Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

arai

Zamieszcza historie od: 22 maja 2011 - 8:22
Ostatnio: 7 marca 2021 - 18:33
  • Historii na głównej: 19 z 19
  • Punktów za historie: 10152
  • Komentarzy: 55
  • Punktów za komentarze: 488
 

#65823

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zainspirowała mnie historia maxi_kaz`a http://piekielni.pl/65796. Łagodnie to opisał. 92-95km/h. Ależ to luksus!

Ja zauważam na drodze całą masę "osiemdziesiątników". Wolno jechać 90, a nawet 120, ale są tacy, co będą jechali 80. Czy mam coś przeciw temu, że ktoś chce jechać z prędkością, przy której czuje się bezpiecznie? Oczywiście, że nie. Chodzi mi o zjawisko, które opisał maxi_kaz: "będę jechał 80, ale przede mną nikt nie ma jechać".

Jechałem sobie całkiem niedawno na narty. Zakończyć sezon. Nostalgiczny, ostatni wyjazd, mnóstwo czasu, znana na pamięć trasa, prawie nikogo na drodze. Pełen luz, toczyłem się nieśpiesznie, 90, chwilami szybciej, jak było wolno, co jakiś czas wyprzedzając wolniejszych. Aż napotkałem Jego.

Pana, z rodziną, w Passacie i 80 na blacie. Lewy pas, wyprzedziłem i chciałem w chillout`owej atmosferze zmierzać w swoją stronę, ale co to? Passat wypuszczając czarną chmurkę czym prędzej mnie dogonił, wyprzedził, zajął miejsce na prawym pasie przede mną i... zwolnił do 80. Hmm trochę za wolno, no i ten dymek. Objechałem i dalej zmierzałem do celu, niestety. Dymek, klekot, Passat przede mną i hamowanie do 80. No nie. Wyprzedziłem znów, oddalając się z maksymalną dopuszczalną plus błąd pomiarowy fotoradaru. A takiego! Duży dymek, klekot, Passat z przodu, 80. Powtórzyłem to jeszcze kilkukrotnie, za każdym razem to samo. Pisałem już, że tą trasę znam na pamięć?

Mój luz diabli wzięli, trochę się wkurzyłem. Jasne, mogłem zwyczajnie odskoczyć, mój pojazd ma bezsensownie wielki silnik i jeździ dużo szybciej niż ów feralny Passat, nawet jak ten był nowy i miał go jeszcze Helmut, zanim sprzedał Mohamedowi. Ale jak się pieklić, to pieklić. Jest takie fajne miejsce po drodze. Tuż przed nim znów wyprzedziłem Dymka. Maksymalna plus błąd pomiarowy. Pan Passat oczywiście interweniował, żeby mnie wyprzedzić musiał już przekroczyć. To było bardzo nierozsądne, zważywszy, że tam za górką zawsze stoją i suszą. Nie zawiedli mnie.

droga samochód kultura na drodze radar

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 753 (807)

#64907

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracując w warsztacie samochodowym, jak w każdej innej branży usługowej, można zapoznać się z najróżniejszymi typami ludzi, którzy nas odwiedzają. Sam samochód, trochę jak pies, w jakiś sposób interferuje z osobowością właściciela, ukazując różne ludzkie słabości, pasje i piekielności.
Pokusiłem się o spisanie różnych, czasem pojawiających się (nie zawsze piekielnych) typów Spaliniarzy. I Spaliniarek.

Typowy Janusz. Typowy Janusz zwraca się do mechaników per "ty", domaga się natychmiastowego wjazdu do warsztatu i sprawdzenia, co stuka i puka w jego aucie (Janusz prawie zawsze ma diesla). Po stwierdzeniu, co się zepsuło, Janusz wymaga szczegółowej listy potrzebnych części, które Janusz kupi przez internet, na giełdzie, albo znajomy mu załatwi. Kiedy części już przybędą, Janusz wraz ze szwagrem i kolegą Zdziśkiem wymienią sami "na garażu". Janusz w wersji ekstra (lub jak szwagier nie ma czasu) próbuje, jak szef nie widzi, umówić się "na garażu" z którymś z mechaników, by ten "zrobił mu" za flaszkę, lub inną niewygórowaną sumę pieniędzy.
Szef wyczuwa Januszów jak pies androidy, stosuje wtedy, zarezerwowaną na specjalne okazje broń: "diagnostyka przedserwisowa, 60zł".

Kobieta. Kiedy coś się dzieje z samochodem, kobieta przyjeżdża i mówi co się dzieje. My sprawdzamy. Dogadujemy szczegóły i naprawiamy co trzeba. Jeśli warsztat traktuje kobietę poważnie i nie naciąga na kasę, wykorzystując jej niewiedzę, kobieta staje się stałą klientką. Jeśli poziom usług jest odpowiedni, zaczynają przyjeżdżać koleżanki Kobiety.

Kobieta "Blondynka". W sumie nie wie, czemu przyjechała na warsztat. Chyba coś się dzieje, ale nie wie co. Albo facet jej kazał. Tylko doświadczenie mechaników, ich spostrzegawczość i wnikliwa diagnostyka może uratować Blondynkę i jej auto. W którym właśnie skończyły się hamulce, nie ma oleju w silniku, albo, co gorsza, olej jest, ale wlany do zbiorniczka retencyjnego układu chłodzenia. A`propos oleju. Jeśli załoga warsztatu ma choć odrobinę oleju w głowie, to ona wykonuje wszystkie manewry autem Blondynki w warsztacie i jego okolicy, zwłaszcza, jeśli stoją tam auta innych klientów...

Mężczyzna. Mężczyzna przyjeżdża, bo wie co się stało. Albo co się stanie. Mężczyzna ma już części, wie, co trzeba zrobić, jak, czym i gdzie. I za ile. Czasem rzeczywiście wie. Czasem przywiezione części pasują. Czasem to, co kazał zrobić pomaga. Bywa jednak całkiem często tak, że Szef wypowiada sakramentalną formułę: "a może tym razem my sprawdzimy, co się dzieje?". Albo "niech się pan nie denerwuje, odda pan sprzedającemu, to tylko przesyłka na pański koszt, a my za ten czas, żeby było szybciej, zamówimy pasującą część. W tej samej cenie, przywiozą nam ją za dwie godziny..."

Pan Darmoszka. Pan Darmoszka wcale nie jest biedny. Pan Darmoszka kupił, czasem bardzo drogi, samochód i uważa, że na tym inwestycje muszą się zakończyć. Auto ma jeździć i jeździć - za darmo. Perspektywa wydania choćby złotówki na części i naprawy jest dla Pana Darmoszki równie miła, jak pomysł usunięcia owłosienia łonowego za pomocą miotacza ognia. W świecie Pana Darmoszki istnieją tylko używane części z internetu, no ewentualnie te chińskie, zrobione z najtańszych otrąb ryżowych. On nie przyjmuje do wiadomości, że tłumika nie da się po raz dziesiąty pospawać. To olej się kiedyś wymienia? Te opony mają jeszcze 0,00001mm bieżnika i na pewno wytrzymają jeszcze co najmniej jeden sezon. I że niby dlaczego w naszym warsztacie nie zakładamy używanych klocków hamulcowych? Jak to niebezpieczne? Ktoś już ich używał i były dobre. Kiedy Pan Darmoszka płaci w kasie, ma taką minę, że wiemy to na pewno - jesteśmy złymi ludźmi.

Tuner. Tuner ma zazwyczaj najmocniejszą wersję silnikową danego modelu samochodu. Moc tę już dawno zwiększył. O swoim aucie wie wszystko. Zawsze przywozi swoje części, zazwyczaj bardzo drogie. Zawsze należy robić to, co każe. Można się od niego sporo nauczyć. Pieści nasze uszy słowami "przy 160 mam podsterowność", "niestabilne ciśnienie doładowania przy 5 tysiącach obrotów" albo "drgania przy hamowaniu z 200km/h". Tuner potrafi przyjechać, założyć super drogie tarcze hamulcowe i metaliczne klocki najlepszej firmy, następnie przegrzać je na Track Day`u w weekend i w następnym tygodniu z uśmiechem przyjechać założyć jeszcze droższe. Jak to mawia Guy Martin "Nie ma takiej rzeczy jak tanie ściganie". Otoczony szacunkiem i należycie dopieszczony Tuner staje się wizytówką firmy. Samochody Tunerów, jeśli akurat nie stoją na hali, parkujemy zawsze w widocznym miejscu.

"Tunningowiec". Tunningowiec zazwyczaj posiada kilku(nasto)-letni samochód klasy kompakt z niewielkim i ekonomicznym silnikiem, który kiedyś kupił jego dziadek. W rękach Tunningowca pojazd ten przechodzi metamorfozę i staje się bolidem z Szybkich i Wściekłych. Wnuczek katuje do niemożliwości Bogu ducha winne auto, które dziesięć lat temu zwyciężyło w klasie "ekono" Tygodnika Działkowca. Nalepki "Tunning", "Sport", "Rally" oraz napojów energetycznych z daleka informują innych frajerów na drodze, że nie ma żartów. Przyciemniane szyby, tylne lampy i niebieskie diodki są niezbędne przy prędkościach powyżej 300km/kwartał. Bodykit trzymający się na klej, zipy i słowo honoru budzi zrozumiałą zazdrość innych Tunningowców. Każdy Tunningowiec wie, że nic tak nie zwiększa osiągów pojazdu oraz prestiżu właściciela, jak średnica rury wydechowej. Z tego oto powodu auto Tunningowca posiada wiadrowydech o średnicy większej, niż średnica butli gazowej w bagażniku. Wydech ten zapewnia akustyczne tsunami, porównywalne z pierdzeniem Godzilli. "Tunningowcy" na warsztacie są równie lubiani jak granaty z wyciągniętą zawleczką. Ich pojazdy zazwyczaj są ofiarami licznych przeróbek prosto z forum w necie. Nic już nie da się normalnie zrobić, a dotykanie misternie posklecanych na drut i taśmę klejącą patentów dostarcza emocji, które znają saperzy.

Maniak. Maniak, ogarnięty swą manią posiada irracjonalny samochód. Bez sensu, niepraktyczny, nieekonomiczny. Stary. Nie ma do niego części. Nie ma instrukcji. Konstruktor maniakalnego pojazdu zazwyczaj też był maniakiem i zadbał, żeby jego mechanizmy działały w sposób inny niż w normalnych autach. Taki pojazd w końcu znajduje swego pana. Niczym Jin i Jang stają się swoim dopełnieniem. Maniak zaczyna odyseję po warsztatach, starając się naprawić, poprawić, odrestaurować obiekt swej obsesji.
Większość warsztatów spławia Maniaków. Szybciej i wygodniej zmienić klocki, tłumik i rozrząd w popularnych do bólu autach, niż doktoryzować się nad ikoną motoryzacji lat 70`tych. Są też warsztaty, które dobrze wiedzą, że Maniak chętnie zapłaci za poświęcony czas, pod warunkiem, że coś zostanie naprawione "nareszcie", lub zwyczajnie "dobrze". Nic tak nie koi skołatanego serca Maniaka jak słowa "możemy to dorobić" i "to się da zregenerować".

warsztat samochody usługi klient

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 929 (1025)

#64877

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność bywa jak oczyszczenie. Każdy czasem ma prawo pokazać rogi. Czasem nie ma wyjścia.

W naszym Wesołym Warsztacie pracował Andrzej. Postać nietuzinkowa. Andrzej jest wielkoludem. Spokojnie mógłby startować w zawodach strongmanów. Jest miłym, dobrodusznym człowiekiem, nie przeklina. Nie lubi naprawiać silników i innych drobnych rzeczy, bo ma wielkie ręce i ciężko mu nimi operować w zakamarkach nowoczesnych mechanizmów. Andrzeja specjalnością są zawieszenia. Wszędzie tam, gdzie potrzeba siły - nie ma sobie równych. Siły i precyzji. Andrzej obsługuje komputerową aparaturę do geometrii nawet przez sen. Nastawy geometrii i punkty pomiarowe dla większości popularnych samochodów zna na pamięć.

Czasem zdarzają się oporne śruby i gwinty. Pochłaniacze czasu. A na warsztacie liczy się też czas. Zazwyczaj, jeśli coś nie daje się odkręcić, urywamy, tniemy palnikiem, ucinamy. W zamian dajemy nowe. Nie ma sensu tracić godziny na odkręcenie końcówki drążka, kiedy nowa leży w pudełku obok i czeka na założenie. Uporczywe reanimowanie starych elementów nie zawsze ma sens, ze starości stają się kruche, często serwisówki mają zaznaczone, że elementy montażowe są jednorazowego użytku. Auto wyjeżdża z warsztatu z nowymi, błyszczącymi, my oszczędzamy czas i siły. Everybody wins, jak mawiał Walter White.
Wszystko pięknie, dopóki klient nie widzi, jak krzywdzimy jego "maleństwo".

Niestety, pewnego razu trafił nam się Pan Emeryt. Z niemieckim autem, chyba z powodzi.
Pod spodem było rudo. Rdza atakowała wszystkie elementy zawieszenia. A na remont zawieszenia auto do nas trafiło.
Już po pierwszych próbach stało się jasne, że nic się nie da odkręcić "po dobroci".
A Pan Emeryt nie zostawił nam auta. Był w pobliżu, krążył po warsztacie, wydając gdaczące odgłosy kwoki, baczącej swego pisklęcia, patrzył nam na ręce.
Gdy Andrzej spróbował użyć młotka, by zachęcić śruby do odkręcenia - Pan Emeryt podniósł wrzask. Że to nie traktor, że tak nie można... Już wiedziałem, że nie będzie lekko.

Gdy zobaczył, że zbliżamy się z palnikiem, zaczął się zachowywać, jakbyśmy chcieli oskalpować jego wnuczkę.
Pomimo moich, Andrzeja i w końcu Szefa perswazji - nie chciał się ugiąć. To nic, że wszystkie śruby i inne elementy, które chcieliśmy zbezcześcić, nowe, leżały już na wózku obok auta. Żadnej siły, delikatnie.
Nie po to Niemiec przez dziesięć lat garażował (w jeziorze?) to kombi, żeby teraz krzywdzić je brutalną siłą.

Tak oto spędziliśmy cały dzień czyszcząc, napuszczając modyfikatorami korozji i innymi tajnymi substancjami oraz próbując odkręcać delikatnie, totalnie skorodowane i zapieczone na amen elementy, które i tak były do wyrzucenia. Bez skutku.

Minęło dużo czasu. Pan Emeryt nie opuścił swego stanowiska ani na chwilę. Andrzej zaczynał przeklinać. A robi to tylko wtedy, gdy jest już źle. Zacząłem się obawiać, że Pan Emeryt zaraz zginie, uduszony wielkimi łapami Andrzeja.

Uratowała nas żona. Pana Emeryta ma się rozumieć. Kazała mu przyjść do domu, na chwilę, bezwzględnie i już.
Zabraniając nam dotykać auta, zanim wróci, poszedł.
Jaką scenę zastał gdy wrócił po piętnastu minutach?
Auto było na podnośniku.
Na podłodze pod nim leżały, dymiąc się jeszcze, liczne, poucinane palnikiem, wręcz rozdrobnione, fragmenty elementów zawieszenia.
Pośród pobojowiska, w szerokim rozkroku, z palącym się palnikiem i niewyobrażalnym uśmiechem stał Andrzej. Jak Jack Nicholson z siekierą w Lśnieniu.
Żaden kot jak internet długi i szeroki nie jest w stanie zainscenizować miny szoku i przerażenia Pana Emeryta, po ujrzeniu tej sceny.

Nie znam horroru, w którym dało by się słyszeć tak przerażający śmiech seryjnego mordercy, jakim wybuchnął Andrzej.
Na pytanie Szefa, czy ma zawał i czy dzwonić po pogotowie, Pan Emeryt wyszedł.
Wymieniliśmy co trzeba, ustawiliśmy geometrię. Wszystko jak nowe, w sumie większość faktycznie nowe.
Pan Emeryt odebrał auto następnego dnia, zapowiadając, że poda nas do sądu. Ale więcej o nim nie słyszeliśmy.

To nie był łatwy dzień, ale scena z palnikiem wynagrodziła mi wszystkie trudy i cierpienia. W końcu jak piekielnie, to z ogniem.

warsztat samochody motoryzacja klient

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 957 (1011)

#64681

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed lat. O zgubnych skutkach nadmiaru testosteronu za kierownicą.

Lata całe temu wracałem z wielkopolski starym dostawczakiem. Jechałem spokojnie, szybszych przepuszczałem, pełen luz. Przed Ostrowem Wielkopolskim, chamsko, niemal zawadzając o mój błotnik wbiła się przed mojego złomka nowa Alfa Romeo z opalonym i wyżelowanym młodzieńcem za kierownicą i równie, a nawet bardziej opaloną blondi na siedzeniu pilota - seryjny wyprzedzacz, pogromca szos. No cóż, bywa, jechałem dalej.

Przed samym Ostrowem roboty, wszystko stoi. Jeździłem tam często, więc znając miejsce, przycwaniakowałem przez stację benzynową i wyprzedziłem ze 20 aut. W tym białą Alfę. Jej kierowca chyba mnie widział. Za chwilę jadąc "na trzeciego" znów wskoczył przede mnie. Kiedy zaczął się dwupasmowy odcinek w centrum, nie tracąc dobrego humoru i jadąc cały czas prawym pasem, z prędkością nie większą niż 40km/h, znalazłem się przed Alfą - ci z prawego szybciej ruszali spod świateł... Potem zrobił się jeden pas i "Pan Alfa" został za mną. Musiał się wnerwić. Na wylocie z Ostrowa, łamiąc wszelkie przepisy i demonstrując całkowity brak instynktu samozachowawczego, wyprzedził mnie "na trzeciego" i pognał w dal. A ja zwolniłem odruchowo, bo tam lubili suszyć. Oj jak mnie tam kiedyś przesuszyli...

Za chwilę mijałem białą Alfę stojącą obok radiowozu. Pojechałem dalej. Dogonił mnie i wyprzedził przed Olesnem. W tamtych czasach lubili suszyć na wlocie i na wylocie, czasem jednocześnie (dawno nie byłem, robią tak dalej, czy stoi jakiś "śmietnik"?). Minąłem Alfę na wlocie, kierowca już się spowiadał. Zatankowałem w mieście i jak tylko wyjechałem ze stacji, zgadnijcie kto mnie wyprzedził? Na wypadek, gdybym nie wierzył własnym oczom, że to on, mogłem mu się przyjrzeć ponownie już wkrótce, jak stał na wylocie w drugim miejscu suszenia i znów się spowiadał. Wyprzedził mnie (znów) na obwodnicy Kluczborka. O mało mnie nie zdmuchnęło, szybkie te Alfy.

Na końcu obwodnicy jest zajazd "Pod Brzozami", na zjeździe do niego, w kojącym cieniu brzóz, chłopcy lubili się rozstawiać z suszarką. Tego dnia też byli. Kiedy mijałem Alfę, nie wytrzymałem już i zacząłem trąbić i machać rękami w geście pozdrowienia, manifestując swój podziw dla konsekwencji w ignorowaniu przepisów "Pana Alfy". Dogonił mnie tuż przed Tarnowskimi Górami. Jadąc starą drogą dojeżdżało się do skrzyżowania ze światłami i stacją BP po prawej, skręcało się w prawo w kierunku Katowic. Alfa czaiła się z tyłu. Zrobiło się zielone, skręciłem i znalazłem się za wiekowym i kopcącym na czarno Jelczem. Jelcz kopcił okropnie i wlókł się tak bardzo przeokropnie, że czułem się na siłach wyprzedzić go nawet moim niemal równie wiekowym dostawczakiem. Ale tego nie zrobiłem, bo tam był zakaz wyprzedzania, podwójna ciągła, ograniczenie prędkości i przejście dla pieszych. Ogólnie bardzo "dochodowe" miejsce, lubiane przez lokalną ekipę władców suszarek.

Ale Alfa nie czekała. Poszedł ogniem, przyspieszał tak ładnie, że wyglądał jak żywa reklama Alfy Romeo. Cuore Sportivo. Przez zasłonę petrochemicznego dymu, wypuszczaną z rury wydechowej Jelcza zauważyłem wybiegającą rączym krokiem na jezdnię widmową postać z czerwonym mieczem świetlnym w dłoni. Obawiam się, że dla kierowcy Alfy milszym widokiem w tym momencie byłby nawet sam Darth Vader. Ale Darth Vader nie nosił nigdy czapki z białym denkiem, więc to chyba nie był on.

Nigdy wcześniej ani później nie byłem świadkiem tak seryjnego ignorowania przepisów i równie seryjnego nadziewania się na stróżów prawa. Poseł jakiś, czy co?

A tak z innej beczki, to ta historia ma w sobie coś pozytywnego. Mówią, że Alfy Romeo nic, tylko się psują i stoją w serwisie. A jak już jeżdżą, to tylko na lawecie. A ja na własne oczy widziałem jedną na dystansie 200km, jak jeździła całkiem samodzielnie. I to jeździła, że hej!

droga przepisy policja samochody

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 903 (983)

#62351

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu zapragnąłem kupić sobie nowy samochód. Znaczy "nowy" iluś tam letni. Amerykański, terenowy. Czyli kapryśny, awaryjny, wrażliwy na właściwą obsługę i trudny w utrzymaniu, ze względu na utrudnioną dostępność części. To była prawdziwa odyseja, epicka wędrówka od jednego piekielnego cwaniaka do drugiego. Czułem się jak Forrest Gump, bo nie dość, że traktowano mnie jak idiotę, to po kolejnych oględzinach zazwyczaj mówiłem sobie "Run Forrest, run!" i tak też czyniłem. Prawdziwy serial piekielności, na które narażeni są desperaci chcący kupić używane auto w Polsce.

Po pierwsze chciałem wersję europejską, czyli "od urodzenia" przeznaczoną na stary kontynent. Wersje amerykańskie mają np inne światła, z którymi nie przechodzą przeglądu (legalnie), mają też trochę jeszcze trudniej niż zwykle dostępnych w Europie części.
Więc pytanie do sprzedającego: europejczyk? Ależ oczywiście, same europejczyki. Jedź sobie człowieku na drugi koniec Polski, żeby odkryć, że auto ma symetryczne lampy, czerwone kierunkowskazy i niemożliwe do homologacji w Polsce przyciemniane szyby. I nalepki ze zwiedzania Parku Yellowstone. Wytłumaczenia? Sprzedający "nie wiedział". Najbardziej epickie "Niemiec go w takim razie musiał przywieźć, on nic nie wie" - poza tym, że miał dokumenty celne poświadczające, że sam go odebrał z portu w Hamburgu, skąd przypłynął ze Stanów... "A tak w ogóle, to co pan za problemy robi, dogadać z diagnostą się pan nie umie? Podbiją..." Run Forrest!

Skrzynia biegów - automatyczna. Zdiagnozować łatwo. Na początek olej, już on potrafi powiedzieć, czy warto sprawdzać dalej. Skrzynia ma bagnet olejowy, taki jak silnik. Bagnet można wyjąć, olej na nim powinien być czerwony i nie śmierdzieć spalenizną. Realia : kilka razy nie pozwolono mi go wyjąć "niech pan tego nie rusza, tego się nie wyjmuje" (Run Forrest), kilka razy na bagnecie czarna smoła - skrzynia w agonii "to jest normalne, w silniku też się robi czarny, zmieni pan sobie i będzie czerwony" - Run Forrest.
Skrzynia powinna zmieniać biegi bez szarpania, płynnie. "Przecież to jest terenowe auto, dla mężczyzn, musi szarpać", "pan nie miał nigdy automatu? zawsze szarpie, tak ma być!" - miałem, nie szarpał. Run Forrest.

Silnik AMC 6. Klasyczny i staromodny, rzędowy, 6-cylindrowy, kultowy. Ma wiele słabych punktów. Głównie jego głowica. Diagnostyka całkiem łatwa. Nawet z przebiegiem 400 tyś. dobry zapala na dotyk, na jałowym biegu pracuje cicho i równo. Przy przegazówce ma nie dymić. Potem na drogę i but do podłogi. Temperatura nie ma prawa wzrosnąć ponad 90 stopni, a po zatrzymaniu ma nadal równo pracować. Jak coś nie tak, to lepiej nic nie mówić tylko Run Forrest!

Klimatyzacja "dobra do nabicia" - czyli jej zaletą jest możliwość jej nabijania, o działaniu nikt nie mówił. Rekordzista przysięgał, że dobra do nabicia przy aucie, w którym nie było kompresora! "Jak to nie ma, o tu jest" "To jest pompa wspomagania, proszę pana" Run Forrest.

Napęd 4x4. W tym aucie łatwo go uszkodzić, potem nie działa. Ale można powiedzieć, że działa. Reduktor ma wiele trybów pracy. Jak kupujący nie miał terenówki, duża szansa, że łyknie. Opowieści i zapewnienia, że działa, które usłyszałem nadają się na osobne opowieści. To były seanse na pograniczu sesji hipnozy, okultyzmu i aktorstwa, jakiego by się Tom Hanks nie powstydził. Run Forrest!

O "bezwypadkach" nawet nie piszę. Wszystkie miały w dodatku przebiegi w granicach 87 albo 186 tys. km.

Te auta mają już tak, że jak ktoś ma w dobrym stanie, to nie sprzedaje, a jak sprzedaje, to ma ku temu powody.
Więc kupowanie "igły" to mission impossible.
Znalazłem w końcu lekko obitego, który położył się na boku w rowie. Czyli zanim mu się to przydarzyło, był jednym z tych dobrych, których się nie sprzedaje. Cztery elementy do malowania plus parę plastików i już można się poczuć jak na Dzikim Zachodzie. Jak bardzo zmęczony Forrest Gump na Dzikim Zachodzie.

samochody handlarze

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 467 (569)

#62277

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna porcja warsztatowych perełek.

Do mycia części silników używa się specjalnych płynów (powinno się), oleju napędowego, nafty. Oraz innych, często niebezpiecznych substancji, których się używać nie powinno ale będących akurat pod ręką. Zastałem nad wanienką do mycia mechanika z papierosem w ustach. W wanience była ...benzyna. Miałem okazję poczuć się jak negocjator rozmawiający z gościem z bombą. "Spokojnie, odłóż pędzel, zrób dwa kroki do tyłu, idź w moją stronę"

Samochód z zerwaną linką sterującą sprzęgłem. Czyli sprzęgło nie działa, jak bieg jest włączony, to nie można wcisnąć sprzęgła i na przykład się zatrzymać. Panowie mieli wepchać samochód na stanowisko celem wymiany linki. Ale po co pchać i się męczyć, przecież silnik zapala.
Geniusz uruchomił silnik z załączonym 1-szym biegiem, tak że samochód w tym momencie ruszył - i bardzo dobrze, skierował się prosto do warsztatu, wjechał... Następnie już w środku wcisnął sprzęgło, by się zatrzymać. Ale zaraz, czy linka nie była zerwana a pedał sprzęgła nie leżał na podłodze? Zaskoczony tą sytuacją nie wiedział jak się zatrzymać. Na szczęście nowoczesna wyważarka do kół stojąca na drodze samochodu złagodziła uderzenie o ścianę.

Podczas ładowania akumulatorów wydziela się wodór. Wodór z powietrzem tworzy mieszaninę wybuchową. Z tego też powodu, jeśli ładujemy naraz dwa duże akumulatory, to nie podchodzimy do nich z papierosem. W wyniku eksplozji spadł z stojaka i rozwalił się porządny warsztatowy prostownik, uszkodziło też obudowy akumulatorów i był ogólny nieporządek.

Po wymianie paska rozrządu, kiedy już wszystko jest zmontowane, należy ręcznie obrócić kilka razy silnikiem, dla sprawdzenia. Sprawdzenia, czy napinacze działają, czy wszystko skręcone, czy fazy rozrządu się zgadzają i nic nie koliduje. Należy obrócić ręcznie, aby wyczuć, że coś nie tak. Ale po co się męczyć? Można rozrusznikiem, a najlepiej od razu zapalić. Napinacz nie działał prawidłowo (jak się zapomni wyjąć zawleczkę, która odblokowuje sprężynę, to nie ma prawa), to była epicka katastrofa.

Tłoczki w zaciskach hamulcowych w miarę zużywania się klocków wysuwają się. Przy zakładaniu nowych klocków tłoczki należy wcisnąć z powrotem. Najlepiej specjalnym przyrządem. A najlepiej młotkiem i łyżką do opon! Szczególnie te plastikowe, które wtedy pękają...

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 392 (434)

#62215

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna porcja piekielnych obserwacji z mojej warsztatowej tułaczki.

Samochód miał silnik, w którym pokrywę zaworów należało przykręcać w odpowiedni sposób i delikatnie. Mechanik połamał podczas przykręcania. Po dostarczeniu nowej i szczegółowym instruktażu znowu połamał. "Nie będzie słuchał jak to przykręcić, on wie".

Warsztat serwisował flotę firmową. We flocie jeździł jeden model samochodu, jednak w dwóch wersjach silnikowych: benzynowe i diesle. Dla panów mechaników niczym się nie różniły. Części, filtry, oleje itd - montowali jak leci. Symptomy zbliżającej się eksploatacyjnej masowej katastrofy wzbudziły podejrzliwość fleet managera. Mechanicy wyrazili zdziwienie.

Mechanicy zapomnieli przykręcić pompę wspomagania, włożyli tylko śruby. Pompa pracuje pod obciążeniem, napędzana paskiem, w sąsiedztwie innych pracujących pod obciążeniem urządzeń i pasków napędowych. Stan techniczny tych urządzeń mocno się pogarsza, kiedy w czasie jazdy wpada w nie pompa wspomagania. Bum!

Samochód trafił na warsztat z powodu stuków w zawieszeniu. Wymieniono bębny hamulcowe. Nikt nie umiał wytłumaczyć dlaczego. Bo tak.

Mechanikom podczas banalnej, acz nieumiejętnie wykonywanej wymiany filtra paliwa udało się spalić bezpiecznik pompy paliwa. Samochód nie miał prawa zapalić. Był to diesel, więc panowie stwierdzili, że może się zapowietrzył i "trzeba pokręcić". Kręcili aż do spalenia się rozrusznika. W tym celu, po całkowitym rozładowaniu akumulatora, "zużyli" jeszcze akumulatory pożyczone trzech innych samochodów.

Amerykańskie serwisówki bywają podchwytliwe. "Olej w skrzyni rozdzielczej - taki jak w skrzyni biegów". No to mechanik wlał olej przekładniowy, bo jaki?
Samochód miał skrzynię automatyczną, z olejem ATF...
Skrzynka rozdzielcza tego nie wytrzymała.
Przy reklamacji tłumaczenia "przecież wlałem taki jak w skrzyni" "a jaki tam jest w skrzyni?", "O k..." - idealnie przypominało to scenę "a oczom ich ukazał się las... krzyży".

warsztat motoryzacja mechanicy

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 402 (460)

#62083

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam często styczność z branżą motoryzacyjną.
Garść historii warsztatowych. Coraz bardziej przekonuję się, że nie jest to branża dla intelektualistów.

Zawieszenie przednie samochodu, kolumna McPhersona. Większość aut to ma. Amortyzator posiada dolny talerz, na nim sprężyna, na górze górny talerz. Sprężyna jest ściskana pomiędzy talerzami. Górny talerz jest nawleczony na trzpień amortyzatora i trzymany nakrętką. Sprężyna jest ściśnięta i posiada znaczną energię potencjalną. Jak wielką? Utrzymuje ciężar samochodu.
Do demontażu sprężynę ściska się specjalnym przyrządem, wtedy można bezpiecznie odkręcić nakrętkę zabezpieczającą i wszystko rozebrać.

Podczas pobytu na zaprzyjaźnionym warsztacie patrzę i oczom nie wierzę: jeden z mechaników wyjąwszy uprzednio całą kolumnę z auta odkręca właśnie nakrętkę. Postawił pionowo, nachyla się nad tym i odkręca. Ścisku do sprężyn nie założył. Kiedy gwint się skończy, sprężyna wraz z talerzem wystrzeli do góry i pozbawi go głowy.
Pokazałem to szefowi mówiąc:
- Pański pracownik właśnie popełnia samobójstwo.
Miał szybki czas reakcji, ofiar nie było.

Sprężyna ponownie. Tym razem przyrząd do ściskania zepsuł się. Kreatywni mechanicy wpadli na pomysł, że umieszczą sprężynę w futrynie drzwi, ścisną podnośnikiem, owiną drutem i potem założą...
Ściskana sprężyna lubi się jednak wyboczyć. Każdy może to sprawdzić, ściskając palcami sprężynkę od długopisu.
Oj, wyskoczyła wam spomiędzy palców i poleciała gdzieś?
Z jaką siłą wyskakuje z futryny ciężka sprężyna ściśnięta siłą kilkuset kg? Wystarczającą do rozbicia żeliwnego kaloryfera. Ofiar nie było.

Panowie mechanicy wymieniają olej w drogim SUV`ie.
Już wypuścili co mieli wypuścić, wlewają nowy. Przez lejek, kultura, profesjonalizm, żeby nie uronić ani kropelki.
Ledwo zaczęli wlewać, jak lejek im upadł do kanału, którego podłoga wysypana była piaskiem. Zaolejony lejek pokrył się piaskiem jak panierką.
Panowie bez zmrużenia oka podnieśli, umieścili we wlewie i kontynuowali. Nie pominąłem w opisie etapu "starannie oczyścili lejek z piasku". Nie oczyścili.

różne warsztaty

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 503 (533)

#14914

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia piekielna, z morałem.
Mam stary samochód. Sfatygowany i wysłużony, ale sprawny. Ma mocny silnik i nie jest zawalidrogą, nawet na lewym pasie. Jednak sam jego widok na tym „szybszym” pasie doprowadza do furii właścicieli nowych, drogich cacek. Nie po to ktoś wydał majątek albo w dodatku spłaca kredyt, żeby taki stary złom jechał przed nim, nawet szybko.

Do pracy dojeżdżam dwupasmówką. Trwają na niej wieczne roboty drogowe i prawy pas jest ostatnio na pewnym odcinku zamknięty. Roboty wirtualne, bo stoją barierki ale nic się nie dzieje. Odcinek ten jest na niewielkim wzniesieniu. Obowiązuje tam ograniczenie prędkości do 40 km/h.
Dziś rano, jak zwykle jechałem do pracy, kawałek przed zwężeniem zjechałem na lewy pas.

Wtem – piekielny, normalka. Lusterka rozbłysły ksenonowym światłem – miałem „na ogonie” nowy, drogi model marki na V. Miotał się tuż za mną, zbliżał na centymetry i pieklił na całego. Nie zjechałem, bo zwężenie było już blisko no i ograniczenie prędkości. Zaczynałem już stopniowo zwalniać. Pan Piekielny w V nie wytrzymał, zredukował biegi i wyciskając z silnika siódme poty „objechał” mnie od prawej mieszcząc się na milimetry pomiędzy moją maską, a zaczynającymi się właśnie barierkami. Spodziewałem się, że ostro przyhamuje, żeby mi dać nauczkę, ale samo wyjście na „Pole Position” widocznie zaspokoiło jego ambicje, bo dalej przyspieszając ile wlezie, zaczął się oddalać i prędko zniknął za wzniesieniem. Ja tymczasem zwolniłem do przepisowych 40 i toczyłem się dalej, w sumie to zaczynałem się już uśmiechać.
Tuż za wzniesieniem zastałem Pana Piekielnego i czarne V na stołecznych rejestracjach, stojących obok radiowozu i panów z „suszarką”.
Pan Piekielny posłał mi mordercze spojrzenie.
Panowie w mundurach byli uśmiechnięci.
Tak, oni upodobali sobie to miejsce, bardzo często tam stoją.
Tak, dostałem od kolegi smsa, że dziś znowu są...
A morał tej historii prosty. Jeśli jakieś auto na lokalnych rejestracjach zwalnia i jedzie powoli, a wręcz zgodnie z przepisami, nie należy się od razu pieklić. Być może jego kierowca wie o czymś, o czym ty nie wiesz, drogi kierowco jeszcze droższej fury w leasingu 0%.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 744 (810)

#12091

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W naszym Wesołym Warsztacie panowały określone zwyczaje jeśli chodzi o części zamienne. Zawsze staraliśmy się nakłonić klienta, żeby wybrał te najlepszej jakości. Powód prosty: porządne części to brak reklamacji i zazwyczaj łatwiejszy montaż. Klient zadowolony, bo żadnych problemów, nam łatwiej się pracowało. Większość stałych klientów akceptowała to, wielu przekonało się z czasem. Tym bardziej, że nie przeginaliśmy z marżami. Tyle tytułem wstępu. Pewnego wiosennego dnia przyjechał Starszy Pan w Kapeluszu małym japońskim autkiem z całkiem młodego rocznika. W tym modelu szybko zużywają się łączniki stabilizatora, wyraźnie nie dostosowane do naszych polskich dróg. Tak było i tym razem – Pan chciał wymienić łączniki. Tylko czekała mnie niemiła rozmowa. Zaproponowałem Panu łączniki bardzo dobrej firmy, przez znawców uznawane za wytrzymujące najdłużej w tym modelu. Po 58 zł sztuka.
-Nie chcę! – oburzył się Starszy Pan w Kapeluszu – Nie będziecie mi tu szajsu wciskać! Złodzieje, tylko patrzycie jak człowieka orżnąć! – Pan spojrzał na mnie z wyższością i oświadczył z szyderstwem w głosie
-Ja sobie kupiłem oryginalne, fabryczne, w serwisie! Po 220zł. Ale ja wolę wydać, bo fabryczne wytrzymają spokojnie 200 tyś. km, a to dziadostwo od was zaraz by się rozleciało !
Nie mogłem się powstrzymać. Po prostu nie mogłem.
-Ile pański samochód ma przejechane? – zapytałem niewinnym tonem.
-70 tysięcy, od nowości mam.
-To fabryka musiała pana nieźle orżnąć na łącznikach, bo na oryginałach zrobiłby pan spokojnie 200 tysięcy...
Starszy Pan w Kapeluszu poczerwieniał, zmroził mnie wzrokiem, następnie trzasnął drzwiami i odjechał swoim małym japońskim samochodem. Straciliśmy klienta. Z ulgą.

Wesoły Warsztat

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 702 (746)