyłem, to znowu się nie domykało. Więc znowu zgłosiłem problem. Kiedy tym razem wróciłem wieczorem do pokoju okno było naprawione.
Ale w jaki sposób?
Otóż pan konserwator okno zamknął, ale przy okazji wykręcił z niego klamkę. Poczułem się jak w filmie Barei.

akademik

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 343 (349)

#67991

przez (PW) ·
| Do ulubionych
http://piekielni.pl/67805

Ta historia przypomniała mi moje "przeboje" z pewną pizzerią.

Akcja nr 1 - wchodzimy z kumplem do lokalu, w środku jakaś impreza z okazji dnia dziecka, dodatkowo była wtedy sobota. Obłożenie 110%, obsługa robi co może. Kelnerka uprzedza, że trzeba będzie poczekać na zamówienie trochę dłużej. Spoko, nie ma problemu. Usiedliśmy i czekamy.

Przychodzi pizza nr 1, kelnerka mówi że za chwilę będzie kolejna. Kolejną przynosi nie kelnerka, ale kucharz - "Sorry chłopaki, pizza się trochę przypaliła. Ale wiecie co? Ona tutaj po bokach jest trochę przypalona, ale w środku będzie dużo lepsza!". Położył pizzę na stole i poszedł. Nawet nie przeprosił. Kompletnie nam odjęło mowę. Tutaj uprzedzę, że sam pracowałem przez kilka lat w gastronomii i wiem, że takie rzeczy jak przypalenie / niedopieczenie dania się zdarzają. A przy takim ruchu szczególnie. I o to nie miałem do niego absolutnie żadnych pretensji. Sam wiem, że wystarczy pół sekundy nieuwagi, żeby idealne danie totalnie się spieprzyło. Ale trudno, przymknęliśmy na to oko.

Akcja nr 2 - kilka tygodni później w tej samej knajpie robiłem urodziny. Co bardzo istotne - tego samego dnia kiedy miała być impreza, w lokalu była też transmisja z gali MMA. Gadam z kelnerką, że chcę zarezerwować stolik na 10 osób, na sobotę na godzinę 20. Czy trzeba dać jakąś zaliczkę? "20 zł. Ale potem oczywiście odejmiemy to od rachunku. Proszę, tu jest pokwitowanie". Sobota, godzina 20, jesteśmy na miejscu, zamawiam kilka piw, potem coś do jedzenia, potem wódeczka, znowu coś do jedzenia.

W końcu dopóki pamiętam, to upominam się u kelnera, że zapłaciłem za rezerwację stolika 20 zł i pokazuję pokwitowanie, żeby pamiętał aby odjąć mi to od rachunku. Kelner mówi, że o niczym takim nie wie ale mówi, że dopyta się co i jak. Po chwili przychodzi i mówi, że niestety, nie może nam odjąć tego od rachunku, że nie wie o co chodzi, bo to nie on przyjmował tę rezerwację i żebym przyszedł w poniedziałek porozmawiać z tą kelnerką albo managerem. Nie kłóciłem się z nim, bo to przecież nie jego wina, poza tym nie lubię robić scen.

Przychodzę więc w poniedziałek.
- Czy jest manager?
- Niestety nie, nie wiemy kiedy będzie. A w czym możemy pomóc?
Nakreślam sytuację, po chwili zostaje przywołana kelnerka, która przyjmowała rezerwację stolika. Grzecznie się więc pytam, co jest grane.
- A no bo mi się pomyliło, przepraszam, te pieniądze byłyby do zwrotu, gdybyśmy nie organizowali tego w dniu gali czy meczu. Ale tak to pieniądze nie podlegają zwrotowi.
Po chwili się ogarnąłem i pytam kelnerki, jakie w takim razie rozwiązanie proponuje.
- To znaczy?
- To znaczy, że wprowadziła mnie pani w błąd, straciłem przez Was 20 zł. Co Pani proponuje?
- Eeee... Yyyyy... Przepraszam?"
Ręce mi opadły, powiedziałem do widzenia i wyszedłem.

Jak już wspominałem, sam pracowałem w gastronomii i wiem, że człowiekowi po całym dniu takiej pracy może odciąć prąd i w jakiejś sytuacji dać ciała. Co należało zrobić w obydwu przypadkach, żeby udobruchać klienta, żeby manager i właściciel się nie dowiedzieli a knajpa nie była przesadnie stratna? Albo daje się klientowi jakiś rabat (powiedzmy 10%), albo napój za darmo, albo deser, albo (tak należało postąpić w przypadku sytuacji nr 1) nowe, dobre danie. Ale wystarczyłyby napoje albo -10% od rachunku, w zupełności.

Poszedłem tam potem jeszcze raz, managera ponownie nie zastałem, a strony internetowej w internecie nie mieli, żebym mógł napisać maila ze skargą. Dałem więc sobie spokój, 20 zł to nie majątek. Ale postanowiłem, że więcej już do nich nigdy nie pójdę.

Akcja nr 3 (2 lata później) - żal na pizzerię mi już dawno minął, z wielu źródeł słyszałem, że całkowicie zmieniła się obsługa, na dodatek lokal wprowadził tyle zajebistych promocji, że zastanawiałem się, jak oni na siebie zarabiają. Ale może na nowo zaczęli walkę o klienta, tym bardziej, że w okolicy przybyło im trochę konkurencji. No więc odwiedzam ponownie z kumplem pizzerię, zamawiamy 2 duże pizze, zjadamy, płacimy, dziękujemy i wychodzimy. Szału nie ma, ale że pizza niemal za darmo, to nie narzekamy. Narzekać zaczęliśmy jednak jeszcze w drodze do domu. Zarówno ja, jak i kumpel całą noc i pół następnego dnia spędziliśmy na tronie.

Miejsca przeklęte jednak istnieją.

gastronomia

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 294 (414)

#66181

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia wydarzyła się w moim bardzo bliskim otoczeniu.

Kobieta poznała mężczyznę. Wzięli ślub, urodziło im się dziecko. Mieli własne mieszkanie w przyzwoitym miejscu, on dobrą pracę na etacie, ona małą firmę. Sprawiali wrażenie szczęśliwych.

Po jakimś czasie ona wdała się w romans ze swoim klientem. Zostawiła męża, dziecko i bez rozwodu wyprowadziła się do kochanka. Sielanka długo nie trwała. Jej firma upadła, a obecny facet miał bardzo marną pracę, zdecydowanie za dużo pił i lubił jej przyłożyć. Któregoś razu nie wytrzymała i od niego uciekła. Do rodziców.

Jakiś czas później mąż, pomimo tego, że była już w ciąży z kochankiem, wybaczył jej i przyjął z powrotem.

Po chwili znowu pojawił się kochanek. Kupił kwiaty, biżuterię, czekoladki... Przepraszał, zarzekał się że to był ostatni raz.

Wybaczyła mu. Rodzice dziewczyny powiedzieli, że jeśli teraz do niego wróci, to z tym momentem ma zakaz wstępu do domu.

Mąż zgodził się na rozwód pod warunkiem, że dziecko zostaje z nim.

Na obydwa punkty przystała. Rozwiodła się z mężem, wróciła do kochanka, z rodzicami ani z synkiem nie utrzymywała kontaktu. Do czasu. Do czasu aż po raz kolejny uciekła z domu po kolejnym bardzo solidnym laniu. Wtedy rodzice po raz kolejny przyjęli ją pod swoje skrzydła.

Pierwszy maż i dziecko są obecnie zagranicą i nie chcą mieć z nią nic wspólnego. Ona razem z nieślubnym dzieckiem mieszka ze swoimi rodzicami.

Brak sk***iela, dziwkarza i damskiego boksera u boku, oznacza dla kobiet chyba bardzo nudne życie.

Skomentuj (79) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 381 (735)

#62375

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sobota wieczór, centrum Warszawy.

Spaceruję jednym z popularniejszych deptaków stolicy. W pewnym momencie podchodzi do mnie starszy facet, ubrany skromnie, ale nie po dziadowsku. Kulturalnie zagaduje. Mówi, że nazywa się Edmund Zientara, był piłkarzem Legii, ale obecnie jest chory na serce i nie ma na lekarstwa, właśnie idzie do apteki, ale trochę mu do tych lekarstw brakuje.

Nigdy, ale to absolutnie nigdy nie daję pieniędzy żadnym żebrakom, pijaczkom czy ulicznym grajkom. Choćby nie wiem jak mnie prosili ani jakich cudów nie wyczyniali. Kiedyś czasami wrzuciłem złotówkę czy dwie, ale wkurzało mnie to, że po otrzymaniu pieniędzy nigdy nie dziękowali. Teraz ich po prostu nie zauważam.

Ale że prosi mnie piłkarz Legii? Tutaj mógłbym zrobić wyjątek. W czasach kiedy grał Edmund Zientara, piłkarzom nie płaciło się dużo. A problemy ze stawami, kręgosłupem czy sercem (i przy okazji pieniędzmi) to na stare lata bardzo częsty problem u byłych sportowców. Poza tym kiedyś kibicowałem temu klubowi przez prawie 15 lat. Chociaż kibicowałem to mało powiedziane. Ja tym żyłem. Wszystko co robiłem, było podporządkowane meczom. Do tego stopnia, że wyrzucili mnie z uczelni, bo zamiast przyjść na egzamin komisyjny pojechałem na mecz wyjazdowy, a szkołę średnią wybrałem sobie taką, żebym miał jak najbliżej na stadion. No i prawie każdy weekend "zawsze tam, gdzie nasza Legia gra...".

I mimo, że na mecze nie chodzę już od kilku lat, to sentyment pozostał. Dlaczego więc nie dałem pieniędzy temu człowiekowi? Bo na temat historii Legii wiem całkiem dużo. Na tyle dużo żeby wiedzieć, że Edmund Zientara - jedyny człowiek, który zdobył z tym klubem mistrzostwo Polski jako piłkarz i trener - nie żyje od kilku lat...

Warszawa

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 664 (734)
zarchiwizowany

#61571

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zamierzchłe czasy szkoły średniej.

Mniej więcej 10 lat temu w szkołach zaczęły pojawiać się identyfikatory. W mojej szkole też - było na nich zdjęcie ucznia, jego imię i nazwisko oraz klasa, do której został przypisany. Dla większej przejrzystości w zespole szkół do którego chodziłem każda szkoła miała jeszcze swój kolor (technikum, liceum, zawodówka i dodatkowo jeszcze szkoła wieczorowa). Miało to służyć temu, żeby żaden nieproszony gość z zewnątrz (czyli diler) nie dostał się do szkoły - po wejściu trzeba było pokazać identyfikator ochroniarzowi. Pomysł beznadziejny, bo po pierwsze, "dilerzy są wśród nas", a po drugie jak ktoś zapomniał identyfikatora, to wystarczyło podać imię i nazwisko oraz klasę i zapłacić karne 1 zł, żeby dostać identyfikator tymczasowy (wypisywany na kolanie świstek). W budynku było prawie 1500 uczniów i ochrona nie była w stanie wszystkich zapamiętać, więc jak ktoś chciał się do szkoły dostać, to po prostu wbijał na pewniaka i podawał ochronie jakiekolwiek dane. Tożsamość nie była w żaden sposób weryfikowana, nie trzeba było pokazywać legitymacji ani żadnego innego dokumentu. To już samo w sobie jest piekielne.

No ale wracając do identyfikatorów - na początku roku szkolnego trzeba było przekazać gospodarzowi klasy 5 zł i zdjęcie legitymacyjne, ten potem to zanosił do sekretariatu i tam wyrabiali nam pokryty laminatem kawałek papieru z naszymi danymi, który miał nam służyć na cały przyszły rok szkolny. Dałem zdjęcie, dałem 5 zł, kolega przynosi identyfikatory - mojego nie ma. Co się stało? Nieprawidłowe zdjęcie. Zdarza się. No ale teraz sprawę muszę ogarnąć już na własną rękę.

Następnego dnia wbijam do sekretariatu - przynoszę zdjęcie, mówię jaka była sytuacja. Słyszę, że nie tylko zdjęcie nieprawidłowe, ale też identyfikator nie opłacony. Jak nie opłacony jak płaciłem? No ale w porządku, nie będę się kłócił, 5 zł nie majątek, zapłacę jeszcze raz. I tutaj dialog z Panią z sekretariatu:
- Kiedy mogę odebrać identyfikator?
- Nie wiem.
- Jak to pani nie wie?
- No nie wiem, maszyna się zepsuła!
- A jakiś identyfikator zastępczy dostanę, żeby nie płacić codziennie 1 zł?
- Nie!

Tego już było za wiele. Nie będę płacił przez niewiadomo jak długi okres czasu za możliwość wejścia do szkoły. Akurat miałem lekcję z wychowawczynią, więc powiedziałem, co mi się przed chwilą przydarzyło. Kobieta wyszła na 5 minut z klasy, a po powrocie mówi, żebym zgłosił się do sekretariatu. W sekretariacie dostałem z powrotem swoje 5 zł i zdjęcie które przed chwilą przyniosłem. Sekretarka powiedziała, żebym poczekał jeszcze chwilę to mi od razu zrobi identyfikator. Trochę osłupiałem.
- Przecież mówiła pani że maszyna się zepsuła - pytam.
- Masz jeszcze coś do powiedzenia? - usłyszałem w odpowiedzi.

Dialog który odbyłem z kobietą po pierwszym wejściu do sekretariatu trwał dłużej niż stworzenie mojej szkolnej tożsamości. A zdjęcie, które pierwotnie miało okazać się nieprawidłowe, okazało się jednak w porządku ;)

szkoła

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 260 (344)

#60607

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu, na pierwszym albo drugim roku studiów, mieliśmy zajęcia z przedmiotu X. Na ćwiczeniach pracowaliśmy w podgrupach po 3-4 osoby. Oprócz wykonywania bieżących zadań musieliśmy prowadzić zeszyt, w którym robiliśmy sprawozdania ze wszystkich ćwiczeń, wpisywaliśmy nasze wyniki, wyniki innych podgrup, potem to wszystko trzeba było podsumować i na koniec semestru oddać prowadzącej do sprawdzenia. Nieprzekraczalny termin oddania prac - 15 stycznia.

14 stycznia późnym wieczorem telefon - dzwoni do mnie (K)aziu. Ja i Kaziu mimo, że na roku byliśmy najlepszymi kumplami, nie byliśmy razem w grupie.

(K) - Siema (A)dam, słuchaj, jak to jest z tymi sprawozdaniami? My je robimy w końcu w parach czy w czwórkach?
(A) - W czwórkach. Przynajmniej tak jest u nas w grupie.
(K) - Bo tak ze 2 godziny temu dzwoniła do mnie Piekielna, że robimy to jednak w parach. Ona była dzisiaj u prowadzącej oddać zeszyt i tamta jej powiedziała, że ja i Monika musimy zrobić swoje sprawozdania i jej do jutra dostarczyć, a jak nie to nam nie zaliczy ćwiczeń... Bo wiesz, my się dogadaliśmy tak, że ja i Monika robimy prezentacje, a Piekielna i Ewelina ogarniają te sprawozdania.
(A) - A może u was w grupie tak jest że robicie je w parach?
(K) - Nie, na pewno nie. Zadzwoniłem już do wszystkich i każdy twierdził, że w czwórkach...

Przeszło mi przez myśl, że prowadząca może wkurzyła się za coś na Kazia i Monikę. Bo Kaziu to taki dobry i uczynny chłopak do wszystkiego, za wyjątkiem nauki... A że Monika miała niewyparzoną gębę, to stanowili ciekawą parę. I wydawało mi się to mocno prawdopodobne, że czymś podpadli prowadzącej, która za karę kazała im zrobić sprawozdania oddzielnie.

(A) - Słuchaj Kaziu, a może wy czymś po prostu prowadzącą wkurzyliście i to dlatego?
(K) - Nie stary, też o tym myślałem, ale wyniki z kolokwiów mam całkiem niezłe, tylko raz mnie nie było na zajęciach, ale mam usprawiedliwienie, Monika była grzeczna, akurat tutaj nie mają się do czego przyczepić... No nie wiem, może Piekielnej coś się popieprzyło?
(A) - To zadzwoń do Eweliny albo do Piekielnej i się dopytaj, albo najlepiej napisz maila do prowadzącej...
(K) - Do Eweliny już dzwoniłem i ona nic nie wie, a Piekielna nie odbiera ani nie odpisuje na smsy, prowadząca już dzisiaj na maila nie odpisze, a jak napisze jutro że jednak mamy jej te sprawozdania przynieść, to będziemy w czarnej dupie, bo jutro już będzie za mało czasu żeby to zrobić...

Koniec końców Kaziu i Monika postanowili, że sprawozdania jednak zrobią. Zajęło im to całą noc, bo musieli od podstaw opisać przebieg wszystkich ćwiczeń, ustalić względnie wiarygodne wyniki (a przy 16 osobach w grupie jest z tym trochę zabawy) i napisać wnioski, a nie mogli spisać od innych grup, bo każdy miał do zrobienia coś innego. Kiedy następnego dnia zanieśli zeszyt prowadzącej, ta zrobiła wielkie oczy i powiedziała, że sprawozdania ich podgrupy zostały już oddane i ocenione, "...i co państwo mi tutaj w ogóle przynosicie"... Kaziu wytłumaczył jaka była sytuacja, prowadząca stwierdziła, że nawet by jej coś takiego do głowy nie przyszło i był to w 100% wymysł Piekielnej...

Reakcja obronna Piekielnej - "Oj czego się czepiacie, matko... Nie będę z wami gadać..."

studia stacjonarne na publicznej uczelni

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 550 (604)
zarchiwizowany

#60401

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Spotkałem dzisiaj w sklepie chłopaka, który chodził ze mną do jednej klasy w podstawówce i tak mnie wzięło na wspomnienia. Kto był w tej sytuacji najbardziej piekielny – on, jego matka czy nauczyciele, którzy nie zareagowali w odpowiednim momencie? Oceńcie sami.

Kolega doszedł do nas w 3. klasie szkoły podstawowej z równoległej klasy. Dlaczego? Teraz już nie pamiętam. Zakładam, że tam za mocno mu dokuczali. Jak się z czasem okazało, wpadł spod deszczu pod rynnę. U nas też nie miał łatwego życia, ale sam sobie na to zasłużył.

Co miało wpływ na to jak był traktowany? 4 rzeczy – donosicielstwo przy jednoczesnym robieniu z siebie ofiary losu, lepkie ręce, celowe denerwowanie wszystkich wokół oraz jego matka. Obserwowałem to wszystko przez kilka lat wspólnego chodzenia razem do klasy. Dodatkowo mieszkaliśmy razem na jednym osiedlu, więc byłem też na niego skazany i poza zajęciami.

Zacznijmy od lepkich rąk – w czasach jak chodziłem do szkoły, zbierało się różne pokemony, naklejki do albumów, tazosy i inne bajery. Często porównywaliśmy swoje kolekcje i zdarzało się, że jak ktoś pokazywał koledze Piekielnemu swój zbiór, to coś mu ginęło. Dziwnym trafem ta sama zaginiona naklejka znajdowała się po kilku minutach u niego w kieszeni. Jak dostał za (było nie było) kradzież gonga w łeb, to szedł na skargę do mamy albo do nauczycieli. Reakcją na to, że Piekielny próbował nam coś ukraść, było „kto by się przejmował jakimiś tam głupimi pokemonami, dajcie dzieci spokój”. Natomiast my wielokrotnie dostawaliśmy naganę albo upomnienie za pobicie kolegi. Sytuacja powtarzała się kilka razy. Wielokrotnie zdarzało mu się kraść jakieś fanty młodszym dzieciakom czy zwędzić z wózka zostawionego na klatce schodowej paluszki albo ciastka. Niesamowicie nas tym denerwował. Wszystko, ale to dosłownie wszystko, uchodziło mu na sucho.

No, prawie wszystko. Raz ukradł coś jakiemuś chłopaczkowi. Nie wiedział jednak, że ten jest bratem człowieka, którego bało się pół osiedla. Jak go po kilku tygodniach ten młody zobaczył będąc z bratem na placu zabaw, to piekielny dostał w ryj. Od którego? Od młodszego, starszy się tylko przyglądał. Wiem bo byłem naocznym świadkiem ;) . Piekielny poleciał na skargę do matki. Nie wstydzilibyście się przyjść do domu i powiedzieć rodzicom, że dostaliście w cymbał od 5 czy 6 letniego dziecka, samemu będąc już nastolatkiem? No właśnie...

Jako dzieci nie chcieliśmy się z nim bawić, bo jak coś szło nie po jego myśli, to biegł do matki albo nauczycieli na skargę. Jak już trochę podrośliśmy, to nie chcieliśmy grać z nim w piłkę bo nie było pewności, czy przy mocniejszym kontakcie fizycznym nie pójdzie do domu z tekstem, że go pobiliśmy. Bójki owszem, zdarzały się, jak to wśród chłopaków, którzy dorastali na blokowisku. Sam wiele razy dostawałem klapsa i czasami leciałem do domu z płaczem. Nie raz i nie dwa ja dałem komuś w nos i ktoś inny się wtedy popłakał. Bywa. Ale moi rodzice ani razu nie interweniowali u rodziców drugiej strony konfliktu, że coś mi się stało. I działało to w drugą stronę, do moich rodziców też nikt nie wydzwaniał ani nie skarżył się na mnie w sklepowej kolejce.

Natomiast jeśli agresorem albo ofiarą był kolega Piekielny, to wszyscy mieli ze strachu pełne majtki. Nie ze strachu przed nim ale przed tym, co może nam się przydarzyć po powrocie do domu. Wiadomym było, że zanim wrócimy, to matka Piekielnego już zdąży telefonicznie poinformować naszych rodziców, że „mój biedny Diabełek został zaatakowany bez powodu przez całą bandę tych niewychowanych gówniarzy, a pani syn był głównym prowodyrem”. A reakcja ojca na słowa o tym, że w kilku chłopaków pobiliśmy jednego potrafiła być różna...

A skoro wspomniałem już o jego matce. Wielokrotnie przychodziła do szkoły na skargę, jak to źle jej syn jest tutaj traktowany. Raz jeden jedyny wylądowałem na dywaniku u szkolnego pedagoga właśnie ze względu na rzekome dokuczanie Piekielnemu. Pani pedagog wysłuchawszy tego, co mam do powiedzenia machnęła na wszystko ręką i zrozumiała, że sprawa jest wyolbrzymiona. Po tej sytuacji, gdzie przez pedagoga została „przesłuchana” niemal cała klasa i najbardziej winny okazał się Piekielny i jego matka, wychowawcy zaczęli patrzeć na niego trochę mniej przychylnym wzrokiem. Zdali sobie chyba sprawę, że to nie my jesteśmy tutaj tymi najgorszymi.

Po jakimś czasie zaczęły wychodzić na wierzch różne kwiatki związane z edukacją Piekielnego. Jakie? Np. takie – praca domowa odrobiona innym charakterem pisma niż temat zajęć. Każde wypracowanie pisane na lekcji na ocenę 1 lub na 2, natomiast te zadawane do domów – na 4 albo 5. Pewnego razu jedna z nauczycielek po sprawdzeniu pracy domowej kazała usiąść mu w pierwszej ławce i napisać ją jeszcze raz przy niej. Nie sklecił ani jednego zdania. Kiedyś mówiliśmy na ocenę jakiś wierszyk. Po kolei każdy był wywoływany na środek i musiał powiedzieć ten, którego się nauczył. Gdy przyszła pora na Piekielnego, ten stanął pod tablicą, złożył dłonie jak do kołyski, opuścił głowę w dół i zaczął recytować. Ale tak jakoś dziwnie, jakby czytał. Co się okazało? Na dłoniach miał kartkę z wypisanym tekstem wiersza. Tekst wypisany był takim samym charakterem pisma jak prace domowe...

Odkąd skończyłem gimnazjum, czyli prawie 10 lat temu, nie mam bladego pojęcia, jak sobie Piekielny daje teraz w życiu radę.

Polska

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (354)

1