Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

alciapralcia

Zamieszcza historie od: 9 lipca 2014 - 21:43
Ostatnio: 13 listopada 2023 - 4:29
  • Historii na głównej: 20 z 20
  • Punktów za historie: 5593
  • Komentarzy: 50
  • Punktów za komentarze: 355
 

#18245

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w serwisie komputerowym. Jak wiadomo, burze mieliśmy piękne tego roku, nie każdy pamięta o odłączeniu sprzętu, więc klientów wtedy przybywa. Po jednej z burz pojawia się piekielny, choć wstępnie nic nie zwiastowało nieszczęścia.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, czy pan może mi wystawić takie zaświadczenie, że komputer mi strzelił od burzy, bo muszę przedstawić w PZU?
- Jeśli dostarczy pan sprzęt do zdiagnozowania i faktycznie będzie to wskazywało na przepięcie powstałe w wyniku wyładowania atmosferycznego, otrzyma pan takowe zaświadczenie, koszty diagnostyki to tyle i tyle.
- Eee, a bez przywiezienia się nie da? Bo ja to tylko do ubezpieczenia potrzebuję.
- Niestety, nie ma takiej możliwości. (a idź w diabły, cwaniaczku)

Zastosował się do niemego życzenia i poszedł, spodziewałem się go więcej nie ujrzeć. Jednakże następnego ranka przyjechał z komputerem - może i źle go osądziłem? Zostawił sprzęt, ma przyjechać za godzinę. Włączam - wstępnie wszystko zachowuje się normalnie. Żeby nie przynudzać, jedyną padniętą rzeczą był twardy dysk, nie wiedzieć czemu znacznie odbiegający datą produkcji od reszty podzespołów. Nie ma cudów, żeby piorun przemyślnie ominął wszystko i rozwalił tylko dysk pamiętający króla Ćwieczka. Wraca klient.
- (z szerokim uśmiechem) Mam dla pana dobrą (taaa...) wiadomość, komputer jest prawie cały sprawny, dziabnięty jest tylko dysk, doprowadzenie do stanu użyteczności to raptem xxx zł, a jeśli pan reflektuje na jakiś używany o parametrach takich jak ten, to nawet zaledwie xx zł.
- Yyy... a zaświadczenie?
- Zaświadczenia o uszkodzeniu poburzowym oczywiście nie jestem w stanie wystawić, bo uszkodzenie dysku z pewnością ma inną przyczynę, a reszta jest sprawna.
- Ale ja do PZU potrzebuję, zapłacę...
- Zapłaci pan tylko za diagnostykę sprzętu, zgodnie z wcześniejszą umową.
- A nie dałoby się...?
- Nie.
- (Rzucił pieniądze) Człowiekowi pan pomóc nie chce. Zapłaciłem, ku* i ch* z tego mam. Nie spodziewałem się tego po panu! Fakturę chcę (podał dane).
- Obecny tu pan (kumpel - policjant - wpadł w odwiedziny) jest funkcjonariuszem policji, wytłumaczy panu co i jak.

Kumpel rzucił złowrogo coś o odpowiedzialności za próbę wyłudzenia ubezpieczenia i nakłanianie do poświadczenia nieprawdy. Piekielny mało butów nie zgubił.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 537 (603)

#51487

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O gradobiciu w Tychach.

Cały dzień o nim mówiono. Straż pożarna w gotowości. Patrole SM/Policji jeździły po mieście i ostrzegały. Oczywiście nie dla wszystkich starczyło miejsc na parkingach podziemnych, więc pełno aut parkowało gdziekolwiek, byle byłby daszek.

Jaka więc piekielność? Gdy było pewne, że zagrożenie minęło, SM i Policja zaczęły wlepiać mandaty za złe parkowanie.

Da się zarobić? Da się.

policja

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 914 (970)

#78278

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Światowe centrum medyczne. Jest tak światowe, że ma nawet "światowe" w nazwie.

Centrum to w zasadzie szpital, są tu robione zarówno badania, jak i operacje. Małym dzieciom również.

Piekielności:

1. Warunki pobytu: nawet dla najmłodszych pacjentów nie ma łóżeczek ze szczebelkami, gdzie można dziecko bezpiecznie zostawić i iść na przykład zrobić siusiu. Dziecko ma spać na dużym łóżku razem z opiekunem.

Na moje stwierdzenie, że w takim razie przywiozę własne łóżeczko turystyczne, bo z takiego zwykłego syn mi zwyczajnie w nocy spadnie, dostałam informację, że absolutnie nie jest to możliwe, bo w pokojach nie ma miejsca.

2. Łazienka: co prawda w każdym pokoju (trzyosobowym) jest, ale tylko z prysznicem. I generalnie super, że jest, ale jak umyć niemowlę albo dziecko niestojące i niesiedzące samodzielnie pod prysznicem?

3. Windy, a w zasadzie ich brak: większość badań mamy na pierwszym piętrze, w kilkugodzinnych odstępach czasowych, windy brak. Syn jeździ na wózku...

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (191)

#14038

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moja rozmowa z pogotowiem, osoby [J]a i [D]ysposytor (tak, dla odmiany facet). Zdarzyło się już trochę czasu temu, jak byłem młody, głupi i nie umiałem walczyć z takim podejściem. Umiałem za to łatać ludzi i składać meldunki w sposób zwięzły a treściwy, jak to w Czerwonym Krzyżyku uczą ;)

[J] Dzień dobry nazywam się ... na placu takim a takim mam jednego poszkodowanego z urazem głowy.
[D] Jakim urazem? Co zgłaszasz?
[J] Chyba go pobili. Ranę zaopa...
[D] Jak pobicie, to na policję!
[J] Proszę pana, mam tu człowieka który krwawi z głowy i wstać nie może.
[D] Pewnie sobie pijak głowę rozbił. Na podrapaną głowę nikt nie umarł!
No i tyle z próby złożenia uczciwego i treściwego meldunku.
[J] Nie jedzie wódą! Przypie@#$lili mu w łeb! Kawał gleby juchą uj!@ał na czerwono!
[D] No to było tak od razu, wysyłam karetkę.

I bądź tu człowieku dobry.

Pogotowie

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 818 (872)

#39843

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Moja pierwsza historia o księżach - i oby jedyna. Dodaję, bo przypomniała mi dzisiaj o niej moja matka i wróciły wspomnienia z tamtego wydarzenia.

Lat temu dokładnie 14 wydarzyła się tragedia - latem w Bugu utopiło się 5 osób, w tym trzyosobowa rodzina z dzieckiem. Jedno zaczęło się topić podczas kąpieli, reszta rzuciła się na ratunek - i tak pociągnęli jedno za drugim... Ogólnie całe miasto w szoku, pięć karawanów do jednego kościoła (dwa udostępnili za darmo właściciele z sąsiednich miejscowości), służba celna, w której pracowała jedna z ofiar, zajęła się organizacją pogrzebu, załatwianiem formalności za bliskich, na pogrzeb przyszły tłumy. Osieroconych zostało dwóch młodych chłopaczków, do tego dziadkowie i rodzice tamtej pary z dzieckiem...

I wyobraźcie sobie, że mimo tak przytłaczającej sytuacji ksiądz proboszcz zażądał od rodzin zmarłych pełnej opłaty za pogrzeby - tak, liczba mnoga zamierzona, bo za każdą trumnę policzył z osobna po 600 zł.

Dobrze, że celników i dobrych ludzi było dużo, to się zrzucili.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 714 (826)

#16642

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historie opisujące piekielnych lekarzy weterynarii, pojawiają się tutaj ze zmiennym nasileniem. Zauważyłem, że najczęściej dotyczą one pokrzywdzonych właścicieli i ich pupili, w związku z czym postanowiłem przedstawić drugą stronę medalu.

W marcu uzyskałem tytuł lekarza weterynarii, a następnie rozpocząłem pracę w rodzinnej miejscowości. Zamierzam przedstawić tutaj, w formie krótkich epizodów, piekielnych właścicieli, którzy poprzez swoje postępowanie oraz tzw. "miłość do zwierząt" wyrządzają im krzywdę. [W]Właściciel/ka, [J]Ja.

Po kastracji psa, jako środek zapobiegający lizaniu rany pooperacyjnej, każdy pacjent otrzymuje kołnierz ochronny (zwany także elżbietańskim). Właściciele nie są zadowoleni z powyższego rozwiązania, ale w większości przypadków są w stanie zrozumieć jego celowość. W większości przypadków...
Pani, która wybrała naszą przychodnię po zabiegu, została poinformowana o wszystkich zaleceniach, w tym o konieczności noszenia kołnierza, przez jej pupila, przez okres 10dni(zdjęcie szwów). Po 10 dniach rzeczona osoba pojawia się u nas z psem, ten bez kołnierza (pomyśleliśmy, że zdjęła go dopiero dzisiaj). Po wymianie uprzejmości i ułożeniu delikwenta na grzbiecie zamiast ładnie zagojonej rany pooperacyjnej, naszym oczom ukazała się paskudna, zaropiała "dziura" o średnicy 3cm.

[J]Przepraszam, ale czy utrzymywała pani psa w kołnierzu?
[W]Nie, bo mój: "Bobasek, bimbasek, pieseczek, dzieciątko i co jeszcze tylko chcecie" przeżywał straszny stres, gdy miał na sobie kołnierz (uzasadnienie: w oczach innych ludzi i psów musiał wyglądać głupio). Nie mogłam na to patrzeć i ściągnęłam mu to paskudztwo!
Konsekwencje-długotrwałe gojenie się rany, tym razem pani musiała jednak założyć "to paskudztwo", pies otrzymywał antybiotyk. Wyglądanie głupio przez 10 dni byłoby dla niego mniej szkodliwe.

Epizod z żywieniem zwierząt towarzyszących w tle.

Wyznaję pewną zasadę, w większości przypadków, pomijając te nieliczne np. choroby metaboliczne, człowiek jest otyły z własnej nieprzymuszonej woli- za dużo żre. Ze zwierzętami jest inaczej, to my decydujemy o ilości i jakości pobieranego przez nie pokarmu. Mimo tego na co dzień słyszę: [K]Bo wie pan doktor jak moja "dorcia, dolcia, kuleczka, pieszczoszka..." (tutaj w roli głównej np.labrador 65kg), na mnie spojrzy swoimi oczkami, to muszę jej dać jeść!

Kolokwialnie mówiąc psu wysiadają stawy, serce, często miewa różnego rodzaju infekcje, a mimo tego paniusia nie widzi przyczyny powyższego stanu w 30kg nadwagi, którą dźwiga jej ukochana sunia. Po raz enty strzępię sobie język na temat: jak ważne jest racjonalne żywienie psa i jak poważny jest stan, do którego doprowadziła go właścicielka. Na twarzy paniusi widzę jedynie kpinę i politowanie pod tytułem "ja i tak wiem lepiej". W końcu jednak udaje mi się namówić właścicielkę na wdrożenie programu odchudzającego (sprzedaję jej specjalną karmę, informuję jak ma dawkować, jak odpowiednio dozować wysiłek fizyczny), grajcie surmy anielskie! Tutaj jednak czeka mnie zderzenie z twardą rzeczywistością-po tygodniu okazuje się, że pies przytył 1kg. O_o

[J]Czy zastosowała się pani do moich zaleceń?
[W]Tak dawałam tą karmę, ale jak ona tak na mnie patrzyła... bla bla bla bla etc.
Tym razem ja już nie słuchałem. Paniusia oprócz karmy odchudzającej, podawała psu wszystko co tylko chciał, a nawet jeszcze więcej "bo on taki biedny". To tak jakby oprócz kilograma schabu zjeść sałatkę "light" - jakie ciężkie jest to odchudzanie. Dlatego też, kiedy rzeczona paniusia (lub jej podobne) przychodzi ze łzami w oczach: [W]Mój piesek kuleje, dusi się, proszę mu pomóc, a był taki zdrowy... itp. brakuje mi słów. Drodzy właściciele nie kaleczcie swoich zwierząt, kot i pies nie mają wyglądać jak kulka i 4 patyczki! Przekarmiając swoich milusińskich wcale nie okazujecie im miłości.

Na koniec o największej zmorze spędzającej sen z powiek wszystkim lekarzom weterynarii, czyli samodzielnych próbach leczenia zwierzęcia przez właścicieli.
W dobie internetu coraz częściej spotykam się z tym negatywnym zjawiskiem. Nie wiem dlaczego, ale część posiadaczy zwierząt ubzdurała sobie, że pies czy kot jest organizmem dużo prostszym niż człowiek. Dlatego też mają w zwyczaju bagatelizowanie symptomów możliwej choroby-[W]Myślałem/am, że samo przejdzie. Niektórzy jednak idą dalej, myślą sobie, że oglądanie animal planet, nadrobi 5,5 roku studiów weterynaryjnych.

Dość częsta sytuacja: Pies intensywnie łzawi, oczy są przekrwione, co robi właściciel? Przemywa je oczywiście rumiankiem, po czym o zgrozo delikatne zapalenie spojówek przeradza się w zapalenie ropne. Uzasadnienie: Babcia przemywała mi oczy rumiankiem i było cacy!

Kolejny przykład geniuszu właścicieli: Na wstępie informuję, że dość częstą chorobą skóry jest tzw. Hot Spot (ropne miejscowe zapalenie skóry). W skrócie psa zaczyna swędzieć, wylizuje się i drapie w miejscu świądu przez co tworzy się rana. Drapanie i wylizywanie jeszcze bardziej ją zaogniają, co zwiększa świąd - błędne koło. Uczony właściciel smaruje ją jakimiś duperelami dla niemowląt, zasypką i czym tylko ma, aż po tygodniu decyduje się na wizytę u mnie. Konsekwencje: leczenie trwające minimum 2 tygodnie (tak to jest z chorobami skóry), duże koszty, stres dla niego i dla zwierzęcia. A można było przyjść jak tylko pies zaczął się drapać.

Ludzie szukają u nas pomocy, oceniają nas, często obmawiają za plecami, nazywają rzeźnikami([W]Bo moja Pusia tak płakała jak ten rzeźnik dawał jej zastrzyk). Prawie nigdy nie dostrzegają, że zły stan ich zwierzęcia jest wyłącznie ich winą. W mojej pracy istnieje jedno zwierzę, którego zachowanie potrafi wyprowadzić mnie z równowagi, mianowicie człowiek.

WET

Skomentuj (73) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 899 (1015)

#75544

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Koleżanka/sąsiadka przez płot ma lat około 20 i nieco starszego faceta. Widuję się z nimi dosyć często, ale się nie kumplujemy, taka znajomość "na dzień dobry, sąsiad".

Na początku wakacji na środku policzka pojawiła się u niej górka. Górka rosła, rosła i rosła, czubek zmienił się na czerwony, wyglądało to dosyć nieciekawie. Któregoś dnia najprawdopodobniej górka została przecięta, oczyszczona, zaszyta i na twarzy pojawił się opatrunek z plasterkiem.
Oczywiście przez kilka dni policzek i okolice mienił się wszystkimi kolorami tęczy, co widać było nawet pomimo opatrunku.

Okrężną drogą dowiedziałem się, że narzeczony ją tak pobił, że aż szyć ją musieli, tłucze ją codziennie i dlatego boi się od niego odejść, ja na pewno coś słyszałem.
Taka dalsza sąsiadka, z którą nigdy nie rozmawiałem, zaskoczyła mnie nawet pytaniem: No, panie Garrett, powiedz pan: mocno jo tłucze? Słychać cuś? No i ten zawiedziony wzrok jak jej powiedziałem, że chirurg ją pociął, a nie narzeczony...

Sam nie wiem, czy to dobrze, że obcy ludzie się interesują, czy ktoś nie jest ofiarą przemocy, czy wychowani na trudnych sprawach i pamiętnikach detektywa z wakacji szukają sensacji.

sąsiedztwo

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 272 (298)

#45172

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W ostatnie wakacje dorabiałem sobie pracując przy "kolportażu materiałów reklamowych na terenach miejskich", czyli po prostu roznosząc ulotki. Pracę tą wykonywałem na umowę zlecenie, w której między innymi widniały dwa zapisy:

- za zgubienie jednej ulotki muszę zapłacić karę w wysokości złotówki,
- za wpisanie w kartę pracy bloku, w którym ulotki nie zostały rozniesione, kara wynosi pięć złotych od jednego mieszkania (czyli za blok gdzie jest 40 mieszkań płacę 200 złotych kary).

Pieniądze na opłacenie kary miały być odtrącane od zawrotnej pensji (trzy grosze od ulotki), lub jeśli tej nie starczy na pokrycie kary, dokładam ze swojej kieszeni.
Pracować miałem w godzinach dopołudniowych, popołudniami jeździłem do firmy zdać ulotki, które mi pozostały, oddać kartę pracy i wziąć ulotki na następny dzień. Ok, wszystko jasne, nic tylko pracować.

Pierwszy dzień pracy zleciał szybko, szefowa na popołudniowym rozliczeniu zadowolona. Cuda zaczęły dziać się około trzeciego dnia pracy. Na rozliczeniu szefowa powiedziała mi, że na kontroli znaleźli blok, który był wpisany w kartę pracy ale nie było w nim ulotek. Myślę sobie dziwne, bo zawsze blok do karty wpisywałem po rozniesieniu ulotek. Sprawa zakończona polubownie, jako, że sam początek mojej pracy w firmie, ten jedyny raz szefowa daruje mi płacenie kary.

Jakiś tydzień później sytuacja powtarza się. Tym razem kłóciłem się, bo pewien byłem, że ulotki na pewno w tym bloku zostawiałem. Ostatecznie stanęło na tym, że kara (480 zł czyli więcej niż zarobiłem przez półtorej miesiąca pracując w tej firmie) jest zawieszona, ale jeśli jeszcze raz dojdzie do takiej sytuacji, to zapłacę nową i poprzednią karę razem.
Ok, myślę sobie chcecie wojować z mikrą, to wojujemy.

Na telefon pobrałem aplikację Endomondo, która służy do rejestrowania treningu sportowego ale posiada możliwość zapisania przebytej trasy na mapie poprzez GPS działający w telefonie. Codziennie w godzinach pracy włączałem aplikację, która bardzo dokładnie rejestrowała trasę którą pokonywałem i z dokładnością co do klatki można było prześledzić gdzie byłem, a gdzie nie. Mapy dla pewności zgrywałem na komputer.

Mniej więcej miesiąc po pierwszej sytuacji, już po pracy, dzwoni do mnie szefowa i pyta czy mógłbym dzisiaj przyjechać wcześniej na rozliczenie. Na pytanie czemu, odpowiedziała, że dowiem się w firmie. Zacząłem przypuszczać o co może chodzić, więc wrzuciłem laptopa do plecaka i w drogę.

W firmie szefowa mówi mi, że dzisiaj jest pewna, że ją okłamałem i na pewno przynajmniej w dwóch blokach ulotek nie rozniosłem. Pytam się skąd ta pewność, na co ona wyjmuje telefon i rzecze do słuchawki "Chodź tu do nas". Powiem szczerze, że byłem coraz bardziej zaintrygowany tym co się dzieje.

Po chwili do gabinetu wszedł mężczyzna który został mi przedstawiony jako "przyjaciel firmy". Szefowa z uśmiechem triumfu mówi mi, że ten o to "przyjaciel firmy" około godziny 11, kiedy miałem roznosić ulotki w jednym z wieżowców, widział mnie w kawiarni. Na koniec pyta mnie czy mam coś jeszcze do powiedzenia. No to ja wyjmuję laptopa, pokazuję mapy i pytam czy dogadamy się, czy idziemy do sądu rozmawiać o ewentualnym wymuszeniu.
"Przyjacielowi firmy" cudownie zaczęło mieszać się w pamięci i "w sumie to on nie wie czy to ja czy ktoś podobny, bo tyle tych młodych się kręci teraz".

Ostatecznie sprawa zakończyła się anulowaniem poprzedniej kary w zawieszeniu i cichym "chciałam pana przeprosić za te oskarżenia" ze strony szefowej. Dodam tylko, że od tego czasu była dla mnie wyjątkowo miła i przyjemna.

ulotki

Skomentuj (44) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1042 (1086)

#74028

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niedzielne popołudnie - miejsce akcji przystanek autobusowy w centrum miasta. Warunki atmosferyczne - lejący deszcz. Autobus do x jedzie raz na godzinę. W końcu jest, do przodu pcha się matka z 5 dzieci w wieku 4-10 lat. Każdemu z nich każe samodzielnie kupić bilet. Trwa to bardzo długo, ponieważ dzieci wstydzą się, mówią zbyt cicho, lub nie wiedzą gdzie mają jechać i proszą bilet do domu.

Mama dumnie patrzy jakie jej maluchy są samodzielne, a reszta pasażerów moknie, autobus spóźniony.

komunikacja_miejska

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 197 (237)

#5662

przez ~Szyszka ·
| Do ulubionych
Moja koleżanka zajmuje się sprzedażą nieruchomości. Często ma problemy z klientami, aby dostarczyli jej wszystkie dane domów, wymiary, dokładne położenie, zdjęcia, profilem prawym, lewym, z tyłu itp. Pewnego dnia przyszła do niej wyjątkowo 'niekumata' pani z prośbą o informacje, jakie ma dostarczyć. Koleżanka tłumaczyła jej kilka razy, aż w końcu zadowolona klientka wyszła, mówiąc, że za kilka dni dostarczy potrzebne rzeczy. Jakież było zdziwienie znajomej, kiedy to z koperty wyjęła owszem, opis domu, ale również zdjęcia kobiety, profil lewy, prawy itp. Przyjaciółka już miała pytać o fotografie tej pani, kiedy ta odezwała się:
- Z tyłu mi trochę nie wyszło te zdjęcie, bo robiłam 'z ręki'...

agencja nieruchomości

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 537 (851)