Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

atheo

Zamieszcza historie od: 21 marca 2011 - 7:52
Ostatnio: 26 sierpnia 2023 - 17:28
O sobie:

Ot jestem :)

  • Historii na głównej: 8 z 13
  • Punktów za historie: 1799
  • Komentarzy: 205
  • Punktów za komentarze: 1555
 

#76977

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o psie ogrodnika.

Jakieś 6 lat temu poznałam faceta. Na potrzeby historii nazwijmy go Andrzej. Za kilka miesięcy miał skończyć 30 lat, po dwóch kierunkach studiów, ogarnięty, a jedyne czego mu brakowało do szczęścia to kobieta. Sztywny był bardzo, pożartować nie było można, na piwo wyjść również nie, bo kto to widział żeby kobieta alkohol spożywała? Ja jako młode dziewczę nie miałam ochoty specjalnie rezygnować ze swojego życia, jednak Andrzej miał w sobie jakąś charyzmę oraz miał dużo ciekawego do powiedzenia. Spotykaliśmy się więc od czasu do czasu jako znajomi.

Andrzej w końcu zaproponował randkę. Jedną, potem drugą, trzecią... Nim się obejrzałam, zostaliśmy parą. Jednak postanowiłam nie rezygnować z życia studenckiego. Dosłownie raz na 4-5 miesięcy wychodziłam ze swoimi znajomymi na piwo (nie jestem raczej typem weekendowej imprezowiczki), i taka też okazja trafiła się podczas mojego krótkiego związku z Andrzejem. On tego nie zniósł, krzyczał, że nie pozwala mi na takie wyjścia, bo browary pije tylko patologia, która się nie szanuje, i nie- nieważne że wróciłam do domu po wypiciu dwóch małych piw, całkowicie przytomna i wyglądająca jak człowiek. Nie i już. Usłyszałam tylko że pewnie miało mnie wielu facetów tej nocy i jak bardzo się pomylił co do mnie... oczywiście to był koniec naszego związku.

Nie płakałam specjalnie za Andrzejem, ciesząc się urokami życia singielki. Dopiero po roku poznałam swojego obecnego narzeczonego. Planujemy ślub i nikt nie urządza nikomu dzikich scen zazdrości. No, prawie nikt. Jakiś czas temu Andrzej zaczął do mnie wydzwaniać. Wypisuje SMS-y, w których prosi, żebym do niego wróciła. Dzwoni po nocach, nagabuje. Prosi o spotkanie i jeszcze jedną szansę. Na moje stwierdzenie, że dwa razy do tej samej rzeki nie wchodzę, a poza tym planuję ślub z kimś innym, wpadł w szał. Krzyczał, że nie mogę wyjść za nikogo innego, że należę do niego, że mnie kocha (?) i że kupił mi już pierścionek, który czeka na mnie już prawie 6 lat, po tym jak go zostawiłam... Boję się tylko że zdobędzie mój adres i zacznie mnie nachodzić...

Ma ktoś sposób na takiego psychopatę?

miłość_związki_relacje_damsko_męskie

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (232)

#14000

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewnego lata postanowiłyśmy z koleżankami wybrać się na wakacje "bez zobowiązań", czyli zero chłopa, zero aut, góry, namioty, cisza i spokój. W trakcie przygotowań okazało się, że wyjścia nie mamy, musimy zabrać z nami nasze psy, bo nie miał kto się nimi zająć :]. Ja więc prócz plecaka i torby podróżnej na smyczy prowadziłam swojego amstaffa Thora, Magda [M] również obagażowana, wędrówkę rozpoczęła ze szczeniakiem beagla, a Ola [O] z mastifem hiszpańskim (bydle wielkości cielaka wabiące się Beria).

Wsiadłyśmy w pociąg relacji Warszawa-Sanok (podróż całonocna), zajęłyśmy cały przedział klasy I (o dziwo nikt nie chciał się dosiadać do nas, gdy widział nasze bydlęta rozłożone na podłodze lub siedzeniach:)) i wymęczone poszłyśmy jakoś spać.

Dygresja: w wagonie I klasy raczej mało kto podróżuje, druga klasa wypchana była po brzegi, z jednego z wagonów dało się słyszeć jakąś grubszą imprezę typu alkohol + muzyka z boomboxa typu umcyk umcyk (właśnie ci imprezowicze dali nam się we znaki).

Jakoś w środku nocy przycisnęła mnie potrzeba nr 1, więc zebrałam się niechętnie do ubikacji, na co bardzo chętnie zareagowały nasze psy. Wyjścia nie miałam, zabrałam ze sobą Thora i Berię i poszłam za potrzebą. Nie było mnie może z 10-15 minut, bo przy okazji pospacerowałam trochę z kundlami po pociągu co by nogi sobie rozprostowały. Wracam do naszego wagonu i słyszę jakieś krzyki, piski i psie jęki, domyśliłam się, że to z naszego przedziału, biegiem więc sprawdzić co się dzieje, kudłacze biegną za mną.

Wpadam do przedziału, a tam Sajgon :] Jakichś 4 łepków władowało się do środka, jeden trzyma szczeniaka za kark nad ziemią i nim potrząsa śmiejąc się przy tym złośliwie, dwóch trzyma moje koleżanki (lub inaczej uwalili się na nich swoimi cielskami), czwarty przekopuje przedział w poszukiwaniu chyba szczęścia. Nawet nie zwrócili uwagi na mnie. Dziewczyny piszczą, tamci coś bluźnią i bełkoczą, nikt z jadących w przedziałach obok nie reaguje (znieczulica pospolita - póki nie mnie dotyczy mam to gdzieś). Wkur** się z deczka, instynktownie rzuciłam się na tego co męczył szczeniaka i zaczęła się szamotanina. Gówniarz psa puścił, młody uciekł jęcząc z przedziału. Pominę to, co działo się przez kolejną minutę, bo gdyby nie reakcja naszych pozostałych psów, pewnie byśmy dostały manto.

A teraz wyobraźcie sobie tą ciszę i spokój która zapanowała po chwili... mój napastnik puścił mnie z przerażeniem w oczach, kolejny prawie wcisnął się na tą półkę na bagaże, pozostali zamarli i skurczyli się ze strachu jak małe dzieci. Okazało się, że Beria złapał tego pierwszego za spodnie, Thor z kolei stanął w drzwiach przedziału i zaczął gardłowo warczeć. Jakoś wyminęłam psy wcale ich nie odwołując i pognałam po konduktora. Po powrocie niewiele się zmieniło, tylko dziewczyny czekały przed przedziałem, chłopcy z wielkich kozaczków nagle stali się małymi krasnalami.

Na kolejnej stacji oczywiście wezwana została policja, pociąg miał przez to 1,5 godz opóźnienia, bo jeszcze zrobiłyśmy awanturę, że mamy to w głębokim poważaniu, że musi jechać dalej, złożyłyśmy jakieś krótkie zeznania, dałyśmy dane kontaktowe, panowie zawinęli gówniarstwo do radiowozu. Pierwsze dni urlopu minęły nam trochę ponuro, powrót do Łodzi też minął nam nerwowo.

Sprawa oczywiście zakończyła się w sądzie dla nieletnich, bo okazało się, że owi panowie nie mieli ukończonych 16 lat, do tego jeden już miał jakiś wyrok za rozboje i pobicia. No cóż :) pewnie gdyby nie nasze psy pewnie sprawa miałaby o wiele gorszy przebieg...

PKP/gówniarstwo pospolite po alkoholu

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 785 (873)

#51473

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia zasłyszana od znajomego [Z].

[Z] od zawsze był łowcą promocji. Jako, że postanowił wyprawić roczek swej pierworodnej i uraczyć przy tej okazji familię różnego rodzaju frykasami - ochoczo ruszył na polowanie.

Traf chciał, że w jednym z większych marketów rzucili akurat kurczęcia w wyjątkowo atrakcyjnej cenie. W dniu promocji zaprawiony w bojach [Z] zjawił się w przybytku niezapomnianych okazji tuż po jego otwarciu i z iskrą w oku ruszył w kierunku działu mięsnego. Przed nim zakupów dokonywała tylko jedna niewiasta, leniwie wybierająca różnorodne kiełbasy. W tym czasie [Z] wypatrzył upragnione kurczęcia, spoczywające w dwóch niezbyt okazałych rozmiarów brytfankach. Ukontentowany czekał, więc na swą kolej, a tymczasem za nim utworzył się spory ogonek złożony z leciwej [G]awiedzi. Nareszcie nadeszła upragniona chwila i miła [E]kspedientka zapytała:

[E] Co dla pana?
[Z] 10 kurczaków poproszę!

I wtedy nastąpił armagedon.. Gawiedź z kopyta ruszyła na [Z] fundując mu bliskie spotkanie z przeszklonym kontuarem.

[G] Ale jak to 10 kurczaków?! Toż całą promocję łotr zagarnie! Ja tu specjalnie kilometry pokonuję aby zakupu dokonać! To się nie godzi! Bóg, Honor, Ojczyzna!

I cabas za kurczaka, którego [Z] nieopacznie zdążył załadować do swojego wózka. Całe szczęście biedaczyna nie musiał długo sam mierzyć się z wściekłością oszalałej gawiedzi, ponieważ rychło na placu boju zmaterializował się pan kierownik, który wyjaśnił tłuszczy, że nie ma nałożonego limitu na ilość nabywanych produktów i własną piersią zasłonił [Z] przed natarciem lasek i kraciastych toreb na kółkach.
[Z] wciąż jeszcze w szoku udał się do kasy w asyście 3 (!) ochroniarzy (jeden po lewej, drugi po prawej stronie wózka, trzeci zaś kroczył dumnie przodem) i pana kierownika. Po uiszczeniu przez [Z] opłaty panowie pożegnali się z nim dopiero na parkingu podziemnym słowami: "Czy teraz czuje się pan już bezpiecznie?".

Tak więc drodzy łowcy okazji - strzeżcie się mafii geriatrycznej okupującej markety. Szczęście, że można liczyć na eskortę czujnych jak ważka bodyguardów :)

Market

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 906 (1052)
zarchiwizowany

#51478

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przyzwyczaiłam się już, że często szeregowy pracownik sklepu zoologicznego bywa uważany za znawcę w tylu dziedzinach, że trudno zliczyć. Np. ja wiem sporo o zwierzątkach futerkowych, kolega więcej wie o akwarystyce, ale często słyszymy pytania z zakresu weterynarii, fizjoterapii, behawioryzmu, a nawet niektórzy sądzą, że na bieżąco monitorujemy sprawy rynku rolnego, znamy wszystkich hodowców i wiemy, gdzie bierze najwięcej ryb… Normalka. Ale gościu, który marudził mi dzisiaj przez prawie godzinę bije wszystkich na głowę.

G: Chciałbym kupić psa
J: Niestety, ale nie mam obecnie żadnych ogłoszeń o psach
G: Ale pani mi doradzi – ja chce psa obronnego
J: W takim razie zostaje panu schronisko albo sprawdzenie okolicznych hodowli, bo ja nie orientuję się czy ktoś ma takie psy
G: Ale czy pani rozumie o co mi chodzi? Ja potrzebuje psa którego jak wezmę do lasu to mnie obroni. Ile taki pies kosztuje?
J: Oczywiście że rozumiem, ale nie sądzi pan chyba ze tak po prostu kupi pan psa który będzie już wszystko umiał.
G: Ale jak to?
J: Normalnie, wybiera się rasę, kupuje szczeniaka i uczy go obrony. Nawet jeśli istnieje hodowla zajmująca się odchowaniem i szkoleniem psów zanim zostaną sprzedane to na pewno nie były by one tanie
G: Ale jak to mam uczyć? Pies powinien umieć mnie ochronić
J: A jak pan to sobie wyobraża? Że nieszkolony pies od razu będzie wiedział czego pan od niego oczekuje?
G: No podobno psy są inteligentne, rodzą się inteligentne tak jak ludzie więc jeśli wezmę go do lasu to ma mnie obronić przed wilkami
J: Obawiam się, że myli pan inteligencję z wiedzą i doświadczeniem. Jeżeli nie nauczy się psa odpowiednich zachowań to nigdy nie wiadomo jak zareaguje w różnych sytuacjach
G: To co ja mam zrobić? A jak mnie coś zaatakuje w lesie?
J: Skoro pan z góry zakłada, że pana zaatakuje jakieś zwierzę to po prostu sugeruję nie iść do lasu
G: Ale ja mam coś do załatwienia. Co ja mam zabrać? Nóż? Siekierę? No i potrzebuję psa żeby mnie bronił bo jak mnie jakiś wilk zaatakuje albo lis? Jak pani sobie wyobraża?
J: Po pierwsze, to codziennie od 20 lat chodzę z psem na spacery do lasu i nigdy mnie nic nie zaatakowało, nigdy też nie słyszałam o takich przypadkach w tej okolicy
G: A jak jakieś zwierzę rzuci się na mnie z głodu?
J: Proszę pana, w naszych lasach jest aż nadto zwierzyny, żeby drapieżniki nie musiały polować na ludzi. Poza tym, jeżeli zwierzęta nie są prowokowane do ataku to nie trzeba się ich obawiać.
G: Ale jednak jak się coś na mnie rzuci? Jak się bronić?
J: Sam pan powiedział, że zwierzęta rodzą się inteligentne – może mi pan wierzyć, że dzikie zwierzęta instynktownie unikają ludzi i nawet jakby niedaleko pana znalazłaby się cała wataha wilków to nie miałby pan o tym pojęcia.
G: I nie zaatakuje? Bo ja mam sprawę do załatwienia i musze iść do lasu a ja oglądam Discovery i widziałem nie raz że zwierzęta są niebezpieczne
(Moja cierpliwość powoli się kończyła. Zwykle jestem miła ale w tym przypadku sarkazm sam się cisnął na usta)
J: Ma pan na myśli lwy, anakondy, krokodyle? Czy widział pan program w którym rdzenni mieszkańcy Borów Tucholskich polują na spacerowiczów?
G: No nie
J: Jedyne co mi przychodzi do głowy to wścieklizna, ale w tym wypadku pies panu się nie przyda – nawet jeśli obroni pana przed wściekłym lisem to sam się zarazi a wtedy i pan jest w niebezpieczeństwie
G: Ale dużo się od pani dowiedziałem ale coś nie mogę uwierzyć… Tak sobie myślę… Wierzy pani w Boga?
J: Nie sądzę żeby mogło to pana obchodzić
G: Ale wierzy pani czy nie bo to ważne
(To już przegięcie – facet który nie wyglądał na do końca trzeźwego będzie mnie wypytywał o wiarę)
J: Powtarzam, że to nie pana sprawa. Nie interesuje mnie czy kupi pan psa, czy pójdzie do lasu. Rozmowę uważam za skończoną
G: Bo ja tak sobie myślę że taki zwierzak to katolika by nie ruszył. No bo przecież Bóg go obroni
J: W takim razie proponuję dać sobie spokój z psem – po prostu niech pan idzie a jak zobaczy pan zaskrońca albo dzięcioła to zacznie się pan modlić
(bez obrazy dla wierzących, ale gość już mnie irytował)
G: No wie pani, jak to by wyglądało tak iść i się modlić?
J: Nie wiem, to pan zaczął ten temat
G: Ale skąd pani wie czy ja jestem wierzący – może jestem synem Szatana?
J: Absolutnie mnie to nie interesuje, ale wydaje mi się, że syna Szatana zwierzęta tym bardziej by unikały
G: Skąd pani wie? Bo wie pani ja tak mowie bo na świecie jest tak że rodzą się dwa rodzaje ludzi – dzieci Szatana i dzieci Boga – jedni są dobrzy a inni źli…
J: Tylko że mnie to w ogóle nie obchodzi i proszę pana o opuszczenie sklepu bo mam dużo pracy
G: Ale pani musi wysłuchać bo to pani obowiązek
J: Moim obowiązkiem jest obsługa klienta, ewentualnie służenie poradą w miarę możliwości ale w pana przypadku uważam rozmowę za skończoną
G: Kiedy ja pani qrwa powtarzam, że są dwa rodzaje ludzi bo jakby wszyscy byli dziećmi Boga to nie było by wojen
(Byłam sama na sklepie a gość był dwa razy większy, więc w tym momencie miałam już w pogotowiu gaz pieprzowy)
J: Proszę nie rzucać mi tu qrwami i nie podnosić głosu – uważam temat za skończony i proszę opuścić sklep
G: Ja bym jeszcze porozmawiał bo ja lubię chodzić do ludzi bo zawsze się czegoś dowiem ale muszę iść do domu bo czeka na mnie grochówka
J: Więc proszę iść na grochówkę – smacznego i żegnam

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 281 (391)

1